Artykuł ten poświęcam pamięci Mego Ojca Leonida Kołosowa (1908-2001), 110. rocznica urodzin którego mija w tym roku.

L.Kołosow, 64. Pomorski Murmański Pułk piechoty. Ojciec autora

Z małych lat jestem zakochany w filatelistyce. I zaczęło się to w Łunińcu. Zainteresowanie do znaczków, czy jak u nas mawiano – „marek” otrzymałem od swojego Ojca, który jeszcze na początku 20. „zachorował” na marki, jak i większość uczniów Szkoły w Łunińcu. Przedwojenny Łuniniec był niedużym miasteczkiem na Polesiu, tuż obok granicy polsko-sowieckiej. Liczył  około 10 000 mieszkańców. Dość duża stacja kolejowa, kościół katolicki, cerkiew, cztery synagogi, kilka cmentarzy, w tym z poległymi w wojnie polsko-sowieckiej, parowozownia, elektrownia zbudowana w 1935 roku, dwa kina, kilka  hoteli, straż pożarna z własną orkiestrą dętą, gimnazjum im. W. Jagiełły, w którym była orkiestra instrumentalna pod kierownictwem Gulbinasa, szkoły techniczne i średnie, oddział KOP-u , jednostka wojskowa – III Baon 84. pułku strzelców poleskich, kilka restauracji i kawiarń, poczta, telegraf, poczta peronowa, i aż 2 urzędy pocztowe, posterunek policji – oto jakbym scharakteryzował pokrótce moje miasteczko tamtych lat.

 

Czy wśród mieszkańców byli także filateliści? Oczywiście tak, choć nie wiem ilu i czy stworzyli jakieś kółko lub sekcje? Filatelistą zostałem tylko dlatego, iż znaczki w domu widziałem od dzieciństwa, wciąż o nich słyszałem, podziwiałem śliczne i bajeczne kolorowe znaczki kolonii angielskich w Afryce, czy też belgijskiego Kongo. Słonie, małpy, krokodyle, niezwyczajne ptaki, jakieś dziwne owoce – to wszystko widziałem na znaczkach u Ojca. A Ojciec nie tylko pokazywał mi te marki, ale i opowiadał coś o tych krajach. Była u nas w domu seria książek – „Ziemia i ludzie” – tam było wszystko o państwach świata. Tak ja poznawałem świat.

Zbieraczy w Łunińcu było kilkunastu. Oczywiście ówczesne życie filatelistyczne bardzo różniło się od dzisiejszego. Zbierano znaczki głównie kasowane, nie było odrębnych tematów, a właśnie był tylko jeden temat – cały świat. Filateliści tamtych lat nie mieli klaserów. Przeważnie ojciec trzymał swoje „skarby” w przezroczystych kopertach, książkach, teczkach itd. Wymiany znaczkami między filatelistami odbywały się tylko w domach.  Dla mnie było to swego rodzaju małe święto. Prawie każdy przychodzący dawał mi prezent – landrynki w pakieciku, albo ciastka, małą czekoladkę. Pamiętam jednego bardzo starego Pana, który podarował mi kilka polskich znaczków.  Zwracałem się do niego Panie Adwokacie.

Każdy filatelista w Łunińcu zbierał polskie znaczki. W moim teraźniejszym zbiorze polskich znaczków mam jeszcze kilka pamiątek Ojca, wycinek z koperty ze znaczkami z przedrukiem „Kopiec Marszałka Piłsudskiego”, również mam piękny stempel na kartce pocztowej z „Targów Poleskich” w Pińsku z roku 1938. Byłem z Ojcem pośród tych kilku filatelistów, którzy jeździli na te Targi do Pińska, ażeby mieć ten kasownik w swoim zbiorze. Wrażenia miałem ogromne od pobytu w Pińsku. (zdjęcie nr 1. Razem z filatelistami do Pińska wyjechała dość wielka grupa dziewcząt z Łuninieckiej Drużyny przysposobienia Wojskowego Kobiet (PWK).

Od lewej: ze wstążką na głowie Jadwiga Chmielewska, z manierką Borkowska, dalej Zofia Lemeszewska oraz dwie nieznane-próbują smaczną grochówkę żołnierską

 W roku 1935 Ojca powołano do wojska do 64. Pomorskiego Murmańskiego Pułku piechoty w Grudziądzu, gdzie miał możliwość zwiedzenia wystawy filatelistycznej. Wysłał do domu kilka specjalnych kartek, wydrukowanych z okazji tejże wystawy. Pozostała mi tylko jedna z tych pięciu kartek. Większość kartek z wystawy wraz z listami z wojska, ze zdjęciami z manewrów w lipcu 1935 roku, różnymi dokumentami zostały zniszczone na początku 1940 roku, gdy masowo zaczęto wywozić na Syberię i do Kazachstanu rodziny z Łunińca.

Pamiętam tylko kilka nazwisk ówczesnych zbieraczy. Był nim głuchoniemy syn dyrektora szkoły – Skorupa, pracownik telegrafu Sergiel, kolejarz Dębowski, gimnazjaliści – bracia Romaninkowie Piotr i Paweł, uczeń tego samego gimnazjum Eugeniusz Dzidziuk (u niego kupowałem znaczki jeszcze po wojnie w latach 50.). Była w mieście i inna grupa filatelistów – kapitan Lipiński, który otrzymywał znaczki od Gryżenskiego ze sklepu w Warszawie, powszechnie znany doktor Bogorodzicki (mówiono, że go Sowieci rozstrzelali w 1939 roku jako białogwardzistę). Była filatelistka, Pani Marczyńska, która miała kiosk gazetowy na dworcu kolejowym i piękny dom przy ulicy  Wacława Kostka-Biernackiego.

W naszym domu często gościł Skorupa, który wymieniał znaczki z Ojcem. W czasie okupacji niemieckiej on kilka razy przychodził do nas z niemieckim filatelistą, hauptmannem, którego bardzo interesowały znaczki radzieckie i polskie z przedrukami – kopiec Marszałka Piłsudskiego, Gordon-Bennett albo Challenge. Bardzo ciekawiła Niemca polska seria 1925 roku “Na Skarb”, za którą hauptmann dawał nam żywność.

Czy w Łunińcu organizowano jakieś filatelistyczne imprezy? Mam pochodzącą ze zbiorów Ojca kartkę z podobizną marszałka Rydza-Śmigłego z naklejonym takim samym znaczkiem. Znaczek ostemplowany datownikiem poczty łuninieckiej. Zrobiona tak zwana kartka maksymalna. Z jakiego powodu to zrobiono, może w dniu 20. rocznicy odzyskania niepodległości odbyła się w Łunińcu jakaś uroczystość filatelistyczna? Tego nie wiem i już nigdy się nie dowiem.

W latach 70. w Wilnie były zniszczone niektóre polskie archiwa. Do rąk filatelistów trafiła przedwojenna korespondencja z różnymi instytucjami, głównie z okręgową Dyrekcją Kolei Państwowych. Kupiłem u tamtejszych filatelistów kilkadziesiąt kopert od listów z Łunińca.  Na jednej z kopert oprócz znaczka pocztowego są propagandowe znaczki LOPP (Liga Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej).W latach  1935-1938 do ligi tej należało w Województwie Poleskim ponad 25 tysięcy osób. Dobrze pamiętam, iż co roku organizowano “Tydzień LOPP”, pochody, marsze w maskach przeciwgazowych, wyświetlano w miasteczkach filmy. Ze zbiórki pieniędzy pod hasłem “Polesie na samoloty”  w Łunińcu zakupiono trzy  samoloty typu RWD-8, które poświęcono tuż na polu koło Bochanowa 6 czerwca 1937 roku i przekazano wojsku. Filateliści uczestniczyli w sprzedaży znaczków LOPP, naklejali je na listy. Zbieracze z Łunińca, Pińska oraz Brześcia nad Bugiem planowali urządzenie we wrześniu 1939 roku po wakacjach pokaz znaczków ku czci 25. rocznicy wymarszu Legionów ku wolności, lecz plany nie spełniły się …

Znaczki zbierali nie tylko uczniowie – synowie filatelistów, lecz prawie wszyscy. I to z jaką pasją! I jak tu nie zbierać znaczki, kiedy sam ksiądz od czasu do czasu przynosił je w prezencie lepszemu uczniowi tygodnia. Losy  niektórych moich kolegów ze szkoły były tragiczne. Mój dobry przyjaciel Józek Budźko został wywieziony do Kazachstanu wraz z rodziną w czerwcu 1941 roku. Do Łunińca wrócił po wojnie za 8 lat w roku 1949. Powrócił razem ze “swoim skarbem”. kiedy pokazywał swój album, mówił: “Jak widzisz – nic nie zgubiłem, nic u mnie nie przepadło”.

Ojciec mój walczył  w kampanii wrześniowej, dostał się do niewoli sowieckiej pod Lwowem, lecz na szczęście powrócił do domu pod koniec października. Nie zajmował się już znaczkami, nie spotykał się z filatelistami. Bali się spotykać. Było wiadomo, że władze w ZSRR nie popierały filatelistykę. Partyjny pracownik, który zajął mieszkanie kapitana Lipińskiego od razu wyrzucił książki, rodzinne albumy ze zdjęciami oraz cały zbiór znaczków. Znaczki były rozsypane po całym podwórku, najwięcej ich było za chlewem na śmietniku. Razem  z chłopcami byliśmy na tym podwórku w poszukiwaniu “skarbów” kapitana. Reżym zakładał, że zbieranie znaczków to “przeżytek burżuazji”, a filateliści – to po prostu szpiedzy i są wrogami narodu, wtedy ludzie niszczyli polskie książki, dokumenty, zdjęcia, mapy Polski, gazety z przedstawicielami polskiego rządu. Posiadanie znaczków z podobizną Piłsudskiego, Mościckiego, Rydza-Śmigłego było dużym niebezpieczeństwem. Dlatego Ojciec spalił i pamiątki z Grudziądza, znaczki z carem Mikołajem II i polskie znaczki.

W roku 1940 w kioskach gazetowych, w księgarniach były sprzedawane znaczki radzieckie. Sprzedawano w pakiecikach kasowane znaczki Armenii, Gruzji, Ukrainy, Mongolii i egzotyczne znaczki Tuwy. Ojciec nabył sporo takich znaczków, które przydały się w czasie okupacji. Niemiecki filatelista, który przychodził ze Skorupą, za znaczki Tuwy dawał konserwy, cukier, mąkę, kiełbasę, co pomogło przeżyć te trudne czasy.

Gdy w lipcu 1944 roku wywieziono nas do Niemiec na pracę przymusową, Ojciec zabrał ze sobą kilka kopert ze znaczkami, pozostałe schował na strychu. Te znaczki, co zabraliśmy z sobą, zgubiono w różnych obozach przejściowych. Po powrocie  z Niemiec do Łunińca Ojciec już nie zajmował się filatelistyką. Przyjęto byłych „ostarbeiterów” w ojczystym kraju niezbyt  gościnnie. Ojciec musiał co dwa tygodnie chodzić do NKWD. Był podejrzewany, władze nie wierzyli tym, którzy byli w Niemczech. Ja dostałem ze schowka książki ze znaczkami i zaczęła się moja “działalność filatelistyczna”. Zacząłem bardzo interesować się znaczkami, miałem dużo pytań do Ojca. Chciałem być podobny do niego.

Działalność filatelistów z niedużego Łunińca, a także z wielu podobnych miasteczek nie weszła do historii polskiej filatelistyki. Łuninieccy filateliści wraz z moim Ojcem jeszcze przed wojną chcieli  zamówić w Warszawie w firmie Tadeusza Gryżewskiego i w biurze filatelistycznym “Polonia” Henryka Stachowiaka w Poznaniu bloczki z lotem balonu do stratosfery. Nie wiem czy im się udało. Bardzo szanuje czyny moich poprzedników z Łunińca. Każdy z nas miał w życiu swój “Łuniniec”, który zapoczątkował pasję zbieranie. Jestem bardzo wdzięczny filatelistom z Łunica, a szczególnie mojemu kochanemu Ojcu za to, że zostałem tym, kim jestem.

Leon Kołosow-Rybczyński, Łuniniec-Mińsk

Udostępnij na: