Urodziłem się 24.X.1924 r. w Międzyrzecu Podlaskim jako syn Franciszka Szwendera i Julii z domu Lesisz. Mając rok, ojciec otrzymał pracę na kolei P.K.P. w Baranowiczach, gdzie spędziłem 15 lat w tym pięknym kresowym mieście, do którego tęsknić nie przestałem, pomimo upływu 70 lat rozłąki. W Baranowiczach zamieszkaliśmy w domu kolejowym nr 18, który był podzielony na 3 mieszkania. Oprócz nas mieszkały rodziny Zatorskich i Pańko. Uczęszczałem do Szkoły Powszechnej im. M. Konopnickiej ki. I-VI, która była położona blisko domu, po drugiej stronie ulicy. Z tamtych lat szkolnych zapamiętałem swoją wychowawczynię panią Bierżyschową, której przynosiłem bzy. Lata dzieciństwa upływały beztrosko w szkole i zabawach z kolegami. Najbliższymi kolegami w tamtych latach byli: Zdzich Zatorski i Staszek Anusewicz. Dom kolejowy, w którym mieszkaliśmy, był położony w pobliżu dworca kolejowego. Przez Baranowicze przebiegało 5 głównych linii kolejowych. Ulubionym zajęciem było wchodzenie na płoty i machanie do przejeżdżających pasażerów. W okresie wakacji szkolnych chodziliśmy nad jezioro Żłobin, zaś w późniejszych latach jeździliśmy rowerami nad rzekę Myszankę lub Szczarę.
Po ukończeniu 6 klas szkoły powszechnej uczęszczałem do Gimnazjum im. Tadeusza Rejtana, położonego w centrum miasta. Pomiędzy Baranowiczami Poleskimi a Baranowiczami Centralnymi (towarowymi) kursował pociąg podmiejski nazywany przez nas „Przewozówką”. Tym pociągiem od nas jeździliśmy do gimnazjum. Wysiadaliśmy na przystanku zwanym „Sucharówka”, tj. w połowie drogi pomiędzy stacjami. Dyrektorem gimnazjum był profesor Piekarski. Uczyli nas wspaniali profesorowie jak np. profesor Turski, który uczył nas rysunków. Wpajali w nas patriotyzm i miłość do Ojczyzny, które pozostały w nas na cale życie.
Po zachodniej stronie dworca kolejowego były koszary wojskowe, gdzie stacjonował 78 Pułk Piechoty oraz 26 Pułk Ułanów, których dowódcami byb generałowie: Skotnicki, Kruk-Paszkowski oraz Władysław Anders. Przez tory kolejowe biegałem do koszar, gdzie w kościele garnizonowym służyłem do Mszy św., a potem żołnierze zabierali mnie do siebie i częstowali posiłkiem żołnierskim. Tak płynęło nasze młode życie, bardzo ciekawe i urozmaicone.
Ojciec zakupił plac i rozpoczął budowę własnego domu przy ul. Ogrodowej 4, w niedalekiej odległości od dworca kolejowego Baranowicz Poleskich. W tym celu zaciągnął pożyczkę w Kasie Stefczyka. Dom ze względu na jego dobrą lokalizację i po ukończeniu budowy, został wynajęty dla Związku Kolejarzy Polskich, gdzie urządzih swój klub i bibliotekę. Książki wypełniały wszystkie pokoje wzdłuż ścian od podłogi do sufitu. Mamusia sprzątała budynek, a ja w międzyczasie oglądałem książki i prasę. Szczególnie ciekawy był „Ilustrowany Kurier Codzienny” z niedzielnym dodatkiem Disneya „Królewna śnieżka”, „Pat i Patachon”, „Flip i Flap” i inne.
1 września 1939 r. dowiadujemy się z komunikatów radiowych o napadzie Niemiec na Polskę. Później dowiedzieliśmy się, że nasi sąsiedzi ze Wschodu i Zachodu, z którymi mieliśmy pakty o nieagresji, 23 sierpnia 1939 r. podpisali umowę, aby dokonać IV rozbioru Polski. Nastąpiła mobihzacja do obrony Kraju. Należałem do drużyny harcerskiej. Baranowicze zapełniły się wojskiem i poborowymi. W miarę naszego wieku i możliwości przygotowywaliśmy posiłki oraz kopaliśmy rowy przeciwlotnicze. Pamiętam pierwsze naloty samolotów niemieckich z 14 września 1939 r., którzy bombardowali dworzec kolejowy, pociągi z wojskiem oraz radiostację w Baranowiczach. Nie mając obrony przeciwlotnieczej, Niemcy bezkarnie strzelali z karabinów maszynowych do ludności cywilnej. W taki sposób zginęła mama mojego kolegi Kotowicza, zaś brat otrzymał postrzał kulą w kolano. Niemcy bombardowali Baranowicze aż do 17 września, gdy w ich miejsce nadleciały inne samoloty z czerwoną gwiazdą. W ten sposób drugi wróg ze Wschodu wbijał nam nóż w plecy. Tego dnia w godzinach popołudniowych do Baranowicz weszły sowieckie czołgi. Tak zaczęła się sowiecka okupacja.
Władysław Szwender
Luty 2010 r., Edmonton, Kanada