W pędzie codziennego życia prawie w ogóle nie zwracamy na nie uwagi. Przechodzimy koło nich, stawiamy na nie nasze stopy, przejeżdżamy po nich kołami samochodów. A one sobie nadal „żyją” swym specyficznym życiem, położone na drodze, osadzone w ścianach albo schowane pod tynkiem, pamiętając inne czasy oraz innych ludzi.
Tak, chodzi tu o niezwykłych przedmiotach z okresu międzywojennego czyli tak zwanych artefaktach II Rzeczypospolitej, których zebrała się już kolejna partia. Pragnę pokazać te nowe artefakty Czytelnikom „Ech Polesia”.
Zaczynamy dzisiaj od ulicy Sowieckiej (dawnej ulicy Dąbrowskiego) w Brześciu. Będąc jednym z głównych ośrodków życia handlowego, ulica ciągle jest miejscem działalności budowniczych. Tam ciągle powstają nowe budynki albo odbywają się prace remontowe w przedwojennych domach. Zimą tego roku, podczas jednego z takich remontów (po którym przetrwała, niestety, tylko niewielka część starego budynku), został wydobyty z pod tynku szyld „Sklep skór i szewskich dodatków” przypominjący czasy, gdy w Brześciu jeszcze powszechnie mówiło się po polsku.
Kilka ciekawych artefaktów pozostało na terenie Twierdzy, która w latach 1920 – 1930-ch była odrębnym od Brześcia osiedlem ze swą szkołą, przedszkolem, sklepami, boiskiem sportowym, połączonym z miastem wąskotorówką. Tam do dziś jeszcze można zobaczyć uliczki brukowane przedwojenną trylinką. Owa sześciokątna płyta powstała z zalania odpowiedniej formy masą wodno-cementowo-kamienną. Wymyślił ją zatrudniony w kamieniołomu w Miękini koło Krzeszowic inżynier Władysław Tryliński. Głównym towarem dostarczanym przez kamieniołom w Miękini były kostki brukowe, płyty chodnikowe i krawężniki, płyty posadzkowe, pieńki kostkowe, pieńki większe (lwowskie), średnie (krakowskie) i mniejsze (pruskie). Jak w każdej dobrze zarządzanej firmie, odpady też zagospodarowywano – w ofercie widniał kamień łamany, kruszywa oraz grysy.
Obserwując proces produkcyjny, w którym z pozyskiwanych z kamieniołomu głazów poprzez cięcie uzyskiwano formaki, poddawane następnie ręcznej obróbce, w efekcie której powstawały kostki brukowe, a odpady mielono na tłuczeń, kliniec i grys, Tryliński zwrócił uwagę na ogromne ilości drobnych, niekiedy pyłowych frakcji, nieprzydatnych już do niczego. Zaproponował wtedy, aby właśnie z nich prokurować masę, dającą się wlewać do form.
Trwała i ładna trylinka pokrywała setki kilometrów dróg i ulic w II Rzeczypospolitej. Obecnie na zachodzie Białorusi można ją spotkać bardzo rzadko, bo w latach powojennych była wszędzie zamieniana asfaltem. Na przykład, prócz Twierdzy, trylinka do dziś pokrywa niewielki odcinek ulicy Lenina w Pińsku.
Na pewno, tylko w Twierdzy można uwidzieć inny interesujący artefakt z epoki „za polskim czasem”, a mianowicie zabytkowe włazy
kanalizacyjne, często również określane mianem klap lub dekli ulicznych. W przeszłości one często kryły urządzenia do zaopatrzenia posesji w wodę w miastach nie posiadających ogólnej kanalizacji. Niektóre firmy budowlane po zabudowaniu kolejnej posesji mieszkaniowej, pozostawiały po sobie taki odlew użytkowy jako reklamową pieczęć firmową. Niestety, w samym Brześciu podczas licznych prac remontowych stare klapy zostały zamienione na współczesne wzorce i złomowane.
Kolejny artefakt II Rzeczypospolitej znajduje się w Brześciu przy ulicy Lewaniewskiego (dawnej Pułaskiego). W latach przedwojennych budowano tam domy dla polskich urzędników państwowych czyli kolonię urzędniczą. Zbudowane w stylu narodowym domy mimo swego bezpośredniego przeznaczenia pełniły również funkcję ideologiczną. „Gdy zaś województwa wschodnie zyskają większą ilość miłych dla oka i racjonalnie pobudowanych domów urzędniczych, – czytamy w ówczesnym periodyku – siłą rzeczy przyjdzie kolej i na budowę gmachów dla urzędów. Nawiązując styl zarówno pierwszych jak i drugich do tradycji architektury polskiej, poprowadzimy dalej dzieło przodków, niosących kulturę polską na Wschód, a ludność miejscową uwolnimy od nieznośnego wrażenia tymczasowości władzy polskiej na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej”.
Zaprojektował kolonię urzędniczą znany warszawski architekt Julian Lisiecki, zaś inny artysta, Wacław Husarski wykonał dla domów oryginalne godła. Jedno z takich godeł w kształcie lwa można dostrzec na ścianie drewnianego domku przy ulicy Lewaniewskiego.
Warto powiedzieć, że ten artefakt jest jeszcze i cennym dziełem sztuki, bowiem Wacław Husarski (1883 – 1951) był jednym z najbardziej oryginalnych artystów polskich okresu międzywojennego. Jako historyk sztuki i krytyk artystyczny pisał artykuły, felietony i recenzje dotyczące niemal wszystkich dziedzin sztuki. Opublikował także wiele pozycji naukowych i popularyzatorskich z historii sztuki. Jako malarz wykonywał, inspirowane sztuką ludową, malowidła na porcelanie, plakaty, a także projektował hafty. Dekoracyjne
kompozycje malarskie Husarskiego, nawiązujące niekiedy do włoskiego
trecenta, odznaczają się uproszczoną formą i delikatną gamą
barwną.
Kończymy dzisiejszą serię artefaktów w Baranowiczach. W centrum miasta, przy ulicy Sowieckiej, od lat 1930-ch zachował się tam inny rodzaj przedwojennego bruku polskiego zwany wówczas „kocie łby”. A niedaleko od centrum, przy ulicy Kujbyszewa zwracają na siebie uwagę reszte starego ceglanego ogrodzenia. Tylko najstarsi mieszkańcy Baranowicz pamiętają, iż w okresie międzywojennym te ogrodzenie broniło przed chłopcami z okolicznych ulic ogromny sad i szkółkę należące do Michała Kotłubaja. Hodowano tam blisko 100 gatunków jabłoni. Sadzonkę jabłoni, a także drzew egzotycznych, takich jak dąb czerwony albo katalpa, mógł kupić każdy chętny. Po wojnie na miejscu sadu i szkółki zbudowano szpital dla dzieci. Jednak kilka drzew katalpy pochodzących ze szkółki Michała Kotłubaja do dziś zdobią jeszcze miejskie ulice.
Oto jak dużo mogą opowiedzieć przedmioty, na które prawie nie zwracamy uwagę. Ciekawe oko człowieka pasjonującego się w historii zdąży, na pewno, odszukać jeszcze bardziej niezwykłe artefakty, które przykryją kolejne „białe plamy” w naszej przeszłości.
Dymitr Zagacki