Lew Wojtałowski

Drogi wojskowe zaprowadziły na Polesie, objęte płomieniem I wojny światowej, Lwa Naumowicza Wojtołowskiego (1875-1941) – lekarza, dziennikarza, publicystę i krytyka literackiego. Do wspomnień o tym czasie wrócił po wielu latach, opisując okropności odwrotu, cierpienia uchodźców, a przy tym udało mu się namalować żywe, jak płótna artystów, obrazy poleskiej przyrody, i nadać charakterystykę Poleszukom – bardzo zgodną  z tą, która wyszła spod pióra D. Bułgakowa.

Chyba jeszcze nikt przed nim nie dostrzegł na Polesiu tego strasznego i hipnotyzującego piękna: „Dzikie, piękne, ale obce. Obce, jak surowa legenda starożytności, jak skrawek starożytnego, zastygłego życia, skradzionego z historii i żywcem pogrzebanego wśród bagien i lasów. Z trudem wczuwamy się w ducha poleskiej przyrody … Wydaje się, że zaraz wyskoczy na torfowisko cudowny jednorożec albo siwa, bagnista kikimora wynurzy się z bagna. I nawet dudnienie dział brzmi z jakąś straszną baśniową mocą”.

Z nieskrywanym zdziwieniem i sympatią pisze Lew Wojtołowski i o Poleszukach: „Pamiętam, że gdzieś w jakiejś naukowej książce czytałem o mieszkańcach Polesia (i chyba ta reputacja trzyma się bardzo mocno), jakby to był dziki prymitywny naród  – z niemą pokorą w duszy i z kołtunem we włosach. Co Poleszucy pomyśleliby o tym uczonym oszczercy? Ze swoich dzikich bagien zassali jakąś wilczą dumę, nieokiełznany upór i najgłębszą pogardę dla ludzi „zwyczajnych”. Ludzie „zwyczajni” to my wszyscy, nudni mieszkańcy miast; dzieci nudnej prozy kulturowej. Jak dumnie i arogancko Poleszucy obnoszą się ze swoją wyższością nad nami! Ubierają się w białoruskie stroje; ale w odróżnieniu od Białorusinów (ludzi „zwyczajnych”) obszywają swoje stroje czarną taśmą. Są zakochani w swoje grzęzawiska i mateczniki. Znają każdy kwiat i każdą kępę w swoich lasach. Nigdy nie rozstają się z bronią i mówią o sobie z niezrównaną chełpliwością: „Prędzej ryba zatonie niż Poleszuk”.

O życiu – za obszarem pińskich bagien – nie chce słyszeć Poleszuk. Żyje w świecie baśni, wymysłów, dziwactw i prawie się nie liczy ze światem ludzi „zwyczajnych” i wierzy w moc magicznych zaklęć i czary tak naiwnie i święcie jak jego odlegli przodkowie. Poleskie wierzenia i legendy są równie przerażające i tajemnicze, jak poleskie lasy, równie dzikie i ponuro piękne, jak kwiaty wyrastające z głębi grzęzawisk”.

Książki Waleriana Torniusa

Ale jest też inny pogląd – z okupowanej części pińskiego Polesia. Jednocześnie najbardziej zaskakujące jest to, że przypomina słowa, wypowiedziane o Pińsku przez A. Bloka. Niemiecki krytyk literacki, pisarz i tłumacz Walerian Tornius (1883-1970) w jednym ze swoich artykułów pisze: „Pińsk … to dziwna oaza na tym jałowym, szarym, bagnistym terenie, pokrytym niezliczonymi zbiornikami wodnymi. Ale to właśnie ten kontrast nadaje Pińskowi szczególną urodę. Jak zaczarowane miasto, on… leży na środku bagien, a kiedy promienie słoneczne padają na kopuły cerkwi, przypomina się legendarna Wineta, która zamiast tego, żeby spoczywać na dnie morskim, została wybudowana tutaj na bagnach i wydaje się tylko wymykającym się widmem, topniejącym … w miarę zbliżania się”.

Pińsk w tamtym czasie został sfilmowany z różnych kątów przez wojsko. Poszczególne zdjęcia były wykorzystywane przy wydawaniu pocztówek, które kaiserowscy żołnierze i oficerowie wysyłali do domów, do Niemiec. I dziś można je zobaczyć w muzeach regionalnych, prywatnych kolekcjach i albumach fotograficznych poświęconych Pińskowi i Polesiu.

Tatiana Chwagina, Pińśk

Tłum. red.

Udostępnij na: