„Tu cichy, zbożny lud, odcięty przez pustkowie

Pierwotny wiedzie byt, jak żyli praoj­cowie…

W postołach z łyka lip, odziany w sa­modziały

Praojców naszych typ, Prasłowian typ wspaniały!”

(G. Winogrodzki, nauczyciel z Lubieszyna na Polesiu)

 

Kilka lat temu dużym powodze­niem cieszył się film pt. „Wod­ny świat” – hollywoodzka opowieść o świecie zalanym wodą, życiu ludzi (i nie tylko…) w obcym – bo wodnym – środowisku. I o poszukiwaniu ka­wałka stałego lądu.

p1W samym centrum naszego kon­tynentu, bez żadnych wielkich zmian klimatycznych, istniało w naturze coś na kształt odrębnego „wodnego świa­ta”. Jego mieszkańcy przywykli do niezwykłych warunków. Nie szukali stałego lądu, ich światem były bagna, płytkie jeziora, obszerne rozlewiska, a wreszcie rzeki. Polesie – bo o nim mowa – to obszar specyficzny, pięk­ny, ale i mroczny, może nawet na swój sposób groźny…

Polesiu i Poleszukom od zawsze to­warzyszyła aura niezwykłości, pewnej tajemniczości. Mit pochodzenia Poleszuków, jako preludu świata słowiań­skiego, który dzięki pewnej izolacji od świata „ziemnego” przechował najdaw­niejsze cechy rozbudzał wyobraźnię.

Ale poezja to jedno, a ży­cie, codzienność – to już coś innego. Przecież świat się zmieniał, a i ziemie po­leskie poddawały się jego działaniu. Ale, do pewnego przynajmniej czasu, jakby z pewnym opóźnieniem… Polesie było krainą specy­ficzną, w jakiejś mierze au­tonomiczną wobec świata zewnętrznego – spajającą przez to mocno ludzi tam żyjących i przyrodę. Z jednej strony wodny poleski świat pozwalał prze­żyć, dzielił się bogactwami przyrody w takiej mierze, w jakiej wynikało to z istniejących warunków. Wodny ży­wioł dawał się swym mieszkańcom ujarzmić i wykorzystać, karmił ryba­mi, dzielił się trzcinami, z braku dróg stwarzał możliwości transportu. Ale stawiał tez wymagania, bardzo nie­kiedy wysokie. Trzeba się było przy­stosować do warunków narzucanych przez przyrodę, w pewnej mierze się im poddać, ale i wtopić się w nie – jak­ by zapominając, że jest gdzieś daleko inny, „ziemny świat”. I w takiej koeg­zystencji rodziła się legenda Polesia i jego mieszkańców – Poleszuków.

p2W dwudziestoleciu międzywo­jennym powstało województwo po­leskie z centrum administracyjnym w Brześciu nad Bugiem. Trzeba jed­nak powiedzieć, że w II RP kraina ta pozostała w pewnym uśpieniu cywi­lizacyjnym, ominęły ją i czasy euforii niepodległością i późniejsze wysiłki modernizacyjne – czasy budowy COP.

„Tutejszość” jakby wpisała się w dwu­dziestolecie. W porównaniu z fakta­mi „Polesia czar” wiele tracił ze swej atrakcyjności. Wiele gorzkich prawd zawiera w tym względzie przygotowa­ny w 1937 r. memoriał Towarzystwa Rozwoju Ziem Wschodnich (TRZW) złożony premierowi RP. Towarzystwo „…zwróciło szczególną uwagę na wyjątkowe gospodarcze i kulturalne zaniedbanie jednego z największych naszych regionów – Polesia… Województwo poleskie, będące najwięk­szym z województw, zajmujące ob­szar 36.867 km.kw i stanowiące 10% obszaru Polski – jest pod względem rozwoju gospodarczego i kulturalnego województwem najbardziej upośle­dzonym i zacofanym”.

To bardzo gorzkie, ale niestety w znacznej mierze prawdziwe słowa. W przytaczanym memoriale rozpisano to na wiele faktów, przytaczano zatrwa­żające dane. Ogromny obszar leżący w dorzeczach Piny, Prypeci i Horynia, przecięty na wschodzie sztuczną linią „granicy ryskiej” pozostawał jakby ży­wym skansenem. Zmiany, nawet te naj­bardziej konieczne, wymagały wielkich nakładów. Twierdzenie autorów cytowa­nego powyżej memoriału, iż „Kluczem do zdobycia gospodarczego Polesia, do zbliżenia go i związania z centrami go­spodarczymi i kulturalnymi Państwa są bezsprzecznie inwestycje gospodarcze i kulturalne”, razi oczywistością.

p3Tak więc w Polsce międzywojen­nej sięgająca czasów mitycznych od­rębność Polesia brała górę nad mo­dernizacją. Utrwalony na nielicznych zdjęciach Targ Wodny w Pińsku to nie folklor, czy ówczesny Disneyland, atrakcja dla turystów – ale wyraz po­leskiej normalności. Przewóz towarów i ludzi na łodziach był powszechny. Niewielkie, ale niesłychanie spraw­nie obsługiwane łodzie zastępowały furmanki (choć te, z charakterystycz­nymi, mocno wygiętymi nad łbami niewielkich poleskich koników drew­nianymi uprzężami także terkotały po piaszczystych dróżkach – o ile ta­kie były.). Od transportu towarów, poprzez handel („stoiska obwoźne” – choć trzeba by raczej powiedzieć – „pływające”), aż po zwożenie płodów rolnych. Mam przed oczami zdjęcie (zamieszczone w 59 numerze kwar­talnika „Karta” (2009), poleskiej łódki wyładowanej (tak, jak dziś przyczepy traktorów) sianem – sama łódka ginie w tafli wody, przygnieciona ogrom­nym objętościowo, ładunkiem siana…

Ale to, co dziś wzrusza i trochę może bawi – nie było elementem sprzyjającym rozwojowi województwa i jego mieszkańców. Dawne połącze­nia wodne, tworzone w czasach zabo­rów wiodły na wschód, ku Dnieprowi, a zresztą zostały zniszczone i zaniedba­ne w czasie I wojny. Dróg wodnych w kierunku województw zachodnich, umożliwiających kontakt z bardziej rozwiniętą częścią kraju, praktycznie nie było. Lokalne drogi wodne umożli­wiały przewozy i kontakt w wymiarze poleskim, ale nie wyprowadzały łódek i barek ku Bugowi i Wiśle… A tym­czasem szansą Polesia była rozbudowa połączeń w kierunku Morza Bałtyc­kiego, którego skrawek znajdował się w polskich rękach. Równie słaba sy­tuacja miała miejsce w odniesieniu do połączeń lądowych. „Województwo poleskie obok znikomej ilości dróg bi­tych, posiada najrzadszą w Polsce sieć kolejową”, a „administrowanie tere­nem, ciągnącym się na 300 km, wzdłuż i 200 wszerz, a pozbawionym dróg jest niezwykle utrudnione”.

Poleszuczka z dzieckiem podczas żniw
Poleszuczka z dzieckiem podczas żniw

To prawda – i przekonano się o tym w latach 20 XX stulecia, kiedy przez słabo strzeżoną granicę wschodnią bez trudu przenikały oddziały agitujące (niekiedy z bronią w ręku) za „świe­tlanym życiem” na Białorusi Radziec­kiej… Bieda, jak nic innego, sprzyjała powodzeniu demagogii. Powołanie do życia Korpusu Ochrony Pogranicza ukróciło działalność oddziałów bol­szewickich, nie usunęło jednak (bo nie mogło!) przyczyn powodzenia sowieckiej demagogii, która dawała 0  sobie znać w całym dwudziestole­ciu, a w tragicznych dniach września 1939 r. zebrała tragiczne żniwo.

Tak więc Polesie – to nie tylko życie barwne, oryginalne, sławione przez twórców, opiewane w poezji, ale i bardzo trudne, biedne, a przez specy­ficzne warunki – nieco dzikie. Trzeba było je szanować – by żyć, a także uodpornić się na ich oddziaływanie – by nie zginąć. „Polesia czar” miał, jak widać, swoje mało romantyczne przejawy. Podziwianie poleskich ba­gien i szuwarów, opadających mgieł było z pewnością bardzo atrakcyjne dla turystyki, dla poszukujących nie­codziennych wrażeń mieszczuchów. Ale dla stałych mieszkańców „wod­nego świata” to były realia, z który­mi musieli się mierzyć każdego dnia. I to nie dla wyczynu, nie dla sensacji. Zagubienie się wśród bagien, złe po­kierowanie chwiejną łódką na porywi­stym prądzie Piny czy Prypeci mogło skończyć się tragicznie. Nie dotarło tam żadne pogotowie, ani dobroczyn­ny kuter z ekipą ratowniczą.

Prawdziwą stolicą Polesia był Pińsk. Miasto piękne, starożytne, jak to się kiedyś mówiło. Z dominującą bryłą XVIII-wiecznego kościoła katedralnego i kościoła (wraz z dawnym Kolegium) O. Jezuitów. Z tego drugiego do dnia dzisiejszego nic nie zostało. Władza ra­dziecka rozebrała go (wysadziła w po­wietrze?) w początkach lat 50. Gmach Kolegium ocalał – dziś mieści się w nim Muzeum Białoruskiego (a jakże by ina­czej.) Polesia i galeria. Na miejscu ko­ścioła jezuickiego pustką zieje ogromny plac, z lekka tylko wypełniony pomni­kiem Lenina. To – jeżeli już jesteśmy przy białoruskiej współczesności, stały element krajobrazu centralnych części miast i miasteczek Polesia. Entuzjazm jakby mniejszy, ale Lenin – póki co pomnikowy i wiecznie żywy…

Port rzeczny w Pińsku
Port rzeczny w Pińsku

Inne, na swój sposób bardziej związane z Polską elementy – to uli­ce lub place „17 września”. Niewiele, naprawdę niewiele osób w naszym kraju zdaje sobie sprawę, że u nasze­go wschodniego sąsiada kultywowa­ny jest stalinowskiego rodu pogląd o „wyzwoleniu” i „złączeniu” ziem okupowanej przez Polskę „zachodniej Białorusi” z Białorusią radziecką. To dzień radosny, dzień „oswobożdienija”. Obecna Białoruś nie ma szansy korzystania z historycznych wzorców państwowości. Poza „Białoruską So­cjalistyczną Republiką Sowiecką”. Obecne kierownictwo białoruskie nie widzi przeszkód, by nie tylko czerpać z tej, czysto sowieckiej tradycji pełny­mi garściami, ale i uznawać ją za wzór dla „niepodległej Białorusi”.

Dzień Niepodległości świętowany jest oficjalnie 4 lipca – upamiętniając zajęcie Mińska przez Armię Radziec­ką. Nie ma tu sprzeczności między tradycją radziecką, a „własną” niepod­ległością. Dziś przy okazji oficjalnie celebrowanych uroczystości mówi się często o naszej wielkiej, wspólnej ojczyźnie. To takie „dwa w jednym” – i ZSRR i Białoruś – radzieckiego rodu. Takie podejście jest kamieniem niezgody z tymi kręgami społecz­nymi, które nie godzą się – wzorem większości społeczeństw dawnego „bloku” – z braniem tradycji sowiec­kiej za własną i wpisywaniem nie­podległości w sowieckie realia. I są za to mocno krytykowane (jeżeli nie gorzej) przez oficjalną propagandę. Oczywiście w tej grupie odnotować trzeba obecność polskiej mniejszości, która zdecydowanie nie tęskni za cza­sami radzieckimi. Z tego też względu podejmowane przez stronę białoru­ską próby „wkomponowania” Pola­ków żyjących na Białorusi w struk­tury oficjalnych organizacji (a przede wszystkim „łucznikowski”, a teraz „siemiaszkowski” ZPB, reanimowany na kolejnych „zjazdach” w 2005 i we wrześniu 2009 r. przez Mińsk z upo­rem godnym lepszej sprawy) nie przy­noszą pozytywnych rezultatów. Co zasługuje na naprawdę wielki podziw, biorąc pod uwagę białoruskie realia z początku XXI stulecia.

Kościoł O.Jezuitów w Pińsku, który w początkach lat 50-ch władze wysadzili w powietrze
Kościoł O. Jezuitów w Pińsku, który w początkach lat 50-ch władze wysadzili w powietrze

W 2009 r., w 70 rocznicę 17 wrze­śnia, w Brześciu na miejscowym uni­wersytecie organizowana została z tej okazji konferencja dla młodzieży stu­denckiej. Bo – jak wyjaśniono w prasie – w dobie Internetu sączone są róż­ne poglądy, w tym taki, że 17 września miała miejsce jakaś agresja… Więc trzeba młodym wyjaśnić, że nie – żad­na agresja, tylko wyzwolenie. I już.

Ziemie Polesia zostały w sensie przenośnym i dosłownym przeorane przez historię. Przedwojenne, nie­śmiałe plany stworzenia na tzw. Zahoryniu (Polesiu znajdującym się w granicach II RP na wschód od rzeki Horyń), z ziem należących do księcia Karola Radziwiłła, rezerwatu przy­rodniczego nie zostały zrealizowane. W pewnej jednak mierze – całe Po­lesie pozostało terenem dziewiczym, by nie odwoływać się do pojęcia „re­zerwatu”. Ludzie żyli „po swojemu”. Ludzie „tutejsi” – bo znaczny odsetek nie potrafił inaczej zdefiniować swego pochodzenia. Koloryt ziem poleskich uzupełniała ludność żydowska. W 35. tysięcznym do 1939 r. Pińsku stano­wiła 90% ludności. Ale poza miastami i miasteczkami królowała poleszucka „tutejszość”. Z całym tego słowa cię­żarem. Bowiem w wrześniu 1939 r., kiedy Polska starła się najpierw z to­talitaryzmem narodowosocjalistycznym, Poleszucy na chwilę zostali wy­rwani z letargu. Po agresji sowieckiej często korzystali z okazji, by odreago­wać lata nędzy i stagnacji, brać odwet na pojedynczych oddziałach wycofu­jących się przed agresorami oddziałów WP. Niekiedy mówi się nawet o „po­
leskim Katyniu”. Bo wprawdzie nie zgoniono tu jednorazowo kilkunastu tysięcy jeńców, by ich zamordować strzałem w potylicę, ale mordowano okrutnie i z ukrycia – w wielu, bardzo wielu miejscach. Słowa o mizerii Polesia z memoriału TRZW potwier­dziły okrutną prawdę – zaniechanie i niemożność dokonania koniecznych zmian o czasie mści się stukrotnie.

A nowa, radziecka władza rozgości­ła się na dobre. „Wyzwoliła” Polesie, ale szybko uleczyła z entuzjazmu wielu swoich, cierpiących pod „polskim pa­nowaniem” nieopisane (a raczej teraz opisywane – patrz poniżej) męki, zwo­lenników. We współczesnej brzeskiej prasie lokalnej przedstawiany jest idyl­liczny obraz „marszu wyzwoleńczego” sił radzieckich. I czarny nad czarnościami obraz „pańskiej Polszy” – koloni­zatora, wyzyskiwacza i gnębiciela mas białoruskich. Przy wielu artykułach fa­talny obraz Polesia z przedstawionego wcześniej memoriału TRZW wprost zieje nadmiernym optymizmem. Nie było szkół, lekarzy (nieliczni – płatni dostępni byli tylko dla bogaczy – oczywiście polskiego pochodzenia), Białoru­sini sadzani byli masowo do więzień za politykę, policja zajmowała się głównie zaganianiem chłopów do roboty i obro­ną „ziemi dziedziców”. W miastach i miasteczkach dzisiejszej Białorusi stoją powstałe w czasach radzieckich pomniki upamiętniające „opór” mas białoruskich przeciw polskiemu ucisko­wi – a za przyłączeniem do BSRR. We wrześniu 1939 r. to marzenie po prostu się spełniło. Trudno w takich warun­kach przebić się nie tyle z polską kon­cepcją historii XX wieku, ale w ogóle zaprezentować bardziej zrównoważone poglądy. Ale próbować trzeba. Bo ta oficjalna propaganda, tak jak u nas „za socjalizmu”, wyrządza cały czas szko­dy, ale często okazuje się, że ludzie tu swoje wiedzą. Tyle, że mimo ogrom­nych zmian wywołanych wędrówkami ludów po II wojnie światowej i na jej skutek – mentalność poleska znakomi­cie współgra z elementami „człowieka radzieckiego”. Nie podskakuj, źle nie jest – aby tylko wojny nie było…

p8
Dworek T. Kosciuszki w Mereszczowczyźnie, lata 30 XX w.

Na ziemi poleskiej – trudnej i dzi­kiej, ale może przez to kwitnącej od wieków postaciami nieprzeciętnej mia­ry. XVII-wieczny męczennik i święty Andrzej Bobola, a potem cały szereg wybitnych polityków, wojskowych, artystów. Począwszy od Kościusz­ki (Mereczowszczyzna – to już skraj Polesia), poprzez J. U. Niemcewicza spod Brześcia, Romualda Traugutta z Szostakowa, Napoleona Ordę spod Pińska, J. I. Kraszewskiego w Dołhego, całe rody Skirmunttów i Butrymowiczów… Dziś pozostały po nich resztki resztek. A i te odżywają czę­sto jako relikty. białoruskości. Bo w obowiązującej dziś teorii homoge­nicznego społeczeństwa białoruskie­go, kto na terenie dzisiejszej Białorusi się urodził, to Białorusinem był i jest – choć może sam o tym nie wiedział. Obowiązująca „ideologia państwowa” nie uwzględnia zawiłości historycz­nych. Dzisiejsza Białoruś jest projek­towana na przeszłość – tak w kształcie terytorialnym, jak i w zakresie dzie­dzictwa kulturowego. Wielu z wiel­kich ludzi Polesia i Ziemi Brzeskiej walczyło kiedyś „o wolność”. To ta­kie miłe, często używane określenie. A o jaką konkretnie wolność chodzi­ło? No cóż. Wolność – to wolność. Powstanie Styczniowe to tu (o ile w ogóle się o tym cokolwiek mówi) powstanie Kostusia Kalinowskiego. Kim był ów „Kostuś”? Z kim i o co walczył? Ano – Białorusin. I starczy, bo dalsze pytania niosłyby problemy niepotrzebne i zmylne. Nie ma na ra­zie takiej potrzeby.

Władza radziecka wniosła także „ele­ment postępu”. Polesie zostało w znacz­nym zakresie zmeliorowane. W okresie międzywojennym melioracja była doko­nywana w minimalnym zakresie, głów­nie przy okazji dokonywania zmian wła­snościowych, parcelacji itp. To zdecy­dowanie za mało. Ale nowe porządki po przyłączeniu do ZSRR przeprowadzono z przegięciem w drugą stronę. Skala me­lioracji była ogromna, choć nie zawsze przemyślana. Dziś mówi się o zjawisku stepowacenia wymeliorowanych do cna gruntów, a poza tym – zanikają te rejony, na których woda pełniła rolę czynnika przyrodotwórczego. Bagna poleskie sta­ją się elementem bardziej historycznym, niż fragmentem współczesnym. Dzieje się to oczywiście z pożytkiem dla gospo­darki, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że tracimy coś bardziej znaczącego niż plo­ny zbóż i kukurydzy pastewnej…

Niemi świadkowie dawnych dziejów tej ziemi
Niemi świadkowie dawnych dziejów tej ziemi

Polesie do dziś usiane jest miejsca­mi, przed którymi tylko przyklęknąć lub zadumać by się trzeba. Gdyby ktoś chciał się pochylić nad resztkami poła­manych krzyży i próśb o westchnienie i modlitwę na dawnych cmentarzach, to już chyba moment ostatni, bo giną one w oczach.

Ale gdyby kto inny składał kwia­ty na licznych, bezimiennych i duszy pozbawionych memoriałach „wielkiej wojny ojczyźnianej”, to może się, póki co, nie spieszyć. Stoją one sobie spo­kojnie. Postacie anonimowych czer­wonoarmistów patrzą spokojnie ponad horyzont tego, co człowiek swą pamię­cią wyrazić powinien. Patrzą w nicość wielkiego wysiłku, który dziś wspo­magany sztucznie odżywa, jako zasad­nicza treść oznaczająca i przeszłość i teraźniejszość i – wyorywaną ciągle w kołchozach – przyszłość ziem tak Polsce bliskich i dla „bycia Polakiem” w świadomości historycznej potrzeb­nych. Bo przecież:

„…Tajemny jakiś urok w mych oczach owiewa

Żółte Polesia piaski i ponure drzewa…

Gdzie w spokojnej mogile pomieszał się społem

Stary popiół pradziada z prawnuka popiołem…”

/W. Syrokomla, „Polesie”/

 

Przy tworzeniu niniejszego tekstu korzystałem m.in. z wydawnictwa „Karta”, nr 59, a szczególnie z mate­riału T.K. Kozłowskiego „Polesie”, ss. 2-5 i kolekcji zamieszczonych tamże zdjęć z międzywojennego Polesia.

 

Jarosław Książek

 

Redakcja serdecznie dziękuje Panu Aleksemu Dubrowskiemu z Pińska za udostępnione fotografie Józefa Szymańczyka oraz za fotografie własne.

 

Udostępnij na: