W tym roku mija 130. rocznica śmierci naczelnika województwa brzesko-litewskiego w powstaniu styczniowym Apolinarego Hofmeistera. Marian Dubiecki niemal sto lat temu pisał o tym smutnym wydarzeniu w następujących słowach: „Zgasł cicho, niespostrzeżenie, o świcie dnia 1 lipca 1890 r. pod nr. 5 na placu Matejki w Krakowie. Miasto wówczas właśnie przygotowywało się do wspaniałego hołdu, jaki miał być oddany prochom Adama Mickiewicza. Kraków przyozdabiał się na dzień owego pogrzebu. Festony z różnobarwnego kwiecia i ze wstęgami o kolorach narodowych zwieszały się ponad ulicami. Los mieć chciał, iż dnia 3 lipca, w przededniu owego pogrzebu, nie trumna wielkiego wieszcza, na purpurą okrytym rydwanie, pierwsza przeszła pod tymi triumfalnymi festonami, lecz przesunął się pod niemi ubogi karawan, wiozący śmiertelne szczątki Hofmeistera, również syna litewskiej ziemi, który na ramionach swych niósł krzyż męczeński przez całe życie i legł pod brzemieniem tego krzyża w prochu zapomnienia”. Tenże Marian Dubiecki ubolewał z powodu tego, że pamięć o tak zacnym człowieku, jakim był Apolinary Hofmeister, w żaden sposób nie była uczczona nie tylko w odrodzonej Polsce, ale nawet w rodzimej miejscowości naczelnika – Brześciu i województwie poleskim. Na dzisiejszej Białorusi również nie znajdujemy żadnych śladów upamiętnienia tej wybitnej postaci – ani w nazewnictwie ulic, ani w tablicach pamięci, ani w pomnikach. To jest w jakimś stopniu zrozumiałe – był przecież zasłużony przede wszystkim dla Polski i Polaków. Nie mniej imię Apolinarego Hofmeistera, wzmiankowane w piśmiennictwie białoruskim, najczęściej występuje z określeniem „rewolucjonista białoruski”, albo „poplecznik Kalinowskiego”, co ma oznaczać to samo. Logika tu jest prosta: skoro urodził się i działał na terenie dzisiejszej Białorusi, znaczy był działaczem białoruskim, tym bardziej, że był uczestnikiem powstania, którym, jak powszechnie się utarło w mniemaniu białoruskim, dowodził Konstanty Kalinowski, walczący jeśli nie o niezależność Białorusi, to co najmniej o jej autonomię w składzie odrodzonej Rzeczypospolitej. Przy takim podejściu powstanie styczniowe na terenie Białorusi traktuje się jako białoruskie i odrębne od polskiego, a jego uczestnicy występują jako swego rodzaju żołnierze, działający na rozkaz swego dowódcy i w pełni akceptujący jego dążenia. W rzeczywistości wszystko było inaczej. Nie wolno przedstawiać powstanie styczniowe jako działania armii powstańczej, gdzie wszyscy się nawzajem znali, przynajmniej mieli taką możliwość, i byli zjednoczeni postacią wodza, jako coś na kształt powstań Stiepana Razina lub Jemieliana Pugaczewa w Rosji, albo nawet powstania Tadeusza Kościuszki. Na czele powstania styczniowego stała organizacja ściśle zakonspirowana, gdzie nawzajem znali się tylko czołowi działacze, podzieleni na tak zwanych „białych” i „czerwonych”. Kierownicy niższego szczebla i szeregowi uczestnicy często znali tylko bezpośrednich dowódców, mogli sympatyzować z „białymi” lub „czerwonymi”, lecz większego znaczenia to nie miało i poważną przeszkodą we współpracy nie było, wszystkich bowiem jednoczyła nie osoba wodza, a idea odrodzenia Rzeczypospolitej. Kalinowski i dowodzone przez niego lewe skrzydło „czerwonych” w czasie powstania idei niepodległości lub autonomii Litwy, a tym bardziej Białorusi, w szeregach powstańców nigdy nie głosili. Zarówno czołowe stanowiska w rewolucyjnej organizacji grodzieńskiej, współtwórcą której był Kalinowski przed powstaniem, jak potem stanowiska dowódców oddziałów w województwie grodzieńskim za czasów komisarstwa w owym województwie Kalinowskiego, zajmowali w decydującej większości ziemianie, przeciwnikiem których w teorii, lecz jak widać nie na praktyce, był „chłopoman” Kalinowski. Bynajmniej ani jednego chłopa na stanowiskach dowódczych w Grodzieńskiem, gdzie były najsilniejsze wpływy „czerwonych” i gdzie oni mogli bez zastrzeżeń realizować swoje postulaty, nie znajdujemy. A więc, ziemianie zaciągali się do szeregów powstańców na pewno nie z powodów zafascynowania ideami Kalinowskiego, o których mogli nie mieć żadnego pojęcia, a z powodu patriotycznych uczuć względem Rzeczypospolitej, którym działalność Kalinowskiego w okresie powstania w żaden sposób nie zaprzeczała. Na zakończenie tego wątku należy zauważyć, że Kalinowski stał na czele Rządu Tymczasowego Litwy i Białorusi tylko do końca lutego 1863 roku, tzn. w tym momencie, kiedy aktywnych działań powstańczych jeszcze nie prowadzono. Znów objął naczelną władzę dopiero 31 lipca 1863 roku, gdy mu przekazano pełnomocnictwa zwierzchnika Wydziału Wykonawczego na Litwie, a 22 sierpnia 1863 roku – komisarza rządu warszawskiego w Wilnie (tzn. wtedy, kiedy powstania na Białorusi już faktycznie nie było). W okresie od początku marca i do końca lipca 1863 r. powstaniem dowodził Wydział Zarządzający Prowincjami Litwy na czele z „białym” Jakubem Gieysztorem, a Kalinowskiemu powierzono funkcję komisarza na województwo grodzieńskie, poza granicy którego jego władza się nie rozprzestrzeniała. Zatem można uznać, że nie zważając na wielki wkład lewych „czerwonych”, a szczególnie Kalinowskiego, w powstanie, z punktu widzenia ideowego ono nie było ich walką. Kalinowski natomiast był jednym z przywódców, ale nie jedynym. Istnienie wśród powstańców lewego skrzydła, nawet jeśli uznać go za białoruskie, w żaden sposób nie może zmienić oceny jego charakteru, bo jak przyznawał M.W. Bicz, który na tej podstawie kwestionował polski charakter powstania na obszarze Litwy i Białorusi, „z powodu słabości sił rewolucyjno-demokratycznych K. Kalinowski był zmuszony do współpracy z rewolucjonistami szlacheckimi, faktycznego podporządkowania się ich centrom, działania w imieniu polskiego rządu narodowego, popierania programów przyjętych przez ten rząd”. Biorąc powyższe pod uwagę, trudno się pogodzić z określeniem Apolinarego Hofmeistera jako „poplecznika Kalinowskiego”, był bowiem jednym z czołowych działaczy powstania na Białorusi, służącym nie autorytetom lecz idei. W hierarchii powstańczej Hofmeister zajmował stanowisko niższe w porównaniu z Kalinowskim, ale jak się wydaje Kalinowskiemu bardziej zależało na Hofmeisterze, niż Hofmeisterowi na Kalinowskim, chociażby już dlatego, że Hofmeister za działalność niepodległościową po raz pierwszy został ukarany katorgą na Syberię w 1846 r., gdy Kalinowskiemu było zaledwie osiem lat.

Apolinary Hofmeister przyszedł na świat wśród otoczenia zupełnie obcego polskości. Ród Hofmeisterów pochodził z Saksonii. Przyszli do Polski podobnie jak liczni inni w epoce saskiej. Ojciec Apolinarego Hofmeistera, Paweł, był pułkownikiem wojska rosyjskiego; katolik, z przekonań kosmopolita, usposobienia i charakteru gwałtownego, z języka przeważnie Niemiec. Matka z domu baronówna Stackelberg z Kurlandii, kobieta wyższego wykształcenia, protestantka, umiejąca zaszczepić w umyśle syna miłość do Boga i cnotę, wiarę opartą na dobrych czynach w życiu. Syn był katolikiem, lecz gdy dorastał, ojciec ze względów utylitarnych skłaniał go do protestantyzmu, gdyż jak wiadomo protestanci w Rosji, szczególnie za rządów Mikołaja I cieszyli się protekcją rządu. Apolinary Hofmeister przyszedł na świat w r. 1825 w Brześciu Litewskim, lecz wkrótce po urodzeniu powędrował z rodzicami nad Wołgę do Symbirska, gdzie ojciec jego otrzymał urząd policmajstra. Tam przebył około sześciu lat. W kole rodzinnym Apolinarego Hofmeistera otaczał język rosyjski lub niemiecki. Powrót rodziny Hofmeisterów do kraju został spowodowany śmiercią rosyjskiego generała Alberga, posiadacza wioski Szostakowo, wuja pani Hofmeister, po którym ona tę wioskę odziedziczyła. Kariera urzędowa pułkownika na tym się zamyka; rozpoczyna się zaś życie ziemiańskie wśród otoczenia polskiego sąsiedztwa w starym dworze Szostakowskim. Przed ukończeniem siódmego roku życia oddano Apolinarego do Świsłoczy, gdzie w owych latach było gimnazjum, dosyć znane na Litwie; lecz tak mały chłopiec nie mógł być przyjęty do szkoły, uczył się więc prywatnie na jakiejś pensji pod opieką kobiecą; zdaje się wśród znanej z patriotyzmu rodziny Heltmanów. Marian Dubiecki przypuszczał, że ten pobyt świsłocki pod opieką niewieścią, nie tylko go nauczył po polsku mówić, ale rzucił pierwsze ziarna polskich uczuć do duszy pacholęcia. Trwała wszakże ta nauka w Świsłoczy dość krótko. Widzimy go bowiem w jaki rok czy też półtora później w Warszawie w pensjonacie Fergussona dla chłopców z zamożnych rodzin polskich ziemian, a wreszcie w gimnazjum warszawskim. U Fergussona dużo korzysta z zakresu języków obcych i muzyki, do której posiadał niemałe zdolności. Właśnie muzyka ku końcowi jego życia miała mu dostarczyć środków do bardzo skromnego utrzymania. Po ukończeniu gimnazjum w Warszawie uczęszcza na studia uniwersyteckie w Berlinie na wydziale filozoficznym, studiuje historię i filozofię. W Berlinie na uniwersytecie było co najmniej 200 Polaków; byli między nimi i tacy, co musieli ze względów politycznych opuścić kraj ojczysty. W kole polskim koroniarze i Litwini najgorętszy i najenergiczniejszy przedstawiali żywioł. Utworzyli oni nawet ściślejszy pomiędzy sobą związek, do którego należeli: Jan Reer (Róhr), Apolinary Hofmeister, Karol Ruprecht, Teofil Magdziński, Michał Słomczewski.

Związek wysłał Hofmeistera wraz z Rohrem na Litwę dla przygotowania natychmiastowego powstania. Centralizacja Wersalska, stojąca na czele związku, nie liczyła się z niemożliwością: zapominano, że zbyt świeże były ciosy po upadku listopadowej insurekcji, po znacznie wzmocnionych wskutek wykrycia spisku Konarskiego prześladowaniach, aby można się było łudzić, że się wywoła jakiś ruch zbrojny: czujność wciąż się wzmagała. Nie mniej obaj emisariusze spełnili swą powinność: udali się na Litwę; tam obaj zostali ujęci i w więzieniu wileńskim osadzeni. Dzielili los z innymi działaczami 1846 roku. Po długich próbach więziennych i śledczych, zapadł wyrok skazujący Hofmeistera i Rohra do katorgi. Ostatniemu z nich zaostrzono wyrok jako nie szlachcicowi, i przepędzono publicznie przez 1500 kijów. Apolinaremu Hofmeisterowi skonfiskowano majątek.

W mroźny lutowy poranek 1848 r., z bram dawnych klasztorów wileńskich zamienionych przez władze rosyjskie na więzienie, wyjechały dwa olbrzymie wozy, na których umieszczono wyniosłe szafoty. Były to ruchome pręgierze, słupy hańby. Na pierwszym wozie wieziono Hofmeistera i Rohra, na drugim Józefa Bogusławskiego i Aniceta Regniera, doktora medycyny, człowieka dobrze znanego i cenionego w Wilnie. Skazańcy, obróceni plecami do woźnicy, mieli na piersiach zawieszone tablice z napisem, że są „zbrodniarzami”. Szafoty ze skazańcami przesuwały się powoli; wozy otaczały policja z policmajstrem na koniu i żandarmeria. Ponura cisza panowała wśród tłumów. Przerwał ją okrzyk „Niech żyje Polska! Niech żyje wolność!”, niesłychany w Wilnie od czasów napoleońskich. To był okrzyk spod pręgierza Apolinarego Hofmeistera. Okrzyk ten kilka razy ponawiał się.

Apolinary Hofmeister był wysłany na katorgę do Orska na zachodniej Syberii. W Orsku, podobnie jak w innych zachodnich syberyjskich zakładach karnych, więźniowie polityczni razem byli umieszczeni i razem pracowali ze zbrodniarzami, co oczywiście znacznie pogarszało ich sytuację. Taki los spotkał Hofmeistera. Ciężkie warunki, w jakich był w Orsku, nie zmieniły jego usposobienia; zawsze pogodny, zawsze gotów ulżyć ciężkiej doli innych, zawsze pełen mocy ducha, był lubianym i szanowanym. Z ciągiem czasu Hofmeistera uwolniono z rot aresztanckich w Orsku na tak zwane „osiedlenie” i pozwolono wreszcie zamieszkać w Tobolsku. Spotkał tam dość liczne grono wygnańców ziomków, zdobył możność korespondowania z rodzicami, poczuł się jak gdyby zbliżony do kraju. Wiosna 1857 roku na skutek amnestii Hofmeister wraca do domu. Nim jednak nadeszła ta chwila upragniona, podczas pobytu w Tobolsku zaszły w jego stosunkach znaczne zmiany. Przybyła doń z Polski jego narzeczona Heloiza Kurcjuszówna, którą w Tobolsku zaślubił, a wkrótce potem nadeszła wiadomość z kraju o zgonie w ciągu jednego tygodnia obojga jego rodziców.

Grób Pawła Hofmejstra-ojca Apolinarego w Kamieńcu

Wracał więc do rodzinnego Szostakowa pełen żałoby, nie wiedząc nawet dokładnie, jaki jest jego stan materialny po zgonie rodziców. Jak wspominano wyżej, wyrok skazujący go na wygnanie orzekał jednocześnie konfiskatę jego majątku. Stary Hofmeister przewidując, że syn jego z czasem powróci i chcąc go ocalić przed konfiskatą majątku, na kilka lat przed swym zgonem aktem urzędowym wydziedziczył syna, mianując swym spadkobiercą swego siostrzeńca Michała Budnego, który wszedł w posiadanie Szostakowa po zgonie obojga starych Hofmeisterów. Skoro jednak Apolinary wrócił z wygnania, pan Michał Budny, człowiek wysokiej zacności, oddał mu całą jego ojcowską spuściznę. Wróciwszy do gniazda rodzinnego w Szostakowie, Hofmeister pełen jeszcze sił i zdrowia, z niezmiernym, sobie właściwym zapałem rozpoczął pracę również gospodarską na roli, jak obywatelsko-narodową, dążącą do podniesienia ludu wiejskiego z ciemnoty, do jego wyższego umoralnienia, do postawienia go wreszcie na szczeblu większego dobrobytu. Pierwszą czynnością młodego gospodarza była zamiana karczmy na szkołę dla dzieci włościan. Włościanie z początku niechętnie, lecz potem coraz gromadnie zaczęli wysyłać do szkoły swoją dziatwę płci męskiej, bo dziewczynki niekiedy uczęszczały na naukę do dworu, gdzie pani Hofmeister sama uczyła robót ręcznych na drutach, szydełkiem, szycia i haftu. Po kolei brała kilkuletnie dziewczynki do dworu i obszyte, umyte, główki postrzyżone, oddawała z powrotem, własnym przykładem ucząc matki, jak się mają z dziećmi obchodzić.

Wszystkie te zabiegi i cała praca obojga Hofmeisterów nie kończyły się na szkole, na podnoszeniu światła i moralności wśród dzieci włościan. Pracę nad pokoleniem starszym swych chłopów rozpoczynał od osobistego spotkania się z nimi. Co niedzielę i co święta przychodzili oni do dworu na pogadankę z panem. Hofmeister miał na celu w ten sposób przygotować włościan do zupełnego od pańszczyzny uwolnienia i nadania im pewnej ilości ziemi. Ponieważ zaś obawiał się, aby rząd w tę jego reformę nie mieszał się, corocznie uwalniał od pańszczyzny po kilku włościan, jakoby w nagrodę za usługi oddane dworowi. Sąsiedzi Szostakowa, zwłaszcza pokolenie starsze, z niechęcią, nawet często z gwałtownym oburzeniem patrzyło na postępowanie Hofmeistera z włościanami: nie mogli sobie wyobrazić, by się znalazł taki osobnik, który by w nich widział ludzi, a nie siłę pociągową.

Praca Hofmeistera nad podniesieniem moralnym i materialnym swoich włościan, stanowczo się różniła od zalecanych środków przez demokratyczną Centralizację Wersalską, które miały masy ludowe skłonić do tłumnego udziału w zamierzonym powstaniu z trzema zaborami jednocześnie w r. 1846. Tam nic nie dawano, tylko obiecywano; ale żądano w zamian za obietnicę natychmiastowej ofiary krwi w sprawie, której ów lud niestety nie rozumiał, do czego wcale ani umysłem, ani uczuciem, nie był przygotowany. Hofmeister nic nie obiecywał, lecz dawał i nic nie żądał. Doświadczenia przebyte wskazały mu, iż chcąc widzieć lud stojący pod sztandarem walki o niepodległość Ojczyzny, potrzeba ten lud naprzód wyprowadzić ze stanu upośledzenia i ciemnoty, a sam już ten lud wejdzie do zakresu życia obywatelskiego.

Wybuch powstania styczniowego przerwał pracę Apolinarego Hofmeistera. A ponieważ mieszkańcy wiosek nie dołączyli do oddziałów powstańczych, dowódcom powstania należało oprzeć się na tych, którzy jednak byli w ich szeregach. Przeważnie to była szlachta i ziemiaństwo. I o ile na początku powstania tenże K. Kalinowski zachęcał „białego” F. Dalewskiego, by ten porzucił szlachtę i dołączył do „czerwonego” KPL, to później namawiał „dobrego” ziemianina A. Hofmeistera, by przyjął funkcję grodzieńskiego wojewody cywilnego, ponieważ cieszył się opinią dobrego patrioty, dobrze traktował chłopów i co istotne, był ziemianinem, gdyż w innym razie osoba pełniąca tę funkcję nie miałaby żadnego autorytetu wśród ziemiaństwa. Później w swoich zeznaniach Apolinary Hofmeister mówił: „Kalinowski powiedział mi, że gubernia grodzieńska pod nazwą województwa jest podzielona na trzy części – powiaty grodzieński, wołkowyski i słonimski przekazane są administracji Erazma Zabłockiego, sokolski, białostocki i bielski – Waleriana Wróblewskiego, a brzeski, kobryński i prużański – mojej. Ale ja jestem wojewódzkim, a oni są moimi pomocnikami, ponieważ jestem ziemianinem.” Później województwo podzielono na dwie części – grodzieńską i brzeską. Do województwa grodzieńskiego należały powiaty grodzieński, sokolski, białostocki, wołkowyski i słonimski. Do województwa brzeskiego – powiaty bielski, brzeski, kobryński i prużański. Apolinary Hofmeister stał na czele województwa brzeskiego, nie patrząc na to, że miał odmienne na przebieg wydarzeń zdanie: „Ogólnie rzecz biorąc, polskie społeczeństwo jest przyzwyczajone do patrzenia na wszystkich przestępców politycznych  powracających z Syberii jak na ludzi, którzy w praktyce udowodnili patriotyzm. Chociaż to samo społeczeństwo nie rozumie wstrząsów i dojrzałości pojęć, które zainspirowały nas długotrwałym cierpieniem. Moje poglądy na to pytanie były całkowicie przeciwne. Patrzyłem na sprawę powstania jak na rozpoczęte nie w czasie, mające przeciwko sobie całą ludność wiejską regionu, bez środków materialnych. Ponadto niekonsekwentne, ponieważ postanowiono rozpocząć powstanie, gdy z powodu demonstracji religijnych w warunkach stanu wojennego broń została zabrana.”

Z inicjatywy Hofmeistera jako wojewody brzesko-litewskiego, tworzył się oddział powstańczy kobryński. Jego dowództwo wymyślił on oddać Romualdowi Trauguttowi, człowiekowi obeznanemu ze sztuką wojskową, którego znał od lat dziecięcych (wszak Traugutt urodził się w Szostakowie dnia 7 lutego 1825 r. według nowego porządku w rodzinie dzierżawcy majątku od generała Alberga). Nie widzimy w biegu wypadków, aby do szeregu sił powstańczych powołał ten dziedzic Szostakowa kogoś ze swych włościan lub z czeladzi dworskiej. To, co czynił dla wieśniaczej gromady, czynił bezinteresownie. Nie chodziło mu wcale o zdobycie, o zniewolenie jednostek pod chorągiew powstańczą, nie pragnął stać się agitatorem: pragnął być nauczycielem ludu. Przypuszczał, że ten lud należycie oświecony, z czasem samorzutnie się wcieli do życia obywatelskiego i nie zamknie drzwi swej chaty przed nakazem służenia ojczyźnie, a myśl tego ludu z czasem pójdzie tymi drogami, którymi kroczyć będzie patriotyczna myśl dworu. Taki był program działalności tego naczelnika województwa Brzeskiego.

Należy zwrócić uwagę, że największy odsetek udziału chłopów w powstaniu zanotowano w grodzieńskiej i wileńskiej guberni, w których w porównaniu z innymi było najwięcej chłopów-katolików. Biorąc pod uwagę, że katoliccy księża stanowczo popierali powstanie i mieli znaczny wpływ na chłopów, czynnik wyznaniowy niewątpliwie odegrał pewną rolę. Jak dowodzi Apolinary Hofmeister w zeznaniach, złożonych w czasie śledztwa, komendant sił powstańczych województwa grodzieńskiego Duchiński, zanim rozpoczął aktywną działalność w terenie, w Białymstoku wyraził przekonanie, że zamieszkałe przeważnie przez prawosławnych południowe powiaty guberni grodzieńskiej, a więc w tym i rodzinna miejscowość Hofmeistera, mają niewiele drobnej szlachty i dlatego mogą być przeciwne sprawie powstania. Północne uważał za sprzymierzeńców. Według Hofmeistera poglądy takie Duchiński przejął od Kalinowskiego. Sam Hofmeister uważał, że chłopi bez względu na wyznanie na ogół wrogo odnosili się do powstania i przywoływał przykład chłopów z powiatu brzeskiego, którzy z okrzykami „Oto wasza pańszczyzna!” pałami dobijali rannych powstańców Rogińskiego.

Pod wpływem chłopskiej pasywności, konieczności liczenia się z interesami ziemiaństwa i kontr działaniami, które wobec problemów agrarnych podjęli carscy urzędnicy, lewi, prawdopodobnie, uświadomili sobie, że ostatecznie stracili wszelkie szanse przyciągnięcia chłopów do powstania. Wedle zeznań Apolinarego Hofmeistera „Czarnocki (K. Kalinowski) twierdził, że po przekazaniu chłopom ziemi, nie staną się oni przeciwnikami powstania, lecz jednocześnie zauważał, że rozdawanie im ziemi jest bezcelowe, gdyż nie każdy jest ją w stanie obrabiać oraz że byłoby to naruszeniem prawa własności i wreszcie – chłopi by jej nawet nie przyjęli, uważając, ze lepiej otrzymać ziemię z rąk cara”. W warunkach partyzanckich nie istniała praktycznie możliwość realizacji nawet tego umiarkowanego projektu, który został zawarty w powstańczych deklaracjach. Próbowano wpływać na chłopów za pomocą oszustwa i gróźb, lecz możliwość wprowadzenia ich w czyny była ograniczona. W odpowiedzi na propagandę carskich władz o tym, że powstanie to ziemiańska reakcja na decyzję cara o przekazaniu ziemi chłopom, K. Kalinowski musiał rozpowszechniać pośród chłopów pogłoski, że tych, którzy zaciągną się w tzw. „sielskie karauły”, car zamierza pod pozorem straży chłopskiej wziąć do wojska, poduczyć ich nieco moskiewskiej musztry i strzelania, a potem wywieźć do Moskwy na długie lata służby. W Rozkazie Rządu Polskiego na cały kraj litewski i białoruski do narodów ziemi litewskiej i białoruskiej pobrzmiewała nie tylko groźba, ale i odwołanie do sumienia chłopskiego: „Za was krew przelewają sprawiedliwi ludzie – a wy jak Kainowie i Judasze – dobrych braci waszych zdradzaliście wrogam waszym”. Mimo to nie udało się osiągnąć jakichkolwiek zmian w postawie chłopów. W „Tłumaczalnej notatce po zakończeniu śledztwa z 28.02.1864 r.” K. Kalinowski był zmuszony przyznać, że „chłop, który widział nieobcięte pazury swoich panów, nie potrafił im zaufać i zaczął postrzegać sprawę polską jako wymysł ziemiaństwa, a urzędnicy carscy taki właśnie obraz starali się w chłopskim umyśle pielęgnować”. W taki sposób w istocie przyznał, że kampania propagandowa lewych poszła na darmo, a jej twórcy rzeczywistego wpływu na rozwój wypadków nie mieli.

Wśród ówczesnego polskiego społeczeństwa na Litwie Hofmeister ze swym programem pokojowej pracy obliczonej na długie lata nie był wyjątkiem. Tradycja owej epoki stała się dla późniejszych pokoleń źródłem życia, pokrzepieniem w ciężkich latach dalszej niewoli.

Na stanowisku wojewody powstańczego w Brzeskiem utrzymać się zdołał Hofmeister przez pół roku. Rządcy Murawjowa wspierane gorliwością wykonawców jego rozkazów, niszczyły zapamiętale sieci organizacji narodowej. Wobec tej ciężkiej sytuacji, gdy już wszelka organizacja władz powstańczych została najzupełniej sparaliżowana, gdy zabrakło ludzi i możności działania, i osobiste bezpieczeństwo co chwila zagrażało Hofmeisterowi, opuścił on stanowisko swoje, jako bezpowrotnie straconą placówkę. Nie wyemigrował jednak za granicę, na Zachód, ale pod pozorem kuracji wyjechał do Rosji, do wód w Starej Rusie (w guberni nowogrodzkiej), gdzie oczekiwał dalszych wypadków. Były to początki sierpnia; łudzono się wówczas jeszcze interwencją zbrojną państw zachodnich. Kuracja rzekoma w solankach Starej Rusy długą nie była. Ścigany przez Murawjowa Hofmeister został tam ujęty, do Wilna przywieziony, sądzony i na katorgę skazany, którą odbywał we wschodniej Syberii, w Usolu pod Irkuckiem. Podczas badania w Wilnie Hofmeistera, władze rosyjskie miejscowe, brzeskie, najechały jego dom w Szostakowie; dokonały pod pretekstem rewizji rabunku; zabrano z ruchomości rzeczy kosztowniejsze, z zabudowań gospodarskich na folwarku część dobytku, mówiono, że cały majątek będzie skonfiskowany, więc nie czekając na wyrok konfiskaty zabierają dla rządu, co się da. Po ukończeniu rabunku, dla uzupełnienia klęski żonę Hofmeistera i kobiety z nią spokrewnione, wśród których było dwoje dzieci, słowem wszystkich, kogo zastano w domu, zabrano i wywieziono do guberni ołonieckiej. Cała ta grupa osób porwanych z Szostakowa, wraz z żoną Hofmeistera w liczbie siedmiu, po kilku latach wprawdzie została zwolniona z przymusowego pobytu na granicach Karelii, lecz ze wzbronionym powrotem na Litwę. Wobec tak przykrej sytuacji Hofmeisterowa wraz z całym tym kółkiem pokrewnym, dzielącym z nią niedolę wygnania, przybyła do męża i tam wkrótce życie zakończyła. Po powtórnym, prawie dziesięcioletnim swym pobycie na Syberii, niespodziewanie otrzymał Hofmeister możność wydostania się nie tylko z Syberii, ale w ogóle z państwa rosyjskiego. Ktoś z grona jego znajomych berlińskich, jakiś szlachetny i przyjazny mu Alzatczyk wyrobił dlań za pośrednictwem niemieckiej ambasady w Petersburgu paszport emigracyjny pod warunkiem niewracania do monarchii rosyjskiej. W ten więc sposób rozpoczął się nowy okres jego życia – tułactwo. Osiada w Galicji, naprzód w Brodach, bo niezbyt oddalał się od okolic rodzinnych, potem w Krakowie, gdzie pozostał do końca życia. Okres tułactwa, chociaż obfitował w różnorodną niedolę (los nie oszczędzał wygnańca), oświetlały objawy pamięci owych włościan z Szostakowa, których był ten tułacz bezdomny prawdziwym dobroczyńcą. Już na Syberii zaczynał odbierać dowody pamięci swych niegdyś poddanych. Pisali do niego listy, pełne uczucia tęsknoty za przeszłością owych lat, kiedy był ich panem, powierzali mu swoje troski, spodziewając się, że wróci, że wśród nich zamieszka, że stanie się dla nich obrońcą w przykrych sprawach, jakich doświadczali niekiedy od swych sąsiadów, a w każdym liście przebijała się wdzięczność za wszystko, co dla nich robił.

 

DR STANISŁAW SILWANOWICZ

Udostępnij na: