Dzieje oświaty polskiej na Wołyniu po 1945 roku to temat ciągle za mało zbadany. Po tragicznym splocie wydarzeń wojennych, które przesądziły o przynależności Kresów do ZSRR, zabrakło na ich obszarze instytucji, które mogłyby kontynuować rozpoczęte przez Liceum Krzemienieckie dzieło. Nie zabrakło jednak, choć czasem trudno w to uwierzyć, ludzi wielkiej odwagi i wielkiego serca. Rodaków, którzy nie bacząc na stale grożące niebezpieczeństwo, podjęli heroiczny wysiłek ratowania polskości, krzewienia polskiej oświaty i kultywowania narodowych tradycji.
Byli pośród nich, coraz mniej liczni, księża, reszta ocalałej z wojennej pożogi inteligencji a także prości ludzie, którzy pomimo narzuconej im siłą zmiany obywatelstwa nigdy nie wyrzekli się swojej miłości do Polski. Historia polskiej oświaty na Wołyniu, wszystkim kojarząca się przede wszystkim z dziejami Liceum Krzemienieckiego, byłaby niepełna, gdyby pominięto w niej osobę Ireny Sandeckiej. Kobieta ta była legendą, której Bóg dał łaskę życia niemal sto lat – czytamy w książce Marka A. Koprowskiego „Od Humania do Krzemieńca: Irena Sandecka”. Większość z nich spędziła w Krzemieńcu, stając się symbolem tego miasta, niemal tak znanym jak góra Bony, u stóp której mieszkała w historycznym dworku, należącym niegdyś do Willibalda Bessera – światowej sławy botanika związanego z Liceum Krzemienieckim.
Jej życie było swoistym poematem, który można by zatytułować „Rzecz o wierności”. Pozostała wierna Wołyniowi i Krzemieńcowi, aby dawać świadectwo prawdzie wobec wszystkich, dla których jakże często była ona niewygodna. Ta pasjonująca opowieść o człowieku, który był prawdziwą kopalnią wiedzy o Wołyniu i Krzemieńcu, stosunkach polsko-ukraińskich i perspektywach trwania polskości na Ukrainie, powinna stać się obowiązującą pozycją dla tych, którym nieobojętne są tragiczne losy ziem, będących niegdyś integralną częścią Rzeczpospolitej.
Irena Sandecka, Wołynianka przez przypadek, urodziła się w Humaniu na Podolu w 1912 r. Pochodziła z rodziny inteligenckiej o patriotycznych tradycjach. Matka pracowała początkowo w Szkole Polskiej w rodzinnym Humaniu, a następnie, w pierwszych latach II Rzeczpospolitej, została nauczycielką odrodzonego Liceum Krzemienieckiego. Po wojnie polsko-bolszewickiej, kiedy już było wiadomo, że Humań zgodnie z postanowieniami Traktatu Ryskiego pozostanie poza granicami Rzeczpospolitej, rodzina Sandeckich podjęła decyzję o wyjeździe do Polski.
Po krótkim pobycie w Warszawie, gdzie pani Irena uczęszczała do Szkoły im. Emilii Plater, jej rodzina przeniosła się do Krzemieńca. To właśnie z tym miastem zwiąże całe swoje dorosłe życie. Tu, przed wyjazdem na studia do Krakowa, uczęszcza do Liceum Krzemienieckiego oraz kończy Seminarium Nauczycielskie im. H. Kołłątaja. Po ukończeniu studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim Irena Sandecka podejmuje pracę nauczycielską, zdobywając doświadczenie pedagogiczne w szkołach Równego, Krzemieńca i Sosnowca. Latem 1939 r. wyjeżdża do Belgii, gdzie podejmuje pracę w środowisku miejscowej Polonii, organizując opiekę nad dziećmi polskich robotników.
We wrześniu 1939 r., podobnie jak dziesiątki tysięcy mieszkańców Polski, Irena Sandecka stanęła do walki w obronie Ojczyzny. Choć nie była to walka w szeregach podziemnej armii, wsławiła się czynami, które dają jej poczesne miejsce w okupacyjnej historii Kresów. Po kilkumiesięcznym pobycie we Lwowie, w końcu grudnia 1939 r. powraca do Krzemieńca. Przypomnijmy: lata wojny dla Wołynia to czas wyjątkowo dramatycznych doświadczeń związanych z okupacją sowiecką, niemiecką oraz antypolską działalnością nacjonalistów ukraińskich.
Od pierwszych dni okupacji Irena Sandecka angażuje się w pomoc Polakom prześladowanym przez oddziały UPA. Jej zasługą była m.in. brawurowa akcja uratowania kilkudziesięciu polskich dzieci, których rodzice padli ofiarą ukraińskich pogromów. Tak wspominać będzie tamte tragiczne dni po latach:
By łagodzić problem zaopatrzenia uciekinierów, staraliśmy się wywozić dzieci sieroty, a także matki z dziećmi, których było sporo, do Generalnej Guberni pod opiekę Rady Głównej Opiekuńczej. Kilka takich transportów wywieźliśmy z Wandą Żółkiewską do Krakowa. Mogliśmy to uczynić wyłącznie dzięki pomocy Niemców, a konkretnie naczelnika wydziału gospodarczego, odpowiadającego za aprowizację miasta. Miał on zobowiązania wobec Polaków. Pewnego razu pojechał z urzędnikami niemieckimi w eskorcie polskich schutzmanów, czyli policjantów polskich, którzy wstąpili do służby niemieckiej, do Paszkowiec po zaopatrzenie. Tamtejsi banderowcy razem z krzemienieckimi napadli na nich w tej wiosce. Niemiec tak się przestraszył, że zemdlał, widział bowiem wiele ofiar banderowców i bał się, że poddadzą go wyrafinowanym torturom. Schutzmani się jednak nie przelękli. Odparli atak banderowców, załadowali zemdlałego Niemca na samochód i odjechali pod ukraińskimi kulami do Krzemieńca.
Od tej chwili odnosił się do Polaków z życzliwością (…). Gdy napisałam do niego podanie, że chcemy z Krzemieńca do Krakowa wywieźć dzieci, wśród których jest wiele głodujących sierot, dał samochód, by odwieźć dzieci na stację do Tarnopola, gdzie miały otrzymać wagon, mający dostarczyć nas do Krakowa. Zostaliśmy też zaopatrzeni w niezbędne, bardzo mocne dokumenty. Wynikało z nich, że wieziemy do Krakowa dzieci polskich schutzmanów, poległych w obronie Niemców. Samochód przydzielony nam przez niemieckiego naczelnika był bardzo duży. Pomieścił on w sumie dziewięćdziesiąt osób, dzieci wraz z towarzyszącymi im kobietami, a także mnie i panią Woźniakowską, nauczycielkę. Wybrałyśmy do transportu dzieci najbardziej wygłodzone, chore, wymagające natychmiastowej pomocy, której na miejscu nie byliśmy w stanie udzielić.
Z końcem wojny rozpoczyna się dla mieszkańców Wołynia nowy, wyjątkowo niepomyślny okres. Jego charakterystyczną cechą były spotykające Polaków ze strony sowieckiej władzy prześladowania. Nie uniknęła ich również Irena Sandecka, która pierwsze miesiące „wyzwolenia” spędziła w więzieniu. Pomimo wywieranej na nią przez władze sowieckie presji, nie zdecydowała się na wyjazd do Polski. Do pozostania na Wołyniu, którego obronę przed wynaradawianiem uznała za cel swojego życia, gorąco namawiała innych.
Za swoją niezłomną postawę była na różne sposoby szykanowana, jej życie poddane zostało bacznej obserwacji służb specjalnych ZSRR. O pracy nauczycielki nie mogła już marzyć, dlatego została laborantką w szpitalu, pracując na tym stanowisku do emerytury w 1969 r. Choć przyszło jej żyć w jednym z najbardziej okrutnych systemów politycznych, poświęciła się w pełni swojej pasji – pracy nauczycielskiej, którą prowadziła w konspiracji i której pozostała wierna do końca życia. Jak pisze Marek A. Koprowski przejęła pałeczkę po swojej matce, która wcześniej dbała o podtrzymywanie w Krzemieńcu polskości.
Niezwykle ważną dziedziną jej społeczno-patriotycznej aktywności była walka o zachowanie parafii w Krzemieńcu, wokół której gromadzili się miejscowi Polacy. Jej dom stał się schronieniem dla nękanego przez sowieckie służby księdza. Od 1945 r. przejęła obowiązki parafialnej organistki a z początkiem lat 50-ch,w tajemnicy przed władzami, uczyła religii i języka polskiego. Dzięki niej przeszło dwustu uczniów z polskich rodzin mieszkających w Krzemieńcu zachowało wiarę i język przodków oraz poznało polską historię i kulturę. Przypominając stale swoim podopiecznym, że Krzemieniec to polskie miasto, duży nacisk w swej pracy kładła na wyrobienie szacunku wobec innych mieszkańców Wołynia. Tak o tym wspominała po latach:
Przez trzydzieści lat ucząc dzieci z rodzin należących do parafii religii i innych przedmiotów, uczyłam ich wzajemnej tolerancji, jeżeli dochodziłam do przykazania – Czcij Ojca swego i Matkę swoją – zawsze pytałam dziewczynę czy chłopaka, kim jest jego Ojciec? – kim jest jego Matka? Wiedziałam przecież, że w Krzemieńcu jest wiele katolickich, mieszanych polsko-ukraińskich rodzin. Jak chłopak mi odpowiadał, że Ojciec jest Ukraińcem, a matka Polką, to mu mówiłam, że ma dwie ojczyzny: Ukrainę i Polskę i każdą musi szanować.
Nauka języka polskiego w warunkach sowieckiego państwa napotykała na szereg trudności, wśród których, obok szykan ze strony władz, dawał się odczuć dotkliwy brak podręczników. Tak powstała rzecz jedyna w swoim rodzaju – napisany ręcznie i ilustrowany przez panią Irenę Elementarz Krzemieniecki. W krążącym w odpisach elementarzu widać nie tylko dydaktyczną dbałość o polskie słowo, ale i żarliwość wielkiej patriotki, walczącej o inny, lepszy świat, broniącej narodowych wartości i najpiękniejszych tradycji ziemi krzemienieckiej. Czytamy w nim m.in.:
To jest Kościół Liceum Krzemienieckiego. 150 i 40 lat temu była tu sławna szkoła polska, 150 lat temu uczył polskiego języka w tej szkole ojciec Juliusza Słowackiego, Euzebiusz Słowacki. „Mamo moja, cudny kraj opuściłem i pewnie już do niego nigdy nie powrócę” – pisał Juliusz Słowacki do matki w Krzemieńcu.
Osobną kartę w życiu Ireny Sandeckiej stanowi jej twórczość poetycka, pozostająca pod dużym wpływem dzieł Słowackiego. Pisane z wyraźnym przesłaniem kształtowania wśród młodzieży postaw etycznych, budzenia uczuć miłości do Ojczyzny oraz odpowiedzialności za nią, wiersze pani Ireny są odbiciem tego samego profilu duchowego tej wielkiej działaczki, który jest obecny we wszystkich przejawach jej społecznej aktywności. W jednym z nich czytamy:
I niechaj żywi nie tracą nadziei! Tak woła Juliusz z marmuru kościoła, Wołają kości tych co poginęli I cała przeszłość nasza narodowa. I jasne duchy w przestworzach walczące O naszą przyszłość – o wolności słońce.Żałować należy, że wiersze Ireny Sandeckiej, pełne artystycznego uroku i żarliwej ideowości utrzymanej w patriotycznym duchu, nie doczekały się, nie licząc drobnych wyjątków, publikacji.
Irena Sandecka przez całe swoje długie życie odznaczała się mocnym charakterem, wielką odwagą i patriotyzmem. Będąc godną spadkobierczynią najpiękniejszych tradycji Liceum Krzemienieckiego, przez dziesięciolecia zaszczepiała kolejnym pokoleniom umiłowanie Ojczyzny, szacunek dla polskiej historii, języka i kultury. Myśląc o jej niezwykłym życiu, nie znajdujemy właściwej miary, którą można by zmierzyć skalę zasług „wołyńskiej Siłaczki”, człowieka nadzwyczajnej skromności i bezinteresowności.
Ubolewać należy, że ktoś taki wciąż znany jest tylko niewielkiej grupie osób. Podobnie musi dziwić fakt, że po 1989 r. władze polskie okazały Irenie Sandeckiej wyjątkowo skromne dowody pamięci i wdzięczności, honorując jej zasługi jedynie Medalem Komisji Edukacji Narodowej…
W doniesieniu prasowym o śmierci pani Ireny, jakie ukazało się na łamach Dziennika Polskiego, można było przeczytać: 25 marca 2010 r. w Krzemieńcu zmarła Irena Sandecka, legendarna działaczka na rzecz polskości i polskiej kultury (…). Wraz z Jej odejściem skończyła się w Krzemieńcu cała epoka. Żyć będzie Jej dzieło, ale czy znajdzie opiekuna, godnego następcę Ireny Sandeckiej? Pozostaje mieć nadzieję, że wielki dorobek życiaIreny Sandeckiej, pomimo niepokojących wieści, jakie czasem napływają do nas z Wołynia, nie zostanie zaprzepaszczony. Że polski język i polska kultura, dzięki wytrwałej pracy następców autorki Elementarza Krzemienieckiego, trwać będą na ziemi wołyńskiej przez następne epoki.
Piotr Boroń