Z dziennika podróży „Wędrowca urzeczonego”

 

Rosyjski pisarz, etnograf i publicysta Nikołaj Siemionowicz Leskow (1831-1895), przybył do Pińska w 1862 r. na zlecenie redakcji petersburskiej gazety literacko-politycznej „Północna Pszczoła”. Jego dziennik podróży, adresowany do czytelników gazety, utrwalił w Pińsku wiele z tego, co nie dotarło do naszych czasów. N. Leskow przyznaje, że pierwszy obraz o Pińsku otrzymał, czytając wiersz J. I. Kraszewskiego „Wspomnienia Wołynia, Polesia i Litwy”, wydane w Paryżu, któremu daje następującą ocenę: „Nie stanowi badania czysto naukowego, nawet w nim jest mało informacji archeologicznych, historycznych i statystycznych, ale bardzo wiernie zapoznaje z charakterem krainy i, ze względu na lekkość jego prezentacji, nie męczy kapryśnej uwagi słowiańskiego plemienia, przyzwyczajonego do literatury ostatnich lat, tylko do wszystkiego… lekkiego”.

Nikołaj Leskow

Nie obyło się bez porównań, inaczej rosyjskim czytelnikom trudniej byłoby wyobrazić sobie stolicę Polesia. N. Leskow pisze: „Jednakże Pińsk nie jest podobny ani na Jelca, ani do Rybińska, ani do Sierpuchowa, ani do Berdyczowa … On jest po prostu „jedyny w swoim rodzaju”. Nie śpiesząc się potwierdzać, jak wielkie jest prawo Pińska do nazywania siebie „litewskim Liverpoolem”, jak inni go nazywają, można powiedzieć, że jest niewątpliwie jednym z ważniejszych punktów litewskiej krainy (tak w XIX wieku nazywano zachodnią i centralną część terytorium byłego WKL, gdzie w tym czasie znajdowała się mińska gubernia). Znaczenie jego (Pińska) jest wielkie … Wydaje mi się, że Pińsk jest raczej litewską Moskwą niż Liverpoolem… Mieszkańcy Pińska są nie mniej ciekawi niż sam Pińsk. Aczkolwiek, oni są właśnie dla siebie stworzeni: i Pińsk bez pińczuków, i pińczucy bez Pińska po prostu, wydaje się, nawet nie do pomyślenia… Pińczuk – prostak nie chce, aby był uważany za Małorosa, Litwina lub Polaka…”

Konsultantami, przewodnikami i tłumaczami pisarza byli, według jego własnych słów, tutejszy mieszkaniec K. Kiniewicz i Żyd – kupiec Meer Mowsza Lewin. Znajomość N. Leszkowa z Pińskiem zaczęło się od prawosławnego  klasztoru panieńskiego: „Cerkiew i budynki mieszkalne tego klasztoru należały do mnichów katolickich zakonu Bernardynów. Odebrany od Bernardynów klasztor długo pozostawał pusty i służył jako magazyn na zapasy chleba; potem, gdy drewniany klasztor został odebrany od sióstr Bazylianek, popadł w ruinę, żyjący w nim prawosławni mnisi zostali przeniesieni do dawnego klasztoru Bernardynów, który od tego czasu stał się znany jako Monaster św. Barbary w Pińsku. W ogrodzeniu tego klasztoru znajduje się piękna cerkiew w stylu zachodnim, duża kamienna obudowa, w której wykończona jest tylko jedna niewielka część i duże drewniane skrzydło budynku”.

Osobliwością wnętrza kościoła Bernardynów pierwotnie były malowidła ścian i sklepień. Za pomocą techniki grisaille na ścianach świątyni były przedstawione ołtarze boczne, patrząc na nie pojawiał się efekt optyczny – namalowane detale architektoniczne wydawały się obszerne, realne. N. Leskowowi udało się zobaczyć tylko kilka fragmentów tego malowidła, zniszczonych przez wilgotność: „… freski zachowały się tylko po prawej stronie, nad oknem, w ołtarzu nad podwyższonym miejscem. Ostatni obraz al fresco, przedstawiający Michała Archanioła, pokonującego szatana, zachował się w bardzo dobrym stanie. Reszta jest gęsto wybielana kredą”.

Pisarz zapytał matkę opata: „Dlaczego ty, Matko, wybieliłaś fresk?”

Następnie nastąpił krótki dialog:

-Jak można było nie wybielać? Wszystko było starte, porysowane, było brzydkie.

– Dlaczego tak było zniszczone?

– Prowiant tu … nasypali; no, wilgoć z niego szła, kurz, łopatami drapali.

– Obrazy były bardzo zniszczone?

– Całkowicie zniszczone, trzeba było wybielić…

Podczas  korzystania z dawnego kościoła Bernardynów jako magazynu dla zapasów chleba, zniknął z jego wnętrza cenny fresk grisaille. Znacznie więcej pozytywności wzbudził obecny kościół Franciszkanów: „Sama cerkiew zniszczonego klasztoru Franciszkanów jest bardzo piękna z zewnątrz i ma wiele zabytkowych rzeczy wewnątrz. Wśród tych rzeczy jest portret olejny królowej Bony i jej męża Zygmunta I, portrety pierwszych fundatorów (założycieli) klasztoru i obraz przedstawiający mnicha, który chrzci człowieka chorującego na porfirię.

Nad obrazem znajduje się niezwykła ambona do kazań, zrobiona z ciemnego drzewa. Jest kilka pieknych obrazów. Drewniane postacie aniołów są niezłe. Ogromne i przepiekne organy są sprawne tylko w połowie, bo druga połowa jest zepsuta, a naprawa wymaga znacznej kwoty, której nie ma gdzie wziąć biedny kościół. Korytarz wzdłuż całego klasztornego tajnego korpusu namalowany jest obrazami przedstawiającymi różne cuda. Malowidła te przypominają obraz wędrówki św. Teodory, namalowany na ścianie przy wyjściu z pobliskich jaskiń Ławry Peczerskiej w Kijowie. Kościół Franciszkanów jest doskonale utrzymywany, a wszystkie znajdujące się w nim rzeczy przechowywane są troskliwie i z szacunkiem, na które pomniki przeszłości mają niezbywalne prawo w oczach wszystkich narodów europejskich”.

Do czasu wizyty N. Leskowa w Pińsku wszystkie katolickie klasztory zostały zniesione, mnisi usunięci z miasta, gdzieś panowało spustoszenie, a inne zostały przekazane cerkwi prawosławnej, jak na przykład, dawny klasztor Jezuitów. Autor „Wędrowca urzeczonego” i „Leworęcznego” pisze: „Klasztor księży Jezuitów, zmieniony obecnie na katedrę prawosławną, jest niezwykle piękny. Był budowany jeszcze za czasów Wiśniowieckich, którzy byli uczestnikami w założeniu kapitału tego budynku. (Właściwie prymat w tworzeniu wielkiego kościóła Jezuitów należy do starosty wileńskiego i pińskiego, kanclerza WKL Albrechta Radziwiłła, ale także do hetmana M. Wiśniowieckiego, najprawdopodobniej, zwróciła na siebie uwagę ta świątynia, w krypcie której Katarzyna Wiśniowiecka modliła się o uratowanie męża Andrzeja Boboli). Jeśli patrzeć na Pińsk przez rzekę Pinę, to ta świątynia i dom Skirmunta jakby panują nad drewnianym miastem, zabudowanym po przeżyciu przez niego „nieszczęść” bez smaku i bez planu. Wewnątrz katedry nie mogliśmy znaleźć nic niezwykłego poza dwoma niewybielonymi freskami; wszystkie pozostałe zostały wybielone. W domu jezuickim mieści się bursa, w której chociaż i jest wiele wspaniałości, ale wszystkie wspaniałości podobnej placówki opisane już były szczegółowo…”

Kościół i klasztor Jezuitów od wschodu. Fot. 3.-4. ćw. XIX w. Biblioteka Naukowa Księży Jezuitów w Krakowie, zbiory ks. L. Grzebienia

Pisarz miał okazję być świadkiem przebudowy byłego kościoła Dominikanów, którego w Pińsku nazywano „kościołem Pusłowskiego”, w cerkiew prawosławną Sobór Fiodorowski. „Kościół Dominikanów, również zlikwidowany obecnie, wykańczany jest dla cerkwi prawosławnej. Zburzono z niego kolumnadę i wybito plafon do budowy dzwonnicy. I mówi się, że było ładne malowidło, ale teraz i nie ma po nim śladów, bo po zniszczeniu kościoła Dominikanów około siedmiu lat temu został on przekazany Żydowi Arenborgowi na magazyn wełny. W celach Dominikanów mieszka teraz dwóch kapłanów prawosławnych i mieści się tu apteka miejska”.

Sobór Fiodorowski

Pisarz wyjaśnił również, że kościół komunistów (księży świeckich przebywających w komunie), również zniesiono. Ale dostać się do niego nie udało się, jednak poznał siostrę Celinę, – „młodą osobę w czarnej sukience z białym fartuchem” – która  zajmowała się pracą na terenie sierocińca i wywarła przyjemne wrażenie jako człowiek, który poświęcił swoje życie na wychowaniu sierot. Kościół komunistów, konsekrowany na cześć Karola Baromeusza, został przebudowany w kamieniu w latach 1770-1782. Po zamknięciu rozważano kwestię przekazania  go luterańskiemu zborowi dla kupców luterańskich z Niemiec i krajów bałtyckich, często odwiedzających Pińsk.

Karolin, gdzie były klasztory Bernardynów i księży komunistów, kiedyś był osobną miejscowością i miał własny zamek, ale gość z Petersburga miał okazję zobaczyć i docenić tylko jego ruiny. „W pobliżu kościoła komunistów zaczynają się pozostałości zniszczonego przez Karola XII zamku książąt Wiśniowieckich. Na żydowskich podwórkach, na ulicy Magazinowoj, ocalały mury wieży zamkowej, a na ulicach, to tam to siam, widoczne są otwory wentylacyjne zasypanych podziemnych krypt; miejscami widoczne są wierzchołki łuków, pod którymi zaczynają się ogromne stare lochy … Wymiary pozostalych śladów wieży zamkowej, co na żydowskich podwórkach ulicy Magazinowoj, i ślady zabudowań, należących do tego samego zamku, na innych ulicach miasta, aż do samego Albrechtowa, świadczą o kolosalnej wielkości budynku, który został zniszczony (przez Karola XII)”.

Nieco wcześniej ruiny te naszkicował powróciwszy z emigracji artysta Napoleon Orda. Ślady zamku były widoczne już w połowie XX wieku, ale do naszych czasów nie zachowały się.

Pisarz zastał przebieg prac na ruinach pińskiego ratusza, który dawniej symbolizował prawo magdeburskie nadane Pińskowi w 1581 r. przez króla Stefana Batorego i był miejscem obrad magistratu – organu wybieranego spośród szanowanych obywateli. Prawo magdeburskie istniało do przyłączenia byłego terytorium WKL do Imperium Rosyjskiego, po czym wiele ratuszy zostało zburzonych. N. Leskow pisze: „Teraz rozbijają ocalałe mury starego ratusza na budowę kamiennej fortecy, ale wydobycie cegieł ułożonych na starym cemencie, mówi się, jest bardzo trudne. Byłem w ruinach tego ratusza…”

Być może korespondent „Północnej Pszczoły” jest jedynym ze znanych gości, który powiadomił o wizycie w drewnianej cerkwi monasteru Leszczyńskiego: „Cerkiew w Leszczu jest bardzo stara; początkowo należała do prawosławnych i została im odebrana przez Polaków i oddana unitom; potem mnichom unickim odebrana przez Rosjan i oddana duchowieństwu prawosławnemu. Jednakże nie ma w niej rzadkich rzeczy, za wyjątkiem rzeźbionej postaci Zbawiciela, jak mówi się, cudownego i cieszącego się wielkim szacunkiem w okolicy. W cerkwi znajduje się księga, w której od dawna zapisywane są cuda dokonane przez ten obraz; cudami są uzdrowienia i darowanie dzieci”.

Niestety, ta świątynia, podobnie jak wiele innych, nie zachowały się do naszych czasów, ale jej wizerunek wraz z znajdującą się w oddali Górą Mendoga zdążył naszkicować i tym samym zachować dla przyszłych pokoleń Napoleon Orda.

Wspomina N. Leskow i ruiny zamku królowej Bony, o których dowiedział się od mieszkańców, ale sprawdzić autentyczność tej informacji nie udało mu się z powodu jej niedostępności.

Najprawdopodobniej jest to jedna z lokalnych legend, które istniały w tym czasie, a dziś już zapomniana. Ale stare żeliwne działo znalezione przez ziemianina Eismonta w bagnie niedaleko od wsi Mieśkowicz, widział na własne oczy na dziedzińcu posterunku policji. Były pogłoski, że to szwedzka armata zagubiona przez Karola XII…

Panorama Pińśka z Kościołem Św.Stanisława

Trafiając do Pińska, znajdującego się w „granicach żydowskiej osady”, autor „Dziennika drogowego”, uznał za niemożliwe pominąć uwagę bardzo barwną ludność żydowską, praktycznie nieznaną w centralnych regionach Imperium Rosyjskiego, tj. za „granicą zamieszkania”. Nie kryjąc zdziwienia, pisze: „Pińscy Żydzi to niezwykle dziwni Żydzi. Wśród nich, wykształconych ludzi jest niewiele mniej niż wśród Żydów z Odessy. Wielu z nich kilkakrotnie bywało za granicą, prowadzą wielkie sprawy handlowe z Europą, znają kilka języków europejskich, są nawet wśród nich ludzie zajmujący się filozofią i wszyscy nie  dążą do pokazywania siebie jako Europejczyka, jak robią to Żydzi w Odessie i niektórzy zza Dniepru. Wręcz przeciwnie, są dumni ze swojej „starodawności”. Noszą długie surduty do stóp, pejsy na skroniach i aksamitne jarmułki; nie jedzą mięsa za chrześcijańskim stołem; nie piją wielu pospolitych odmian win; ściśle trzymają się nie tylko wszystkich obrzędów nakazanych przez nauczycieli prawa Żydów, ale nawet w najdziwniejszy sposób zachowali i zachowują wiele zabobonnych obrzędów, których nie można zobaczyć ani w Berdyczowie, ani w Białej Cerkwi, ani w żadnej innej stolicy Żydów. W karolińskim, tak samo jak i w pińskim rejonie, mieszka bardzo wielu Żydów-kapitalistów, ludzi bardzo oświeconych. Ja nigdzie indziej wśród Żydów nie widziałem takiej miłości do nauki jak w Pińsku. Tutejszy Żyd nigdy nie uważa swojej edukacji za skończoną.

W Pińsku ponad zwykłymi, „starozakonnymi” Żydami-Talmudystami jest jeszcze bardzo charakterystyczna sekta „skakunów”, którzy odrzucają wszelką potrzebę dogmatycznego studiowania żydowskiego prawa i zadowalają się jednym wykonaniem nakazanych obrzędów przez rabinów. Obecny rabin pińskich „skakunów” mieszka w Stolinie … Cieszy się dużym szacunkiem … i ma na nich nieograniczony wpływ. Skakunowie nie znają sądu wyższego i sprawiedliwiejszego niż sąd rabina stolińskiego. Patrzą na niego jak na istotę uświęconą…”

Dziennikarz nie przestaje dziwić się z powodu miejscowej drobnej szlachty – zjawiska dla wielkorosa niezwykłe i niezrozumiałe. Według niego miejscowa szlachta jest „w dosyć złej sytuacji. Jej środki są uboższe od mężczyzn, a honoru szlacheckiego wystarczająco. Mimo że majątek szlachecki, według tutejszego wyrażenia, jest tak wielkie, że pies, leżąc w poprzek jego, ogon trzyma na obcej ziemi, szlachcic jest bardzo wybredny w pracy… Dążą do tego, by mówiono im „waszemu” (wasza miłość, wasza cześć), a nie po prostu bez tytułów…”

Jeśli chodzi o dużych właścicieli ziemskich, to zdaniem autora „nie różnią się od szlachty Wołynia czy Podola”.

Tatiana Chwagina, Pińśk

Udostępnij na: