„Gdyby Poleszuk mógł samodzielnie i bezkarnie polować na swej ziemi, wytępiłby wszystko, co żyje…”, – pisał o rdzennych mieszkańcach „błót, wody i lasów” F. Antoni Ossendowski w swojej książce „Polesie”, wydanej w 1934 roku. Jednak ich nie osądzał, tłumacząc czytelnikom, że zjawisko to wynika z niepewności jutra i panującej na Polesiu biedy, zarazem z wielkim uznaniem odnosząc się do ich umiejętności łowieckich: „…Tyle strachów i dziwów w tej niesamowitej puszczy! Nie powstrzymają one jednak Poleszuka. Smagany batem głodu i zrozumiałą żądzą zdobyczy, nieświadomy szerzonego zniszczenia, ślizga się krętemi ścieżkami w labiryncie kniei, zagląda do najgłębszych tajni leśnych, zapada się w topieliskach – i brnie coraz dalej, baczny na wszystko… Toteż nic się nie ukryje przed Poleszukiem, kluczącym niby wilk po chaszczach i rozległych hałach…”.

Od tego czasu, gdy mistrz pióra i osobisty wróg Lenina pisał te słowy, minęło już prawie całe stulecie i wiele wody upłynęło w rzekach poleskich. Nie do poznania zmieniło się i same Polesie, gdyż okazało się, że „postęp” cywilizacyjny dla jego przyrody stał się bardziej groźny i zgubny w skutkach, niż osławiona „żądza zdobyczy” i spryt Poleszuka. „Chaszcze” i „nieprzebyte knieje” zostały mocno przetrzebione, a „rozległe hała” zamieniły się na widok innej monotonii przeciętych melioracyjnymi kanałami rozległych pól uprawnych. Dziewicza przyroda i błota, ta „wizytówka” Polesia, ocalały jedynie w niezbyt licznych, mniejszych lub większych, rozsianych po jego terenie rezerwatach i tylko starsi mieszkańcy tej krainy pamiętają piękno pierwotnej przyrody, „ptasi raj” na mokradłach i bagnach, obfitość zwierzyny w lasach i ryb w wodach poleskich. Smutny ten obrazek dopełnia ściskający serce widok świecących pustymi okiennicami opuszczonych domów dogorywającej wsi poleskiej.

„Rybobranie” na jednym z jezior poleskich. Dusząca się przez brak tlenu w wodzie ryba na końcu zimy staje się łatwym łupem

A cóż stało się z Poleszukiem, z tym „niezrównanym” rybakiem i łowcą? Wygląda, że zgasła prawie jego nadzieja stać się prawdziwym gospodarzem na swej ziemi. Zrzucił więc swoją szaro-burą świtkę, ubrał się w tanie chińskie ciuchy i szukając łatwiejszego życia udał się do miasta. Jedynie nie zmieniła się jego natura. Jak dawniej nieufny i małomówny wciąż przygląda się bystrym, lecz biernym okiem kolejnym fantazjom władzy, z ukrytą pogardą stosując się do coraz to nowych, jeszcze bardziej restrykcyjnych i cwanych rygorów i zakazów, i tylko po zbędnym kieliszku wódki nieraz daje wolę tłumionemu w sobie gniewu. Czyżby wciąż jednak czekał?

Wyrzucona na brzeg i pozostawiona na pokarm ptakom drobnica, już nigdy nie stanie się dorodnymi szczupakami czy linami

„Ziemia – pańska, las – Boży”, to prastare przysłowie na Polesiu wciąż mocno tkwi w Poleszukach i do dziś jest zasadą postępowania. Więc gdy tylko nadarzy się stosowna chwila, potomkowie dawnych rybaków, zbieraczy i łowców masowo uciekają z miast do swoich ulubionych zakątków przyrody: ze spinningiem, wędką nad wodę albo z koszem do lasu. Bo (jak na razie) za to płacić nie trzeba, ale generalnie dlatego, że tylko tam, na łonie natury czują się wolni! Podobnego zjawiska o tak masowej skali nie da rady spotkać w żadnym innym kraju Europy. A że czasami instynkty drapieżne przeważają nie tylko nad normami jakiejkolwiek etyki i zdrowym rozsądkiem, to tylko świadczy o stopniu ich zniewolenia.

Szary Poleszuk

Udostępnij na: