„Wody wiosenne opadły już znacznie, zielo­ne obszary łąk wynurzyły się z topieli i cały ten płaski kraj, aż do czarnych lasów na widnokrę­gu maił się w całej krasie”.

M. Rodziewiczówna, „Czahary”

Z Brześcia droga wiedzie przez Żabinkę, historyczne miasto Kobryń (mieszkał tu przez jakiś czas przyszły dyktator powstania styczniowego R. Traugutt), wieś Garadiec. Po przeszło dwóch godzinach podróży docieramy do Hruszowej, małej, sennej wioski, dawnego majątku poleskiej pi­sarki – Marii Rodziewiczówny, tak pięknie opisanego przez J. Skirmunttównę: „Dom huszowski miał specjal­ny charakter, nie miał on zakroju pałacu, ale poważne­go, dostojnego domu. Jadąc od stacji jechało się wzdłuż ogrodu i przez staroświecką bramę pod daszkiem z strzechy wjeżdżało się na dziedziniec i pod ganek, wsparty na wyniosłych czterech kolumnach, obrośnię­tych dzikim winem. Przedpokój miał barwne malowane skrzynie, szafki, półki, stare ciemne portrety ks. Józe­fa, Mickiewicza i Kościuszki, wizemnek naszego Orła, charakterystyczną poleską „bodnię” (pasma ze słomy szyte łupanym sosnowym korzeniem i tworzące wysoki z przykrywką kosz), a od sufitu zwieszała się mosiężna latarnia, która swoim przyciemnionym światłem witała przyjeżdżających wieczorem gości (…). Przed domem miałyśmy miłe posiedzenie pod odwiecznym dębem przy stole, którego podstawę tworzył szeroki pień dębo­wy, a blat, ogromny młyński kamień”.

Usytuowany na wschód od Kobrynia majątek Ro­dziewiczówny był niegdyś, wraz z całym powiatem kobryńskim, królewszczyzną. „Królewskie” dzieje Hruszowej skończyły się z upadkiem Rzeczypospolitej w XVm w., kiedy to hruszowskie dobra zostały ofia­rowane przez Katarzynę II Aleksandrowi Suworowowi. W końcu śmiecia Hmszowę nabył od Suworowa dziad Rodziewiczówny, chorąży Antoni Rodziewicz. „Za­wsze Rodziewiczówna mówiła, – wspominała J. Skirmunttówna – że uważa siebie nie za właścicielkę Hruszczowej, ale za królewskiego urzędnika, i wobec pamięci królów czuje się obowiązana tę ich własność w całości zachować i dotrzymać w porządku do końca”.

q1Z dawnej świetności hruszowskiego majątku nie­wiele pozostało. Przypomina się wiersz J. Iwaszkie­wicza „Odwiedziny miejsc ulubionych w młodości”:

Dom chyli się do końca, dąb schnie od wierzchołka,

Ogród w las się zamienił, a woda szuwary,

Gdzie dawnej staw szeroki, dziś wilgotna łąka,

Każdy kąt teraz cichszy, obcy, bardziej szary.

Z dworku Rodziewiczów, zbudowanego w 1825 r. przez Antoniego Rodziewicza i zniszczonego podczas ostatniej wojny, ocalało lewe skrzydło. W przebudo­wanym, całkowicie odmienionym, budynku mieści się sklep. Przemijalność świata dostrzec też można w dwor­skim parku, w którym stała niegdyś „chata leśnych lu­dzi”. Majestatyczny, „odwieczny dąb”, chwała Bogu!, dumnie stoi na swoim miejscu. Pod nim pamiątkowa ta­blica z napisami w języku polskim i białoruskim, ufun­dowana w 1994 r. przez Towarzystwo Miłośników Wo­łynia i Polesia z Warszawy: „Pamięci wielkiej polskiej pisarki Marii Rodziewiczówny (1864-1944) wdzięczni za jej twórczość, tablicę niniejszą ustawioną pod dębem „Dewajtis” fundują Rodacy”. Piękny to gest jeśli zwa­żyć, że dowodów uznania dla pisarskiego i obywatel­skiego trudu Rodziewiczówny jest tak niewiele…

Z nazwiskiem Marii Rodziewiczówny każdy chy­ba Polak kiedyś się zetknął, choć z pewnością wielu nigdy nie czytało jej książek, a i wielu zapewne nigdy po nie nie sięgnie. Niegdyś utwory autorki „Czaharów” zyskiwały sobie wyjątkową poczytność i życz­liwość w szerokich kręgach społecznych. Po przeszło 60 latach od śmierci „Pani na Hruszowej” jej książki nadal są czytane, choć jak zauważa z wyrzutem G. Łaptos „Nie należy sobie robić złudzeń. Rodziewi­czówna pozostaje pisarką nieznaną (…). Rodziewi­czówna zniknęła z kanonu szkolnych lektur, z pod­ręczników literatury, inteligencja przestała się przy­znawać do czytania jej książek”.

Przyznaję i ja ze skruchą, że do niedawna autorka „Dewajtisa” pozostawała poza zasięgiem moich czy­telniczych poszukiwań i fascynacji. Przyjazd do Brze­ścia ten stan rzeczy odmienił, a główna przyczyna, dla której zdecydowałem się bliżej zapoznać z osobą Rodziewiczówny i sięgnąć po jej książki tkwi w Po­lesiu – jego egzotycznym, niepowtarzalnym pięknie. Historia literatury zna liczne przykłady pisarzy roz­smakowanych w realiach swoich małych ojczyzn, opiewających piękno rodzinnego krajobrazu, swoisty urok miejsc, w których spędzili dzieciństwo, młodość bądź całe życie. Dla A. Mickiewicza ojczyzną taką była Nowogródczyzna, dla M. Szołochowa stanice nad Donem; G. de Maupassant kontemplował w swo­ich utworach uroki normandzkiego wybrzeża aM. Pagnol słoneczną Prowansję. M. Rodziewiczówna, związana od lat 80-tych XIX w. z Polesiem, darzy­ła je i jego mieszkańców wielką sympatią. Sympatia ta, a właściwie fascynacja, stanie się z czasem domi­nującym elementem twórczości tej wybitnej pisarki. Sprawi, że obok takich pisarzy jak E. Orzeszkowa, M. Wańkowicz, E. M. Woroniecki, M. Bezluda, stanie się jednym z czołowych współtwórców i przedstawicieli literatury kresowej. To właśnie w Hruszowej powstała większość powieści pisarki, z czego znaczna część (m. in. „Czahary”, „Lato leśnych ludzi”, „Florian z Wielkiej Hłuszy”, „Gniazdo Białozora”, „Nie- dobitowski z granicznego bastionu”), zawiera motywy głęboko związane z rodzinnym Polesiem, z jego tradycja­mi, obyczajami, życiem.

Powieści Rodziewiczówny nie są dziełem skomplikowanym i trud­nym, wymagającym lektury skupionej i uważnej. A jednak są to książki war­tościowe, przemawiające do wyobraź­ni czytelników kolejnych pokoleń. „I coś tu jeszcze jest ważnego (…) – jak zauważa P. Kuncewicz, uwypuklający literacko-filozoficzne treści dorobku pisarskiego Rodziewiczówny – prze­świadczenie, że ludzie są dobrzy, że dobrzy być mogą, że motyw egoistycz­ny nie jest jedyny. Powodzenie baśni 0 współżyciu ludzi z puszczą nie jest przypadkiem. Czytelnicy naprawdę chcą, i to do dzisiaj, bohatera pięknego i szlachetnego, a literatura naszego stu­lecia, nie tylko w Polsce, zdecydowa­nie im tego odmawia. Czy bez reszty ma rację?”

Dodajmy, że książki Rodziewiczów­ny stanowią niezastąpiony klucz do zro­zumienia osobowości poleskiej pisarki, zrozumienia idei obywatelskiego i narodowego posłannictwa (idei „utrzymania ziemi” na Kresach jako najświętszego polskiego obowiązku), jaką Rodziewiczówna głosiła i realizowała przez całe życie.

Dla mnie atrakcyjność książek Rodziewiczówny polega przede wszystkim na tym, że wprowadzają czytelnika, w interesujący literacko sposób, w fascy­nujący świat przyrody poleskiej, w sielankowo-arka­dyjską atmosferę tej pięknej krainy. Na uwagę zasłu­guje tu wszystko: odtworzenie realiów codziennego życia, obyczajów, swoistej mentalności Poleszuków, których pisarka była wnikliwym obserwatorem, at­mosfery owego nieistniejącego już świata: „Lody spłynęły, wody wezbrane były, czarne, spienione, i jak morze pokrywały cały ten niski kraj łąk, bagien i tysiącznych strumieni. Na przystani pełno było ło­dzi chłopskich i ludu, przybyłego na targ z rybą, ro- gożą, drewnem, trzciną, sianem, różnym dobrem tego wodnego kraju”.

Lektura książek Rodziewiczówny daje przedsmak wielkiej przygody, budzi naturalną potrzebę skonfron­towania utrwalonych przez pisarkę obrazów z poleską teraźniejszością. Jakże chciałoby się wędrować po błotnych, dzikich łąkach zapuszczonych łozą, dotrzeć do miejsc, do których dojechać nie można, a tylko do­płynąć i cieszyć się niczym Poleszuccy „lubiący ryzy­kowną wędrówkę po swych błotach i lodach”, zawsze „radzi włóczędze po tych ukochanych błotnych taj­niach”. Polesie, w ujęciu Rodziewiczówny, ze swoją egzotyczną przyrodą i poczciwymi ludźmi wydaje się istnym rajem, utraconą Arkadią: „Łódź odbiła bez sze­lestu, wpadła w ścieżynę od księżyca idącą i płynęli w tej drodze – do nieba (…). Chłopi pochylili się moc­niej na wiosłach. Wpłynęli w lesistą przestrzeń; brzegi czarne były od olch i rojne od ptactwa wędrownego; kiście łóz pachniały miodem, doleciał jeden i drugi tryl, jeszcze nieśmiały, słowika (…). Znowu długą chwilę tylko ciszę tego wodnego pustkowia słychać było i szelest niewidzialnych skrzydeł ptaków czy bo­żych duchów (…). Na wschodzie począł blednąc błę­kit i słychać było szmer rosy zarannej i słaby powiew rzucił smugę miodowej woni leśnych ziół i kwiatów. Czekał świat ciepły i cichy na zorzę”.

Rodziewiczówna z wielkim pietyzmem odnosi się do mieszkańców Polesia, ukazuje siłę charakteru, pra­wość i uczciwość prostych ludzi, których zachowanie pozostaje w ścisłym związku z otaczającą ich przyro­dą: „Lud był to dziki, ale dobry, spokojny, łagodny – rybacy wszyscy, żyjący z rzeki i bydła. Zboża sia­li niewiele – kosili łąki, hodowali byki, resztę czasu spędzając na wodzie z sieciami”. „Dobrze w karcz­mie za stołem siedzieć, – powiada jeden z bohaterów „Czaharów”, miejscowy rozbójnik, choć poczciwego serca – muzyce kazać grać, dziewki poić, czerwońcami sypać, a bywa, że człowiek grosza nie ma i trzy dni nie jadł, i lulki nie kurzył, a wypłynie na nasze wody, jak czeremszyna kwitnie, żaby rechoczą, ptak każdy darmo gra i takoż mu lubo żyć, i nawet kraść nie pójdzie”.

Moje przygody z Polesiem dopiero się zaczynają. Poleski świat jawi się w mojej wyobraźni jako rze­czywistość trochę odrealniona, kulturowo egzotycz­na, tajemnicza. Ile w niej jeszcze piękna z mitycznej przeszłości, piękna wykreowanego wyobraźnią lite­racką Pani na Hruszowej Sprawdzę niebawem, gdy „wody wiosenne opadną już znacznie…” q2

Dr Piotr Boroń

Polska Szkoła Społeczna w Brześciu Foto: Lidia Potonia

Pozycje cytowane:

Kuncewicz P., Agonia i nadzieja. „Literatura polska od 1918”, 1.1, Warszawa 1993.

Poezja polska 1914-1939. Antologia, wybór i oprac. R. Matu­szewski, S. Pollak, Warszawa 1962.

Rodziewiczówna M., Czahary, Kraków 1975.

Skirmunttówna J., Pani na Hruszowej. Dwadzieścia pięć lat wspomnień o Marii Rodziewiczównie, wstęp i oprać. G. Łaptos, Warszawa 1994.

Udostępnij na: