Kim byli ci „Holendry” (inaczej – „Olendry”), kiedy i skąd przyszli – tak naprawdę dokładnie nikt nie wie i już mało kto o nich pamięta. Według jednej wersji, to są Holendrzy, którzy w pierwszej połowie XVI wieku osiedlili się najpierw w Prusach i zostali zgermanizowani, a następnie z Prus, z okolic Olsztyna przyszli i osiedlili się nad Bugiem. Według innej wersji, to są Niemcy (z j.niem. „haulander” – to człowiek, który wycina las pod pole), przemawiają za tym typowo niemieckie imiona i nazwiska „Galendrów” pod Brześciem: Lugwig, Gildebrandt, Wit, Baum, Otto…. Istnieje też jeszcze jedna wersja, że są to potomkowie Kaszubów, którzy przesiedlili się na wschód. Ale odpowiedź na to pytanie może dać chyba że analiza genetyczna i solidne badania etnologiczne.

Grupa mieszkańców Nejdorfa oraz Nejbrowa. 1928 r.

Kim by nie byli i skąd by jednak nie przyszli ci niemieckojęzyczni przybysze-Holendry, osadzeni przez wojewodę bełskiego, hrabiego Rafała Leszczyńskiego w dolinie Bugu koło miasta Sławatycze 400 lat temu – założone przez nich w Rzeczypospolitej kolonię są dobrze znane: to są wsie Nejdorf i Nejbrow, położone na południu od Brześcia w okolicach Domaczewa. Według XIX-wiecznej mapy Imperium Rosyjskiego wieś Nejdorf (130 domów) rozciągnęła sie nad prawym brzegiem Bugu naprzeciwko i poniżej Słowatycz, nieco na południe od niej, w górę rzeki, położona była wieś Nejbrow (123 domy), natomiast na południe od Domaczewa widnieje także mała, licząca jedynie 6 domów, wioseczka Lipińskie Galendry. Obecnie w miejscu tych wsi są pola i łaki, a wszystko co po nich pozostało – to kilka kamiennnych nagrobków na cmentarzu.

Kircha w Nejdorfie. Początek XX w.

„Holendry” byli luteranami i gdy osiedlili się nad Bugiem, utworzyli własną parafie. W 1617 roku w Nejdorfie wybudowali kirchę, którą w następnym roku zniczczyli zbuntowani Kozacy, zabijając przy okazji 70-ciu kolonistów za odmowę przyjęcia prawosławia. Po tym wydarzeniu w Nejdorfie pozostawała tylko kaplica. Nową kirchę ufundował Karol Radziwiłł, która została konsekrowana 15.11.1778 r. Obecnie po niej został dzwon i dwa żyrandole, które znajdują się w domaczewskiej cerkwi pw. Św. Łukasza. Według spisu ludności Rosyjskiego Imperium z 1897 roku, Holendry, którzy zamieszkiwali wtedy już 9 wsi w okolicach Brześcia, rozmawiali już na „małoruskiej”, to. znaczy ukraińskiej mowie. Naliczono ich wówczas 858 męszczyzn i 834 kobiet wyznania luterańskiego. Wedługg stanu na 1911 r. luterańska parafia w Nejdorfie liczyła już 4000 osób. Część kolonistów wcześniej przeszła na katolicyzm i wybudowała kaplicę w Domaczewie. Podobnie więc, Holendry, jak i osiadłsze na Białorusi Tatarzy, zachowali swoją wiarę, lecz przejęli mowę miejscowej ludności.

Orkiestra parafialna

Nadburzańskie Holendry byli wyspecjalizowani w melioracji, budowali drogi, kolej żelazną i wojskowe fortyfikacje, słynęli także z umiejętności wyrobu znakomitych serów żółtych. Istnieje też wersja, że przybyli tu na zaproszenie królowej Bony, – właśnie dla wykonania systemów melioracyjnych, gdyż naród ten umiał sobie radzić z zagospodorowaniem terenów bagnistych, budować kanały, mosty i groble. – Jak pisał Antoni Chorąży, potomek  Holendrów:

„Olędrzy mają znane sobie sposoby na pozyskanie nadmorskich lub nadrzecznych nizin dla rolnictwa, a zwłaszcza hodowli.

Tam, gdzie wymaga to większych inwestycji budują wały, groble, kanały i zabezpieczają je przez nasadzanie rosochatych wierzb i szybko rosnących topoli. Uzupełnieniem systemu odwadniania i nawadniania są śluzy, zapory, zwodzone mosty, wiatraki i inne mniej lub bardziej przydatne rozwiązania, które można podziwiać do dziś, zwłaszcza na Żuławach… .

Mój naród nie walczył z żywiołem, z powodziami, lecz nauczył sie dostosować i żyć w takich warunkach. Panuje jedna ważna zasada, wszystko co może porwać woda – należy unieść do góry. Strychy rzędowych domów są tak budowane, że stanowią miejsce schronienia dla ludzi i drobnej zwierzyny. Inwentarz, bydło i konie, na czas powodzi umieszcza się na specjalnych rusztowaniach wykonanych z grubych wierzbowych konarów i wyściela słomą.

Do przemieszczania się w obrębie innych budynków, sąsiada, kościoła, szkoły lub urzędu służą łodzie zmontowane z desek lub czółna wykonane przez drążenie w pniu grubego drzewa. Pleciony płoty przepuszczają natomiast muł rzeczny obficie użyźniający łęgi. Klęska powodzi nie jest więc tu postrzegana jako kataklizm, tak jak to widzą mieszkańcy sąsiednich wsi.

To życie w symbiozie człowieka z naturą, choć co kilkadziesiąt lat zdarza się porwanie przez wodę części dobytku i całych zabudowań. U olędrów jest to jednak normą wkalkulowaną w ich odwieczną tradycję.”.

Most przez Bug w okolicach Domaczewa-Słowatycz. 1932 r.

Zwykle po zimie i roztopach wiosennych, jak co roku męska cześć małorolnych mieszkańców udawała się w podróż na pracę zarobkowe, – i gdzie by nie była budowa nowych fortów, dróg, czy kolei żelaznej, napotkać można było wysoką rudowłosą postać „Galendra” z okolic Brześcia. Pracowali  oni i w Petersburgu, i na Syberii, i w Europie.

„Halendry” podczas żniwa

Nadbużańskie Holendry zajmowali się własną gospodarką i byli przywiązani do wiary swoich ojców, wyznaczając się pracowitością i spokojnym usposobieniem. Żyli w dostatku, w czasach II Rzeczypospolitej mieli nawet własną spółdzielnię mleczarską. Jedyny konflikt z miejscową władzą, który powstał na tle religijnym, odnotowano w lutym 1928 roku, kiedy to nejdorfski pastor ogłosił strajk uczniów przeciw niewłaściwego ich wychowania, gdyż większość uczniów w domaczewskiej szkole była wyznania luterańskiego, nauczyciele natomiast byli katolikami. Po dwóch latach od tego wydarzenia Nejdorf i Nejbrow przemianowano stosownie na Mościce Dolne i Mościce Górne.

Podczas spotkania z prezydentem II RP I. Mościckim

Oto jak charakteryzował Holendrów i opisywał ich byt mieszkaniec Domaczewa Michał Krywiecki w artykule, opublikowanym w gazecie „Sielskij Wiestnik” w1898 roku (artykuł ten odnalazł i w 2019 roku przedrukował w Kurierze Brzeskim jego redaktor Nikołaj Aleksandrow – red.):

 „…Dwie trzecie kolonistów byli luteranami, a jedna trzecia – katolikami, pomiędzy nimi było kilka rodzin prawosławnych. Luteranie mają własną parafię i pastora, katolicy – kaplicę w Domaczewie. Osady kolonistów porozrzucane są na długości ok. 8 km po obu stronach Bugu. Każda osada jest ogrodzona dookoła i stanowi osobny chutor. Początkowo kolonia została utworzona przez 12 rodzin, którzy przybyli tutaj 400 lat temu z Holandii na zaproszenie litewskiego wielmoży Radziwiłła. To właśnie on ich tutaj nad Bugiem osadził, a teren ten był otoczony wówczas nieprzebytymi lasami. Dawniej koloniści korzystali z wielu ulg i przywilejów, i jeszcze do 1890 roku sami sobie wybierali wójta. …

Ziemia ich – to przeważnie łaki, sady i ogrody. Ziemi ornej nie jest dużo, jednak jest bardzo urodliwa i uprawia się bardzo starannie sprzętem lepszym, niż u miejscowych chłopów – pługami i bronami z żelaza. Zasiew robią ulepszonymi gatunkami nasion, a w sadach hodują dobre gatunki śliwek, grusz i jabłoń, maliny, porzeczki a nawet truskawki i winogrona. Ziemia jest dosyć droga, jeden morg kosztuje do 300 rubli. Gospodarz który posiada 10 morgów ziemi uważa się za bogatego, większość jednak ma od jednego do trzech morgów ziemi. Z bydła trzymają przeważnie krowy, a wołów nie trzymają. Z przetworu mleka na sery i masło mają dobry dochód.

Tylko nieznaczna część bogatszych kolonistów w całości utrzymuje się z własnej ziemi. Reszta zaś żyje przeważnie z ubocznych zarobków. Zajmują się przeważnie cieślarstwem oraz robotami ziemnymi, pracując przy budowie dróg, mostów, koszar i budynków kolejowych. Wykonawcy robót zatrudniają ich bardzo chętnie, gdyż są sumienni, pracowici i bystrego umysłu; ponadto nie odstraszają ich odległości do miejs pracy, – kilkadziesiąt ich od trzech już lat są zatrudnieni na Syberyjskiej kolei żelaznej. Za jeden sezon koloniści zarabiają od 70 do 100 rubli na jednego konia, a zważywszy że niejeden ma parę lub nawet dwie pary koni – do domu wracają z dobrym zarobkiem. Żyją więc w dobrym dostatku, a biednoty wśród nich prawie że nie ma, nie licząc kilku wyjątków, a i ci są nałogowymi opojami.

Domy kolonistów są obszerne i wysokie, z dużymi oknami, dobrze umeblowane i z obowiązkowym zegarem. Każdy dom otoczony jest sadem i ogrodem z kwiatami. Więc szczególnie na wiosne i latem każdy taki dom wygląda bardzo imponująco.

U siebie w domu koloniści posługują się gwarą miejscową. Pozostało zaledźwie kilka starców, co umieją mówić po niemiecku. Ale prawie wszyscy męszczyźni, jak i w większości kobiety umieją czytać i pisać, w każdym domu jest Biblia. Jeszcze zanim oddadzą swoich dzieci do nauki, uczą sami ich w domu, niestety, po polsku, gdyż w ich cerkwi luterańskiej liturgia odbywa się w j. polskim. Znają mimo to i j. rosyjski.

… Charakteryzując kolonistów warto zaznaczyć, że są skłonni i gotowi, by podtrzymać każde nowe pożyteczne przedsięwzięcie, i kiedy zjawił się pomysł, by w Domaczewie otworzyć Pocztę, – koloniści jako pierwsi wpłacili na ten cel każdy stosowną kwotę pieniężną.

Nie są też skłonni do pijaństwa i w swojej kolonii nie mają nawet karczmy, lecz mają jedną wspólną wadę – ochotę bez sensu w nieskończoność procesować w sądach i toczyć spory w innych urzędach  …”

Mieszkańcy Nejdorfa-Nejbrowa podczas wystawy rolniczej w Domaczewie. 1928 r.

 W 1939 roku życie mieszkańców Nejdorfa i Nejbrowa – Mościc Dolnych i Mościc Górnych zmieniło się kardynalnie. 28 września 1939 roku Niemcy i Związek Radziecki ustalili po Bugu liniję demarkacyjną i mieszkańcom tych wsi wzbroniono przekraczać na drugi brzeg rzeki, – nawet tym, u kogo ziemia okazała się na drugiej stronie. Jak wspomina Antoni Chorąży, – „możliwości pozostać na własnej ojcowiznie nas pozbawiono: wybierać można było tylko pomiędzy kierunkiem wschodnim – Syberią, a zachodnim – Wielkopolską”. Kilka rodzin wybrało wschód, kilka się ukryła by przeczekać wojnę w pobliżu swoich wsi, większość natomiast na początku 1940 roku przez Słowatycze i Terespol wyjechałą do Poznania, gdzie wielu z nich później wcielono do niemieckiego wojska. Ci zaś, którzy pozostali po stronie radzieckiej, na początku 1941 roku zostali przesiedleni do Domaczewa, a już resztki ich w 1945 – ponownie przesiedlono na lewą stronę Bugu, do Polski.

Wesele w kolonii Nejdorf. 1935 r.

Jak sie okazuje jednak, do naszych czasów potomkowie nadbużańskich Holendrów przetrwali i żyją w zwartych skupiskach na … Syberii! – Otóż na początku XX wieku podczas stołypińskiej reformy rolnej trzech dzielnych Holendrów z pod Brześcia udali się na Syberię i odnaleźli tam dogodne miejsce  do osiedlenia się, po czym zabrali tam swoje rodziny. W ślad za pierwszymi presiedleńcami, przed I wojną światową do Syberii wyjechało jeszcze 36 rodzin (a  wówczas te rodziny byli liczne), które z czasem założyli trzy nowe osady: Zamostecze, Nowinę i Dahny (za czasów radzieckich przemianowane na Pichcinsk, Średniopichcinsk oraz Dagnik). Nowymi sąsiadami Holendrów stali się Tatarzy, Czuwasze oraz Rosjanie-staroobrzędowce. Nowo przybyłych postrzegano jako Niemców, choć ci i nazywali siebie „Holendrami” czy „Olendrami”. Wkrótce jednak i to określenie przez władzę radziecką zostałe wymazane, jak też zadeptano protestanskie tradycje i obrzędy. Wyeliminowano nawet po niemiecku brzmiącę imiona i nazwiska, bowiem w lata 30-te pichcińskie Holendry przeżyli terror stalinowski, a podczas wojny – „obozy pracy”. „We wsiach NKWD pozostawiło tylko starców i dzieci, – wspomina starsza mieszkanka Pichcińska, – śledzono za tymi, kto pozostał, czekając czy przypadkiem ktoś nie zacznie mówić po niemiecku. A my przecież żadnego słowa nie znali, bo rozmawiali tylko po ukraińsku”. Narodowość przesiedleńców do dokumentów wpisywano ukraińską, wedługg. używanej potocznie mowy.

Obecnie w trzech wsiach w rejonie Zołarynskim w obwodzie Irkuckim mieszka ok. 2000 potomków nadbużańskich Holendrów. Zachowali swoją wiare luterańską, czas od czasu odwiedza ich dojeżdżający z Irkucka pastor. Większość jednak obrzędów religijnych dokonują sami. Mają dwa własne muzea.. Biblię czytają w języku polskim, natomiast pomiędzy sobą rozmawiają jak dawniej „po swojemu”. Byt i kultura pichcińskich Holendrów obecnie stanowi jedyne źródło badań życia ich przodków nad Bugiem, a dla Rosjan jest egzotyką.

Obelisk pamiątkowy na cmentarzu. 2019 r.

W 2017 roku potomkowie nadbużańskich Holendrów z Syberii oraz z Niemiec urządzili sobie sentymentalną podróż wzdłuż Bugu. Oglądając podczas przyjęć występy miejscowych zespołów folkłorystycznych i słuchając ich piosenek byli nieco zaskoczeni, że tutaj pamiętają jeszcze ich „holenderskie piśni”: „Czorni oczka, jak teren”, „Tam za gajem, gajem”, „U susida chata biła”, „Koło młynu, koło brodu”… Jak że była dawniej bogata nasza kultura! I jak różne narody żyli szczęśliwie i w zgodzie na ziemi poleskiej.

Opr. red.

Źródło:

https://neubrow.domachevo.com

Udostępnij na: