Był rok 1945. Wtedy uczyłam się na kursach księgowości w Homlu. Były ciężkie czasy, chłodne i głodne. Miasto było zrujnowane i w niedzielę wszyscy powinniśmy byli rozbierać ruiny. Nie wystarczało ubrań i butów: dobrze pamiętam, że na ulicy było już zimno, a ja jeszcze chodziłam boso. Mieszkałam przy ul. Prodolnej niedaleko od stacji towarowej, a na lekcje chodziłam ulicą Stalina, która po wojnie jeszcze była drewniana. W końcu tej ulicy, po lewej stronie, stał piętrowy budynek bez okien i drzwi, ogrodzony kolczastym drutem. Codziennie mijałam go i pewnego razu usłyszałam polską mowę. Bardzo się zdziwiłam, zatrzymałam się i przywitałam : „Dzień dobry!”. Co ja zobaczyłam za tym drutem? Wyglądało to strasznie. Na chłodnej ziemi siedzieli i stali ubrani w łachmany mężczyźni w młodszym i starszym wieku, wyciągając ręce i prosząc o chleb. Oni byli strasznie wygłodniali. Zapytałam : „Za co wy tutaj?” – „ Za wolną Polskę!” – odpowiedzieli. Wtedy tego nie zrozumiałam: wojna się skończyła, Polska już jest niby wolna. O czym oni mówią? A oni wyciągali ręce przez drut i prosili jeść. Gdy raz na tydzień otrzymywałam swoją porcję chleba, to zawsze szłam do nich i dawałam. Oni brali i płakali. Tak codziennie czekali i patrzyli zza drutów na mnie, kiedy szłam na lekcje i z powrotem. Tych więźniów nie gnano do rozbiórki ruin, czy oczyszczania ulic, jak więźniów Niemców. Byli chyba groźniejszymi wrogami dla władzy sowieckiej. Oni siedzieli bez pracy i jedzenia. Pilnowała ich m.in. żydowska kobieta z karabinem.

Tamto lato było bardzo chłodne, często lały deszcze. Kiedy świeciło słońce, to więźniowie siedzieli pod płotem. Im strasznie dokuczały wszy. Codziennie ktoś umierał. Zmarłych wywozili po ulicy Prodolnej w drewnianych skrzyniach, zbitych z byle jakich desek, na cmentarz prawosławny. Na skrzyni siedział jeden więzień i poganiał konia, a drugi siedział na wozie z łopatą. Na cmentarzu zakopywali ich po prawej stronie. Blisko była stacja kolejowa , chodziłam czasami prosić o suchary żołnierzy, którzy wracali z Niemiec. To było bardzo niebezpieczne i nieprzyzwoite dla młodej dziewczyny. Jednego razu na torach stał pociąg z polskimi żołnierzami, którzy jechali ze wschodu na zachód. Byli bardzo ładnie ubrani w nowe mundury. Ja podbiegłam do nich i opowiedziałam o tych, co za drutem, opowiedziałam jak oni umierają z głodu. Żołnierze z pociągu dali mi sucharów, zaniosłam je natychmiast tym naszym biednym więźniom. Jakże oni dziękowali. Po ukończeniu kursów musiałam odjeżdżać z Homla do rodzinnej miejscowości, do swoich Telechan. Chodziłam też pożegnać się z więźniami. Było zimno, oni krzyczeli, podbiegli do mnie, machali, prosili oddać ukłony za Bug do Polski. Ale wtedy Polska była komunistyczna i ukłony uwięzionych polskich patriotów tamtej Polsce nie były potrzebne. Do dzisiejszych czasów nie wiem, kim byli ci żołnierze. Być może byli to żołnierze Armii Krajowej? I teraz, po 70 latach, ja wykonując ich prośbę, oddaję pokłony tym biednym Polakom za kolczastym drutem w mieście Homlu. Czy kto z nich został żywy, czy wszyscy zmarli – nie wiadomo.

Ludmiła Jakobson

Zapisała Karina Homziuk

Udostępnij na: