Pod takim tytułem w 1986 r. w Wydawnictwie Ossolińskich ukazała się jedna z ostatnich prac prof. Stefana Kieniewicza, wybitnego znawcy i wytrawnego dokumentalisty dziejów Powstania Styczniowego.
Ten zasłużony pracownik Uniwersytetu Warszawskiego u schyłku swojego niezwykle pracowitego życia postanowił napisać książkę, stanowiącą niejako uzupełnienie wydanych wcześniej prac poświęconych wydarzeniom z lat 1863–1864, w tym monumentalnej monografii „Powstanie Styczniowe”.
„Dereszewicze 1863” nie są jednak książką naukową w dosłownym tego słowa znaczeniu. To przede wszystkim saga rodu Kieniewiczów ukazana na tle tragicznych wydarzeń z II poł. XIX w., jakie rozgrywały się na Polesiu, a ściślej w Dereszewiczach – miejscu urodzin wybitnego historyka.
Sam autor tak naświetla intencje, z jakimi przystępował do pisania książki:
Przeszłość własnej rodziny interesuje mnie, jako historyka, w podwójnym aspekcie. Jest ta przeszłość, po pierwsze, podglebiem, na którym ukształtowała się moja osobowość własna; lecz jest ona także wycinkiem historii całego narodu (społeczeństwa, klasy społecznej) – tej historii, którą studiuję w sposób naukowy.
Czy historia narodu sprawdza się na losach rodziny? Czy naświetla je w szczególny sposób? Czy przeciwnie, historia rodzinna może rzucić nowe światło na ogólniejsze problemy?
Książka umiejętnie łączy w sobie walor naukowego wywodu z piękną literacko opowieścią rodzinną. Autor wydobywa z kurzu zapomnienia przedstawicieli swojego rodu, kreśląc ich niezwykle barwny portret, a wraz z nim, pełen historycznych szczegółów, portret czasów, w których żyli. Przed oczami czytelników przesuwa się fascynujący szereg Kieniewiczów: dziadków, wujów, ciotek etc., dygnitarzy, urzędników, konspiratorów, artystów – ludzi, których niezwykłe życiorysy jakże często wykraczały poza ramy lokalnej historii powiatu mozyrskiego, należącego do najbardziej zapadłych zakątków Kresów Wschodnich.
W osobie prof. S. Kieniewicza znajdujemy nieocenionego przewodnika po tych zakątkach. Dzięki jego badawczej skrupulatności poznajemy postawy mieszkańców Polesia w przededniu i podczas Powstania Styczniowego, stosunki pomiędzy polskim dworem a poleską wsią, losy kresowej inteligencji i duchowieństwa oraz specyfikę rosyjskich rządów na wschodnich rubieżach dawnej Rzeczpospolitej.
Również czytelnik rozsmakowany w pięknie poleskiego krajobrazu oraz realiach życia kresowego ziemiaństwa znajdzie tu wiele cennych, ujętych w formę nostalgicznej opowieści, informacji. Już pierwszy rozdział, w którym autor kreśli obraz dereszewickiego dworu, wprowadza nas w arkadyjską rzeczywistość nieistniejącego już świata:
Dwór w Dereszewiczach wystawiony został w połowie lat dwudziestych zeszłego stulecia, nad stromym lewym brzegiem Prypeci, mniej więcej w połowie drogi między Pińskiem a Mozyrzem.
Był drewniany, na wysokim podmurowaniu, szalowany deskami; ściany malowane na jasnoszaro, dach z gontu na czerwono, obramowania okien i kolumny biało tynkowane. Był to dwór, nie pałac, chociaż o pałacowym zakroju. Główną jego ozdobę stanowiły dwa klasycystyczne portyki czterokolumnowe: jeden prostokątny, od północnego zajazdu, drugi półokrągły, z wystawą południową od rzeki.
Architektonicznie bryła okazała się szczęśliwie harmonijna, zanim jej nie zepsuła fatalna przybudówka z końca XIX wieku. Widok domu od strony rzeki, nadbiegającej ku niemu szerokim zakolem, był rzeczywiście uroczy. Rzadki turysta nadpływający statkiem lub łodzią od zachodu, dostrzegał Dereszewicze, wyłaniające się zza zakrętu, jako cacko architektury, zgoła nieoczekiwane pośrodku odludzia: borów, łąk, jezior, mokradeł, z rzadka zamieszkałych przez ludność ubogą i dziwnie pierwotną w odczuciu polskiego przybysza.
Takim właśnie oglądali dwór uczestnicy „ekskursji z Pińska do Dereszewicz”, krajoznawczej wyprawy odbytej w roku 1829 przez grupę młodych warszawiaków. Dwór był wówczas tylko co wykończony i sprawiać mógł wrażenie oazy nowoczesności cywilizacyjnej w sercu poleskiej głuszy.
Skreślona przez prof. S. Kieniewicza monografia Dereszewicz dostarcza czytelnikom – i w tym należy upatrywać jedną z jej wielkich zalet – bogatego materiału bibliograficznego, odnoszącego się do różnych aspektów poleskiego życia. Pośród przywołanych prac znajdujemy rzadkie XIX – wieczne wydawnictwa, w tym prawdziwe białe kruki, wzbogacające naszą wiedzę na temat piśmiennictwa kresowego i mogące stanowić cenną wskazówkę dla badacza dziejów Polesia.
Autor przytacza obszerny zasób archiwaliów, których zasadniczy trzon stanowi imponująca korespondencja rodzinna Kieniewiczów. Obficie cytowane listy, zwłaszcza Jadwigi Kieniewiczówny do przyjaciółki Heleny Skirmuntowej, dają doskonałe wyobrażenie o horyzontach umysłowych kresowej szlachty, jej wyborach moralnych i patriotycznym zaangażowaniu w II poł. XIX w. Stanowią ponadto pierwszorzędny materiał poznawczy, przybliżający nam ówczesną sztukę epistolarną.
Jeden z najoryginalniejszych, zacytowanych przez autora, dokumentów (i zarazem wątków książki) odnosi się do możliwości wykorzystania Polesia do działań zbrojnych przeciwko Rosji. Plan, upatrujący w Polesiu idealny pod względem przyrodniczym i społecznym obszar do rozwoju polskiej partyzantki, wyszedł spod pióra, związanego z Kieniewiczami spiskowca, Władysława Jeleńskiego w 1846 r.
W opracowanej dla Hotelu Lambert „Nocie o Polesiu” zawarł Jeleński sugestywną charakterystykę warunków naturalnych Polesia oraz prognozy wykorzystania poleskich chłopów do walki przeciw caratowi:
Ogromną przestrzeń kraju – czytamy w tym osobliwym dokumencie – zawartą między źródłami Dźwiny i Dniepru, z jednej strony dotykającą Kijowa, a z drugiej Brześcia Litewskiego, nazywam Polesiem. W tej przestrzeni leżą mnogie powiaty, powiat mozyrski z rzeczyckim leżą prawie pośrodku. W ich radzę obrać centrum przyszłego powstania całego Polesia.
Z tego centrum powstanie może być rozszerzonym po całej przestrzeni. Puszcza niezmiernie rozległa, gęstwinie prawie nieprzebyte, powywracane drzewa tamują drogę prawie za każdym krokiem. Błota zwane hała rozciągają się w różne strony, jedne pokryte gęstymi zaroślami, drugie przez mile i mile zarosłe wysoką trzciną zwaną oczerety – oparzeliska niektóre i zimą niezamarzające.
Czasem ciąg małych jezior zupełnie zakrytych oczom przez oczereta i wyspy zarośnięte łozą – te jeziora łączą się z sobą rzeczkami i cieśninami, które są prawdziwym labiryntem. Zasadzki i zdrada mogą być knowane za każdym krokiem. Niewidzialne ręce mogą zabijać tysiące nieprzyjaciół.
Drogi w najgorszym stanie, pełne milowych grobli i mostów, brodów dających się przebyć tylko miejscowym ludziom. Zerwanie mostów w koło jakiegokolwiek miejsca stanowi prawdziwą niezdobytą fortecę. Oressa, Ptycz i Prypeć z mnóstwem zatok i rzek mniejszych przeżynają i fortyfikują te gęste lasy i bagniste pozycje.(…)
Pozycje Polesia ważne jeszcze z tego powodu, że oddziały powstańców mogłyby czasami wypadać za Dniepr do Rosji i odpłacać trochę Moskalom za barbarzyństwa u nas dokazywane. Cały Poleś mało zaludniony, wsie od wsiów daleko, dwory jeszcze rzadsze.
Dworscy do panów przywiązani, chłopi po większej części także. Trochę obiecać, trochę zachęcić, a trochę kazać, to pójdą. Łup i rabunek na Moskalach zachęci ich i wprawi do reszty. Jestem za zachęcaniem chłopów wszystkimi sposobami, jednakże dyscyplina najsroższa powinna być nieodzowną.
Ja myślę, że przy przyszłym tam powstaniu trzeba tak działać, żeby tak szlachta, jak chłopi, a szczególnie ci ostatni, uważali partyzantkę i rżnięcie Moskali nie za rzecz czasową, ale za ich rzemiosło ciągłe i na zawsze, tak jak dotąd było rolnictwo.
Przewidywania Jeleńskiego nie sprawdziły się. Były, jak pisze prof. S. Kieniewicz, „naiwnym rojeniem”. Nie znaczy to, rzecz jasna, że Polesie nie uczestniczyło w ogólnonarodowym ruchu patriotycznym, jaki ogarnął ziemie polskie w 60-tych latach XIX wieku.
Wpływy konspiracyjnej roboty docierały także do odległych zakątków Polesia, w kościołach organizowano patriotyczne nabożeństwa a wśród miejscowego ziemiaństwa tworzono zręby powstańczej administracji. Znacznie słabiej natomiast przedstawiała się działalność partyzantki, która do mozyrskiego powiatu, a zatem okolic Dereszewicz, w ogóle nie dotarła.
Jak pisze prof. S. Kieniewicz:
(…) na połaciach położonych dalej od Bugu, w tym również na Polesiu, akcje zbrojne podejmowane szczupłymi siłami załamywały się niemal od razu, w obliczu niechęci mas chłopskich. W grę wchodził antagonizm narodowościowy i wyznaniowy, a także bardziej zaogniony niż gdzie indziej konflikt społeczny. Siłą rzeczy na Białorusi powstanie nosiło charakter szlachecki – nie należy się dziwić, że chłopi zwrócili się przeciw niemu.
Umiejętnie podsycany przez Rosjan konflikt między polskim dworem a poleską wsią znalazł swoje ponure odbicie w rodzinnej korespondencji Kieniewiczów. W jednym z listów Jadwiga Kieniewiczówna pisała z trwogą do swej przyjaciółki:
Zawczoraj była tu potyczka, o mil kilka z przybyłymi spod Owrucza, zdybano śpiących w lesie, chłopi miejsce wskazali, kilkunastu zabito na miejscu, resztę raniono lub uwięziono, ogółem było 80 … Chłopi rozwściekleni najohydniej śledzą, tropią, wiążą i zwożą własnych panów, katują, kogo uchwycą w lesie, nie oszczędzając żadnej stacji drogi krzyżowej… Nasz zakątek jeszcze tych symptomatów nie doświadczył.
Dużo miejsca poświęca autor represjom, jakie dotknęły Kościół katolicki na Białorusi po 1863 r. Prześladowanie katolicyzmu, połączone z administracyjnie sterowaną ekspansją prawosławia, stanowiło element ogólnego programu walki z polskością na Kresach Wschodnich, realizowanego przez władze carskie w II poł. XIX wieku. Była to cena jaką społeczeństwo polskie musiało płacić m.in. za udział w powstaniu wielu księży.
Skalę spustoszenia dobitnie ilustruje sytuacja w diecezji mińskiej, która w 1866 r. została zlikwidowana. Na jej obszarze w latach 70-ch pozostawał na dwa dekanaty jeden dziekan, na cały powiat często jeden ksiądz. Na tenże, 1866 rok, przypada niezwykła historia związana z ocaleniem cudownego obrazu Matki Boskiej z kościoła w Jurewiczach oraz osobą Jadwigi Kieniewiczówny, malarki, siostry dziadka prof. S. Kieniewicza.
Obraz w 1863 r., za zgodą proboszcza Hugona Grodeckiego, został skopiowany przez Jadwigę by po wielu latach zawędrować do Krakowa, gdzie umieszczony w jezuickim kościele Św. Barbary znajduje się do dzisiaj. Tak pisał o tym w dziele „Jezuici w Polsce”, cytowany przez prof. S. Kieniewicza, ks. S. Załęski:
Proboszcz tamtejszy dowiedziawszy się, że rząd carski postanowił „zakryć” parafię, oddać na cerkiew prawosławną kościół, podstawił na miejsce cudownego obrazu Matki Boskiej Łaskawej wierną jego kopią, wymalowaną przez śp. Jadwigę Kieniewiczównę, wota pozostawił na miejscu, srebrną suknią i złotą koroną przyozdobił nowy obraz, dawny zaś oryginalny dał na przechowanie śp. Gabrieli z Wańkowiczów Horwattowej, marszałkowej pow. rzeczyckiego.
Pobożna ta pani obraz przywiozła do Krakowa w 1885 r. i oddała Jezuitom w kolegium na Wesołej w depozyt, z obowiązkiem oddania go Jurewickiemu kościołowi, jeżeli ten kiedy powróci do katolików.
Ostatni rozdział książki, „Pożegnanie Polesia”, został zilustrowany m.in. jedną z akwarel Jadwigi Kieniewicz. Reprodukcja ukazuje dereszewicki dwór od strony rzeki i, pomimo pewnych artystycznych niedociągnięć obrazu, daje wgląd w piękno rodzinnych stron prof. S. Kieniewicza.
Uzdolniona malarsko ciotka historyka nie tylko pędzlem wyrażała swój zachwyt nad urokami poleskiego krajobrazu. W 1865 r. w „Tygodniku Ilustrowanym” ukazał się opis Mozyrza jej autorstwa, w którym można było m.in. przeczytać:
To małe powiatowe miasteczko leżące na prawym brzegu Prypeci pod stromą górą, jeśli się nie upamiętniło żadnym ważniejszym wypadkiem historycznym, godne jest jednak wzmianki dla pięknego swego położenia.
Prof. S. Kieniewicz opuścił dom rodzinny w Dereszewiczach późną jesienią 1918 r. jako jedenastoletni chłopiec. W pamięci pozostał mu obraz domu z ogrodem, Prypeci i poleskiego krajobrazu.
W napisanej u schyłku życia książce dał – tyleż naukowo solidny co literacko poruszający – dowód na to, że powiat mozyrski guberni mińskiej, w którym położone były Dereszewicze, to okolice godne uwagi i dla pięknego swego położenia i dla ważniejszych wypadków historycznych.
dr Piotr Boroń