Drodzy Czytelnicy, trzymam w rękach nową książkę autorstwa naszej wspaniałej Rodaczki – Janiny Szestakowskiej pod tytułem”Moje życie w Pińsku, w Ałtajskim Kraju i w Warszawie. Świat mojej pamięci z minionych lat”, która została wydana w 2020 r. przez przyjaciół pani Janiny. Książka ma charakter autobiograficzny, reportażowy i dokumentalny. Prawda o tamtych tragicznych czasach jest potwierdzona dokumentami, pochodzącymi z archiwów polskich i rosyjskich. Znaczną część wspomnień stanowią losy polskich zesłańców z Polesia, ich życie, ich śmierć, ich powroty do Ojczyzny. Pani Janina jest wieloletnią czytelniczką i autorką «Ech Polesia», członkinią Związku Sybiraków, Warszawskiej Rodziny Policyjnej oraz Stowarzyszenia Rodzina Katyńska. Pani Janina jest także znana jako autorka książki «Z dziejów Flotylli Rzecznej marynarki Wojennej w Pińsku», którą wydała w 2013 r.. Janina Szestakowska urodziła się 11 października 1923 r. w Pińsku w rodzinie Ewy i Adama Lenkiewiczów. Rodzina miała dom, piękny ogród, pół kilometra od domu rozciągały się pola, łąki i las. Szczęśliwe dzieciństwo i młodość Janiny i trojga rodzeństwa skończyły się 17 września 1939 r. Książka pani Janiny – o Pińsku, o życiu jej rodziny i jej pokolenia – pokolenia dzieci i młodzieży II RP. O dzieciństwie i wczesnej młodości w Pińsku, o tragicznym transporcie do Ałtajskiego Kraju i o życiu na syberyjskiej ziemi.
W posłowiu do książki Irena Grigorowicz, dziennikarka i redaktor, napisała:
„Przywykniesz – przeżyjesz. Nie przywykniesz – zdechniesz”. Kiedy człowiek słyszy takie słowa w obcym kraju, w obcym języku, natychmiast staje się dorosły, choćby miał – jak Pani Janina wtedy – tylko 18 lat. Niczemu już się później nie dziwi, z radością przyjmuje dobro, z dystansem zło.
Kiedy przez miesiąc jechały z Pińska do Ałtajskiego Kraju, Janka Lenkiewiczówna była o parę miesięcy młodsza niż moja córka dziś. A jej mama, Ewa Lenkiewicz, była dokładnie w moim wieku. Co ja bym zrobiła w eszelonie, w którym ludzie modlili się i płakali, wydalali i umierali? I później, w Ługowiku, gdyby moja śliczna córka prawie zamarzła w tajdze? A w Sorokinie, kiedy wróciła do domu zgwałcona? Czy ja bym to w ogóle przeżyła?
Autorka tej książki miała najdzielniejszą mamę na świecie. Pewnie po niej ma siłę, wiarę i ufność. Od niej nauczyła się widzieć świat pięknym, mimo tego, co dane jej było doświadczyć za młodu. Kiedy pytam, jak się czuje, niezmiennie odpowiada, że dobrze, stosownie do wieku. Gdy ją odwiedzam, zawsze przyjmuje mnie elegancko ubrana, zadbana, jakby czas płynął gdzieś obok. (…)
Ile trzeba przeżyć, żeby nie dziwić się, nie oceniać, ale być ciekawym tego, jak się sprawy rozwiną? Jak trzeba lubić ludzi, żeby przez dziesiątki lat z nimi i dla nich pracować, zawodowo i społecznie? Jak bardzo trzeba wierzyć w siebie, żeby porwać się na pisanie wspomnień w drugiej połowie dziesiątej dekady życia? Pani Janina ma wprawę – wszak pierwszą książkę wydała na swoje dziewięćdziesiąte urodziny. A wspomnienia pisała sama, niebieskim długopisem na kartkach A4. Nie chciała, żeby ją nagrywać i redagować. To JEJ życie i JEJ słowa”.
Pani Janina w wieku 99 lat jest młoda duchem i energiczna, jak zawsze elegancka, ma fenomenalną pamięć, poczucie godności i autentycznej szlachetności. Prowadzi obszerną korespondencję, czyta, na bieżąco śledzi wydarzenia społeczno-polityczne w kraju i na świecie, ma dobrych przyjaciół i opiekunów. Odwiedzałam kilkakrotnie Pani Janinę w Legionowie, w Domu Kombatanta, gdzie obecnie mieszka. Prezentujemy Państwu za zgodą autorki fragment wspomnień o życiu w przedwojennym Pińsku, a także o latach 1939-1940, które zmieniły losy wszystkich Polaków i losy świata. Postaramy się by ten numer Ech Polesia dotarł także do Pińska, do małej ojczyzny pani Janiny. Zresztą, swoja książkę pani Janina dedykuje między innymi, Polakom z Pińska – „Niech wierzą, ufają, walczą o polskość”.
Alina Jaroszewicz
Część I
MIASTO PIŃSK
1923–1941
Zarys dziejów Pińska i jego mieszkańców
….W ostatnim okresie życia człowiek coraz bardziej wraca do swych korzeni.
Pińsk odzywa się we mnie coraz mocniej. Pragnę opisać Pińsk z perspektywy czasów, które znam i pamiętam z własnych przeżyć.
Moje spotkanie i wędrówka po Pińsku były okazją odnalezienia śladów młodości i jednocześnie zderzenia ze spuścizną 60 lat władzy radzieckiej.
Przy ulicy Suworowa 43 (dawniej Pereca) stoi dom, w którym urodził się w 1932 roku i mieszkał do 1940 r. Ryszard Kapuściński. Stąd wyruszył w swoją wielką podróż.
Ja szukałam mojego kresowego grodu nad Piną z dawnym rynkiem przy rzece. Tam często widywałam Poleszuków w strojach własnego wyrobu ozdobionych czerwono-czarnym haftem, w łapciach z kory łozowej lub lipowej, nadających się do terenów bagiennych.
Przybijali do brzegu rzeki Piny łodziami pełnymi ryb, grzybów i jagód. Poleszuczki przyciągały kupujących urodą. Było to widowisko pełne miejscowego kolorytu. Nie ma już niestety owego rynku, wielojęzycznego gwaru.
Pińsk najpiękniej się prezentuje z brzegu Piny. Za mostem na Pinie odsłania się dominujący w panoramie miasta na ulicy Lenina kościół pofranciszkański – katedra pińska z XIV wieku pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Pierwszy, drewniany kościół, ufundował tu książę litewski Zygmunt Kiejstutowicz w 1396 roku.
Wojny, które nie oszczędzały tych terenów, sprawiały, że budynek świątyni był wielokrotnie niszczony. Został odbudowany w 1712 roku w stylu barokowym. W kościele dwie nawy są podzielone na kaplice, w których są ołtarze: Matki Bożej Różańcowej, św. Franciszka, Najświętszego Serca Jezusowego, Św. Antoniego z Padwy, św. Barbary, Najświętszej Rodziny, Św. Michała Archanioła, Najświętszej Marii Panny Ostrobramskiej.
W pińskiej katedrze oprócz głównego ołtarza Wniebowstąpienia Najświętszej Marii Panny i kaplic zwracają uwagę pozłacane rzeźby – blisko sto figur i ornamentów wykonanych przez mistrza Jana Szmytta. Zachwyt budzi obraz Alfreda Roemera „Pińska Madonna” namalowany w 1894 roku dla tego kościoła. Chlubą kościoła są organy z 1836 roku wykonane przez A. Gradzickiego i Rudnickiego. Organy mają 1498 piszczałek organowych.
Katedra pińska swoje ocalenie od likwidacji w czasie stalinizmu zawdzięcza ks. biskupowi Kazimierzowi Świątkowi oraz odważnej i ofiarnej postawie miejscowych katolików. Płacili przez długie lata coraz wyższe podatki, nakładane na katedrę pozbawioną kapłana. Ludzie, chcąc zachować świątynię dla celów kultu, czynili wszystko łącznie z organizowaniem przez siebie nabożeństw.
Aż Opatrzność pozwoliła powrócić z Syberii z ponad 10-letniego zesłania ks. Świątkowi. Zabrakło więc pretekstu do likwidacji świątyni.
Po powrocie z Syberii poszłam do katedry. W kościele doznałam najgłębszych serdecznych wzruszeń odnajdując klimat dawnych lat. Nie starałam się nawet hamować cichych łez, który przy pierwszym spotkaniu długo spływały po policzkach. Były gorącym wyrazem wdzięczności Bogu za to, że odnalazłam tu cząstkę mojej dawnej ojczyzny oraz cząstkę siebie i moich bliskich.
W podziemiach katedry pokłoniłam się przed trumną zmarłego w 1932 r. biskupa pińskiego śp. Zygmunta Łozińskiego. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku.
W sąsiadującym klasztorze tak jak przed 80 laty mieści się Seminarium Duchowne im. Tomasza z Akwinu. Gmach seminarium zwrócono Kościołowi w 1970 roku.
Nieco dalej od Katedry, przy ulicy Lenina, stoi barokowy Pałac Butrymowiczów zbudowany w latach 1784-90 dla sędziego grodzkiego pińskiego Mateusza Butrymowicza.
Podczas wizyty w Pińsku w roku 1784 król Stanisław August Poniatowski położył kamień węgielny pod budowę rezydencji. Pałac nosił dawniej nazwę Mur. Mieszkali w nim najznakomitsi pińszczanie: Napoleon Orda – grafik, muzyk i kompozytor, wnuk Mateusza Butrymowicza; Helena Skirmunt, rzeźbiarka i jej córka Konstancja Skirmunt – powieściopisarka.
Od 1930 r. pałac był siedzibą łacińskich biskupów pińskich. W 1939 r. zabrany przez Sowietów mieścił Dom Pionierów. Po remoncie w 2009 r. jest w nim Pałac Ślubów i muzeum rodu Ordów.
W pobliżu pałacu, nad brzegiem Piny, stoi 10-piętrowy hotel „Prypeć”. Od hotelu, dalej na wschód, od skrzyżowania Sowieckiej i Lenina rozciąga się obszar dawnego Karolina, obecnie dzielnica Pińska. Karolin założył w 1690 r. Jan Karol Dolski, starosta piński i marszałek litewski.
W roku 1695 Jan Karol Dolski zbudował zamek. Po jego śmierci zamek odziedziczył starosta, hetman litewski książę Michał Serwacy Wiśniowiecki. Przebudował on zamek na magnacką rezydencję. Została ona wysadzona w powietrze w 1706 roku przez wojska króla szwedzkiego Karola XII.
Dalej na wschód nad Piną są kolejne przedmieścia, Albrechtów i Leszcze. W Albrechtowie istniał majątek ziemski należący do Poniatowskich, który potem przeszedł na Skirmuntów, którzy wybudowali tu dwór istniejący do II wojny światowej, a w drugiej połowie XIX wieku założyli zakłady przemysłowe – fabrykę świec i mydła oraz hutę żelaza.
Leszcze słynęły z monasteru prawosławnego założonego rzekomo w X w. Przez księcia kijowskiego Włodzimierza Wielkiego. Po unii brzeskiej klasztor przejęli bazylianie; został skasowany w 1839 r., a cerkiew spłonęła w końcu XIX wieku.
Niedaleko klasztoru wznosił się duży kurhan zwany Mogiłą Mendoga, zniszczony w 1955 podczas prac budowlanych.
W Leszczach, nad brzegami Piny, obok spalonego klasztoru, w 1858 r. rozbudowano miejski park, na którym obecnie znajdują się dwa pawilony targowe z 1930 r. Park jest położony malowniczo nad plątaniną dopływów i odnóg Piny. W Pińsku w latach 1936-1939 odbywały się doroczne Jarmarki Poleskie, połączone z Poleską Wystawą Gospodarczą, na którą zjeżdżali goście z całej Polski i z zagranicy. Był to przegląd całej kultury Polesia.
Dla potrzeb tej imprezy wybudowano dwa specjalne pawilony. Prezentowano w nich typowe produkty poleskie: dyktę, która w okresie międzywojennym zdobywała rynki światowe, z Dawigródka długie buty rybackie i myśliwskie, wyroby tkackie, płótno, obrusy, krajki, wyszywane koszule, fartuchy i pasy, ceramikę oraz wszelkiego rodzaju ryby, dziką zwierzynę i ptactwo.
Na stoiskach można było nie tylko oglądać, ale i kupić wszystko, co wytworzyła ludność poleska, na przykład wyroby z drzewa i garnki wyrabiane na miejscu.
Jarmark Poleski w Pińsku był także okazją do prezentacji strojów ludowych oraz pieśni z różnych części Polesia.
Z okazji Jarmarku Poleskiego Poczta Polska wydała okolicznościowy stempel i znaczek pocztowy. Oprócz starych pawilonów handlowych w parku, który obecnie nosi imię Dniepropietrowskiej Flotylli, znajduje się pomnik Wyzwolicielom Pińska (1944 r.) oraz armata z 1812 r. i broń artyleryjska z okresu II Wielkiej Wojny.
Wędrując po Pińsku, wracam na główną ulicę im Lenina. Jestem przy gmachu nr 36, tutaj mieściła się dawna sławna cukiernia oraz restauracja Gregorowicza. W 1939 r. willę zajęli Sowieci, a restauratora wtrącili do więzienia.
Idąc dalej ulicą Lenina z ulgą stwierdziłam, że zachował się także zabytkowy gmach dawnego gimnazjum męskiego im. J. Piłsudskiego.
Ze wzruszeniem spoglądałam na fronton tego budynku oraz wyłaniające się uparcie spod grubej warstwy farb polską nazwę tej szkoły „Gimnazjum Męskie Państwowe”.
Gimnazjum od 1858 r. było znanym w okolicy ośrodkiem edukacji wielu różnych narodowości. Chodzili tu m. in. późniejsi powstańcy styczniowi Henryk Dąbrowski, Nikodem i Władysław Lewiccy, architekt Jan Żółtowski, który za Stalina budował Moskwę, radziecki farmakolog Michał Maszkowski, czy pierwszy prezydent Izraela Chaim Weizman.
Pińskie gimnazjum posiadało własną przystań wyposażoną w sprzęt wioślarski oraz schronisko na lądzie z dwiema salami noclegowymi, z którego korzystały wycieczki z całej Polski.
Skręcam w ulicę Zasłonowa, jedną z najpiękniejszych ulic starego Pińska. Znajdujące się tutaj siedziby banków z początku ubiegłego wieku – Kredytowego, Azowsko-Dońskiego, Rolnego – niewysokie bloki z wejściem otoczonym kolumnami, zdobione ornamentami, wyglądają jak przedwojenne wille i pałacyki.
Niedaleko, na ulicy Wiery Chorużej, stoli Teatr Kasyno – pierwsze w mieście kino, w którym odbywały się premiery najsławniejszych światowych filmów. W czasach sowieckich działało pod nazwą „Ojczyzna”. Zbudowane ponad sto lat temu (1912 r.) wygląda jak pałacyk. Po rekonstrukcji otwarto tu Poleski Teatr Dramatyczny.
Wracam na ulicę Lenina. Na jej końcu podziwiam dwa znane w przedwojennym Mińsku hotele – „Paryż” i „Angielski”, który uchodził z najlepszy w Pińsku. Na parterze mieściła się restauracja „Ritz” i kabaret Paradis, znany ze znakomitej orkiestry.
Idąc dalej ulicą Lenina dotarłam do mostu nad rzeką Piną, a stąd na dawny plac 3-go Maja, miejsce państwowych uroczystości i defilad wojskowych. Obecnie to miejsce nazywa się placem Lenina. Od strony Piny nad całością dominuje ogromny pomnik Lenina, który stoi na postumencie w charakterystycznej pozie z wysuniętą nogą i wyciągniętą ręką.
Po przeciwnej stronie placu współczesna budowla domu kultury zamyka wylot ulicy J. Piłsudskiego, obecnie Pierwomajskiej – deformując wcześniejsze rozwiązania urbanistyczne.
Na placu nie istnieje już najważniejszy z zabytków – ogromny kościół ojców jezuitów im. Św. Stanisława z XVII w., symbol Pińska.
Kościół, uszkodzony w 1939 roku, decyzją białoruskich władz został wysadzony w powietrze w 1953 roku. Ze ściśniętym sercem patrzyłam na puste miejsce, gdzie obecnie biegnie szara asfaltowa jezdnia.
Z dawnych dziejów pozostał tylko monumentalny gmach kolegium jezuitów, które budowano przez 40 lat (1636-76). Jezuici słynęli z innowacyjnego jak na owe czasy systemu szkolnictwa. Bez różnicy uczono biednych i bogatych, katolików i prawosławnych. Mieściły się tu biblioteka, drukarnia, pierwsza na Polesiu apteka. Z drukarni w 1735 roku wyszły Kazania Piotra Skargi. Zabytkowe mury pamiętają Andrzeja Bobolę, który w 1657 roku zginął męczeńską śmiercią z rąk kozaków, a ponad 200 lat później został wyniesiony na ołtarze przez papieża Piusa IX (1853 r.), kanonizowany w 1938 roku przez papież Piusa XI. Od 2002 r. św. Andrzej Bobola jest patronem Polski.
Bogate zbiory biblioteczne w 1940 roku zostały wywiezione do Leningradu (obecnie Sankt Petersburg). W zabytkowym budynku kolegium znajduje się obecnie Muzeum Białoruskiego Polesia. Wchodzę do środka. Wielkie wrażenie robi samo wnętrze, grube mury, sale z krzyżowymi sklepieniami.
Jedno z pomieszczeń muzeum wypełniają eksponaty obrazujące codzienne życie dawnych mieszkańców Polesia. Jest sporo dokumentów dotyczących historii Pińska, przywileje, a także pieczęcie, starodruki i zbroja rycerza polskiego. Eksponowany jest drewniany rower i sarkofag z XII wieku. W dziale etnograficznym można zobaczyć przyrządy rybackie. Obok żarna ręczne, wyroby z drewna, obrusy, ręczniki. Do tego ceramika, krajki i plecione łapcie. W kilku salach w szklanych gablotach rozmieszczono rośliny, wypchane ptaki i zwierzęta.
W ekspozycji obrazującej polskie okresy w dziejach Pińska dominują zdjęcia wspaniałych kościołów i pałaców. Okres międzywojenny ilustruje między innymi czapka z orzełkiem żołnierza Korpusu Ochrony Pogranicza. Na jednej ze ścian zdjęcie: typowy, obrośnięty stary Poleszuk w łapciach, namiętnie całuje młodziutkiego czerwonoarmistę.
Ostatnia sala muzeum o rewolucja 1917 roku, czerwona partyzantka w II wojnie światowej i wyzwolenie.
Jest jeszcze jedno miejsce w Pińsku, które, tak jak większość Polaków postanowiłam zobaczyć: dom Ryszarda Kapuścińskiego przy ulicy Suworowa 43. W 1997 r., gdy pisarz odwiedził rodzinne strony, był on w połowie zniszczony. Budynek odremontowano dzięki staraniom Związku Polaków w Pińsku.
Na fasadzie wisi tabliczka z napisami w języku polskim i białoruskim: „W tym domu w latach trzydziestych XX stulecia mieszkał urodzony w Pińsku Ryszard Kapuściński (1932-2007)”. Wielokrotnie mówił, że chce napisać książkę o swoim mieście – przedwojennym Pińsku. Pozostaje żal, że nie zdążył.
Wędrując po mieście Pińsku przymykałam oczy na to, co sowieckie, szukałam śladów przeszłości, szukałam dawnego klimatu stolicy Polesia i zachwycałam się Pińskiem.
DZIECIŃSTWO I MŁODOŚĆ
Urodziłam się 11 października 1923 r. w Pińsku – mieście o wspaniałej historii i tradycji. Byłam ochrzczona w katedrze pińskiej. Na metryce, która mi pozostała, wypisano starannie wszystkie dane moich rodziców. Jest tam też podpis księdza Jana Ziei.
Ojciec mój Adam Lenkiewicz był mieszczaninem, uprawiał rolę. Niedaleko Pińska posiadał niewielki majątek ziemski.
Matka Ewa z domu Dejkunowicz zajmowała się domem i wychowaniem dzieci.
Moje rodzeństwo to młodsza siostra Helena urodzona w 1927 r. i trzech braci: Józef urodzony w 1901 r., Jan z 1909 r. i Adam urodzony w 1912 r..
Rodzina wiodła spokojne i dostatnie życie, a moje dzieciństwo było „sielskie, anielskie”. Dom w owym czasie był pełen spokoju i miłości. W ogrodzie kwitły kwiaty, rosły drzewa owocowe i warzywa. Za ogrodem było jeziorko, a dalej pola, łąki i las. Jako małe dziecko odkrywałam świat najpiękniejszy: zieloność łąk, zapach lasu, ciszę.
Odczuwałam dobroć domu, tego świętego miejsca tworzącego moje życie, moje jutro. Mojemu wspomnieniu towarzyszy nutka żalu za minioną młodością, za beztroskim życiem. Wczesne dzieciństwo, zapowiadające szczęśliwe życie, zostało tylko wspomnieniem. Los wystawił rodzinę na trudne próby.
W r. 1927, kiedy sytuacja materialna rodziny bardzo się pogorszyła, brat Jan wyjechał do Kanady w celach zarobkowych. Po latach, w 1962 r., otrzymałam od niego list, w którym pisał: „Siostro Janko, patrzę na Twoją fotografię i łzy cisną się do oczu. Zapłakałem jak małe dziecko. Mnie żal jest, że my nie mogliśmy się wychowywać tak, jak bracia i siostry. Ciebie, to chociaż maleńką widziałem. Kiedy wyjeżdżałem z domu, to Ty miałaś wtedy trzy lata. Na stacji kolejowej w Pińsku ściskałaś mnie swoimi rączkami i całowałaś na pożegnanie. Kiedy pociąg ruszał, to ty rączkę podniosłaś do góry i machałaś do mnie zanim ja zniknął z widoku.
Ironia losu, Heli wcale nie widziałem. To mało tak się trafia, żeby brat swojej siostry nie widział w życiu, ale cóż zrobić, naszą rodzinę los rozegnał po świecie”.
W r. 1928 po ciężkiej chorobie płuc zmarł mój ojciec. Został pochowany w Pińsku na katolickim cmentarzu. Po 20 latach w 1948 r. obok niego spoczęła moja matka.
Po wyjeździe do Kanady brata Jana i po śmierci ojca, mama musiała sama sobie radzić z zarządzaniem majątkiem i wychowaniem dzieci.
Brat Józef gospodarzył w majątku ojca, pomagał mamie i opiekował się małymi siostrami. W roku 1931 moja matka i brat Józef rozpoczęli przygotowywać mnie do szkoły. Brat wziął mnie za rączkę i poszliśmy razem do sklepów po zakupy. W sklepie przy ulicy Kościuszki kupił mi tornister, sukienkę, ładne pantofelki i paltko.
Odświętnie ubrana, poszłam razem z bratem 1 września 1931 r. na uroczyste otwarcie r. szkolnego. Rozpoczęłam naukę w siedmioklasowej Szkole Powszechnej nr 1 przy ulicy Moniuszki w Pińsku.
Dziś przenoszę się myślą do Pińska, do mojej szkoły, do tych korytarzy i jasnych sal szkolnych, i wydaje mi się, że czas się cofnął. Kierownikiem szkoły powszechnej nr 1 był pan Józef Niedźwiecki, a pośród nauczycieli byli: pan J. Podgórski, pan H. Korpusik, pan A. Rudnicki, pani A. Tielowa, p. J. Pernak (nie ustaliłam imion – IF). Byli także Maria i Józef Kapuścińscy, rodzice Ryszarda Kapuścińskiego. Pan Józef Kapuściński uczył nas rysunku i prac ręcznych. W szkole, oprócz tego, był organizatorem wszystkich okolicznościowych akademii i zabaw. Prowadził szkolny teatrzyk .Wybitną postacią pośród moich nauczycieli była pani Maria Kapuścińska – osoba o niezwykłym ur. osobistym, o wielkiej kulturze i miłości do młodzieży. Przy tym była niesłychanie dobra i delikatna. Uczyła mnie języka polskiego. Mówiła żywo, interesująco i prosto. Z uwagą i skupieniem słuchałam zawsze jej słów.
Uczniowie szkoły pochodzili z różnych środowisk i tak, jak społeczeństwo miasta, reprezentowali cztery narodowości: Polaków, Rosjan, Białorusinów oraz Żydów. Mimo dużego zróżnicowania tworzyliśmy zgrane zespoły klasowe. Nigdy nie było między nami zadrażnień na tle narodowościowym.
Zwyczajem były poranne spotkania całej szkoły na modlitwie. Śpiewaliśmy „Kiedy ranne wstają zorze”. W każdą niedzielę uczniowie w grupie chodzili do kościoła na mszę świętą.
Do Pierwszej Komunii Świętej ks. S. Ryżko i siostra zakonna prowadzili nas parami przed główny ołtarz w katedrze pińskiej. Dzieci były ubrane normalnie, skromnie – nie w wymyślne i drogie kreacje. Ja również razem z innymi dziećmi szłam przejęta i wzruszona do pierwszej komunii świętej. W następnym r. ksiądz biskup Z. Niemira udzielił nam sakramentu bierzmowania. Wybrałam imię Teresa.
Wkrótce zakończył się rok szkolny. Otrzymałam bardzo dobre oceny w nauce. Rozpoczęły się wakacje. Mój ojciec chrzestny Stanisław Baranowski, który był nadleśniczym w lasach hrabiów Platerów, zaprosił mnie na ferie letnie. Pojechała ze mną ciocia Maria. Płynęłyśmy łódką rzeką Jasiołdą. Potem weszłyśmy do lasu, w którym była urocza leśniczówka. Przy wejściowej bramie stał duży krzyż. Dom otoczony kwiatami, na posesji budynki gospodarcze, a w nich konie, krowy, ptactwo – kury, indyki, a nawet perliczki. W gołębniku dużo gołębi.
Zostałam zakwaterowana w pokoiku, w którym stał patefon, a ściany zdobiły rodzinne portrety. Byłam otoczona serdeczną opieką.
Rano budziły mnie słowiki. Poranne wycieczki do lasu sprawiały mi wiele przyjemności. Cisza lasu, świeże powietrze, miły chłód – wspominam to z rozrzewnieniem i radością.
Oprócz wędrówek po lesie mój chrzestny ojciec organizował dla mnie różne gry i imprezy. Z ogromnym zainteresowaniem obserwowałam urządzanie ogniska i pieczenie kiełbasek. Najbardziej spodobała mi się huśtawka zawieszona na drzewach w ogrodzie.
W lipcu wzięłam udział w autokarowej pielgrzymce do Horodyszcza do kościoła św. Anny na odpustową uroczystość. Wakacje wkrótce się skończyły i musiałam wracać do domu. Zaczęłam przygotowania do szkoły.
Rozpoczął się trzeci rok nauki, 1933-1934. W tym okresie w mojej rodzinie nastały zmiany. W r. 1934 brat Adam wyjechał do Grudziądza do Szkoły Podoficerskiej w Centrum Wyszkolenia Żandarmerii. Brat Adam nominowany w Korpusie Podoficerów Zawodowych uzyskał stopień kaprala. W latach 1935-1939 służył w 9. baonie żandarmerii w Pińsku.
Mój starszy brat Józef w 1934 r. ożenił się z Katarzyną Łuczak. Bratowa nie zechciała mieszkać razem z nami i z moją mamą. Zażądała podziału majątku. Powstał konflikt mamy z moim bratem Józefem. W tej sytuacji brat opuścił dom rodzinny. Wynajął w Pińsku mieszkanie i wyprowadził się. Brat wyrządził nam krzywdę, wykazał się brakiem wrażliwości. Ten fakt, jako dziecko, przyjęłam z bólem i niedowierzaniem, że coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć. Byłam rozgoryczona i pretensje kierowałam do mojej bratowej. Mama została ze mną, jedenastoletnią dziewczynką, i siedmioletnią siostrą Heleną. Nastąpił kolejny bardzo trudny etap życia naszej rodziny. Mama musiała sama sobie radzić i wychowywać dwoje dzieci w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Często widziałam ją zapłakaną. Była osobą energiczną, pracowitą, miała ogromną intuicję i zdrowy rozsądek. Mama zawsze okazywała nam troskę i zapewniła więcej niż godziwy byt.
W mojej rodzinie najbardziej uroczystym dorocznym wydarzeniem są Święta Bożego Narodzenia. Bardzo tęskniłam do gwiazdki. Do tych świąt mama moja zawsze się starannie przygotowywała, dbając o zachowanie tradycji i ciepłego domowego nastroju. Wigilia. Dzień dwudziestego czwartego grudnia. W tym dniu trwały przygotowania do kolacji wigilijnej. W tym dniu wnoszono do pokoju choinkę. Przynosiła ona ze sobą zapach lasu i zimy. Ja z młodszą siostrą Helenką ubierałam choinkę. Wieszałam świecące się bombki, aniołki i papierowe kolorowe łańcuchy, które własnoręcznie wykonałam. Mama dodatkowo mieszkanie ozdobiła jemiołą, która miała gwarantować pomyślność rodzinną.
Kolacja wigilijna rozpoczynała się, gdy na niebie zaświeciła się pierwsza gwiazdka. Przy odświętnie nakrytym stole (pod obrusem było sianko) siadałam z mamą i siostrą oraz z bratem Adamem, który na święta przyjechał z Grudziądza. Przy stole, dzieląc się opłatkiem, składaliśmy sobie życzenia. Na kolację powinno się przygotować dwanaście dań. Mama nasza przygotowała skromnie tylko kilka tradycyjnych potraw. Był karp smażony, śledzie, barszcz czerwony z grzybami, podawany z uszkami, kapusta z grzybami i olejem lnianym. W czasie wigilijnej wieczerzy śpiewaliśmy kolędy. Po kolacji wyjmowaliśmy skromne prezenty – to miło, że odwiedził nas Święty Mikołaj. Po uroczystej kolacji szłam z mamą i bratem na rozpoczynającą się o północy Pasterkę. Pierwszy i Drugi Dzień Bożego Narodzenia spędzaliśmy w domu wśród najbliższych.
Zbliżał się koniec 1934 r.. W zadumie i smutku pożegnałam z rodziną stary rok i wspólnie nastrojowo powitaliśmy nowy 1935 rok. Po feriach zimowych poszłam do szkoły. W szkole panowała dyscyplina, która pomagała utrzymać prymat obowiązku nad rozrywką. Wiedziałam, że zabawa na podwórku czy własna lektura może się odbyć dopiero po odrobieniu wszystkich lekcji.
Będąc w klasie trzeciej w 1935 r. przeżyłam śmierć Marszałka Józefa Piłsudskiego. Kult Marszałka przemówił do nas ze ściany głównego korytarza formułą: „Idą czasy, których znamieniem będzie wyścig pracy”, a także cytat generałowej Zamojskiej: „cokolwiek robić warto, warto robić dobrze”.
Ukończyłam czwartą klasę z wynikiem bardzo dobrym. Moja mama bardzo się cieszyła, gdy na wywiadówkach pani nauczycielka chwaliła mnie i stawiała innym uczniom za wzór.
Rozpoczęły się wakacje, które spędzałam w domu rodzinnym. Ten dom, w którym się urodziłam, był światem samym sobie – i wielki był jak świat. Duży piękny ogród mógł w sobie pomieścić przygody wszystkich bajek czy legend. Tuż nad moją głową w zielonych liściach jabłoni swoje trele wyśpiewywał skowronek. Kwiaty na rabatkach mieniły się pastelowymi barwami. Przymykałam oczy i wsłuchiwałam się w dźwięki natury.
Za płotem była łąka pełna kwitów we wszystkich kolorach. Obok łąki był mały staw, w którym pływały ryby. Wieczorem głośno było od kumkania (śpiewu, rechotu) żab. Dalej rozciągały się pola, gdzie latem błądziłam wśród zbóż. Zbierałam chabry, z których plotłam wianki, lekki wiatr delikatnie muskał długie źdźbła żyta i traw. A hen daleko ciągnęły się lasy. Do lasu chodziłam zbierać grzyby. To wśród tych krajobrazów uczyłam się rzeczywistości i piękna tego świata.
To wśród tych krajobrazów spędzałam wakacje w kolejnych latach (1936, 1937, 1938).
W 1935 r. rozpoczęłam kolejny, piąty rok nauki. W szkole kładziono nacisk na poprawność i piękno mowy polskiej. Trzeba było wykazać się płynnym czytaniem, poprawną recytacją wierszy, umiejętnością napisania opowiadania z własnych przeżyć.
Na ostatnie lata nauki przewidziano systematyczne poznawanie dziejów literatury polskiej. Na przykład: trylogia Sienkiewicza, Pan Tadeusz, nowele Prusa, wiersze Konopnickiej. Świadomie ćwiczono pamięć młodzieży poprzez pamięciowe opanowanie wierszy Asnyka, Konopnickiej, Lenartowicza. Wiele z tych wierszy pozostało do dziś w mojej pamięci.
Nauka historii była szczególnie uprzywilejowana. Podczas zebrań szkolnych były przedstawiane skecze, dużo satyry, wygłaszano utwory znanych polskich poetów.
Za dowcipne przytyki nikt się nie obrażał i nie unosił.
Czy były jakieś „konflikty klasowe” w mojej szkole? Jeśli nawet, to nieistotne i szybko likwidowane przez system wartości, w którym sprawność intelektualna i osiągnięcia w nauce czy sporcie miały większą cenę. Jednolity mundurek był czynnikiem demokracji. Nauka religii budziła uczucie życzliwości i przyjaźni. Stworzono atmosferę, w której odrębności religijne nie mąciły współżycia i koleżeńskiej przyjaźni. Wspominam z łezką w oku różne tradycje: doroczną choinkę, pochód 3-go maja, imieniny dyrektora szkoły. Z prawdziwym zaangażowaniem święciliśmy rocznice historyczne i patriotyczne. Efekty tego wychowania sprawdziły dalsze losy uczniów, poprzez lata wojny, zmieniających się okupacji, syberyjskich i kazachstańskich wędrówek, aż po zawodową pracę w PRL i od r. 1989 w wolnej niepodległej Polsce.
Podczas wakacji uczestniczyłam w różnych uroczystościach, z których zapamiętałam i z sentymentem wspominam dni Święta Morza.
W końcu miesiąca czerwca lub w początkach lipca przy brzegu rzeki Piny cumowały okręty wojenne, jako że w Pińsku znajdował się port Flotylli, w której stacjonowała Wojskowa Marynarka Rzeczna. W czasie święta flotylli okręty udekorowane różnokolorowymi chorągiewkami i lampkami płynęły po Pinie. Rzeką płynęły również kwietne wianki i łodzie przybrane zielonymi girlandami i lampionami. Mieszkańcy Pińska i okolic licznie uczestniczyli w tym święcie. Po nabrzeżu Piny sunęły tłumy ludzi, było gwarno i wesoło, grała orkiestra.
W czasie wakacji letnich pomagałam matce w zakupach. Chodziłyśmy na plac targowy, który znajdował się przed kościołem ojców Jezuitów. Mieli tam stałe kramy zawodowi handlarze. W dni handlowe przyjeżdżali Poleszucy, przywożąc na sprzedaż drewno na opał, jaja, sery, śmietanę i inne produkty.
Na łódkach przywozili i z łódek na brzegu Piny sprzedawali wszelkiego gatunku ryby, jarzyny, jagody, tkane płótna i wypalane przez siebie garnki. Gwar tu panował nieopisany. Niezapomniane to były dla mnie przeżycia.
W 1937 r. rozpoczęłam siódmy rok nauki w Szkole Powszechnej nr 1 w Pińsku. Szkoła w tamtych czasach dbała o wysoki poziom nauki i o dobrą atmosferę. Wymagania były czasem surowe, ale sprawiedliwe. Wszystko było w określonych ramach. Żadnej granicy nie można było przekroczyć. Mocno byliśmy trzymani. Nie zawsze jednak byłyśmy ciche i grzeczne, bo przecież psoty i figle były zawsze żywiołem uczniów.
Nasi wychowawcy – nauczyciele, mieli dla nas serdeczny, pełen życzliwości uśmiech i wyrozumiałość. Starali się dostarczyć nam wielu pięknych i godziwych rozrywek,
W r. 1938 w miesiącu maju zorganizowano tygodniową wycieczkę tysiąca osób młodzieży z Pińska do Warszawy. Wycieczka była bardzo dobrze przygotowana i połączona z poznawaniem Warszawy. Jechaliśmy specjalnym autystycznym pociągiem. Dzieci były ubrane w mundurki z lnianego płótna z czerwono-czarnym haftem poleskim.
Przeżyłam z radością dumą ten wyjazd. Byłam wdzięczna panu Józefowi Niedźwieckiemu – kierownikowi szkoły za to, że mogłam w nim uczestniczyć.
W Warszawie na dworcu kolejowym witali nas serdecznie przedstawiciele Ministerstwa Oświaty i Prasy oraz młodzież szkolna. Ja wysiadłam z pierwszego wagonu i to mnie przypadło w udziale wygłosić przemówienie powitalne w imieniu tak licznej grupy młodzieży z Polesia.
Po latach, w r. 1967, otrzymałam od pana Józefa Niedźwieckiego list, w którym pisze: „… Wspominałem cię bardzo często i przy każdej nadarzającej się okazji opowiadałem z dumą moim znajomym o mojej uczennicy Jance Lenkiewiczównej, jak to w czasie zbiorowej wycieczki szkół do Warszawy zaimprowizowała na moją prośbę przemówienie, którego nie powstydziłby się dobry mówca. Czy pamiętasz?
Była to odpowiedź na powitanie wypowiedziane przez jakiegoś dygnitarza. Jako nauczyciel przeżyłem ten fakt mocno, widząc w nim również rezultat mojej metody nauczania spontanicznego wypowiadania się”.
Niestety, po 78 latach już nie pamiętam treści mojej wypowiedzi. List ten, cytowany wyżej, znajduje się w moim domowym archiwum.
Po uroczystym powitaniu na dworcu Wschodnim pojechaliśmy autokarami do szkół, gdzie byliśmy zakwaterowani i gościnnie przyjmowani. W czasie pobytu w stolicy zwiedzaliśmy zabytki Warszawy: Łazienki, Wilanów, Stare Miasto, pomniki, muzea. Opiekowali się nami uczniowie szkół warszawskich. Zacieśniały się więzy przyjaźni. Ja zaprzyjaźniłam się z Jadwigą Kozłowską, która mieszkała przy ulicy Czerniakowskiej nr 144 m. 1. Pozostała po niej jedynie pamięć i karta pocztowa. Ją wojna zabrała. Zginęła w Powstaniu Warszawskim.
W czasie pobytu w Warszawie ewenementem dla mnie i dla całej grupy młodzieży z Polesia było przyjęcie na Zamku Królewskim przez ówczesnego prezydenta Polski pana Ignacego Mościckiego. Pamiętam powitanie i przemówienia w sali balowej, a potem poczęstunek.
W reprezentacyjnej, bardzo pięknej sali były ustawione stoły, a na nich mnóstwo różnych ciastek, lody i czekolada. Wzruszyłam się bardzo. Tak pięknych, smacznych łakoci, w życiu nie jadłam.
Powracaliśmy z Zamku Królewskiego wzruszeni, wdzięczni, pełni wrażeń. Wycieczka nasza dobiegła końca. Z żalem i wdzięcznością żegnaliśmy Stolicę i nasze nowo poznane koleżanki i kolegów. Po powrocie do Pińska zaczęło się przygotowanie do egzaminów ukończenia szkoły powszechnej.
Żywo stoi mi przed oczami rozdanie świadectw, które miały być przepustką w dorosłe życie i dalsze studia. Rozdanie świadectw odbyło się w obecności całego grona pedagogicznego i uczniów.
Na długim stole przykrytym zielonym suknem leżał stos dokumentów, przy nim kierownik szkoły i wychowawcy. Naprzeciw stali odświętnie ubrani chłopcy i dziewczęta. Kolejno podchodzili do kierownika i odbierali z jego rąk świadectwa ukończenia szkoły powszechnej. Jeszcze uścisk dłoni wychowawcy, pożegnanie z przyjaciółkami i kolegami i rozchodzimy się każdy w swoją stronę. Jedynie z niektórymi przyszło mi się spotkać w życiu.
Szkole w Pińsku, którą z rozrzewnieniem wspominam przez pryzmat wielu, wielu lat, zawdzięczam samodzielność życiową i myślową, sumienność w pracy zawodowej.
Odbierając świadectwo byłam wzruszona, odczułam to zarówno jako dokonanie czegoś, a jednocześnie ciężar odpowiedzialności za własne decyzje w życiu.
Pierwszą moją własną decyzją w życiu było postanowienie zdobycia zawodu i podjęcia pracy zarobkowej.
W związku z tym złożyłam podanie o przyjęcie mnie do Gimnazjum Kupieckiego w Pińsku. Rozmawiałam w tej sprawie z kierownikiem szkoły powszechnej panem Józefem Niedźwiedzkim, który powiedział: „spodziewałem się po tobie innej kariery i byłem cokolwiek zaskoczony, kiedy wybrałaś gimnazjum kupieckie, a nie humanistyczne. Powiedziałaś, że musisz pracować na kawałek chleba”.
Rozpoczęłam przygotowania do egzaminu. Wkrótce do niego przystąpiłam i zdałam z oceną bardzo dobrą. Z radością i dumą przyjęłam wiadomość, że zostałam przyjęta do pierwszej klasy Prywatnego Kupieckiego Gimnazjum Towarzystwa Rozwoju Ziem Wschodnich.
Dwupiętrowy gmach koedukacyjnego gimnazjum znajdował się w Pińsku przy ulicy Kolejowej. Powstało ono w 1936 r. jako przeciwwaga dla trzyletniej Szkoły Handlowej, do której uczęszczali przeważnie Żydzi.
Większość grona profesorskiego kupieckiego gimnazjum pochodziła z Poznania. Dyrektorem gimnazjum był pan Jan Nowotarski, który został przez bolszewików w 1940 r. aresztowany i ślad po nim zaginął. Jego żonę i córkę wywieziono na Sybir.
Za naukę w Gimnazjum Kupieckim trzeba było płacić 25 złotych miesięcznie. Za moją edukację płacił mój brat Adam, który po szkole podoficerskiej w Grudziądzu pełnił służbę zawodową w żandarmerii w mieście Pińsku.
We wrześniu 1938 r. rozpoczęłam uroczyście pierwszy rok nauki w gimnazjum kupieckim. Przełom lat 1938 i 1939 był dla mnie czasem wytężonej nauki. Uczyłam się pilnie matematyki i nowych przedmiotów, jak rachunkowość, technika reklamy i handlu. Oprócz tego w programie był język polski, historia, geografia, botanika. Wiele czasu poświęcałam nauce. Ograniczyłam rozrywki. W mieście Pińsku było spokojnie. Jeszcze nic nie wskazywało burzy, która wkrótce nadejdzie.
W dniu 23 września 1938 r., przy pięknej słonecznej pogodzie, społeczeństwo i młodzież gimnazjalna uroczyście powitała powracające z letnich ćwiczeń oddziały garnizonu pińskiego 84 Pułku Piechoty. Miasto było udekorowane flagami narodowymi. Na trasie, którą wkraczały powracające oddziały wojska, ustawiły się szpalery uczniów szkół średnich, powszechnych, ludzie z kwiatami.
Powracające wojsko wkroczyło do miasta od strony ulicy 5 Marca i owacyjnie witane, zasypywane kwiatami, zatrzymało się na placu 3 Maja tuż przy bramie triumfalnej, na której widniał napis: „Witajcie! – Niech żyje armia!”, gdzie nastąpiło uroczyste powitanie. Po serdecznym przemówieniu do żołnierzy nastąpiła defilada na ulicy Kościuszki przy Katedrze, którą odebrał pan płk Stanisław Sztarejko w otoczeniu przedstawicieli władz miejskich i organizacji społecznych. Defilujące oddziały młodzież witała serdecznymi okrzykami „niech żyje nasza armia”, obrzucając żołnierzy kwiatami. Ja, razem z koleżankami, uczestniczyłam w tej uroczystości. Chłonęłyśmy atmosferę patriotyzmu.
Pogodne były nasze młodzieńcze lata. Rozśpiewane byłyśmy w jakiś naturalny spontaniczny sposób. Nowe piosenki z powietrzem wsiąkały w serce.
Kiedy chcę z głębi siebie wydobyć aurę jakiegoś odległego okresu, muszę zanucić piosenkę aktualną w tamtych czasach. A wtedy było tyle piosenek –wesołych, rzewnych i poważnych. Na przykład „w Bombaju żony bledną, gdy do nich mówi bej – znam miasto tylko jedno, gdzie druhny wiodą raj – to miasto Pińsk znad modrej Piny fal…”.
Lub słowa pieśni „Święta miłości kochanej ojczyzny” niosły się pod niebo.
W Pińsku śpiewano z dumą „Polesia czar”, który był specjalnym lokalnym hymnem. Ogromnym powodzeniem cieszyła się ta piosenka. Śpiewali ją wszyscy i wszędzie, na wszelkich spotkaniach towarzyskich.
Ta piosenka zaskarbiła serca mieszkańców i pogłębiła miłość do ubogiej lecz pięknej i tajemniczej krainy. Jej słowa wzbudzają wspomnienia i tęsknotę do lat młodości, do rodzinnych stron.
Słowa i muzykę napisał Jan Kostecki z dedykacją: „Wszystkim tym, którzy Polesie ukochać i piękno w nim odczuć potrafili, pieśń tę poświęcam – Autor”.
Jan Kostecki był sekretarzem majątku leśnego Niemowicze, administrowanego przez Henryka Czermaka. Mieszkańcy nadleśnictwa położonego wśród lasów i z dala od osiedla, czas wolny spędzali na muzykowaniu. Kostecki grał na skrzypcach, małżeństwo Czermakowie na fortepianie, weterynarz pan Wondolny na flecie, a pracownik nadleśnictwa – na mandolinie i gitarze. Jan Kostecki wiele wolnego czasu spędzał także w mająteczku „Perówki”, gdzie poznał swoją wielką miłość Niusię Pero. Miłość do Niusi natchnęła go do skomponowania tej rzewnej piosenki.
Polesie
Pośród łąk, lasów i w wód toni
W ciągłej pustej życia pogoni
Żyje posępny lud.
Brzęczą much role nad bagnami
Skrzypi jadący wóz czasami
Przez grząską rzekę w bród.
Czasem ozwie się gdzieś łosia ryk
Albo w gąszczu dziki głuszca krzyk
I znów cisza tak niewzruszona
Dusza śni pustką rozmarzona
Piękny o Polesiu sen.
Refren: Polesia czar – to dzikie knieje moczary
Polesia czar – to smętny wichrów jęk.
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary
Serce me drży, dziwny ogarnia lęk.
I słyszę jak w głębi wód
Jakaś skarga się miota
Serca prostota
Wierzy w Polesia cud
Wierzy w Polesia cud.
Tam gdzie sędziwe szumią lasy
Kiedyś ujrzałem pełen krasy
Cudny Polesia kwiat.
Słonko jaśniejsze mi się zdało
Wszystko w krąg nas się radowało
Śmiał się do nas cały świat.
Próżno mi o tobie dziewczę śnić
Próżno w żalu i tęsknocie żyć
Nie wrócą chwile szczęścia niewysłowione.
Drzemią wspomnienia pogrążone w mrokach
W mrokach poleskich kniej.
Refren: Polesia czar…
W czerwcu 1939 r. zakończyłam pomyślnie z wynikiem bardzo dobrym pierwszy rok nauki w gimnazjum kupieckim. Nadszedł czas rozstania i pożegnania z kolegami i koleżankami. Kończył się rok szkolny z nadzieją, że po wakacjach znów się zobaczymy.
Lato w pełni, więc spędzałam czas na łonie natury w parku kolejowym, w ogrodzie oraz na plaży na brzegu Piny. Nie zdawałam wówczas sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie zagraża krajowi i nam wszystkim. Już od kilku miesięcy pachnie zbliżającą się wojną, chociaż nie wszyscy w nią wierzą.
Niemcy żądają oddania „korytarza” oddzielającego właściwe państwo niemieckie od Prus Wschodnich, zabierając nam dostęp do Morza Bałtyckiego. „Nie oddamy nawet guzika od płaszcza” – piszą gazety, powtarzając słowa polityków. „Nikt nam nie zrobi nic, bo z nami śmigły Rydz” – słychać z głośników.
W Pińsku odbywały się zbiórki pieniędzy na kupno czołgów i samolotów, które przekazywane są przez społeczeństwo jednostkom wojskowym. Od połowy sierpnia kopaliśmy w mieście rowy przeciwlotnicze, które do niczego potem nie posłużyły. Nastąpiła mobilizacja części rezerwistów. W sierpniu został zmobilizowany mój brat Adam i pełnił służbę w miejscu postoju Naczelnego Dowództwa w Brześciu nad Bugiem… .