Seminarium to uczelnia specjalna, naukowo wychowawcza w duchu wyłącznie religijnym, kształci bowiem umysł i serce do godnego pełnienia obowiązków kapłańskich. Nauka przygo-towawcza do tak wysokiego stanu trwa sześć lat. Pierwsze dwa lata przeznaczone są na studia filozoficzne, następne cztery na teologiczne.
Do seminarium przyjmowani są młodzieńcy ze świadectwem dojrzałości czyli po ukończeniu gimnazjum – szkoły średniej, bądź typu humanistycznego, bądź też przyrodniczo matematycznego. Ci ostatni uc zęszczają na dodatkowe lekcje języka łacińskiego.Kandydaci bez matury dokształcają się w seminarium i zdają egzamin jako eksterniści na świadectwo dojrzałości.
Na pierwszym kursie filozoficznym znalazło się nas 13-tu. Pochodziliśmy z różnych stron Polski. Filozofię wykładał ks. Kan.Wincenty Giebartowski. Introdukcję zaś, czyli wstęp do Pisma Św. i język grecki – ks. Biskup Zygmunt Łoziński. Obie te nauki wykładano po łacinie. Początkowo mieliśmy trudności z przyswojeniem treści wykładu. Profesor przychodził nam z pomocą, powtarzając go po polsku. Wkrótce jednak po parokrotnym odczytaniu z podręcznika łacińskiego, doszliśmy do wprawy i już bez pomocy wykładowcy tworzyliśmy zdania po łacinie. Ks. Biskup kochał nas bardzo, na wykładzie był dokładny, wymagający, cieszył się, uśmiechał, kiedy słyszał nas odpowiadających – właśnie po łacinie.
Jak każda społeczność mieliśmy własny regulamin, czyli porządek zajęć.
O godzinie piątej i pół budził nas dzwonek.
O godzinie szóstej – pacierze, rozmyślanie, Msza św. Komunia św.
O godzinie siódmej minut piętnaście – śniadanie
O godzinie ósmej wykłady do 12 i pół. Czas wolny
O godzinie trzynastej Anioł Pański. Krótki rachunek sumienia. Obiad. Po obiedzie krótki spacer w ogrodzie i czas wolny.
O godzinie dziewiętnastej wieczerza i czas wolny. Przygotowanie do jutrzejszych wykładów.
O godzinie 22 –ej spoczynek. Obowiązkowy.
Po upływie paru tygodni, dokładnie 3-go października 1926 roku po zapoznaniu się z życiem seminaryjnym odbył się obrzęd obłóczyn. Zebraliśmy się w kaplicy z sutannami na rękach. Ks. Biskup podkreślając znaczenie obłóczyn i zaszczyt do którego powołuje nas Pan Bóg, mianowicie pełnienia służby przygotowującej do Nieba. Przez przywdzianie czarnej sutanny mamy umrzeć dla świata, a żyć dla Boga, unikać pożądań świeckich i pielęgnować w sobie cnotę i prowadzić życie pobożne.
Po obłóczynach braliśmy udział w nabożeństwach w katedrze, w prezbiterium, przy ołtarzu głównym. Zajmowaliśmy miejsce w zwykłych ławkach po obu stronach, u podnóża dużych, rzeźbionych stalli kanonickich.
W niedziele zwykłe przed główną Mszą św. Śpiewaliśmy na przemian Tercję lub Nonę. Nieszpory zaś były śpiewane tylko w uroczystości kościelne. Wtedy brali w nich udział członkowie kapituły i całe seminarium. Ja i kolega A. Chmielewski pełniliśmy funkcję kantorów
głównych. Ubieraliśmy się w odpowiednie kapy i zajmowaliśmy miejsce pośrodku prezbiterium na taboretach. Nieszpory były śpiewane po łacinie. Wstęp wykonywany był wspólnie przez wszystkich. Ton podawaliśmy z miejsca. Antyfony zaś i psalmy wykonywane były
przez członków kapituły i całe seminarium z podaniem przez nas dwóch tonu. Połączone to było z pewnego rodzaju uroczystością.
Jeżeli głównym celebransem był Ks. Biskup przechodząc kłanialiśmy się przed nim głęboko (oddawaliśmy mu pokłon głęboki). Podchodząc zaś do jednego z dygnitarzy kapitulnych oddawaliśmy pokłon zwykły i rozpoczynaliśmy antyfonę, podając półgłosem ton, który podchwytywał odpowiedni ks. prałat, czy kanonik i wspólnie z nami śpiewał antyfonę i psalm. Resztę zaś całe duchowieństwo na prezbiterium.
Należałem też do chóru, który odgrywał i zawsze pełni ważną rolę w życiu i posługiwaniu kapłańskim. Pewnej niedzieli, kiedy śpiewaliśmy w katedrze na chórze przy organach pod batutą Ks. Łomackiego nie udało mi się wymówić prawidłowo słowa – amen, zamiast -a, zabrzmiało – o. Zwrócił mi zaraz dyrygent uwagę, że nie wolno zmieniać znaczenia wyrazu…
Uwaga była słuszna…
Ni zachowanie reguły seminaryjnej, ani współżycie z kolegami nie przedstawiało mi trudności. Uważałem to wszystko za rzecz konieczną do wychowania mnie na dobrego, gorliwego, punktualnego…kapłana.
Mijał pierwszy okres, jakby okres próbny, chociaż w seminarium termin ten się nie przewiduje, w stosunku zaś do mnie można za taki uważać.
Zbliżały się święta Bożego narodzenia 1926 roku. 18 grudnia Ks. Rektor Jan Wasilewski zarządził zebranie księży profesorów i wszystkich kleryków. Racją tego zebrania wspólnego było podać zasady pedagogiczno-wychowawcze seminarium. Celem każdego alumna jest doskonałe poznanie i gruntowne przyswojenie nauki Bożej, którą ze swej strony ma przekazywać w przyszłości wiernemu ludowi, prowadzić go do świętości…
Drugą rzeczą nie mniej ważną jest wychowanie wewnętrzne do stanu duchownego kandydata. Powinien on nabyć umiejętność prowadzenia życia na wskroś chrześcijańskiego, wierności prawu Bożemu, miłości nade wszystko Boga, bliźniego zaś, jak siebie samego, bezwzględnego posłuszeństwa przełożonym, zaparcia się, ofiary, chętnego przebaczania urazów, cierpliwego znoszenia wszelkich trudności pod nauką krzyża…
Wspomniał o regule seminaryjnej, która jest ważnym czynnikiem wychowawczym. Od niej zależy nie tylko obecnie porządek w naszym gronie, lecz i w przyszłej pracy duszpasterskiej. W końcu oświadczył, że grono księży profesorów, jak również on sam uznali Wacława Piątkowskiego godnym otrzymania – tonsury. Na przeszkodzie udzielenia mu zaraz jest jedynie brak odpowiednich dokumentów, głównie – ekstradycji, czyli uwolnienia go z diecezji wileńskiej, w której się urodziłem.
Byłem zaskoczony tym wyróżnieniem, ja jeden bowiem z grona nas trzynastu zostałem uznany godnym tonsury. Czemu, komu miałem to zawdzięczać, nie zdawałem sobie sprawy. Podziękowałem na razie w duchu Bogu i ks. Rektorowi za zaufanie… i zapewniłem, jak potrafię, że będę się starał w przyszłości nie uczynić mu zawodu. On zaś przyjął mnie serdecznie i obiecał zebrać potrzebne dokumenty.
Według przepisów Prawa Kanonicznego wszystkie święcenia udzielane mogą być na teologii. Ks. Biskup Łoziński otrzymał jednak dyspensę. Racją i przyczyną jej był brak kapłanów w nowej diecezji, powstałej rok temu (1925).. .. Minoryci, czyli klerycy posiadający cztery święcenia mniejsze mogli pełnić funkcje subdiakona podczas uroczystej celebry. To jedno.. Ks. Biskup tonsurę święceń mniejszych mógł udzielić już na filozofii.
Otrzymałem list od ks. proboszcza, w którym zawiadamia, że udzielił mi świadectwa moralności, nie pochwala jednak, iż opuściłem swoją rodzinną diecezję.. Święta Bożego Narodzenia spędziłem na miejscu wraz z paru innymi klerykami, reszta odjechała do rodzin, czy też znajomych księży.
Wieczerzę wigilijną spożyliśmy w gronie Ks. Biskupa, Ks. rektora i paru księży profesorów. Po dłuższej modlitwie Ks. Biskup pobłogosławił potrawy na stole. Wieczerza odbyła się w nastroju podniosłym, lecz swobodnym, niewymuszonym. Był to pierwszy posiłek spożyty z
Księdzem Biskupem.
W końcu Ksiądz Biskup kazał mi wziąć książkę i odczytać – Martyrologium – czyli krótki opis życia Świętych czczonych w dniu Bożego Narodzenia. W seminarium i w ogóle w domach zakonnych obiady i kolacje wspólne spożywa się w milczeniu. Tylko lektor – hebdomadariusz- zmieniany co tydzień z katederki lub z miejsca wzniesionego czyta głosem donośnym książkę na tematy religijne, lub poważne – naukowe, wszyscy inni zaś słuchają w milczeniu. Martyrologium odczytuje się już po przyjęciu posiłków w postaci stojącej.
W okresie Bożego Narodzenia służyliśmy do Mszy św. w katedrze.
W Nowy Rok 1927. W tym dniu we wczesnych godzinach popołudniowych Ks. Biskup przyjmował życzenia od władz cywilnych, wojskowych i przedstawicieli różnych organizacji miasta i diecezji. Dopuszczono i nas kilku alumnów raczej w charakterze widzów…
Po przyjęciu życzeń Najdostojniejszy Pasterz podziękował w sposób serdeczny obecnym Szanownym Gościom i przekazał konieczność zachowania prawa Bożego, jako gwarancję szczęścia oraz błogosławieństwa Bożego w rodzinach i w całym społeczeństwie.
Po tych wzajemnych życzeniach wszyscy zasiedli do zastawionych stolików , goszcząc się herbatą, kawą … ciastkami itp. Wina Ks. Biskup nie używał i nie częstował.
Przyjęcie odbywało się w sali malinowej, nazwę tę otrzymało od koloru ścian…. W niej znajdowała się wysoka figura (statua) Najświętszego Serca Pana Jezusa, fortepian, półki (w formie szafy) z książkami i niektóre wydawnictwa periodyczne, zwłaszcza o treści religijnej. W niej też odbywały się posiedzenia zjazdów, akademie, próby chórów seminaryjnych, gry, spacery, rozrywki alumnów w porze deszczowej… Każdą niedzielę pod wieczór sala zapełniała się ludźmi (publicznością), do których Ks. Biskup Łoziński przemawiał, wyjaśniając przynajmniej trudniejsze miejsca Pisma Św.
Często można było spotkać w tej sali (mieszkał obok) ks. Biskupa. Kiedy szedł do kaplicy seminaryjnej bądź na Mszę św. rano, bądź kiedy wracał. Kiedy nawiedzał Pana Jezusa w południe na modlitwę Anioł Pański, krótki rachunek sumienia, lub wieczorem i o każdej porze
dnia można było spotkać kroczącego w wielkim skupieniu przez tę salę do tronu Bożego, gdzie znajdował światło i pomoc w życiu prywatnym i rządzeniu tą kresową, trudną diecezją – swoją owczarnią… Dużo wspomnień łączy się z tę sławną salą…
Nadszedł upragniony dla mnie dzień świąteczny – Matki Boskiej Gromnicznej. Przygotowywałem się do niego przez parę dni rozważając o tym, że mam się poświęcić sprawie służenia Bogu i ludziom. Mam więc być bezwzględnie posłuszny woli przełożonych jako zastępców
Chrystusa Pana.
Ks. Biskup po krótkich modlitwach podczas postrzyżyn zaznaczył, że być kapłanem to znosić wiele trudów i przykrości dla i za Chrystusa. Ażeby temu sprostać kiedyś, trzeba dobrze wykorzystać czas w seminarium – zdobyć światło dla umysłu i moc ducha przez studium podawanych nauk….
Na podziękowanie za otrzymany dar ofiarowałem Bogu Mszę św. i Komunię św. . Poleciłem się szczególnej opiece Najświętszej Maryi Panny. Gratulacje i życzenia jak najprędzej zostać kapłanem, nastąpiły już na korytarzu seminaryjnym .., dzień cały przeszedł w nastroju podniosłym, czułem cię mocniej związany z życiem duchownym.
Karnawał w świecie jest czasem zabaw, niestety w skutkach często obrażających Boga. W seminarium życie nie jest smutne. Dla mnie na przykład było wymarzone. Nie odczuwałem żadnych trudności, czy niewygód. Ostatni dzień, właściwie wieczór, karnawału był dniem humoru, satyry i śmiechu. Nasz tak bardzo powszechnie lubiany, świątobliwy Biskup Zygmunt Łoziński chciał, żeby klerycy cieszyli się z życia. Sam był wesół, dowcipny i pozwalał na urozmaicenie życia kosztem lekkiej krytyki siebie i otaczających go osób.
Ksiądz Biskup jako odpowiedzialny za duchowieństwo, odkładał święcenia niektórych kleryków na przyszłość, naturalnie miał odpowiednie racje. Otóż ten fakt wzięto na temat wesołego wieczoru. Na scenie pięciu obecnych kleryków po 20 latach. Jeden jest prałatem, drugi dziekanem, dwaj inni proboszczowie, jeden zaś ich kursowy kolega jeszcze kleryk czaka w seminarium na tonsurę. Były też inne obrazki, które dotyczyły kleryków. Wszystko razem stanowiło teatr rodzinny, pobudzało do czuwania, wpływało na wychowanie młodego pokolenia…
Otrzymałem dwa mniejsze święcenia. W końcu roku szkolnego były egzaminy z wykładanych przedmiotów. Na czas wakacji pojechałem najpierw do rodziców, a potem do Miedzyrzeca do ks. Prałata Leona Wydźgi. Ks. Prałat Leon Wydźga pochodził z rodziny ziemiańskiej o większym obszarze ziemi. Jako kapłan pracował w diecezji lubelskiej. Był dobrym kaznodzieją. Ks. Biskup Jaczewski brał go ze sobą na wizytacje pasterskie, właśnie, jako wytrawnego kaznodzieję. Następnie długie lata był ojcem duchownym w seminarium w Lublinie. Może w nagrodę za zasługi otrzymał godność kanonika, a potem prałata kolegiaty w Zamościu. Do diecezji siedleckiej dostał się przy podziale diecezji lubelskiej w roku 1925, razem z innymi kapłanami na Podlasiu.
Okres Wielkiego postu. Czas rozważania Męki Pańskiej, pokuty, zadośćuczynienia Bogu za grzechy, ćwiczenie w cnotach, dążenie do doskonałości…..
Według Prawa Kononiocznego wszyscy wierni obowiązani byli zachować wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych w piątki i soboty, i raz do syta zwykłych dań we wszystkie dni tygodnia. Ksiądz Biskup, sam asceta, uważał za stosowne i pożyteczne, a nieszkodliwe, zachowanie wstrzemięźliwości od mięsa i w środy Wielkiego Postu. Dodał też codzienne odmawianie pokutnego psalmu Miserere (50). Jako rekompensatę pozwolił przyjmować pokarmy bez ograniczeń co do ilości.
We wszystkie niedziele Wielkiego postu poza Sumą, klerycy uczestniczyli w nabożeństwie – Gorzkie Żale i słuchali kazania o Męce Pańskiej.
Niedzielę Palmową obchodzono uroczyście. Palmy poświęcał Ks. Biskup, on też wszystkie nam je wręczał. Następowała procesja ze stacją poza drzwiami kościoła, ze śpiewem łacińskim modlitw odnoszących do wjazdu Pana Jezusa do Jerozolimy.
Podczas Sumy trzech diakonów, lub kapłanów śpiewało „Pasję” – opis Męki Pańskiej.
We środę, czwartek i piątek Wielkiego Tygodnia klerycy brali udział w śpiewie – Ciemnej Jutrzni antycypowanej – uprzedzającej dzień jutrzejszy… Po dziewięciu psalmach następowały lekcje. Lamentacje i rzewne Responsoria, zapowiadające cierpienia Pana naszego Jezusa
Chrystusa podczas Jego Męki.
W czwartek, jako w Dniu pamiętnym ustanowienia Najświętszego sakramentu i kapłaństwa podczas Mszy Św. Ks. Biskup dokonał poświęcenia Olejów Świętych. Po udzieleniu Komunii Świętej duchowieństwu i wiernym odbywa się uroczysta procesja do Ciemnicy, gdzie Pan Jezus pozostaje do Komunii Świętej dnia jutrzejszego, czyli Wielkiego Piątku. Nabożeństwo Wielkiego Piątku rozpoczyna tzw. Prostractio, czyli uczczenie Pana Jezusa w postaci leżącej przed ołtarzem. Czyni to celebrans, duchowieństwo i bywa, wielu wiernych.
Bezpośrednio następują tzw. Improperia, czyli modlitwy za stany duchowne i o nawrócenie wszystkich pogan i żydów do Boga i do jedności z Kościołem.
Teraz celebrans zdejmuje z krzyża zasłonkę i ukazując krzyż ludowi śpiewa, Witaj krzyżu… i Pójdźmy pokłońmy się, trzykrotnie. Oddaje krzyż ministrantom, sam zaś zdejmuje obuwie z nóg, trzykrotnie przyklęka i całuje rany Pana Jezusa na krzyżu. Odnosi go do balustrady i poleca wiernym uczcić krzyż przez pocałowanie. Sam zaś wycofuje się, rozpoczyna odpowiednie modlitwy, lud w tym czasie adoruje Pana Jezusa i śpiewa znaną powszechnie pieśń – Ludu, mój ludu…..
Po zakończeniu adoracji krzyża umieszcza się go na ołtarzu, a więc w miejscu widocznym i przynosi się Najświętszy Sakrament z ciemnicy na wielki ołtarz. Po Komunii Świętej kapłana i wiernych odnosi się Pana Jezusa do grobu procesjonalnie, gdzie pozostaje wystawiony do
adoracji wiernych, cały dzień w piątek, noc, cały dzień w sobotę i aż do Rezurekcji w dniu Zmartwychwstania.
Apostołowie nie wierzyli, że ich tak łaskawy, tak dobry, tak potężny Dobroczyńca – Jezus może ich zostawić samych. Naturalnie podczas jego pojmania, sądu i męki na krzyżu niewątpliwie znajdowali się gdzieś blisko. I na pewno mocno i boleśnie przeżywali Jego straszne cierpienia….
I naraz … głosy… Chrystus Zmartwychwstał. Po wielkim smutku, ogromna nie oczekiwana radość… Zmartwychwstał istotnie.
Kościół ustanowił specjalne nabożeństwo pt. Rezurekcja – celebrans Ks. Biskup, czy starszy kapłan na czele z procesją udają się do grobu. Następuje otwarcie ze śpiewem – Antyfony – Gloria Tibi Trinitas… i dwóch psalmów, oraz długiej modlitwy. Po skończeniu diakon, lub
któryś z kapłanów zdejmuje Monstrancję z tronu z Najświętszym Sakramentem. Celebrans okadza. Następnie podaje krzyż procesjonalny do procesji i figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego. Sam bierze Monstrancję z Najświętszym sakramentem i intonuje po trzykroć –
Przez Twoje Święte Zmartwychpowstanie. Lud cały podchwytuje i śpiewa doi końca. Teraz Celebrans intonuje,- Wesoły nam dziś dzień nastał… procesja rusza i w czasie pogodnym okrąża kościół trzy razy. Wraca do kościoła (do wnętrza) i ustawia Monstrancję na tronie
głównego ołtarza. Po odśpiewaniu całej Jutrzni z uroczystości Zmartwychwstania, śpiewa się ..Te Deum. Błogosławieństwo Najświętszym Sakramentem kończy obrzęd Rezurekcji.
Taki porządek był w całej Polsce od niepamiętnych czasów. Została zmieniona po Soborze Watykańskim II w kilka dobrych lat. (po pewnym czasie).
Nabożeństwo Wielkosobotnie składa się z kilku części: z poświęcenia oignia na zewnątrz lub wewnątrz kościoła, poświęcenie paschału ze śpiewem Światło Chrystusa (3 razy). Hymn Egzultet. Czytanie proroctw, śpiew litanii do Wszystkich Świętych, poświęcenie wody dla ludu
i do Chrztu Świętego, Msza św. wraz z Komunią powszechną.
Z okazji Wielkiego Tygodnia i uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego mieliśmy dwa tygodnie przerwy w nauce.
Otrzymałem dwa mniejsze święcenia. W końcu roku szkolnego były egzaminy z wykładanych przedmiotów. Na czas wakacji pojechałem najpierw do rodziców, a potem do Miedzyrzeca do ks. Prałata Leona Wydźgi. Spowodowała to jego rodzona siostra z Warszawy, u której mieszkałem kilka miesięcy przed wstąpieniem do seminarium. Ks. Prałat Leon Wydźga pochodził z rodziny ziemiańskiej o większym obszarze ziemi. Jako kapłan pracował w diecezji lubelskiej. Był dobrym kaznodzieją. Ks. Biskup Jaczewski brał go ze sobą na wizytacje pasterskie, właśnie, jako wytrawnego kaznodzieję. Następnie długie lata był ojcem duchownym w seminarium w Lublinie. Może w nagrodę za zasługi otrzymał godność kanonika, a potem prałata kolegiaty w Zamościu. Do diecezji siedleckiej dostał się przy podziale diecezji lubelskiej w roku 1925, razem z innymi kapłanami na Podlasiu.
Przybyłem tam 30 czerwca pociągiem w południe. Ks. Prałata nie zastałem w domu. Był na odpuście w sąsiednim kościele. Gospodyni wpuściła mnie do plebani, gdzie mogłem odpocząć po całonocnej podróży. W oczekiwaniu na przybycie, usnąłem na kanapce. W takim stanie zastał mnie Gospodarz Było to już dobre popołudnie. Przywitał mnie życzliwie. Zapytał o zdrowie. Czy nie jestem głodny. Była to nasza pierwsza znajomość.
Rysy charakterystyczne to: Mężczyzna wzrostu średnio-wyższego, normalnej budowy, łysy, siwy, o wzroku słabym. Głowę miał niewielką, prawie prostokątną. Inteligentny, szybkiej orientacji, dowcipny. Znał na pamięć wiele wierszy poetyckich, anegdot, opowiadań….
Ks. Prałat był proboszczem, współpracownikiem zaś był ks. Antoni Pacewski o charakterze prędkim, wybuchowym … o złotym sercu.
Oprócz tego kościoła – św. Mikołaja, Międzyrzec posiadał dwa inne: – Opieki św. Józefa, parafialny i św. św. Apostołów Piotra i Pawła – rektorat. Księża żyli w najlepszej zgodzie, udzielając pomocy nawzajem, zwłaszcza podczas odpustów i większych świąt.
Podczas wakacji, oprócz mnie było jeszcze w tej parafii trzech innych kleryków – Franciszek Bogucki, Franciszek Drelowiec i Florian Banasiak. Wszyscy z pobliskich wsi – Misie i z jednego kursu w seminarium podlaskim.
W drugiej parafii było dwóch kleryków – to Michalak i Narojek. Z tymi rzadziej się spotykałem.
Plebania znajdowała się kilka metrów poza ogrodzeniem kościelnym. Był to duży sześciopokojowy dom murowany z obszerną werandą ze strony warzywno-owocowego ogrodu, z szeroką dwumetrową aleją. Bardzo wygodna do spaceru wypoczynkowego.
Rozkład dnia był mniej więcej seminaryjny. Był czas na pacierze, rozmyślanie, uczestniczenie we Mszy Św., czytanie duchowne (wspólnie z Ks. Prałatem. Pod wieczór nawiedzenie Najświętszego sakramentu, różaniec, rachunek sumienia… w wolnym czasie nie omijałem lektury naukowej….
Z równymi sobie kolegami spotykałem się prawie codziennie. Służyliśmy przecież do Mszy Świętej. Niekiedy czułem się jak nieproszony gość, a oni jak gospodarze. Wszak ja obcy. Oni
zaś parafianie, na swoim terytorium, w swoim kościele, u swego proboszcza.
Ks. prałat i ks. Wikariusz uspokajali mnie… dawałem im zawsze pierwsze miejsce przy stole i w kościele. Nigdy my się o nic nie sprzeczali… Niech im Bóg zapłaci…
Organistą był p. Sadowski, kulturalny, dobrze wychowany, uprzejmy człowiek.
W dni powszednie prawie zawsze śpiewałem na chórze. Przez to zdobyłem sympatię ks. Pacewskiego, wikariusza cum jure succesionis.
Frekwencja w kościele była wysoka. Prawie we wszystkie niedziele kościół był pełny. Prezbiterium do samych stopni ołtarzowych było zajęte przez dzieci (taki zwyczaj). Co w istocie nie sprzyjało modlitwie. (Prawdopodobnie tylko dla przybyszów, takich jak ja). Nikt temu nie protestował. Jednocześnie utrudniało udzielaniu Komunii Świętej.
„O salutaris Hostia”, „Tantum ergo Sacramentum”. Nieszpory śpiewano po polsku. Co dla mnie stanowiło „curiosum” – nowością.
Przykładem pobożności świeciła hrabiowska rodzina Potockich – Andrzej i jego żona z dziećmi.. Nie opuszczali niedzieli ni święta. Stałym miejscem ich była ławka na prezbiterium. Każdy raz przystępowali do Komunii Św.. Czynni byli również w życiu społecznym i charytatywnym. Okazywali potrzebującym materialną, hojną pomoc.
Ważnym wydarzeniem w życiu seminarium i diecezji była pielgrzymka do grobu błogosławionego jeszcze wówczas Andrzeja Boboli w Janowie (40 km od Pińska). 16 maja o godzinie 8-ej, wyruszyła z katedry, z krzyżem na czele i chorągwiami pielgrzymka. Członkami jej było
wszystko duchowieństwo miasta Pińska, cale seminarium oraz liczni wierni. Był to pochód niezwykły. Klerycy i młodzi księża ubrani w komże i w biretach na głowie szli krokiem poważnym śpiewając pieśni religijne. Kierownik tej procesji Ks. Prałat Iwicki, Wikariusz Generalny przywołał mnie do siebie i kazał intonować pieśni na cześć matki Boskiej, co też czyniłem chętnie. Nie oczekiwałem tego zaszczytu. Dziewięć miesięcy temu odmówił mi przyjęcia do seminarium…
Na stacji kolejowej ulokowaliśmy się do specjalnego pociągu, który zawiózł nas szczęśliwie do stacji w Janowie. Skąd podobnie jak w Pińsku uformowała się procesja i ze śpiewem, w pobożnym nastroju doszliśmy do kościoła. Ze względu jednak na małe rozmiary tej świątyni
zatrzymaliśmy się na placu (rynku) przed zbudowanym już ołtarzem polowym, na którym Ks. Biskup Łoziński w asyście kleru celebrował Mszę Św. i głosił kazanie na temat pojednania i zjednoczenia dwóch religii – katolickiej i prawosławnej.
Ks. Biskup Łoziński w swym przemówieniu do nas podkreślił
ważną rolę Najświętszej Maryi Panny w życiu człowieka. Jako Boża Rodzicielka jest Ona najniewinniejsza, najświętsza spośród wszystkich ludzi. Jednocześnie najczulszą naszą Opiekunką. Do Niej należy się zwracać z całkowitą, pełną ufnością.
W pewnej chwili nabożeństwa, ukazała się procesja z sąsiedniej cerkwi prawosławnej. Obeszła dookoła budynek cerkiewny i znikła w jego wnętrzu. Naturalnie mogła to być zwykła „służba” cerkiewna, nie arogancka kontrakcja wobec celebry biskupiej… Budzi się jednak w
duchu myśl, kiedyż nastąpi upragnione zrozumienie wśród prawosławnych powrotu do jedynego prawdziwego Kościoła Powszechnego, którym jest Rzymski, rządzący z woli Bożej
przez Św. Piotra i Jego powoływanych przez Chrystusa Następców.
Czas na wakacjach szybko upłynął… minął lipiec…
W pierwszych dniach sierpnia nadeszła wiadomość z Siedleckiej Kurii Biskupiej, że w drugiej połowie miesiąca będzie przewożony cudowny obraz Matki Boskiej Kodeńskiej z Warszawy przez Siedlce do swej stałej stolicy Kodnia, nad Bugiem. W Międzyrzecu ma się zatrzymać trzy dni… Dla umożliwienia ludowi oddania hołdu i czci Królowej Nieba i naszej. Należy do tego odpowiednio się przygotować.
Krótki zarys dziejów Matki Boskiej w Kodniu. Obraz ten od niepamiętnych czasów znajdował się w Watykanie, w kaplicy papieskiej. W nieprzewidziany sposób znalazł się w Kodniu.
Przyczyną tego faktu był książę Sapieha, który chorował na bezwład nóg. Żaden z lekarzy nie mógł go wyleczyć. Będąc człowiekiem mocno wierzącym udawał się do różnych Sanktuariów i nie znajdował ulgi. Wybrał się do Rzymu. Droga długa, uciążliwa. Dotarł wreszcie i rozpoczął krucjatę nawiedzeń i modlitw w sławnych, słynących cudami miejsc pierwszych chrześcijan. Będąc na audiencji u Ojca Świętego (Papieża), wstąpił do kaplicy podczas odsłonięcia obrazu… Padł na kolana. Modlił się żarliwie. I , o cud. Poczuł moc w nogach. Podniósł się. Chodził bez pomocy … Zapragnął mieć ten obraz w Polsce…
Z pomocą zakrystiana wykradł go i przywiózł do swego kraju.
Papież zażądał zwrotu… książę nie usłuchał… W ciągu dwóch lat znajdował się w stanie ekskomuniki… Obraz i w Polsce nie zaprzestał czynić cudów… papież słysząc o tym, oraz na pokorną prośbę samego księcia, nuncjusza i króla polskiego, udzielił pozwolenia na pozostanie
tego obrazu w Polsce, z warunkiem zapewnienia odpowiedniego „decorum” – wybudowania kościoła i stałej obsługi czterech kapłanów. Książę warunki te skwapliwie przyjął. Wypełnił je. Obraz słynący cudami umieścił w obszernej świątyni w Kodniu, dokąd przez wieki przybywały z różnych stron pielgrzymki. Podczas wojny (1914 – 1918) i późniejszej w obawie przed zniszczeniem, obraz ten został przewieziony do Warszawy, do katedry i pozostawał tam właśnie do tego czasu – 1927 roku. W lipcu przywieziono go do Siedlec. Przez pewien czas wystawiony był do czci publicznej. Potem na specjalnie bogato udekorowanej platformie przeprowadzany uroczyście przez tłumy wiernych (liczne rzesze), zatrzymując się po drodze w parafiach, których kościoły znajdowały się na trasie, zdążał na południe do Kodnia.
W celu odpowiedniego przyjęcia Cudownego Obrazu i obchodu tak wielkiego wydarzenia zawiązał się w Międzyrzecu specjalny komitet, na czele którego stanął Ks. Prałat Wydżga i hrabia Andrzej Potocki. Zostały uzgodnione sprawy porządkowe, mieszkaniowe i aprowizacyjne… Większość kosztów pokrywał hrabia.
Miejscem obchodu został wyznaczony kościół Św. Mikołaja i plebania tegoż . Nadszedł dzień którego wyglądano. Nieco z południa zebrała się w kościele pokaźna liczba wiernych, która pod kierownictwem Ks. Antoniego Pacewskiego, na czele z całą procesją, chorągwiami, wyruszyła na spotkanie przybywającego obrazu w kierunku Siedlec.
W pewnej chwili ujrzeliśmy morze głów z chorągwiami przed nami, dokąd dążyliśmy i my. Przy spotkaniu obu procesji, pochyliły się sztandary i chorągwie (obu procesji) na przywitanie. I zlały się w jedno. Kilkutysięczna rzesza postępowała z wolna, ze śpiewami do Międzyrzeckiego kościoła, który oznajmiał swą radość mocnymi głosami swych dzwonów. Po wejściu do kościoła obraz lekko uśmiechniętej Matki Zbawiciela ustawiona na głównym ołtarzu.
Zaraz też odbyło się wstępne, powitalne nabożeństwo, po którym pobożne pienia umilkły (z wyjątkiem kazań) przez trzy dni.
Można było podziwiać poświęcenie i wytrzymałość księdza Biskupa Henryka Przeździeckiego, Ordynariusza diecezji Siedleckiej, który prowadził pieszo procesję od samych Siedlec. Po przybyciu do Międzyrzeca nie zaraz udał się na spoczynek, długo rozmawiał z duchowieństwem. Ksiądz Prałat na czas pobytu ustąpił mu swój pokój sypialny, jako najodpowiedniejszy. Sam zaś zamieszkał w gościnnym na moim miejscu. Mnie skierowano do domu pobożnej rodziny na parę dni.
W kościele odprawiały się Msze Św. od wczesnego rana do uroczystej Sumy włącznie. Księża spowiadali dzień i noc. … Tysiące wiernych przystępowało do Komunii Świętej.
Pielgrzymki przybywały z najdalszych parafii, żeby oddać pokłon swej Pani Podlaskiej. Zapał, entuzjazm powitalny był rozczulający, ogromy. Nastrój dookoła modlitewny .Pobożnością ludu wiernego można było się zbudować.
Minęły jak sen te trzy dni pobytu Matki Boskiej w Międzyrzecu. Trzeciego dnia Uroczystym nabożeństwem pobożnym, lud podlaski żegnał swą Matkę ukochaną. Opiekunkę i orędowniczkę u Boga. Dziękował Jej za tyle łask, w postaci – nawróceń, pociech, radości otrzymanych, bądź na spowiedzi, bądź podczas Komunii Świętej, bądź też w czasie nabożeństw, które swym blaskiem, mocą wewnętrzną, działały jak balsam, hartowały duszę i przenosiły ją w zaświaty do Boga, Pana wszechrzeczy i Najlepszego, Najhojniejszego Ojca.
Znowu uformowała się procesja. Obraz Najświętszej Pani na platformę przenosili najzacniejsi parafianie w otoczeniu mnóstwa starszych, młodzieży i dzieci z bukietami kwiatów, rozśpiewanych na cześć swej Matki, Potężnej Królowej Świata.
Na czele bardzo licznej procesji, złożonej z duchowieństwa i wiernych stanął J.E. Ks. Biskup Przeżdziecki. Ordynariusz. Po wyjściu z miasta jeden z duchownych kapłanów zaintonował litanię Loretańską do Matki Boskiej. Po każdym wezwaniu lud zgodnie odpowiadał – „Módl się za nami” i dalej „Boś Ty jest różany kwiat, Śliczna lilia, Jezus i Maryja, Ciebie wielbi cały świat”. Charakterystyczny dodatek podlaski.
W połowie drogi z Międzyrzeca do Białej, w pięknym, pachnącym żywicą i miodem lasku procesja się zatrzymała na odpoczynek. Oczy wszystkich zwracały się na kierownika tej pobożnej pielgrzymki, Ks. Biskupa, który całą drogę szedł pieszo i dalej iść obiecywał. A pozostawało jeszcze 12 kilometrów. Ja zaś i wielu innych nie mogliśmy czekać na procesję bialską i wróciliśmy do Międzyrzeca również pieszo. Pochód nasz odbywał się grupowo, z całkowitą swobodą ducha i ciała.
Podczas tych trzydniowych uroczystości Ks. Prałat polecił mi dopilnować porządku w kościele, na plebani, na cmentarzu, jak również zwracać uwagę na tacę… Bóg sprawił, że porządek był zachowany…
Pierwsze wakacje kleryckie dobiegły końca. Podziękowałem memu dobroczyńcy za jego uprzejmość, gościnność, naukę, cierpliwość w stosunku do mnie, jak również Ks. Antoniemu Pacewskiemu, służbie i najbliższym kościoła i odjechałem do Pińska.
Jedenastego września już byłem na miejscu.
Dnia następnego – 12.IX.1927 r. Mszą Św. rozpoczął się nowy rok szkolny (akademicki). Ks. Biskup Łoziński w swoim przemówieniu do nas podkreślił ważną rolę Najświętszej Maryi Panny w życiu człowieka. Jako Boża Rodzicielka jest Ona najniewinniejsza, najświętsza spośród wszystkich ludzi. Jednocześnie najczulszą naszą Opiekunką. Do niej należy się zwracać z całkowitą, pełną ufnością.
Na nasz drugi kurs filozoficzny przybyło dwóch nowych kleryków, -Emil Weber i Jan Płatek. Dwóch zaś zeszłorocznych kolegów nie wróciło. Z Weberem zamieszkałem w jednym pokoju…. Zewnętrznie wszystko układało się jak najlepiej. Po paru dniach zaniemogłem. Lekarz stwierdził podniesiona temperaturę. Kazał pozostawać w łóżku… Dowiedział się o tym Ks. Biskup i przyszedł mnie odwiedzić. Prawdziwy to Ojciec. Czuły opiekun. Mądry doradca…
W dni kwartałowe (suchodnie) otrzymałem dwa dalsze święcenia mniejsze. W ostatnią niedzielę podczas Sumy pełniłem w katedrze funkcję subdiakona. Pracy umysłowej mamy dużo (fizycznej, żadnej). Poza przedmiotami seminaryjnymi powtarzamy kurs gimnazjalny w drodze do egzaminów maturalnych w zakresie rozszerzonym.
Czas upływa szybko…
Już 14 listopada, rocznica męczeństwa Św. Jozefata Kuncewicza, Biskupa Połockiego. Na ten dzień został zaproszony, jak w zeszłym roku Ks. Biskup obrządku wschodniego ze Lwowa. Przybył z dwoma księżmi. Resztę asysty do uroczystej celebry stanowią nasi klerycy.
Ja należę do chóru w ogóle, a więc i do wschodniego, który naprędce zorganizował kleryk, nieco starszy, – Jan Tylawski, przybyły z Kanady i sam pragnie zostać kapłanem tegoż obrządku. Sam on ładnie śpiewa i jest niezłym dyrygentem.
Ja osobiście lubię te śpiewy. Są one melodyjne, nie trudne do wykonania, przynajmniej te, których nas uczy. A opierają się na tercjach. Cztery głosy – cztery tercje. Udział nasz w ostatnim nabożeństwie wschodnim udał się – odbył się bez większych zgrzytów. …..
Wieczorem na akademii na cześć Św. Józefata, Męczennika złożyły się: przemówienie Ks. Biskupa Łozińskiego, referaty, deklamacje kleryków, poważniejsze śpiewy. Na zakończenie hymn na cześć Świętego w przekładzie naszego kochanego Ojca.
W naszym seminarium powstało Koło przyjaciół obrządku wschodniego. Ma ono na celu poznania i szerzenia wiedzy tegoż obrządku i dążenia do pojednania z Kościołem Katolickim tych, którzy dotąd są z dala. Na drugim z kolei zebraniu miałem referat na ten temat. Wybrano mnie prezesem (górnolotne wyrażenie, osoba niska).
Na terenie naszej diecezji jest ogromna większość prawosławnych. Wielu jest dobrze usposobionych do katolicyzmu. Poznanie, z naszej strony nauki wschodniej, jej dziejów powinno zbliżyć ich bardziej do nas i doprowadzić ich do całkowitego zjednoczenia. W tym duchu pragniemy pracować. W seminarium właśnie jest kilku popów – duchownych prawosławnych, pragnących zostać kapłanami katolickimi. Przechodzą oni kurs przygotowawczy.
J. E. Ks. Biskup Łoziński Pasterz nasz i Ojciec, wielki przyjaciel ludu, prowadzi szerszą akcję w tym kierunku. W początku września odbyła się w Pińsku Konferencja Unijna duchowieństwa, rzeczoznawców obu obrządków. Poruszono w niej wiele spraw, które mogą wpłynąć
dodatnio na wzajemne oddziaływanie na siebie i na odłączonych braci. Konferencje te mają się odbywać co roku. Boże błogosław!
W seminarium poza tym jest Koło czcicieli Najsłodszego Serca Bożego. Do niego należą wszyscy klerycy. Prezesem jest kleryk Antoni Chmielewski. Jest też Bratnia Pomoc, udzielająca pożyczek i w ogóle pomocy…
W tym roku, drugim już moim w seminarium, jestem więc starym alumnem, polecił mi ks. Prefekt poznajomić z obowiązkami w seminarium alumna Stanisława Sołtana, nowicjusza. Chętnie podjąłem się tej funkcji. Uczę go już ministrantury i służenia do Mszy Św…. Jest on starszy ode mnie. Bardzo przykładny, świątobliwy młodzieniec.
Zostałem ukarany. Powód następujący. Ks. Biskup nie ma kaplicy własnej. Odprawia codziennie w seminaryjnej. Usługuje mu zwykle dwóch kleryków. Miałem dyżur tygodniowy i ja. W tym czasie Ks. Łomacki, profesor śpiewu urządził próbę chóru. Ja nic nie wiedziałem.
Spokojnie przygotowuję szaty na jutrzejszą właśnie Mszę Św. w kaplicy. W tym momencie wpada kolega oświadczając, że ks. profesor czeka na mnie w sali. Wszyscy chórzyści już są. Ze słowami już idę, kończyłem przykrycie wyłożonych wcześniej szat. Zajęcie to trwało nie minutę a sekundy (dosłownie). Wpadam do sali. Ks. profesora już niema. Dlaczego wyszedł tak prędko – nikt nie mógł wyjaśnić. Może raptownie zachorował? Czekaliśmy dość długo. Ks. profesor nie wracał. I myśmy się rozeszli.
Na drugi dzień wezwał mnie do siebie Ks. Prefekt. Wytłumaczyłem mu, że wcześniej nie mogłem znaleźć się w sali na próbie. Ponieważ dowiedziałem się w ostatniej minucie… i nie mogłem, trzymając w ręce szatę liturgiczną, poświęconą, rzucić byle jak i gdziekolwiek. Więc ją
złożyłem. Trwało to wszystko sekundy… Ks. Prefekt przyjął to z uśmiechem. Od siebie nie dodał ani słowa. Kazał mi zamykać w Kaplicy okna i ścierać kurz w ciągu tygodnia. Okazałem posłuszeństwo jak przedtem, tak i teraz.
Ks. Prefekt Józef Kozłowski był bardzo dobry. Że mnie ukarał, widocznie miał swoje racje. Miał zwyczaj mówić „ściśle”. To znaczy – trzeba wykonywać wszystko ściśle – dokładnie. Tak go klerycy nazywali – ściśle. Mógł on słyszeć to słowo nieraz. Nigdy się nie obrażał. Jest to bowiem hasło ludzi doskonałych. Ubierał się w sutannę, jak wszyscy księża. Nakładał czarny, szeroki pas, za który miał zwyczaj wkładać ręce … Tak go przedstawiali dowcipnisie na scenie karnawałowej.
Ojciec duchowny – Ks. Edward Juniewicz miał wygląd człowieka miał pobożnego. Takim on był w rzeczywistości. W ruchach żywy. Głowę wysuniętą nieco naprzód i schyloną na lewo. Wyraźnie podawał punkty rozmyślania. Głosił ciekawe, pouczające konferencje…
Boże Narodzenie i wolne dni od nauki spędziłem w Międzyrzecu. Ks. Prałat przyjął mnie z radością. Mówił, że z młodymi czuje się zawsze młody. Opowiadał jak on kiedyś był Ojcem duchownym. Mając konferencję o lekturze książek duchownych wyraził się, że nawet u księ-
ży bywają poważne dzieła pokryte kurzem na półkach. Po skończonej konferencji zwraca się do niego jeden z kleryków i oświadcza, że kiedy zostanie księdzem każe służącej raz w tygodniu ścierać kurz ze wszystkich szaf i szafeczek. Śmieje się ks. Prałat razem z nami z pomysłu dowcipnego kleryka. Przytacza inny wypadek z życia seminaryjnego – w zakrystii katedralnej zbliża się pewien Prałat do ks. Prefekta seminarium i zapytuje, co myślą władze seminaryjne o kleryku, którego on popiera. Ks. Prefekt odpowiada, że czyni małe postępy w nauce. Mało gorliwy … Ks. Prałat słucha cierpliwie, a potem woła głośno, A na ciebie to dzwonili ? Cha, cha, cha, śmiejemy się wszyscy.
Podczas ferii świątecznych w niedziele i święta służyłem do Mszy Św. w dni powszednie śpiewałem na chórze, czytałem Ks. Prałatowi książki…. Rodzice nie czynili mi wymówek, że spędzam wakacje poza domem, uważają że tak trzeba, wymaga tego mój stan… Mnie również
dogadza. Tutaj mogę rozwinąć swobodniej, bez skrępowania jaką taką działalność duchowną. Bowiem twierdzi sentencja – „Nemo propheta in patria sua”.
Powróciliśmy do seminarium … Ile wspomnień … Lecz też ile pytań? .. Radości, wykrzykników, szumu… wewnętrznych wzruszeń ?… Młodzi przecież. Jak się czujesz? Gdzie byłeś?.. Wkrótce jednaj te spontaniczne wybuchy uniesień z powodu spotkania z przyjaciółmi ustępują rzeczywistości…
Zasiadamy do ławek z książką – łacińską, grecką, polską… Słuchamy wykładów. Uczymy się. Odpowiadamy. Dyskusje prowadzimy… Słowem wróciły dni pracy, nauki, rozważań…. Ks. Biskup jako profesor Pisma Św. dal zadanie na okres świąteczny : – mianowicie obrać
jedną z osób występujących w Ewangelii i zanotować jej miejsce, czyli Ewangelię, rozdział i wiersz.
Na pierwszej lekcji Pisma Św. s. Biskup zapytał – czy wykonaliście zadanie dane wam przed świętami? Odpowiadamy wszyscy. Tak. Wykonaliśmy. Ks. Biskup przeszedł pomiędzy ławkami i spojrzał na otwarte zeszyty. Kto wybrał Osobę Matki Bożej? Odpowiedziałem, wstając. Ja. To przeczytaj. Przeczytałem. Ks. Biskup słuchał uważnie i powiedział. Dobrze. Zaraz też rozpoczął nowy wykład z introdukcji Pisma Św. …
Tak upływał dzień po dniu na modlitwie, czuwaniu i pracy umysłowej.
W dniu Św. Tomasza z Akwinu na specjalnie urządzonej akademii wysłuchaliśmy odczytu o tym wielkim doktorze teologii…
Ks. Biskup pragnął, żeby wszyscy alumni mieli maturę gimnazjalną, czyli świadectwo dojrzałości. Seminarium zaliczało się do szkół wyższych. Jego wychowankowie mają być prawdziwymi studentami … Polskie władze szkolne popierały te aspiracje. Wyznaczały specjalne komisje a spośród nauczycieli gimnazjalnych i egzaminy dla eksternistów. Program był obszerny i o wiele trudniejszy nie zwykły stałych uczniów gimnazjum.
Przyszedł wreszcie czas, na sprawdzenie wiadomości kandydatów. Egzaminy pisemne odbywały się pięć dni z przedmiotów: języka – polskiego, niemieckiego, łacińskiego, oraz z matematyki i fizyki. Po pięciodniowej przerwie – nastąpiły egzaminy ustne. Z języka polskiego
dano do opracowania trzy tematy – sielanka, epopeja i dowolny. Ja wybrałem sielankę. Z 16-tu kandydatów zdało tylko 6-ciu. Pięciu alumnów i szósty – marynarz. Dobre wyniki otrzymali: – Reks, który zaraz po egzaminach wystąpił z seminarium, Dalecki uczynił to w
rok później. Chmielewski zaś, Paczkowski i ja Piątkowski Wacław z błogosławieństwem Bożym zostaliśmy kapłanami.
Ks. Biskup znajdował się w tym czasie na wizytacji. Skoro się dowiedział o tak nikłych wynikach egzaminów kazał wszystkim jako pokutę odmówić z pobożnością psalm 118-ty. Kandydaci, którym egzaminy nie udały się, mogą powtórzyć je w roku przyszłym.
Drugi rok filozofii zakończył się egzaminami w obecności Ks. Biskupa. Po wejściu do Sali podano nam gotowe już wcześniej tezy do losowania. Przed odpowiedzią udaliśmy się na osobne miejsca w celu zebrania myśli. Po dobrej chwili poproszono nas do odpowiedzi. Ks. Biskup ze swej strony zadawał pytania. Z naszych odpowiedzi okazywał zadowolenie. Jak również z tego, że słyszał je w języku łacińskim. Egzaminy zdaliśmy wszyscy – dziewięciu. W naszej też obecności dziękował ks. profesorowi Kanonikowi Gierbartowskiemu za jego
trud i dobre przygotowanie naukowe.
Wakacje spędzałem w Międzyrzecu. Czułem się zadomowionym. Jakbym się tu urodził i żył od dziecka. Znajomych dużo – księża, klerycy, służba kościelna, świeckich sporo. W kościele te same nabożeństwa, odpusty, śpiewy. Z kolegami rozmowy, odwiedziny, wycieczki…
Z kolegą Florianem Banasiakiem udajemy się na odpust do dalekiego Trzebieszowa, oddalonego od Międzyrzeca o przeszło 20 km. On ma tam krewnych. Nie bardzo mi się uśmiecha ta pielgrzymka. Odpust – owszem. Nabożeństwa. Poznanie okolic, kościoła, zachowanie się ludzi, zwyczaje… Wiem również, że nie proszonych gości nikt nie oczekuje. Możemy nawet zawadzać… Cóż dałem się umówić.
Zjawiliśmy się tam przed wieczorem…Czuję się obco. On podobnie… Cóż, klerycy tylko. Jaka z nas korzyść… Księży dużo, wszyscy bliscy sobie. Mają różne tematy, sprawy do omówienia… My na uboczu. Podano kolację…Konsumujemy…O noclegu nikt nie wspomina…Godzina już późna… Florek proponuje odszukać znajomych, krewnych dalekich. Ja odradzam. Po prostu krępuję się
budzić ludzi… Przecież noc. Co oni pomyślą o nas. Pójdziemy gdzieś na siano i prześpimy do rana… Jest ciepło…Kolega się nie zgadza… On sam odczuwa przykrą sytuację…Nadrabia miną. Upewnia, że wszystko dobrze się skończy… Ulegam mu. Cóż mam czynić. On przecież
jest mieszkańcem tych okolic.
Idziemy…Wieś duża. Rzadko gdzie w domu się świeci. Dom, do którego zdążamy również bez światła. Florian zdobywa się na odwagę. Puka do drzwi, do okna… Woła, – proszę otworzyć… Drzwi się otwierają… Głos kobiecy prosi zaczekać… Trwa to krótko. Wchodzimy do wnętrza. Pochwalony Jezus Chrystus… Na wieki. Kolega prosi o nocleg… Gospodarze zakłopotani… ustępują nam łóżko – opuszczone przez kogoś. Zaściełają je na nowo czystą bielizną… I wycofują się? Widocznie do komory.
Nieprzyzwyczajony spać na waleta, leżę długo bez ruchu…Dopiero nad ranem opanowuje mię bezwład. Zasypiam…Obudzony, otwieram oczy. Mój kolega już ubrany…Żałował mnie budzić…Tak mocno spałem… Wstaję więc prędko. W tym samym tempie myję się, ubieram.
Już jestem gotów do wyjścia. Przepraszamy jak potrafimy najmocniej gościnnych gospodarzy za nocne najście. Dziękujemy. Oni ze swej strony przepraszają za niewygody… Wychodzimy.
Kościół i cmentarz przepełniony ludem Bożym. Służymy do Mszy św. Bierzemy udział w procesji. W końcu nabożeństwa polecono mi stać z tacką w drzwiach u wyjścia z kościoła. Funkcja krępująca, stać obok dziadów. Nigdzie takiego zwyczaju nie widziałem. Ulegam zapewnieniom, że tutaj się praktykuje, a potrzeby są duże. Wracamy do domu z pielgrzymki urozmaiconej, choć niezbyt przyjemnej. Zdobywam doświadczenie życiowe.
W drugim dniu po powrocie z Trzebieszowa zaszczyciła ks. Prałata pani hrabina Potocka, składając mu wizytę. Pierwszy raz i nie bez przyczyny. Zaproponowała mi opiekę nad dziećmi kolonii letnich, które ona subsydiowała. Sprowadzono bowiem 30 chłopców ze Śląska do
Międzyrzeca na miesięczny pobyt. Ulokowano ich w szkole, gdzie otrzymują pożywienie. Ja od zaraz mam przebywać z nimi cały dzień, być obecnym przy posiłkach (przy jedzeniu), chodzić z nimi na spacery, organizować zabawy, gry…
Lubię dzieci, a one w swoim czasie mnie lubiły. Odpowiedzialność niemała. Wypadało przyjąć ten stały dyżur. Pani hrabina liczyła na moją zgodę. Zaraz też udałem się do nich, do szkoły. Oprócz wymienionych wyżej zajęć prowadziłem moich chłopców na Mszę Św. nie tylko w
niedziele, lecz i codziennie. Sam uczestniczyłem we Mszy św. i ich uczyłem na przykładzie jak mają się zachować, jak się modlić, jak śpiewać, jak również co oznacza każde słowo, każda rzecz … Praca więc była ciągła, stała opieka konieczna i pożyteczna. Po skończeniu jej Ks. Prałat i pani hrabina wyrazili mi wdzięczność.
Po wakacjach wróciłem do seminarium na pierwszy kurs teologiczny. Wykłady już się rozpoczęły, lecz nie sądzone mi było długo na nie uczęszczać. Położenie Pińska jest nizinne. Okolice poprzecinane rzekami, strumieniami, kanałami… Samo seminarium znajduje się też nad rzeką. Jesienią po deszczach wody rzek występują z brzegów i tworzą rozlewiska na kształt wielkich jezior, jak okiem sięgnąć z okiem gmachu seminarium wszędzie woda. W zimie ona zamarza i lud okoliczny chodzi, czy jeździ do miasta na przełaj. Bywa w niektóre lata, że woda znika z łąk dopiero w połowie czerwca. Żab, komarów co nie miara. Rechoty i bzyk nie dają spokoju.
Poczułem ból w kolanach. Ks. Rektor o tym się dowiedział i skierował do doktora. Dr. Puciata obejrzał chore miejsca i orzekł, że w suchym klimacie mogę dojść do normy i być zdrowym. Na drugi dzień podczas przerwy (w południe) znajdowałem się na sali malinowej z książką w ręku. Naraz otwierają się drzwi i wchodzi Ks. Biskup. Ukłoniłem się głęboko i pocałowałem w rękę. Ks. Biskup pyta o zdrowie. Może mu ks. rektor doniósł. Opowiedziałem mu wczorajszą wizytę u lekarza. Ks. Biskup na to – Moje dziecko, chcę posłać cię do Rzymu, na studia. Zdziwiłem się i po chwili, mówię – Nie wiem czy podołam, nie znam języka włoskiego. A Pasterz na to – Nie obejrzysz się, jak się nauczysz…Pomyśl. I odszedł do kaplicy na modlitwę.
Ta propozycja, raczej rozkaz zaskoczył mnie. Nigdy nie marzyłem o Rzymie, czy o dalszych studiach poza Pińskiem. Lecz skoro ta decyzja została powzięta przez mego nauczyciela, którym jest sam Pasterz diecezji, Namiestnik Chrystusowy, odmówić, nie zgodzić się, byłoby
niedorzecznością.
Kiedy ks. Biskup wracał do swego mieszkania zbliżyłem się i dziękując za troskliwą opiekę, powiedziałem, – jestem posłuszny woli Ojca. Ks. Biskup przyjął to oświadczenie z uśmiechem, położył lekko rękę na moją głowę, jakby błogosławiąc i powiedział,- teraz możesz nie chodzić na wykłady. Przygotuj się, pojutrze będę jechał do Białegostoku i ty ze mną pojedziesz do rodziców, odpoczniesz i w końcu października pojedziemy razem do Rzymu. Tak się stało.
W oznaczonej godzinie zebrałem rzeczy, pożegnałem się z kolegami, podziękowałem księżom profesorom i razem z Ks. Biskupem odjechałem z Pińska. Kolejarze poznali Ks. Biskupa i dali nam przedział cały. W wagonie III kl. W takich wagonach Ks. Biskup Łoziński zwykł
był podróżować.
Fragment wspomnień ks. Wacława Piątkowskiego