Polesie Mozyrskie to obszar na terenie południowo-wschodniej Białorusi, położony między rzeką Prypecią a Dnieprem. Zaszczepiona tu wiara katolicka przetrwała liczne najazdy, częste zmiany władzy i krwawe prześladowania, których ofiarą stał się między innymi św. Andrzej B obola, zwany apostołem Pińszczyzny.
Największe prześladowania chrześcijaństwa, tak prawosławia, jak i katolicyzmu, miały miejsce na tym terenie po rewolucji październikowej, w latach 1937-38, za czasów stalinowskich. Mówić o nich można było dopiero po rozpadzie Związku Sowieckiego. W jednym z lasów powiatu mo zyrskiego po upadku komunizmu ustawiono betonowy krzyż – znak pamięci i protestu. Stoi on bowiem w miejscu, gdzie strzałem w tył głowy masowo zabijano wierzących, wrzucając ich zwłoki do ogromnej jamy. Kolejne grupy rozstrzelanych w ten sposób katolików przysypywano wapnem.
Strzałem w tył głowy mordowano także wiernych w centrum miasta Mozyrza, w podziemiach byłego kościoła Bernardynów (dziś jest to prawosławna cerkiew). Niektóre ofiary prześladowań zostały tu żywcem zamurowane.
Dopiero w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia prawosławny biskup Piotr polecił zebrać kości pomordowanych i złożyć je w dwóch wbiorowych mogiłach, utworzonych w podziemiach byłego kościoła. Z pewnością niejedna z tych osób mogłaby uratować się, wypierając się swojej religii. Z relacji dzieci pomordowanych wiadomo, że nad ofiarami znęcano się w sposób bestialski. Łamano im palce w drzwiach, wbijano igły pod paznokcie, sadzano na krzesłach z ostrymi gwoździami, wieszano za nogi głową w dół. Nieliczni, którzy przeżywali te męczarnie, wkrótce umierali na skutek tortur. Byli to wierni z powiatów: mozyrskiego, narowlańskiego, lelczyckiego, kalinkowickiego i petrykowskiego.
Prześladowania w pierwszym rzędzie dotyczyły księży i popów, których aresztowano i wywożono w nieznane. Spośród kapłanów katolickich wywiezionych z powiatów Polesia Mozyrskiego nie wrócił żaden. Do czasów pierestrojki podobnie było także w są siedniej Mohylowszczyźnie. Na terenie wschodniego Polesia w wielu miejscowościach i powiatach nie było więc księży, którzy mogliby sprawować posługę duszpasterską. Likwidowano kościoły, niszczono krzyże, zmuszano katolików do ukrywania się. (…)
Do Mozyrza nad Prypecią przybyłem w czerwcu 1990 roku. Zostałem wyposażony w tak zwaną sprawkę, na mocy której mogłem sprawować niektóre sakramenty. Parafii w Mozyrzu nie było; nie było tam również katolickiej świątyni. Zamieszkałem kątem u jednej z moich przyszłych parafianek. Rozpocząłem od codziennej Mszy świętej w pokoju, w którym pozwolono mi spać. Kilka razy udało mi się sprawować Eucharystię w budynku byłego kościoła Cysterek, przemienionego na siedzibę Białoruskiego Centrum Wioślarstwa.
Pracę duszpasterską zacząłem od poszukiwania wiernych. W Mozyrzu informacje o nich zdobywałem od chorych, których odwiedzałem z wiatykiem. W powiatowych wioskach, do których docierałem, wchodziłem do pierwszego z brzegu domu i mówiłem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. W niektórych domach odpowiadano mi: „Na wieki wieków. Amen”. W ten sposób zdobywałem wiadomości o kolejnych katolikach. Udało mi się dotrzeć do wielu wiernych w powiatach: narowlańskim, lelczyckim, żytkowickim, petrykowskim, kalinkowickim, chojnickim, oktiabrskim i bragińskim. Cały ten teren leży w strefie skażenia promieniotwórczego po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu. Nie było tu, podobnie jak zresztą w całym województwie gomelskim, żadnych kościołów, a najbliższy ksiądz mieszkał w Homlu, położonym 160 km od Mozyrza.
Początkowo, nie mając pozwolenia władz świeckich w konspiracji obsługiwałem powiatowe Lelczyce, wioskę Gruszowka w powiecie narowlańskim, a także wiernych w Mozyrzu. Po wielu staraniach i licznych próbach w końcu otrzymałem zezwolenie państwowe i dzięki niemu mogłem sprawować posługę duszpasterską, ale tylko w Mozyrzu. Stało się to możliwe po zarejestrowaniu parafii jako „osoby prawnej”. Wielu wiernych nadal się bało, choć Gorbaczow gwarantował już wolność sumienia i wyznania. Mogliśmy więc zarejestrować parafię, a oprócz tego zwrócono nam wspomnianą wcześniej pocysterską świątynię. Jej stan był opłakany: dosłownie i w przenośni. Patrząc bowiem na stan zrujnowanego budynku, nie obyło się bez łez wiernych. Szło jednak ku odnowie, a w ludziach młodszego pokolenia rosła nadzieja na przyszłość.
Mimo formalnego zwrotu świątyni wraz z przyległym klasztorem nie mogliśmy od razu otworzyć kościoła. Po dwóch miesiącach mojegp pobytu w Mozyrzu wynająłem pokój u pewnej staruszki, a od miejscowego biskupa otrzymałem pozwolenie, by w jej mieszkaniu przechowywać Naj świętszy Sakrament. Ukryty był w dwuczęściowym krzyżu zawieszonym pod sufitem. Po czterech miesiącach, w styczniu 1991 roku, zamieszkałem w klasztorze, w części znajdującej się obok wybudowanego w 1745 roku kościoła. Korytarz zwróconej części budynku klasztornego, po oddzieleniu od pomieszczeń zajmowanych przez sportowców Centrum Wioślarstwa, był miejscem sprawowania kultu. Kościół bowiem nadal był remontowany. Ta część klasztoru była także domem parafialnym, w którym siostry terecjanki z Podkowy Leśnej rozpoczęły katechizację. Warto w tym miejscu powiedzieć, że katecheza prowadzona w naszej parafii zaowocowała już dwoma powołaniami zakonnymi i jednym kapłańskim.
Z powodu czarnobylskiej awarii z wielu krajów przyjeżdżali do nas ludzie, którzy chcieli w jakiś sposób nam pomóc. Powstawały także różne organizacje pomocy dzieciom Czernobyla. Dzięki temu dzieci z naszej parafii mogły wyjechać na wakacje między innymi do Polski. Sprzyjało to pokonywaniu wśród miejscowej ludności prawosławnej barier i uprzedzeń do księży i Kościoła katolickiego.
W 1995 roku miała miejsce konsekracja naszej świątyni – kościoła pw. św. Michała. Został także wzbudzony kult Matki Bożej Jurewickiej, której wizerunek czczony jest u ojców jezuitów w krakowskim kościele pw. św. Barbary. Coroczne piesze pielgrzymki z Jurewicz do Mozyrza, gdzie znajduje się kopia obrazu Matki Bożej Jurewickiej, ożywiają nadzieję i wiarę ludu Bożego w cieniu śmierci grzechu i Czarnobyla.
Podsumowując moją kilkunastoletnią posługę na Polesiu Mozyrskim, nie mogę pochwalić się tłumami wypełniającymi nowo zbudowane kościoły. Mogę natomiast powiedzieć ewangelicznie, że zostały „zebrane do koszów ułomki”, które nie zaginęły.
ks. Józef Dziekoński