Nazywam się Władysław Swarcewicz, w czasie niemieckiej okupacji mieszkałem w Brześciu i pracowałem w charakterze technika w prywatnej budowlanej firmie, mieszczącej się przy ówczesnej ulicy Jagiellońskiej 16.
W dniu pierwszego października 1943 roku w biurze firmy zjawiło się trzech gestapowców, którzy po zrewidowaniu szuflad mojego biurka aresztowali mnie razem z moją biurową koleżanką Tatianą Siemieniuk, mieszkającą przy ulicy Tryszyn 17. Dla Tatiany była to straszna tragedia, gdyż w ten sposób oderwano ją od córeczki, którą urodziła zaledwie kilka tygodni wcześniej.
Gestapowcy zaprowadzili nas do więzienia, znajdującego się w pobliżu rzeki Muchawiec. Tam po szczegółowej rewizji i kąpieli pod prysznicem umieszczono mnie na pierwszym piętrze w celi nr 28, gdzie przebywało już pięć osób. Wśród nich był mój znajomy z pracy Grzegorz Śliski, były sierżant Czerwonej Armii mieszkający z rodziną w Brześciu przy ulicy Mieszczańskiej. Człowiek ten był mocno pobity w czasie przesłuchań, gdzie zarzucano mu wrogą działalność przeciwko niemieckim władzom.
Następnego dnia po aresztowaniu i ja zostałem wezwany na przesłuchanie. Postawiono mi zarzuty mojego kontaktu z podejrzanymi osobami, rozpowszechnianie wrogich Niemcom fałszywych wiadomości radiowych, oraz udzielanie pomocy jeńcom wojennym pracującym na budowie, prowadzonej przez firmę.
Kiedy nie przyznałem się do żadnego ze stawianych mi zarzutów, zaczęto mnie bić, wieszać na wykręconych do tyłu rękach, szczuć psami i torturować jeszcze innymi sposobami. Po takich „przesłuchaniach”, których przeszedłem kilkanaście, wracałem do celi półprzytomny. Ciało miałem pokryte nie gojącymi się ranami, które usiłowali opatrywać moi współwięźniowie. Wszystkim nam było chłodno i głodno, ale cieszyło nas przynajmniej to, że w celi nie było żadnego robactwa.
W celi dowiedziałem się od swojego kolegi z pracy Grzegorza Śliskiego, że Gestapo aresztowało nas na podstawie donosu, który zrobiła sekretarka naszej firmy Joanna Stefańska. Osoba ta przyjechała do Brześcia z Warszawy razem z Niemcami i była utrzymanką jednego z nich.
Gestapo widocznie aresztowało coraz więcej ludzi, bo i w naszej celi robiło się coraz ciaśniej. Od czasu do czasu, Niemcy robili w więzieniu „czystkę” polegającą na tym, że nocami wywoływano z cel więźniów, którzy już do nich nie wracali. Byliśmy pewni, że dokonywano na nich egzekucji. Z celi, w której przebywałem znikło w ten sposób dwóch więźniów, co na pozostałych zrobiło straszne wrażenie. Każdy z nas drżał o swoje życie, które gestapowcy mogli przerwać w każdej chwili.
Ja bojąc się o własne życie nie mniej bałem się o los swoich rodziców i brata, gdyż oni podczas likwidacji przez Niemców getta, ukryli w swoim domu żydowską rodzinę doktora Kagana, który przed wojną był moim szkolnym lekarzem. Gdyby gestapowcy po moim aresztowaniu dokonali w naszym domu rewizji, to śmierć poniosłaby cała moja rodzina, bo ukrywanie Żydów było równoznaczne z natychmiastowym rozstrzelaniem.
Jednakże Niemcy nie zrobili rewizji w naszym domu na Gra- jewce, co było wielką łaską Opatrzności dla rodziny mojej i doktora Kagana. Kiedy dotarła tam wiadomość o moim aresztowaniu, doktor Kagan wraz z żoną i córką natychmiast zmienili miejsce swojego ukrywania się. To, co mi wiadomo, niemiecką okupację oni w ukryciu przeżyli.
W dniu 22 grudnia 1943 roku zostałem w godzinach popołudniowych wywołany z celi, z rozkazem zabrania wszystkich moich rzeczy. Dało mi to nadzieję, że nie idę na stracenie. Niebawem też powiedziano mi, że zostanę wysłany do obozu koncentracyjnego na terenie Niemiec.
Na więziennym dziedzińcu, załadowano nas w ilości szesnastu osób do samochodu z krytą budą. Wśród tych osób było pięć, czy sześć kobiet i dwóch moich znajomych. Jednym z nich był pracownik firmy gdzie ja pracowałem, murarz z Warszawy Marian Grochowski i mieszkaniec Brześcia Maks Baranowski. Tym krytym samochodem przewieziono nas do obozu pracy, leżącym w pobliżu szpitala kolejowego na Grajewce. Tam zostaliśmy zamknięci w oddzielnym baraku ogrodzonym kolczastym drutem i pilnowanym przez trzech strażników. Zapowiedziano nam też, że nazajutrz rano zostaniemy odwiezieni do obozu w Niemczech.
O świcie następnego dnia, 23-go grudnia zbudzono nas i poprowadzono w kierunku kolejowej bocznicy, gdzie czekał na nas więzienny wagon. Szliśmy gęsiego, konwojowani przez trzech gestapowców.
Poranek tego dnia był mroźny, ale jednocześnie niezwykle mglisty, z szadzią. Szybko zorientowałem się, że skoro w tej gęstej mgle nie widzę zarówno wszystkich więźniów jak i konwojujących nas gestapowców, jest to niezwykła szansa na dokonanie ucieczki. Kiedy minąłem wartownika stojącego w bramie obozu, gwałtownie skręciłem w prawo roztapiając się we mgle. Po kilku powolnych skradających się krokach, zacząłem uciekać w kierunku naszego domu stojącego przy ulicy Koszarowej, zwanej obecnie „Tretim żeleznodorożnym perieułkom”.
Kiedy wpadłem do domu, rodzina zaniemówiła, – ale na powitania i rozmowy nie było czasu. Pośpiesznie zmieniłem wierzchnie okrycie i uzgodniłem z rodziną, że nie było mnie tutaj a ukryję się w pobliżu, u naszych znajomych Państwa Majków.
Jednakże Niemcy mnie nie szukali. Widocznie ładując więźniów do wagonu nie przeliczyli ich. Po kilku tygodniach dotarła do moich rodziców wiadomość, że z wagonu, w którym i ja miałem jechać do obozu, zaraz po przejechaniu Bugu usiłowało uciec dwóch więźniów. Niestety, zostali zastrzeleni przez konwojentów. Widocznie moja nieobecność wśród więźniów została przez Niemców uznana, że zostałem zastrzelony podczas ucieczki z transportu.
A więc, mogłem już po kilku tygodniach ukrywania się powrócić do domu, gdzie niecierpliwie czekałem na przyjście wiosny i uzyskanie kontaktu z partyzantami. Stało się to możliwe dzięki mojej szczęśliwej, bo udanej ucieczce w dniu 23 grudnia 1943 roku. Był to mój najpiękniejszy prezent z okazji Świąt Bożego Narodzenia, który otrzymałem od mojej Opatrzności.
Władysław Swarcewicz
Warszawa, 1993 rok
Korekta: B.M.
Od stałego naszego Korespondenta Pana Władysława Swarcewicza otrzymaliśmy wspomnienie o ucieczce z więzienia brzeskiego w 1943 r., które powyżej zaprezentowaliśmy. W liście do Redakcji Autor pisze:
Wyjaśniam równocześnie, że po ucieczce z więzienia działałem dalej iv konspiracji w Brześciu, a następnie w 1944 roku byłem żołnierzem oddziału partyzanckiego WATRA IV dowodzonego przez ppor. „Marka” Stanisława Nabiałka w ramach 30. Poleskiej i Dywizji AK aż do rozbrojenia 19.08.1944 r. w Wielkich Dębach k/Warszawy. W listopadzie 1944 zostałem aresztowany przez NKWD w Białej Podlaskiej i znalazłem się j wraz z grupą ponad 5 tysięcy żołnierzy AK w 270 obozie NKWD w ZSRR – Borowicze dla jeńców wojennych.
Władysław Swarcewicz
ps. „Duży”, „Władysław”