1 września 1939 r. Niemcy napadli na Polskę. Dysponując ogromną przewagą  i nacierając z Prus Wschodnich, Pomorza i Śląska już 8 września podeszli pod Warszawę. Rząd i naczelne dowództwo było zmuszone do opuszczenia kraju i udania się do Rumunii. Broniły się jeszcze okrążone przez Niemców garnizony: Gdynia do 19 września, Warszawa do 27 września, a Hel do 2 października. Zaś grupa operacyjna „Polesie” pod dowództwem gen. Kleberga  do 5 października walczyła pod Kockiem.

W okresie trwania wojny wszystkie ważniejsze instytucje państwowe z zachodniej i centralnej Polski uciekały na wschodnie tereny kraju, na które już 17 września wkroczyły oddziały sowieckich armii. Nastąpił czwarty rozbiór Polski i gehenna Polaków mieszkających pod okupacją niemiecką i sowiecką.

Zanim oddziały Wermachtu wkroczyły do Warszawy, 6 września ze stolicy ewakuuje się Naczelna Dyrekcja Lasów Państwowych na czele z dyrektorem Adamem Loretem. Przez Siedlce dyrektor wraz ze swoimi urzędnikami dotarł do Pińska zatrzymując się po drodze w miasteczku Naliboki i siedzibie nadleśnictwa w Budach.

Na wieść o wkroczeniu wojsk sowieckich w granice Polski 17 września 11 wozów z A. Loretem wyrusza w kierunku Wilna. Po przejechaniu około 8 km wszyscy przez szpicę sowiecką zostają zatrzymani, a dyrektor Lorent znalazł się w więzieniu nowogrodzkim, a następnie w Wołożynie.

Pod koniec października został bestialsko zamordowany w lesie przez żołdaków NKWD, a ciało jego pochowano na peryferiach Wołożyna. Taki był finał…koniec tułaczki Dyrektora Naczelnego św. pamięci Adama Lorenta, jednego z wielu, wielu tysięcy Polaków – leśników, przechodzących w tym czasie „piekło” na ziemi za to, że byli wrogami ludu.

GDY   WTARGNĘŁA   ARMIA   CZERWONA

 

Inwazję Związku Radzieckiego na Polskę 17 września 1939 r. poprzedziła prowadzona od wielu lat na ziemiach wschodnich działalność szpiegowska
i tworzenie zakonspirowanych komórek organizacji komunistycznych.

Po wybuchu wojny już w wielu miejscowościach Polesia powstawała samozwańcza czerwona milicja, wyposażona w broń. Rozpoczął się okres bardzo trudny i niebezpieczny dla ludności zamieszkałej w tej części Polski. Pojawiły się uzbrojone bandy, które bezkarnie rabowały i kłusowały. Zdarzały się wypadki morderstw. Po wsiach i miasteczkach rozpoczęli działalność agitatorzy wywodzący się z miejscowych agentów sowieckich, przygotowujących ludność na przyjęcie władzy radzieckiej.

Napady, podpalenia leśniczówek i mordy znienawidzonych leśników zdarzały się coraz częściej. Taki tragiczny napad opisuje w swych wspomnieniach syn gajowego z Polesia, Piotr Porczyka – „Gajówka ojca znajdowała się przy linii kolejowej z Brześcia do Kowna.  Wrześniowego ranka wpada do gajówki grupa uzbrojonych bandytów poszukujących gajowego (który wcześniej uciekł przez okno). Straszyli całą rodzinę, że jeśli nie wydamy ojca to nas wystrzelają. Długo wszystkich szantażowali, zapowiadając, że jeszcze tu przyjdą i zrobią z nami porządek.”

Kiedy po 17 września wkroczyli oswobodziciele „wojska sowieckie” różne uzbrojone grupy ograbiały leśniczówki. Leśnicy jeśli nie zostali aresztowani, uciekali do miasteczek (ale i tu dosięgła ich ręka sprawiedliwości). Zostawiali w gajówkach i leśniczówkach cały swój majątek, który wkrótce był rozgrabiany przez miejscową ludność.

Niezmiernie wrogi stosunek żołnierzy sowieckich do polskich leśników (panów) wyrażał się często w zbrodniczej postaci. Niejednokrotnie byli mordowani na progach swych domów w bestialski sposób, a rodziny niebawem wywożono do Kazachstanu.

Ze strony władz radzieckich dużo większym zagrożeniem dla Polaków były rozpoczęte na szeroka skalę aresztowania polskiej administracji, właścicieli ziemskich i księży. W ciągu pierwszych kilku miesięcy po wejściu Armii Radzieckiej wywieziono z ziem wschodnich w głąb Związku Radzieckiego około 220 tys. obywateli  polskich.

W pierwszym rzędzie chodziło o „oczyszczenie” zagarniętych ziem z inteligencji polskiej, elementu najbardziej niebezpiecznego dla agresorów.

Do takiej kategorii zaliczano leśników, którzy pracując w lesie i w rozproszeniu – byli dla władz nieuchwytni, a tym samym niebezpieczni. Aresztowania, przesłuchiwania, uwięzienia i ciągłe nękanie ludzi było zjawiskiem powszechnym.

W wyniku niespodziewanej inwazji Armii Czerwonej na Polskę i szybkie zajęcie ziem wschodnich dostały się w ręce sowieckich służ bezpieczeństwa kartoteki osobowe Lasów Państwowych nadleśnictw. Władze sowieckie uzyskały więc od razu pełne dane osobowe wszystkich zatrudnionych w administracji wraz z adresami miejsc zamieszkania. Mogły więc z miejsca przystąpić do aresztowań określonych osób i wywożenia ich do obozów
i łagrów. W ręce Sowietów wpadło więc prawie całe naczelne kierownictwo Lasów Państwowych na czele z Adamem Lorentem i 18 towarzyszących mu osób.

Przyjmuje się, że w okresie od agresji Związku Radzieckiego aż do masowej deportacji leśników polskich ziem wschodnich (10 luty 1940 r.) ogólna liczba aresztowanych czołowych funkcjonariuszy Administracji Lasów Państwowych wynosiła grupa ponad 100 osób. Zdecydowana większość aresztowanych została wymordowana w więzieniach. Niewielu trafiło do łagrów, gdzie umierali z głodu i wycieńczenia.

 

W  BYDLĘCYCH  WAGONACH  NA WSCHÓD

 

Od lutego 1940 r. zaczęła się masowa fala aresztowań: od niemowląt do starców. Akcja ta obejmowała wszystkie rodziny leśników.

Już wcześniej powołane tzw. trójki czy grupy operacyjne miały za zadanie przygotowania ewakuacji i dowiezienia zesłańców do przygotowanych długich składów pociągów. W skład takiej grupy wchodził pracownik NKWD, żołnierz wojsk NKWD i aktywista partyjny. Masowa deportacja leśników a wraz z nimi osadników wojskowych była całkowitym zaskoczeniem, a przeprowadzona w ciężkich warunkach atmosferycznych, w czasie śnieżnej i mroźnej zimy była szczególnie uciążliwa. Ewakuowani pozostawiali cały swój majątek, mogąc zabrać ze sobą do 500 kg bagażu na rodzinę (odzież, bieliznę, pościel i obuwie, jakieś narzędzia pracy Transporty kolejowe „eszelony” składały się z najmniej 50 wagonów z piecykiem pośrodku (tiepłuszkiem). W jednym wagonie na prymitywnych pryczach mieściło się ponad 50 osób. Przesiedlono wówczas do 21 obwodów i republik w części europejskiej i azjatyckiej ZSRR ponad 200 tys. osób. Wszyscy wywiezieni mieli status „spiecpiereiesieleńców”  czyli specjalnych przesiedleńców. Deportowanych rozmieszczono w „spiecposiołkach” (osadach specjalnych) pod specjalnym nadzorem komendantów NKWD
i żywność.) Prawie wszyscy leśnicy polscy zostali wywiezieni z rodzinami niemal wyłącznie na teren tajgi – do wyrębu lasów, do Archangielska, Wołogdy, północno-zachodniej i północno-wschodniej Syberii i Kraju Ałtajskiego oraz  Kazachstanu i Uralu.

Ze wszystkich wymienionych rejonów zesłania żaden nie był dla zesłańców przyjazny.  Śnieżne zimy, kilka miesięcy syberyjskiego lata nie cieszyły pracujących przy wyrębie lasów,  kiedy trzeba było pracować w zabagnionym terenie lub po pas w śniegu bez odpowiedniego obuwia. Zaś od niezliczonej ilości komarów i ukąszeń dokuczliwych i jadowitych muszek nie mogli się w żaden sposób uwolnić.

Ciężką pracę leśników  na zesłaniu pogarszały trudne warunki bytowe. W barakach, w których mieszkali panowała wielka ciasnota i niesamowite zapluskwienie. Do tego dochodziły choroby jak tyfus i malaria, które dziesiątkowały ludzi. Zaś stałym towarzyszem zesłańców był głód. Podstawowe wyżywienie stanowił chleb jak glina. Pracujący przeważnie otrzymywali 800 g na całą dobę, niepracujący – 400 g, a dzieci 250 g. Otrzymanie pełnego przydziału zależało od wykonania dziennej normy pracy. Ludzie umierali jak muchy.

Bardzo trudny dla zesłańców ponad pięcioletni okres pobytu w Związku Radzieckim nie przez cały czas był  nie do zniesienia (tzw. układ Sikorski-Majski z 30 lipca 1941 r.) doprowadził do wydania dekretu o amnestii dla deportowanych Polaków z ziem wschodnich. Dzięki niej zesłańcy przestali być niewolnikami i traktowano ich dużo łagodniej.

Chociaż ten okres odwilży trwał bardzo krótko, bo tylko dwa lata (zerwanie stosunków dyplomatycznych przez Moskwę nastąpiło 25 lutego 1943 r. po ujawnieniu zbrodni katyńskiej) to teraz Polacy mogli przenosić się do innych rejonów Związku Radzieckiego o łagodniejszym klimacie. Wiele rodzin ciągnęło na południe ZSRR do tworzącej się armii polskiej w nadziei, że może razem z nią uda się im wydostać z tej znienawidzonej ziemi na Bliski Wschód. A jeśli zostali na miejscu, byli już lepiej traktowani. Przy tym zaczęli otrzymywać pomoc unrowską.

 

M  Ę T N A

 

Na terenach, które we wrześniu 1939 r. zostały zagarnięte przez Związek Radziecki było 970 leśnictw, w których pracowało około 10 tysięcy pracowników  (nadleśniczych, leśniczych i gajowych) z czego zginęło co najmniej połowa (nie licząc ich rodzin).

Jedno z typowych leśnictw, leżących na wschodnich terenach Polski, na pograniczu Polesia i Podlasia była Mętna usytuowana wśród wiekowych drzew sosnowych niedaleko małej wioseczki Mętnej liczącej 36 gospodarstw. Można powiedzieć, że leśnicy żyli tu jak w Arkadii, krainie beztroski i miłości. Zaś stosunki z miejscową ludnością w większości białoruską układały się bardzo pomyślnie.

Obszerna leśniczówka wchodziła w skład nieistniejącego dzisiaj Nadleśnictwa w Mielniku. Jego tereny rozciągające się na obu brzegach Bugu dziś wchodzą w skład Nadleśnictwa Nurzec i Sarnak. Ale wtedy, w latach
30-tych nikt nie przypuszczał, że ktokolwiek w tym miejscu podzieli Polskę na połowę.

Leśniczym w Mętnej był Stefan Russel, gdzie mieszkał i pracował od 1921 do 1939 r.  Rodzice Stefana pochodzili z Polesia. Ojciec Karol Russel był ogrodnikiem pracując w jednym z majątków koło Wilna. Żona z domu Kamińska,  zajmowała się wychowaniem dzieci (Stefana, Aleksandra, Stanisława i Marii).

Stefan, urodzony w 1888 r. po ukończeniu  Wyższej Szkoły Leśnej pracował jako plenipotent w majątku księżnej Łabyszowej. Do Polski przyjechał w 1918 r. i zamieszkał w Bielsku Podlaskim, gdzie poślubił Zofię z d. Lubowiecka, po śmierci której wziął za żonę Apolonię Kosińską, pracownicę Sądu bielskiego. W 1925 r. urodziła się Danuta.

Russel po kilkuletniej pracy w leśnictwie Hołody, przenosi się do Mętnej, gdzie urodził się Kazimierz. –„Beztrosko upływało nam życie – mówi pani Danuta, mieszkająca dzisiaj w dwóch małych pokoikach w Bielsku Podlaskim. Miejscem moich zabaw były polany leśne, gdzie można było wspaniale bawić się w chowanego z dziećmi gajowego, mieszkającego obok nas. Pamiętam wycieczki bryczką ojca po okolicy i wyprawy z nim na polowania.”

Ojciec Danki był zapalonym myśliwym. Polował nie tylko ze strzelbą, ale często z aparatem fotograficznym.

W otoczonej lasem Mętnej w małym „dworku” mieściła się siedziba Nadniemeńskiego Koła Łowieckiego. Łowczym był Stefan Russel. Niejednokrotnie na polowania zjeżdżało się mnóstwo gości, którzy po całodziennych wyprawach do łowisk leśnych wspaniale wypoczywali w pokojach, w których na ścianach wisiały trofea rogów jeleni, skór bobrów, białej kuropatwy i czarnego bociana.

Polowania były zawsze wielkim świętem dla miejscowej ludności. Bo zawsze kilkoma złotymi mogli podreperować swój ubogi budżet, uczestnicząc
w nagankach, a na ich stołach niejednokrotnie coś trafiło z dziczyzny.

Leśniczemu Russellowi w prowadzeniu gospodarki leśnej pomagali gajowi: Stanisław Radwański, Bolesław Śnitko, Edward Kamiński, Stanisław Lemieszko i Józef Baltaziuk.

– Naszą leśniczówkę – wspomina Danuta – często odwiedzali znajomi
i przyjaciele – leśnicy z okolic Brześcia i Wysokiego Litewskiego. W jednym
z „salonów” z licznymi trofeami ojca, przy światłach rzucanych przez lampy naftowe grano w brydża, kosztowano różnych smakołyków z dziczyzny, przygotowanych przez moją mamę –Apoloniję, podawane do stołu przez służącą Gienię. Jak już wspominałem ojciec Danuty miał własną bryczkę. Służyła ona do wyjazdów na stację kolejową do Nurca, do Siemiatycz i do kościoła w Niemirowie na Msze święte.

– W posiadaniu ojca była trójka koni – Siwka, klacz koloru siwego, jej córka Lolka, krwi półarabskiej i koń Amor – czystej krwi arabskiej, jasny kasztan. Końmi opiekował się Janek, mieszkaniec tutejszej wsi.

We wsi mieszkał we własnym domu rabin Icek Miller, który miał 5 synów, a na modlitwy jeździł do mielnickiej bożnicy, gdzie dawał śluby żydowskim parom małżeńskim.

Pierwsze lata nauki Danusi i Kazia odbywały się w leśniczówce pod kierunkiem pani Skołubianki. Klasę czwartą ukończyły w Szkole Powszechnej w Mętnej, którą kierował niejaki Jeremiej. Dalej uczyli się w Bielsku Podlaskim.

– Pierwszy dzień września 1939 r. był bardzo gorący – wspomina z łezką w oku pani Danuta. Nie poszliśmy do szkoły. Od rana na niebie krążyły samoloty. Przez radio na baterię dowiedzieliśmy się, że Niemcy napadły na Polskę. Jeszcze nikt nie panikował, jeszcze nikt nie zdawał sobie sprawy, że Bug, który łączył polskie ziemie na obu brzegach stanie się wkrótce granicą dwóch agresorów.

 

LEŚNICZY  TO  AGENT,  TO  WRÓG

 

Jeszcze na prawym brzegu władza sowiecka nie zdążyła otaczać opieką uciążony lud polski, on już wcześniej zaczął wprowadzać swoje porządki. Coraz częściej odwiedzali leśniczówkę w Mętnej grupy uzbrojonych chłopów.

– Chociaż pan tu rządził jak chciał – mówili do Russela – nigdy nas nie skrzywdził, zawsze będziemy pana bronili.

Niestety za „represje”, jakie leśniczy stosował w stosunku do kradnących drzewo z lasu już w październiku trafił do twierdzy w Brześciu. Znaleźli się jednak życzliwi dzięki którym do domu wrócił przed Bożym Narodzeniem.

Leśniczówkę wciąż nachodzili jacyś nieznani ludzie, którzy szukali broni (która leśniczy już przed wybuchem wojny musiał zdać do depozytu) mimo, że kwaterowało tu kilkunastu pograniczników sowieckich. Gospodarze leśniczówki nawiązali przyjazne stosunki z bojcami, a ci już wkrótce zaczęli im szeptać, że zostaną wywiezieni. Danusia ani Kazik jeszcze nie zdawali sobie sprawy co ich czeka.

– 10 lutego 1940 r. dowiedzieliśmy się, że jesteśmy najgorszymi wrogami wyzwolicieli uciemiężonego ludu i dlatego musimy opuścić nasz „pałac” i to aż na sześć lat – snuje swe opowiadanie Danuta.

 

WYWÓZKA

 

W bydlęcych wagonach, po 50 osób w każdym prawie wszystkie rodziny leśniczówek i gajówek z Polesia i Podlasia przez kilka tygodni jechały na Sybir. Rodzina Russellów – ojciec Stefan, żona Apolonia, babcia Krystyna Russel, 14-letnia Danuta i Kazimierz trafili do Kraju Ałtajskiego – Pierwomajski uczastok Krajuszkinskij rejon.

Zima w 1940 roku była wyjątkowo mroźna. Mrozy sięgały – 40°C. W wagonach było niewiele cieplej. Po drodze zesłańcy nie otrzymywali nic do jedzenia, jedynie „kipiatok” – gorącą wodę, którą czasami bojcy roznosili po wagonach. Gdyby nie produkty żywnościowe, które zabrali z domu, nigdy by nie przetrwali strasznej podróży.

 

AŁTAJSKI   KRAJ

 

Zakwaterowani w barakach, gdzie mieściło się 16 rodzin (86 osób) byli wciąż nękani przez wszy, pluskwy i karaluchy. Cały czas byli pod opieką NKWD, którym kierował komendant Gołowanow. Mogli wychodzić tylko do pracy albo do wycinania drzew albo do pobliskiego tartaku. Podczas układania długich kłód ściętych drzew w stosy, jedna z nich potoczyła się na Apolonię Russel uszkadzając biodro i nogi, które długo się zrastały. Pracowali na trzy

zmiany. Czasami dzienna zmiana dostawała gorącą zupę i kawałek chleba. Aby przeżyć jedli lebiodę, pokrzywę, dziki szczaw i dziki czosnek. Wszyscy wciąż byli głodni. Z rodziny Russellów pracował tylko Stefan, żona Apolonia i Danuta. W baraku pozostawała babcia Krystyna i mały Kazimierz.

 

GDY PRZYSZŁA „ODWILŻ”

 

Po zawarciu umowy 30 lipca 1940 r. między rządem polskim reprezentowanym przez gen. Władysława Sikorskiego a Stalinem Polacy znajdujący się w łagrach i na zesłaniu w ZSRR objęci zostali „amnestią”. Po powołaniu Delegatury Ambasady RP w Barnaule, Stefan Russel został Mężem zaufania Ambasady na  Krajuszkinski rejon, organizując różnego rodzaju pomoc Polakom. Wielu z nich wstąpiło do tworzącej się Armii Polskiej Andersa. Zakończył się nadzór ze strony NKWD. Russellowie mogą teraz opuszczać baraki. Przeprowadzili się teraz do ziemianki, zakupionej za jesionkę Stefana. Miejscowa ludność bardzo przyjaźnie odnosiła się do zesłańców, niejednokrotnie dzieląc się z nimi ostatnim kawałkiem chleba. Gdy przeprowadzili się do posiołka Pierwo-Majsk Kazimierz chodził do dziesięciolatki w Oziorkach, gdzie ukończył 9 klas. Po śmierci Sikorskiego w 1943 r. Delegatura Ambasady RP została zlikwidowana, ludzie którzy jak leśniczy Russel reprezentowali państwo polskie po specposiołkach za Uralem, zostali aresztowani. Ojciec pani Danuty znalazł się w obozie pod Nowosybirskiem, gdzie skazany na 10 lat za działalność kontrorewolucyjną zmarł 29 listopada 1950 r. w nieznanych okolicznościach. Ci Polacy, którym nie udało się wstąpić do tworzących się armii polskich  dalej harowali na chleb. Modliliśmy się po cichu przed małą figurą Matki Bożej, która została w ukryciu przywieziona z kraju – opowiada Danuta.

 

 Wiesław Falkowski, Bielsk Podlaski

Udostępnij na: