Festiwal Kultury Polskiej u nas na Białorusi to wyjątkowe wydarzenie. To coś zupełnie innego niż festiwale kultury polskiej w krajach europejskich, na Ukrainie czy w Gruzji. W tych krajach mogą swobodnie, bez przeszkód działać setki organizacji, władze tych krajów udostępniają sale Domów kultury, animatorzy kultury mogą realizować każdy projekt kulturotwórczy. U nas jest wszystko inaczej. I być animatorem polskiej kultury czy nauczycielem polskim jest niełatwo. Trzeba mieć odwagę i determinację. W naszym kraju, owszem, odbywają się festiwale kultury mniejszości narodowych „w duchu sowieckiego internacjonalizmu”, ale w tych oficjalnych przedsięwzięciach większość z nas nie chce uczestniczyć. Pragnieniem naszych kolegów i koleżanek jest zachowanie polskiej kultury i tożsamości, ducha polskiego w małych ojczyznach, szkółkach i parafiach, możliwość kultywowania tradycji ojców, przekazywanie odwiecznych wartości. Takie zadania stawiała również organizatorka I Festiwalu Kultury Polskiej w Niedźwiedzicy Janina Prudnikowa.
Festiwal odbył się 8 października, w chłodny jesienny dzień. Dlaczego właśnie Niedźwiedzica? Po pierwsze, dlatego że jest to wieś wyjątkowa. Zawsze była polska, katolicka, niezłomna. O twardych i dzielnych mieszkańcach tej wsi, o ich postawach w okresie zaborów i w czasach sowieckich pamiętają do dziś mieszkańcy Lachowicz i Baranowicz. A tak pisał o Niedźwiedzicy Feliks Konieczny w książce „Święci w dziejach narodu polskiego”:
„W roku 1900 zapanowała wielka radość w okolicach Niedźwiedzicy, bo przyjechał potajemnie przebrany kapłan z Krakowa i we wsi Rusinowiczach przez dwa dni chrzcił, spowiadał, dawał śluby – po czym podążył w inną okolicę, „a za nim płynęły błogosławieństwa ludu i… policja. Wkrótce pewnego wieczora odezwały się dzwony kościelne, po piętnastoletnim milczeniu. Dzwonnikiem była stara Serafina, która zorganizowała naprędce jakiś spisek, żeby zardzewiałe dzwony oczyścić i wysmarować. Chciała pożegnać podzwonnym zmarłego właśnie stryja Jana Kiełbasę, i starowina postawiła na swoim. Zjawiła się zaraz policja, bito nahajkami, lecz nic to nie pomogło. Odtąd dzwony kościelne stale „żegnały wiernych obrońców, opuszczających na zawsze bohaterski posterunek”. Niedźwiedziczanom zaproponowano w r. 1903, że dostaną pozwolenie na wybudowanie nowego kościoła, byle stary kościółek oddali na cerkiew. Podejrzewali, że to podstęp i nie dali go. Dziewięciu wysłano na Sybir na trzy lata; nic nie pomogło. W następnym roku trzech jeszcze skazano na więzienie w Słucku. (Jedną z trzech wysłanych była babcia organizatorki Festiwalu Maryla Szyszko)
(…)W roku 1905 zaczęła się rewolucja rosyjska. Do Niedźwiedzicy docierały wieści, że rząd rosyjski się chwieje, że nastają jakieś nowe czasy. Uważali, że może to być stosowna pora, żeby naprawić stary kościółek grożący rozwaleniem. Pokryli dach słomą i parli ściany. Pracowano nad tym trzy dni i trzy noce, a stanęli do roboty dosłownie wszyscy, starcy i dzieci. Było to pod koniec sierpnia 1905 r. Trzeciego dnia zjawiają się władze powiatowe, potem gubernialne i aż dwie roty wojska. Ludność modliła się spokojnie przed zamkniętymi drzwiami kościoła, żołnierze zestawili broń w kozły, a oficerowie nie wiedzieli, co począć, bo żadnego buntu nie widzieli. Aż ósmego września z rana wojsko otoczyło kościół, a „sprawnik” powiatowy oznajmił, że z pomocą popa wyniesie Przenajświętszy Sakrament i sprzęty kościelne. Wśród tłumu zerwał się groźny pomruk. „Jednomyślnie postanowiono dać się zagrzebać pod gruzami kościoła, krwią go swą oblać, zginąć najokropniejszą śmiercią – ale nie oddać, nie oddać!”
Wtedy przyjechali nagle dwaj kapłani, szanowani przez lud, ks. Harasimowicz z Klecka i ks. Wańkowicz z Darewa, łacinnicy i lud uspokoił się od razu. Nie zawahali się zgromić publicznie „sprawnika”, któremu widocznie zależało na tym żeby doprowadzić do rozlewu krwi. …Nie lepiej było w biurach gubernatora, do którego na próżno jeździli, żeby cofnął wojsko. Pojechał więc ks. Harasimowicz aż do Petersburga i tam przez trzy tygodnie biegał po ministerstwach. Minęły trzy tygodnie i jeszcze sprawy nie załatwili; widocznie i tam nie brakowało ludzi o złych zamiarach. Sprawą zainteresowały się gazety petersburskie, a wszystkie oświadczyły się przeciwko urzędom. Nareszcie kazano wycofać wojsko, a dnia 28 października 1905 r. car wydał ukaz, żeby kościółek niedźwiedzicki otworzyć dla kultu katolickiego.
W Niedźwiedzicy zaś, gdy pozwolono zdjąć pieczęcie i wejść do starego kościółka, lud nie ufając urzędnikom nie zrobił tego przy nich i dopiero, gdy policja się usunęła, dano ks. Harasimowiczowi otworzyć kościół. Dnia 20 listopada odbyło się pierwsze nabożeństwo, na które zjechała cała okolica, a ks. Wańkowicz obwieścił z ambony, że „oto wszyscy obecni znajdują się na miejscu cudu. Bóg okazał widocznie łaskę swoją, Hostia św. w ołtarzu, z takim poświęceniem broniona, została znaleziona tak świeża i nietknięta czasem, jak gdyby wczoraj konsekrowana, a nie przed laty 19”. Na tym nabożeństwie nawet najbardziej zahartowani mężczyźni płakali, jak dzieci.”
Tu, kilometr od Niedźwiedzicy, urodziła się Krystyna Krahelska, słynna Warszawska Syrenka. Urodziła się 24 marca 1914 r, była córką oficera, później-wojewody poleskiego Jana Krahelskiego. Krystyna chodziła do szkoły w Niedźwiedzicy, szkoła stoi do dziś.
Wybitną postacią związaną z tą wsią, jest Wacław Piątkowski, proboszcz parafii od roku 1948, który w najgroźniejszym okresie sowieckim uczył miejscowe dzieci i młodzież relegii, języka polskiego, kultury i tradycji. 2 grudnia 1950 r. został aresztowany i skazany na 10 lat łagrów. Po powrocie przyjechał do swojej wsi. Uczył dzieci nie tylko z Niedźwiedzicy, ale i z Lachowicz, z okolicznych wsi i miasteczek. Pani Janina Prudnikowa wraz z rodzeństwem też uczęszczała na te zajęcia, była przygotowywana do Komunii Św.. co było w latach sowieckich całkowicie zakazane i mogło kosztować księdzu kolejnego zesłania. Ksiądz Piątkowski przygotowywał po kryjomu również młodych chłopców, przyszłych księży. W listopadzie w Niedźwiedzicy będzie obchodzone 25-lecie śmierci legendarnego księdza.
Niedźwiedzica pamięta o dzielnych mieszkańcach z rodziny Szyszko, Kancelarczyk, Gładkich, Grzyb czy Swirepo – ci ludzie w różnych okresach bronili swojej ziemi, wiary i godności, rzucając na stos swoje losy.
W roku 1897 w Niedźwiedzicy mieszkało 913 osób, obecnie mieszkają tylko 102, przeważnie są to osoby starsze. Kościół pozostaje dla nich ostoją wiary i ostatnią wyspą polskości. Proboszczem Parafii jest ksiądz Jerzy Mioduszewski. Gościem Festiwalu był również ksiądz Stanisław Maleńki z Lachowicz
W tym właśnie kościele odbył się Festiwal Kultury Polskiej. Było zimno. Zziębnięte twórczynie ludowe rozkładały swoje prace: wyszywanki, obrazy, wyroby ze słomki, z drzewa, florystyki. Gospodynie z Nowej Myszy przywiozły cały stragan ciast, wypieków regionalnych.
Podczas Festiwalu wysłuchaliśmy pięknych polskich piosenek w wykonaniu grup wokalnych „Lachowickie stroje” i „Matczyna piosenka”, chóru „Kraj Rodzinny„ z Baranowicz, chóru „Uścisk dłoni” z Brześcia, chóru parafialnego z Nowej Myszy, innych chórów i zespołów. Dzieci recytowały polskie wiersze. Wszystkich uczestników i gości wzruszyło wystąpienie najstarszych parafianek z Niedźwiedzicy, które wykonały trzy pieśni religijne. To one są chronicielkami tradycji i wiary, najwierniejsze i najpilniejsze, w każdą pogodę obecne w kościele. Polskie chóry i zespoły są prawdziwymi ambasadorami polskości w swoich miastach i wioseczkach. Są obecni na wszystkich odpustach, festynach, na uroczystościach okolicznościowych, chronią polskiego ducha i niosą go ludziom. Widziałam te występy w zamarzniętych dalekich kościółkach, mieszkańcy tamtych wsi potem przez rok pamiętali to wydarzenie jak największe święto. Chóry i zespoły polskie często czynią więcej dla rozwoju polskiej kultury niż organizacje polskie, często zbiurokratyzowane i mało skuteczne. Zespoły i chóry polskie bez wątpienia potrzebują wielorakiego wsparcia z Polski.
Mieszkańcy Niedźwiedzicy i okolicznych wsi mają nadzieję, że takie festiwale będą organizowane w przyszłości.
Opr. red.