Ryszard Kapuściński

Przedwojenny Pińsk nie raz pojawiał się w pamięci Ryszarda Kapuścińskiego (1932-2007), który urodził się w rodzinie nauczycieli w mieście nad Piną i spędził tu swoje dzieciństwo. Jest on legendą światowego dziennikarstwa – w ciągu swojej kariery odwiedził ponad sto krajów świata, był świadkiem licznych zamachów stanu, rewolucji, wojen domowych i katastrof społecznych, czterdzieści razy został wtrącony do więzienia… Jego twórcze dziedzictwo to 26 książek, zbiory poezji, publicystyka, fotoreportaże – otrzymał dziesięć nagród literackich i dziennikarskich; w 1995 r. przyznano mu tytuł „najlepszego dziennikarza XX wieku”, dwukrotnie był nominowany do Literackiej Nagrody Nobla…

Ale nawet po tym, jak objechał pół świata, R. Kapuściński zawsze wspominał swoją małą ojczyznę – Pińsk i Polesie. Nie przestawał przyznawać się do miłości do miasta swego dzieciństwa, znajdując dla niego szczególne, pochodzące z samego serca słowa: „Nasze małe miasto, zielone i duszne latem, jesienią brązowe i lśniące jak bursztyn w blasku słońca…”

Charakterystyczny kraj poleski, uchwycony jeszcze wtedy w jego pamięci z dzieciństwa, był dla przyszłego klasyka źródłem twórczej inspiracji w licznych zagranicznych delegacjach: „Pochodzę z Pińska, z Polesia. Można powiedzieć, że z prowincji Europy. Może dlatego lubię bywać w krajach trzeciego świata…One przypominają mi moje dzieciństwo… Zawsze szukałem swojego domu – w Afryce, w Azji, w Ameryce Łacińskiej…”

Kapuściński marzył o napisaniu książki o Pińsku i latami zbierał materiały, ale to marzenie nie miało się ziścić. I jednak w jego książce „Imperium” znajdują się wersy, które malują obraz Pińska na przełomie epok, kiedy realia dawnego życia gdzieś odchodzą i nagle zostają zastąpione nowymi…

We wrześniu 1939 r. Ryszard poszedł do pierwszej klasy sowieckiej szkoły, która mieściła się w tym samym budynku co polska szkoła, gdzie wcześniej nauczycielem zajęć technicznych był jego ojciec, Józef Kapuściński. W czas zajęć uczniowie i nauczyciele stali się nieświadomymi świadkami otstrzelania kościoła św. Stanisława, stojącego niedaleko szkoły na Rynku Głównym: „Czasami lekcje przerywa armatni strzał. Słychać go obok – nieoczekiwany, głośny; trzęsą się szyby, ściany, a nauczyciel patrzy z przerażeniem i zakłopotaniem przez okno. Kiedy po strzale zapada cisza, wracamy do czytania naszej grubej książki, ale kiedy słyszymy zgrzyt blachy, pękanie ścian, odgłosy spadających kamieni, klasa ożywa. Słychać wzburzone głosy – trafili do celu. I gdy tylko zadzwoni dzwonek, już biegniemy na plac – zobaczyć, co się stało.

Nasza nieduża dwupiętrowa szkoła znajduje się tutaj, w pobliżu placu, który nosi nazwę 3-go Maja. Właśnie na tym placu stoi duży kościół…, największy w mieście. Trzeba podnieść wysoko głowę, aby zobaczyć, gdzie kończy się kościół i zaczyna się niebo. To w to miejsce strzela armata, aby zburzyć wieżę… Nasza sąsiadka powiedziała mamie, że pewnego dnia, kiedy opadł kurz, zobaczyła na szczycie zniszczonej wieży świętego Andrzeja Bobolę”.

Kolejny łańcuch wydarzeń, których dotyczy pisarza – to zniknięcie z jego szkoły wielu uczniów i nauczycieli – rozpoczęła się deportacja. Pod jej zagrożeniem znalazła się także rodzina Kapuścińskich. Ale dzieci są dziećmi. Stojąc całą noc w kolejce po słodycze i otrzymując zamiast cukierków blaszane pudełko od cukierków – po jednym na osobę – Ryszard wraz z rówieśnikami biegnie do parku miejskiego, gdzie po wyjeździe cyrku pozostała połamana karuzela – bez silnika i z jedynym siedzeniem: „W parku jest pusto i cicho, a my biegniemy na karuzelę i zaczynamy ją kręcić. Już ruszyła, już piszczy. Wskoczyłem na siedzenie i zapiąłem się łańcuchem…, karuzela pędzi, czuję mroźny wiatr, który szczypie i bije mnie po twarzy…, wiatr, na skrzydłach którego wznoszę się jak pilot, jakby ptak, jakby chmura”.

Po raz pierwszy po tym, gdy rodzina Kapuścińskich opuściła Pińsk, on z podnieceniem przyjechał do rodzinnego miasta w 1979 roku: „Cały dzień jadę autobusem z Mińska do mojego rodzinnego Pińska. Ten sam krajobraz od rana do wieczora, jakbym zatrzymał się w jednym miejscu. Tylko gdzieś płytkie i zakrzywione koryto Niemna, gdzieś prosta linia kanału Ogińskiego. W południe poszedłem do kościoła. Po nabożeństwie, kiedy ludzie wychodzili, podszedłem i zapytałem, czy ktoś pamięta moich rodziców, którzy nauczali tutaj w szkole i powiedziałem, jak nazywam się. Okazało się, że ci, którzy wychodzili z mszy, byli uczniami mojej mamy i taty, starszymi o 50 lat. Wróciłem do domu swojego dzieciństwa…”

Przez długi czas twórczość uznanego na całym świecie rodaka – „Herodota z Polesia”, jak zaczęto go nazywać po wydaniu książki – „Podróże z Herodotem” – nie była znana białoruskiemu czytelnikowi, a i dziś przekłady dzieł Kapuścińskiego na białoruski i rosyjski są niestety nieliczne. W 2009 roku książka „Imperium” została przetłumaczona na język białoruski i wydana w Mińsku. Niezwykle interesujący jest nie tylko autorski tekst, ale także dodatek napisany przez szwedzkiego tłumacza-slawistę Andersa Bodegarda. Nie tylko przetłumaczył utwory R. Kapuścińskiego na język szwedzki, ale także stał się jego towarzyszem podczas jednej z podróży do małej ojczyzny. Bodegard opisał szczegółowo ich wspólny przyjazd do Pińska:  „Jedziemy przez bezkresną równinę, horyzont widać jakby na morzu, a jeszcze mówią, że świat jest przeludniony… – zauważa Ryszard. – Spokojny, cichy krajobraz, miejscami po polach chodzą bociany, pasą się stada krów i czarne ptaki machają skrzydłami…”

Po przyjeździe R. Kapuściński i jego towarzysze przyjechali do hotelu „Prypeć”. Poszli do najbliższego banku i wyruszyli na spacer po mieście, oddając cześć każdemu wartemu uwagi budynkowi: pałacowi M. Butrymowicza, dawnej restauracji T. Gregorowicza, kościołowi katedralnemu, dawnemu rynkowi z bazarem w kształcie łodzi i klasztorowi Jezuitów. Anders Bodegard pisze: „Wszyscy wychodzimy do miasta z poczuciem radosnego oczekiwania – idziemy ulicą Lenina (dawna T. Kościuszki), w pobliżu hotelu znajduje się pałac M. Butrymowicza, zbudowany dla polskiego senatora w XVIII w., dawnej rezydencji biskupa… Kiedyś przed pałacem był park, który ciągnął się aż do rzeki, a teraz perspektywę zakrywają podwórka i inne absurdalne rzeczy.

Ryszard zatrzymuje się przed białym domem z zaokrąglonym rogiem. Znajdowała się tu najlepsza w mieście restauracja i cukiernia – „Gregorowicz”. Mama Ryszarda zabierała tu dzieci na lody. Następny przystanek na tej samej ulicy – otoczona murem katedra katolicka -dawny kościół Franciszkański…odbywają się tam nabożeństwa. W pobliżu znajduje się szkoła, do której Ryszard chodził jesienią 1939 r. … ta sama szkoła, w której słychać było armatnie salwy, gdy ostrzeliwano wieże wielkiego kościoła Jezuitów, który znajdował się na placu 3-go Maja.

… Teraz jesteśmy za mostem, w miejscu, gdzie przed wojną, kiedy brzeg rzeki nie był osuszany i czasami zalewała go woda – był duży rynek. Przypływali tu na wąskich łódkach chłopi, aby sprzedawać ryby, miód, skórę, drewno… nic nie zostało. Na górze – dawny klasztor Jezuitów, który nawet bez wysadzonej cerkwi dominuje nad krajobrazem rzeki. Wszystko to zostało zbudowane w 1631 roku przez Stanisława Albrechta Radziwiłła – kanclerza Litwy… Budynek klasztorny niedawno przekształcili w Muzeum Miejskie, teraz mają w nim otworzyć wystawę etnograficzną poświęconą Polesiu…”

Rodzina Kapuścińskich nie miała w Pińsku własnego mieszkania i kilka razy przenosiła się z mieszkania do mieszkania. Do dnia dzisiejszego zostały dwa domy – na ulicy Suworowa (Bołotnej) i na rogu ulic Sowieckiej (Bernardyńskiej) i Gogola (Teodorowskiej). Domów przy ulicy Wesołej i Kolejowej już nie ma. Obraz, który zastał pisarz na ulicy Suworowa 43 – tam, gdzie mieszkał przez kilka lat z rodziną – był przygnębiający: ruina, którą zamierzają zburzyć. Na szczęście ten zabytkowy dom udało się zachować i teraz umieszczono na nim tablicę upamiętniającą słynnego pisarza, który rozsławił zarówno literaturę polską, jak i swoją małą ojczyznę.

Dom przy ul.Bołotnej (obecnie ul.Suworowa 43), w którym mieszkała przed wojną rodzina Ryszarda Kapuścińskiego

Każdy, kto urodził się lub bywał w Pińsku wie, że bez wodnego spaceru nie da się stworzyć pełnego wyobrażenia o stolicy Polesia.

Kapuściński dobrze pamiętał, że Pińsk jego dzieciństwa był znaczną bazą flotową z portem i stocznią. Po wejściu na most, wraz ze swoimi towarzyszami podziwiał podpory starego mostu wybudowanego w 1930 roku i łączącego Pińsk i Zarzecze, leżące na prawym brzegu za Piną.

„Niemcy wysadzili most, ale po wojnie został odbudowany, w 1970 zburzyli i zbudowali nowy. Nasz przyjaciel i przewodnik Aleksiej (Dubrowski) zamówił dla nas motorówkę. Nasza łódź była jedyna z silnikiem, ale na rzece było pełno wioślarzy w kajakach i zwykłych czółnach … Kiedy siedzimy w motorowce, Ryszard mówi: „Słyszycie, jak cicho”. Woda nie porusza się, jakby nie było prądu. Tutaj nie ma różnicy wysokości, żadnych gór, wszystko jest równe. Tu nic się nie dzieje, spójrzcie na powierzchnię wody. Z Pińska, z jego drewnianymi domkami można było płynąć wszędzie po świecie…”

Kierując się na stary cmentarz, gdzie pochowano jego babcię, R. Kapuściński prowadzi swoich towarzyszy starymi uliczkami, które pamięta z odległego dzieciństwa: „Pińsk mógł być wspaniałym miastem, rogiem obfitości. Są tu również stare drewniane domki, które stoją na skrawkach swojej ziemi i topią się w bujnej zieleni. Dawna Grodzka, obecnie Komsomolska, nadal nie jest asfaltowana. Świecą się kałuże. Tu w ogrodach wszystko rośnie, aż pęka w szwach: owoce, warzywa i ziemniaki, ziemniaki … Luksus, ale czegoś brakuje. Gdzie są róże, nagietki, nasturcje?”.

Podczas   wizyty w Muzeum Miejskim   R. Kapuściński, jako światowej sławy rodak, został poproszony o powiedzenie kilku słów: „Jestem przywiązany do Pińska… Przyjazd tutaj to wielkie przeżycie… Moja babcia leży na tutejszym cmentarzu. Podczas moich podróży po świecie często spotykam ludzi z Pińska, z Polesia”.

„Pińsk, Polesie i reszta świata są ze sobą ściśle powiązane” – tymi słowami pisarz skończył swoje przemówienie.

Tatiana Chwagina, Pińśk

Tłum.red.

Fragment wywiadu z Ryszardem Kapuścińskim Barbary N. Łopieńskiej:

Jak pan sobie poradzi z książką o własnym dzieciństwie w Pińsku?

– Obrazy z dzieciństwa odciskają się w pamięci i choć zostają przykryte innymi, wciąż istnieją. I jeśli powstaną odpowiednie okoliczności, od razu się odnajdują. Przez 35 lat nie mogłem pojechać do Pińska. Mogłem jeździć do Moskwy, do Samarkandy, mogłem do Taszkientu, ale nie mogłem pojechać do miejsca swego urodzenia. Wpuścili mnie dopiero w połowie lat 70. Kiedy stanąłem na ulicy Kościuszki, od razu rozpoznałem, gdzie jestem, bo mnie tam mama zabierała na lody do restauracji Gregorowicza. Dziś ulica Kościuszki nazywa się Lenina, ale od razu wiedziałem, gdzie jest plac 3 Maja, gdzie Bernardyńska. Potem już mogłem jeździć do Pińska, kiedy tylko miałem czas.

Raz, co opisałem w „Imperium”, przyjechałem i poszedłem do kościoła. Kiedy ludzie wychodzili, powiedziałem, jak się nazywam, i podeszło do mnie kilka starszych kobiet. Żadna mnie nie znała, ale pamiętały moich rodziców. Wtedy odtworzyłem sobie odrobinę mojego, przedwojennego Pińska. Ale i tak z dzieciństwa więcej pamiętam wrażeń niż faktów.

Pana rodzice uczyli w pińskim powszechniaku

– Mama pochodziła z Bochni, ojciec z Kieleckiego. Polesie to tereny odzyskane przez Polskę po I wojnie światowej i państwo polskie chciało je zasiedlić, wprowadzić polską oświatę, ale nikt nie chciał tam jechać. Powiedzieli moim rodzicom, że jeśli chcą dostać pracę, to niech tam jadą i skończą seminarium nauczycielskie. Więc urodziłem się jako dziecko osadników. W latach 30. mieszkało w Pińsku 32 tysiące ludzi, w tym największy procent ludności żydowskiej na świecie, ale Pińsk był właściwie międzynarodowym miasteczkiem, jak wszystkie miasta kresowe. Ukraińcy, Białorusini, Polacy, Niemcy, Żydzi, Litwini.

W małym Pińsku było pięć cmentarzy i po tych cmentarzach można się zorientować, czym był Pińsk. Cmentarz rzymsko-katolicki, prawosławny, dwa żydowskie cmentarze, bo Żydzi pińscy dzielili się na dwa ugrupowania – na Żydów pińskich i Żydów karolińskich. Jeszcze w latach 20. organizowała się emigracja do Palestyny i pierwsza generacja Żydów w Izraelu to byli Żydzi polescy. Pierwszy prezydent Izraela był z Pińska. W czasie wojny ani jeden dom w Pińsku nie został zburzony, ale ludność została zdziesiątkowana. Polska została wywieziona, rozstrzelana albo wyemigrowała, a żydowska wymordowana. Getto pińskie było drugim gettem po ukraińskim Babim Jarze, które było kompletnie zlikwidowane. W 32-tysięcznym mieście wymordowano 26 tysięcy Żydów.

Widziałam w Internecie zdjęcie domu, w którym się pan urodził. Ładny. [zobacz zdjecie]

– Na pewno mieszkałem w nim od niemowlęctwa. Teraz trzy domy w Pińsku kłócą się o to, w którym się urodziłem. Kiedy rozpadł się ZSRR, chcieli ten dom zburzyć, ale zrobił się wśród Polonii białoruskiej krzyk i burzenie wstrzymano, a potem go wyremontowali i dali tablicę z napisem: „Zdies proszło dziectwo Kapuscinskowo”.

No i kak proszło?

– Do wybuchu wojny szczęśliwie. Chodziłem do szkoły powszechnej numer pięć, która mieściła się przy ulicy Kościuszki numer osiem, a po szkole czepiałem się dorożek.

Jaka była atmosfera pana rodzinnego, kresowego domu? Bogoojczyźniano-patriotyczna strażnica polskości?

– Nie wiem, nie pamiętam. Wyjechałem z Pińska w 1940 roku. Przychodziło do nas NKWD i wiadomo było, że jesteśmy przeznaczeni do wywózki. Mama wzięła mnie i siostrę i uciekliśmy furmankami, potem pociągiem do Lwowa, a stamtąd do Przemyśla. Ojciec, oficer rezerwy, uciekł z transportu do Katynia. Kiedy wyjechaliśmy z Pińska, po raz pierwszy jechałem koleją, a potem po raz pierwszy w życiu, kiedy miałem dziewięć lat, zobaczyłem tramwaj i miasto. Zobaczyłem w 1940 roku Warszawę. A symbolem dużego miasta był dla mnie tramwaj. Pociąg w mieście. Okupację spędziliśmy na wsi i wróciliśmy do Warszawy w 1945 roku, ale wtedy, w zburzonej Warszawie, nie było już tramwajów. Może wtedy właśnie skończyło się moje dzieciństwo?

No, ale czym za młodu skorupka nasiąkła?

– Ukształtowało mnie wszystko to, co kształtuje tak zwanego człowieka kresowego. Człowiek kresowy zawsze i wszędzie jest człowiekiem międzykulturowym – człowiekiem „pomiędzy”. To człowiek, który od dzieciństwa, od zabawy na podwórzu, uczy się tego, że ludzie są różni i że inność jest po prostu cechą człowieka. Ten, który wychowuje się wśród różnych języków i zachowań. W Pińsku jeden dzieciak zabierał z domu śledzia, drugi kulebiak, a trzeci kawałek kotleta. Myśmy to wszystko razem zjadali i to był pierwszy wspólny stół. Kresowość to otwarcie na inne kultury, a nawet więcej – ludzie kresowi nie traktują innych kultur jako innych, ale jako część własnej kultury.

To pan dlatego jeździ po świecie, że jest człowiekiem kresowym?

– Rzeczywiście, nigdy nic nie napisałem o Europie. Wspominam swój Pińsk jako bardzo dobre miejsce. To było miasteczko życzliwych ludzi i życzliwych ulic. Do czasu wybuchu wojny nie widziałem tam żadnego konfliktu. Miejsce bez ostentacji, bez zadęcia, miejsce skromnych, prostych ludzi. Moi rodzice jako nauczyciele też byli takimi ludźmi. Może dlatego dobrze się zawsze potem czułem w tak zwanym Trzecim Świecie, gdzie ludzi cechuje nie zamożność, ale gościnność, nie ostentacja, ale współpraca.

Ludzie żyli na Polesiu na skromną ludzką miarę, a Pińsk był jak arystotelesowska definicja miasta, w którym wszyscy się znają choćby z widzenia. To wyróżnia miasta kresowe, które stwarzały klimat przyjaźni. Wspomnienie Pińska do wybuchu wojny to wspomnienie przychylnego miejsca. Tego właśnie szukam po całym świecie.

Udostępnij na: