Cień starycb dębów, wita mię miłym chłodem. Starzy to moi znajomi. Po za Hnilicą, minąwszy drogę do Marulina, wysiadam, każę jechać naprzód ku Zubkowu i czekać za lasem. Sam idę pieszo, zwabiony wdziękiem leśnej aury. Tu każdy kamień prawie mi znany. Droga tu się skręca i wije przez wzgórza i doliny. Las podszyty gęstą leszczyną i grabem, zaledwie dozwala oku przeniknąć gdzieniegdzie w głąb. Uszedłszy nieco, siadam na poręczy mostu, ponad strumieniem, i słucham i patrzę, i tonę duszą w tym rodzinnym obrazie natury. Nieokreślone a potężne drganie życia otacza mię dokoła. Boć to i pora roku najmilsza pora śpiewu i kwiecia i woni, co jakby hymn dziękczynny, śród kadzideł unosi się ku niebu. Świergot ptastwa dokoła ciągły, nieustanny wszystko co żyje, cieszy się. Tam, gdzieś wysoko, śród konarów dębu, stuka dzięcioł; tam zerwało się z łopotem stado kaczek, i z szumem przeleciało ponad głową tu gdzieś niedaleko, w gęstwinie świerków, grucha gniewnie gołąb grzywacz, wtórują mu zcicha turkawki a tam znów ozwała się kukułka. Słucham raz, dwa, trzy ustała i znów dalej, to kuka, to chichoce, przelatując z drzewa na drzewo, jakby się napraszała by ją zapytał. Tam znów sojki i sroki spór wiodą i spostrzegłszy mię dają hasło trwogi. Wszystkiemu zaś towarzyszy, tłumny, tajemniczy, nieokreślony szmer, brzęk, gwar, na powietrzu, ziemi, wodzie muszek, pszczół, owadów przeróżnych, tysiące głosów, szeptów, jakby chór strojny drgającej życiem natury, chór olbrzymi, zmieszany z zapachem ziół i kwiatów wilgotnej głębi lasu, co to wszystko zielonem nakrył sklepieniem. Mój Boże, jakże tu dobrze w tej ustroni, pomyśliłem. Bodaj to żyć na wsi i jechać do przyjaciół, podszepnęło serce. O tak, jechałem do przyjaciół. Dom, który był celem mej podróży, był mi przez długie lata, więcej niż domem własnym, bo domem ukochanych moich, gdziem się czuł jakby śród rodziny. Lata doli i niedoli połączyły mię z nią węzłem, którego moc stanowiło to wszystko, co dla serca i ducha było pożądanem.

Fragment wspomnień Edwarda Pawłowicza

Udostępnij na: