Drodzy Czytelnicy, w Nr 4/48 „Ech Polesia”za 2015 r. publikowaliśmy artykuł o Czombrowie – miejscowości, którą badacze twórczości Mickiewicza uważają za pierwowzór Soplicowa. Wkrótce po publikacji autorowi udało się skontaktować z Joanną Puchalską, prawnuczką ostatniego właściciela dworu w Czombrowie, Karola Karpowicza. Pani Puchalska jest z wykształcenia historykiem sztuki, autorką książek „Dziedziczki Soplicowa” i „Kresowi Sarmaci” oraz wielu artykułów i audycji radiowych. Często przyjeżdża na Białoruś, by odwiedzić groby swoich przodków. Prezentujemy dziś jej rozważania o Mickiewiczu, a również o przeszłości i przyszłości legendarnego dworu.
Tak zrozumiałem, że Pani jest prawnuczką ostatniego dziedzica Czombrowa. Skąd się Pani dowiedziała o pradziadku? Co mówiono o nim w rodzinie?
Już w dzieciństwie nasłuchałam się bardzo dużo o Czombrowie. Moi dziadkowie bardzo tęsknili za Nowogródczyzną i często opowiadali o życiu przed wojną. O tym, co się jadało, kto tam bywał z rodziny. Jakie kto miał powiedzonka. Takie zwykłe rodzinne opowieści. Między innymi wtedy usłyszałam, że był tam kręcony niemy film „Pan Tadeusz” Ryszarda Ordyńskiego i że pradziadek Karol w tym filmie wystąpił. Uwielbiałam historię o tym, jak brat mojego dziadka wjeżdżał na swojej ulubionej klaczy do salonu, zawracał i wyjeżdżał. Klacz o antycznym imieniu Minerwa nigdy się nie skompromitowała niestosownym w salonie zachowaniem. No i jaki to musiał być salon, żeby zawrócić w nim konia…
Mickiewiczowskie utwory przedstawione były w programie szkolnym w PRL. Czy opowiadała Pani coś na temat Czombrowa swym kolegom w szkole?
W szkole nie mówiłam o tym. Ani w podstawówce, ani w liceum. To był taki odruch w tamtych czasach, żeby nie opowiadać na zewnątrz o sprawach rodzinnych.
W latach międzywojennych Czombrów był znanym obiektem turystycznym. A teraz? Czy wiedzą Polacy w dzisiejszej Polsce, iż Czombrów został wówczas pierwowzorem Soplicowa?
Jest sporo publikacji, które wymieniają Czombrów jako wzór dla Mickiewiczowskiego poematu. Myślę, że każdy, kto się choć trochę interesuje Mickiewiczem i czytał „Pana Tadeusza” nie tylko pod szkolnym przymusem, wie o tej bardzo prawdopodobnej hipotezie. Ja ze swej strony też zrobiłam bardzo dużo, żeby przedstawić argumenty za tym, że Czombrów to Soplicowo, opierając się na dokumentach i na rodzinnej historii. Dzięki temu pojawiło się sporo na ten temat w Internecie, a dziś Internet to główne źródło wiedzy dla zwykłego człowieka.
Jakie były losy rodziny po opuszczeniu Czombrowa? Gdzie obecnie mieszkają potomkowie Karpowiczów?
Starszy brat dziadka, Józef Karpowicz, i pradziadek Karol Karpowicz zostali wywiezieni do łagrów. Już nie wrócili. Żona Józefa, Aniela, z synem i zamężną córką (drugi syn zginął pod Surkontami), przyjechali po wojnie do Polski Centralnej i ostatecznie zamieszkali w Bydgoszczy. Część tej rodziny nadal tam mieszka, część jest w Gdańsku. Moi dziadkowie z trójką małych dzieci wyjechali z Nowogródczyzny po 17 września 1939 do Polski Centralnej i zamieszkali w Brwinowie pod Warszawą. Dziadek był wojskowym, brał udział w kampanii wrześniowej. Gdyby zostali w Czombrowie, na pewno by ich sowieci wywieźli. Ta gałąź rodziny mieszka teraz w Warszawie i okolicach. Młodszy brat mego dziadka, Witold Karpowicz, też uczestnik kampanii wrześniowej i więzień oflagu w Woldenbergu, po wojnie znalazł się w Anglii, tam mieszkał i tam zmarł.
Jest Pani zawodowym historykiem. Jak Pani się zainteresowała historią rodzinną i jak długo prowadzi badania dotyczące Czombrowa? Jak powstał pomysł napisania „Dziedziczek Soplicowa”?
Skończyłam historię sztuki, ale w zawodzie pracowałam krótko, bo szybko przekwalifikowałam się na tłumaczkę literatury anglojęzycznej. Czombrowem zajmuję się od mniej więcej piętnastu lat. Zaczęło się od wydania wojennych listów prababci Marii Karpowiczowej do syna Witolda do oflagu („Listy z Czombrowa”) i tak stopniowo coraz bardziej wciągała mnie rodzinna korespondencja i dokumenty. Wystąpiłam na kilku konferencjach naukowych, przedstawiając argumenty za Czombrowem jako pierwowzorem Soplicowa. Udział w cyklu audycji radiowych Anny Lisieckiej „Droga do Soplicowa” zdyscyplinował mnie do bardziej rzetelnego i systematycznego opracowywania
rodzinnych dokumentów i wtedy narodził się pomysł napisania książki. Żeby zebrać w jednym miejscu materiały z audycji, żeby pozostał po mojej pracy archiwalnej trwały ślad. Papier mimo wszystko ma największe szanse na przetrwanie. Związki Czombrowa z Mickiewiczem to świetna historia sama w sobie, a opowiedziana współczesnym językiem, z objaśnieniem niezrozumiałych dla dzisiejszego czytelnika staropolskich historyczno-prawnych zawiłości, może się przyczynić do lepszego odbioru dzieł Mickiewicza, zwłaszcza „Pana Tadeusza”. I to moje marzenie się spełniło, bo kilka razy słyszałam od młodych osób, że ktoś po lekturze „Dziedziczek” sięgnął po „Pana Tadeusza” i zupełnie inaczej go teraz odbierał. Poza tym chciałam w książce pokazać codzienne funkcjonowanie szlacheckiego dworu, z zaznaczeniem roli kobiet, na których dworska gospodarka często się trzymała, gdy mężczyźni walczyli w powstaniach, byli więzieni i zsyłani. Walcząc o zachowanie rodzinnego majątku, takie kobiety były bohaterkami drugiego planu walki o przetrwanie polskości pod zaborem rosyjskim.
Mogłaby Pani opowiedzieć coś na temat archiwum rodzinnego? Jakie zdjęcia i dokumenty przetrwały po wojnie? Co zginęło podczas pożaru? Co wśród zbiorów uważa Pani za najbardziej cenne?
Najstarsze dokumenty pochodzą z końca XVI wieku. Niektóre pisane są cyrylicą, niektóre łacinką, ale też w języku starobiałoruskim – pierwszym urzędowym języku Wielkiego Księstwa Litewskiego. Te późniejsze, z końca XVII, z XVIII i początku XIX wieku są spisane w języku polskim, XIX-wieczne oczywiście po rosyjsku. Są to dokumenty sądowe, umowy, akty sprzedaży itd. Jest też korespondencja prywatna, testamenty, inwentarze, regestry intrat, czyli przychodów majątku, korespondencja z dostawcami (np. maszyn rolniczych) i odbiorcami produktów, takich jak wódka, wełna czy sery. Jednym słowem raj dla historyka, który lubi badać zwykłe codzienne życie – najłatwiej odchodzące w niepamięć. Najcenniejszy dla mnie jest „Regestr poddanych wyszłych z Czombrowa”, czyli spis zbiegłych chłopów, wydany na ręce imć
pana Mateusza Majewskiego, ekonoma czombrowskiego – czyli dziadka Adama Mickiewicza. Co potwierdza na piśmie jego zatrudnienie w czombrowskim dworze jako zaufanego ekonoma Uzłowskich. Są też kwity rekwizycyjne wojsk napoleońskich – dowód, że w Czombrowie Wielka Armia Napoleona zaopatrywała się w mleko, mięso, masło, wódkę, paszę dla koni i skórę na buty dla żołnierzy. Co innego jest czytać o kampanii moskiewskiej w podręcznikach do historii, a co innego oglądać dokument z tych czasów wystawiony na nazwisko własnego praprapraprapradziadka.
Kiedy Pani po raz pierwszy odwiedziła Białoruś i Czombrów? Jak to się odbyło? Jakie były wrażenia po wizycie?
Pierwszy raz przyjechałam do Nowogródka w 1998 roku. Dużym przeżyciem było dla mnie znalezienie się w tym miejscu, o którym tyle słyszałam. Określiłabym moje ówczesne odczucia jako ciekawość połączoną z radosnym oczekiwaniem. Dworu już nie było, ale krajobraz jest przepiękny i można łatwo sobie wyobrazić, jaka to była kiedyś kraina mlekiem i miodem płynąca. Szczęśliwie byłam wtedy w towarzystwie mego nieżyjącego już wuja Jerzego Brzozowskiego, który wszystko pokazywał i objaśniał, a pamiętał dobrze, bo wyjechał stamtąd jako człowiek dorosły.
Jak często odwiedza Pani Czombrów?
Przyjeżdżam, kiedy tylko mogę. Staram się być co najmniej dwa razy w roku. Za najbardziej udany pod tym względem uważam rok 2009, kiedy byłam w Nowogródku osiem razy. Smutny natomiast był przy pierwszej wizycie widok rodzinnego cmentarza – rozkopanego, bez pomników, które poznikały. Z pomocą życzliwych ludzi udało się groby prowizorycznie uporządkować i ogrodzić. Zawsze gdy jestem tam, odwiedzam cmentarz, zapalam znicze. Cieszę się, gdy widzę, że ktoś zapalił lampkę czy położył kwiaty. Albo wykosił trawę. Pewnego roku zaprzyjaźniony unicki kapłan na moją prośbę odprawił na miejscu liturgię za dusze zmarłych tam pochowanych. Dlaczego ksiądz unicki, nie „łacinnik”? A bo ksiądz w IV części Dziadów jest unitą, więc skoro Czombrów to Soplicowo, Soplicowo to Mickiewicz, a Mickiewicz to Dziady…W tym zaproszeniu unitów do Czombrowa było coś jeszcze, coś głęboko symbolicznego – w XIX wieku zostali stamtąd przez władze rosyjskie wygnani w ten sposób, że unicką ludność okolicznych wsi przymusowo przechrzczono na prawosławie, kiedy car zlikwidował Cerkiew unicką. A ja ich zaprosiłam znowu.
Co opowiadają o dworze mieszkańcy okolicznych wsi? Czy wspominają ostatnich dziedziców?
Ostatnio właścicielka domu postawionego na piwnicy, w której przed wojną dojrzewały znakomite czombrowskie sery (wysyłane do znanych sklepów delikatesowych w Wilnie i Warszawie), opowiedziała, jak mój pradziadek kazał stróżowi przymykać oko na dzieci wsuwające się przez małe okienko, żeby taki ser podkraść. Wiedział, że na wsi jest głodno. Nagrałam też starszą kobietę z Nieznanowa, wsi położonej nieco dalej, która wspominała czasy wojny i działalność czerwonej partyzantki. Najpiękniejsze spotkanie miałam z Aleksandrem Flejtą z Radohoszczy, od którego dowiedziałam się, że moja prababcia Maria nauczyła go w prowadzonej przez siebie szkole Świtezianki na pamięć, a potem on tak pięknie wyrecytował ją przy gościach we dworze, że dostał za to dziesięć złotych. A wtedy dniówka w polu wynosiła dwa złote. Na zakończenie czystą polszczyzną tę Świteziankę dla mnie powiedział, z takim dobrym, ciepłym błyskiem w oku. Jakże żałowałam, że nie mam przy sobie dyktafonu!
Czy jest możliwa według Pani rekonstrukcja dworu w Czombrowie (jak to się zdarzyło w Zaosiu lub Mereczowszczyźnie) ?
Jest dobra dokumentacja zdjęciowa i są plany, wprawdzie orientacyjne, bez oryginalnych wymiarów, ale dla architekta to nie byłby problem. Czombrów zachował się też na filmie – tu kręcono „Pana Tadeusza”. Byłoby zatem na czym oprzeć taką rekonstrukcję. Marzy mi się czombrowski dwór, może być nawet w mniejszej skali, a w nim muzeum „Pana Tadeusza” i szlacheckich zaścianków. Zwiedzanie można by łączyć z kąpielą w Świtezi, odległej zaledwie o cztery kilometry. Tam można naprawdę poczuć Mickiewicza.
Rozmawiał Dymitr Zagacki