W 1902 roku, po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Nieświeżu, trafił na poleskie odludzie młody nauczyciel Konstancin Mickiewicz – przyszły klasyk literatury białoruskiej Jakub Kołas (1882-1956). Od tego czasu Polesie, a wraz z nim powiatowe miasto Pińsk, zajęły w jego życiu i twórczości ważne miejsce. Uczył w Liusinie, Pinkowiczach, Łunińcu, Pińsku… Na Polesie Konstanty Michajłowicz wrócił po mińskim więzieniu, gdzie odbywał karę za udział w działalności rewolucyjnej. W Pińsku poznał swoją miłość – młodą nauczycielkę Marię Dmitriewną Kamieńską, pobrali się w 1913 r. w cerkwi Przemienienia Pańskiego w Pińsku. Mieszkanie wynajmowali blisko dworca kolejowego, w domu felczera Arsenija Balewicza, tutaj urodził się ich najstarszy syn Danila Mickiewicz…
Poleskie wrażenia stały się podstawą trylogii autobiograficznej „Na rozdrożu”, której głównym bohaterem jest nauczyciel Lobanowicz, pod wieloma względami podobny do samego autora. Po raz pierwszy zetknąwszy się z Polesiem, poczuł jego odmienność od tych miejsc, gdzie się urodził i bywał wcześniej, odmienność we wszystkim – w okazałych, stojących murem tajemniczych borach, w tajemniczych głuchych „zakątkach”, gdzie wydawało się, że jeszcze nie stanęła stopa człowieka, w nielicznych osadach, zagubionych wśród tych rozległych bagien i lasów: „Podobał mu się i ten głuchy zakątek Polesia, o którym jeszcze w domu tak wiele ciekawych rzeczy usłyszał od starego wędrowca i ten lud ze swoim szczególnym językiem i zwyczajami, tak niepodobny do języków i zwyczajów tych Białorusinów, z którego wyłonił się Lobanowicz; ta dziewicza kraina starożytności, która na każdym kroku rzucała mu się w oczy i zatrzymywała na sobie uwagę, a ten wygląd samej miejscowości, którego nie mógł jeszcze uchwycić Lobanowicz, ale która też skrywała w sobie wiele ciekawego i, jego zdaniem, kuszącego”.
Klasyk literatury białoruskiej wyrósł nad brzegiem Niemna, wśród lasów i dubraw rejonu stołpeckiego, a od dzieciństwa przeniknął miłością i szacunkiem do przyrody. Nic dziwnego, że jego bohatera, Lobanowicza, Polesie zadziwiło swą wielkością. Wychwalając je, porównał bory poleskie, które otoczały wioskę, gdzie pracował jako nauczyciel z majestatyczną świątynią, gdzie o świcie zaczynają brzmieć podobne do modlitwy ptasie trele: „Zaczyna się świt i razem z nim budzi się Polesie. Daleko w lesie słychać cietrzewia, jakby ktoś pobożny czyta tam modlitwy. Jeszcze głośniej, jeszcze z większym entuzjazmem odprawiają słowiki wczesne litania. Jako wdzięczność niebu, jako dym pachnący smołą, wznosi się w górę dym i zdaje się, odprawiają nabożeństwa te lasy, owinięte cienkimi tkankami pary. Wschód jaśnieje, cicho gra i mieni się ta jasność – szczęśliwy uśmiech dnia – aby diamenty rozbiły się na świeżych młodych liściach, na czyściutkich kroplach rosy i rozświetlić je blaskiem najdroższych kamieni”.
Bohater J. Kołasa szczerze polubił Poleszuków, trafnie zauważając cechy ich charakteru i rodzaju zawodu: „Jednym słowem, mieszkańcy tej wioski znaleźli sobie prawdziwe dzieci lasu, które jakby całkiem jeszcze niedawno osiedlili się tutaj i tylko co przenieśli się z jednej formy życia do drugiej. Wszyscy byli zapalonymi myśliwymi, interesowali się tylko jednym rodzajem strzelby i byli wybornymi strzelcami. Chłopi z innych wiosek więcej czasu spędzali na polach i nazywano ich Polanami i tym samym niejako odróżniano ich od siebie, mieszkańców lasu. A lasów i bagien było tutaj dużo w krainie…”
Wśród wszystkiego, co napisano o Polesiu przez różnych autorów, wersy J. Kołasa zajmują szczególne miejsce, zamieniając się w prozę poetycką, wypełnioną farbami, obrazami i jakąś swoją nieco smutną melodią: wszystko to jest prawdą i wszystko to jest magią … A nawet krajobraz za oknem, który widzi nauczyciel Lobanowicz, podjeżdżając do Pińska, od zwykłego, dyskretnego, zamienia się w niezwykłe, fantazyjne widowisko, zabarwione wszystkimi kolorami jesieni: „Jeszcze nie widząc krajobrazów pińskiego Polesia skąpanych w blasku wrześniowego słońca, otoczone cienką zasłoną błękitu, pełne swoistego splendoru, pierwotnej dzikości, miękkości tonów i pewnej wiecznej zadumy, pojawiały się przed Lobanowiczem, zachwycały swoim urokiem, nieosiągalnymi ziemskimi przestrzeniami i równinami ziemi, łączących się z niebem lub chowających się za granatową wstążką nieskończenie odległych lasów. A na tej równinie były poleskie wsie, gdzie pod strzechami budynków wznosiły się wysoko wiązy, lipy i klony, posypane złotem jesieni. Błyszczącym srebrem wylewały się rzeki z niskich brzegów, porośnięte dziką trawą, tatarakiem i trzciną. Na tych trzęsących się bagnach, gdzie zdawałoby się, że nie ma wody, przepychali się czółnami rybacy Poleszucy w oryginalnych ubraniach i kapeluszach z szerokim rondem. Miejscami były rozłożone całe obszary żółtych piasków oszlakowanych kręconymi młodymi sosnami. Rysunki brózd znikały, zastępowane nowymi i nie było czasu zatrzymać wzroku na nich, bo pociąg pędził bardzo szybko, mijając ostatni rozjazd przed Pińskiem”.
Jakub Kołas po raz pierwszy przyjechał do Pińska w 1904 r., otrzymał przydział do Szkoły Powszechnej w Pińsku. W trylogii „Na rozdrożach” pisarz rysuje scenę na rynku pińskim, gdzie głównymi bohaterami byli niewątpliwie Poleszucy: ”… tu jest karoliński rynek. Nie spiesząc się i rozglądając się, zaczął Lobanowicz chodzić po rynku, szukając chłopskich bryczek. Tu i ówdzie można było spotkać typowych Poleszuków, nadzwyczaj poważnych, a nawet dumnych, bo tak znieważająco patrzyli na wszystko, co nie było Poleszukiem i niezbyt chętnie wdawali się w rozmowy, które nie miały bezpośrednich stosunków do nich. Ich zdaniem, kto nie jest Poleszukiem, ten jest ubogi lub po prostu jest oszustem”. (Na rozdrożu, 1923).
Na łamach nieśmiertelnej trylogii pojawia się również obraz starego Pińska: „Uporczywą grozą i ponurą surowością wieje od tych staroświeckich murów, a klasztor ma wygląd nieprzekupnego strażnika, ktory przeżył tradycje religijne starożytności. Jak nienaruszona skała nad morzem, stoi nad bagnami ten cichy olbrzym, oglądający nieosiągalne rozłogi pińskiego Polesia na odległe dziesiątki wiorst”.
Tatiana Chwagina, Pińsk
Tłum. red.