Wł. Swarcewicz, luty 1946 r. Biała Podlaska, w dniu powrotu z obozu w Borowiczach
Wł. Swarcewicz, luty 1946 r. Biała Podlaska, w dniu powrotu z obozu w Borowiczach

Nazywam się Władysław Swar­cewicz, w czasie niemieckiej okupacji mieszkałem w Brze­ściu i pracowałem w charakterze technika w prywatnej budowlanej firmie, mieszczącej się przy ówcze­snej ulicy Jagiellońskiej 16.

W dniu pierwszego październi­ka 1943 roku w biurze firmy zjawi­ło się trzech gestapowców, którzy po zrewidowaniu szuflad mojego biurka aresztowali mnie razem z moją biurową koleżanką Tatianą Siemieniuk, mieszkającą przy uli­cy Tryszyn 17. Dla Tatiany była to straszna tragedia, gdyż w ten spo­sób oderwano ją od córeczki, któ­rą urodziła zaledwie kilka tygodni wcześniej.

Gestapowcy zaprowadzili nas do więzienia, znajdującego się w pobliżu rzeki Muchawiec. Tam po szczegółowej rewizji i kąpieli pod prysznicem umieszczono mnie na pierwszym piętrze w celi nr 28, gdzie przebywało już pięć osób. Wśród nich był mój znajomy z pra­cy Grzegorz Śliski, były sierżant Czerwonej Armii mieszkający z ro­dziną w Brześciu przy ulicy Miesz­czańskiej. Człowiek ten był mocno pobity w czasie przesłuchań, gdzie zarzucano mu wrogą działalność przeciwko niemieckim władzom.

Wł. Swarcewicz, ur. 9.08.1924 r. w Breściu
Wł. Swarcewicz, ur. 9.08.1924 r. w Breściu

Następnego dnia po aresztowa­niu i ja zostałem wezwany na prze­słuchanie. Postawiono mi zarzuty mojego kontaktu z podejrzanymi osobami, rozpowszechnianie wro­gich Niemcom fałszywych wiado­mości radiowych, oraz udzielanie pomocy jeńcom wojennym pracu­jącym na budowie, prowadzonej przez firmę.

Kiedy nie przyznałem się do żadnego ze stawianych mi zarzu­tów, zaczęto mnie bić, wieszać na wykręconych do tyłu rękach, szczuć psami i torturować jesz­cze innymi sposobami. Po takich „przesłuchaniach”, których prze­szedłem kilkanaście, wracałem do celi półprzytomny. Ciało miałem pokryte nie gojącymi się ranami, które usiłowali opatrywać moi współwięźniowie. Wszystkim nam było chłodno i głodno, ale cieszyło nas przynajmniej to, że w celi nie było żadnego robactwa.

W celi dowiedziałem się od swojego kolegi z pracy Grzegorza Śliskiego, że Gestapo aresztowało nas na podstawie donosu, który zrobiła sekretarka naszej firmy Jo­anna Stefańska. Osoba ta przyje­chała do Brześcia z Warszawy ra­zem z Niemcami i była utrzymanką jednego z nich.

Byłe brzeskie więzienie, strona południowa, obecnie zakład krawiecki
Byłe brzeskie więzienie, strona południowa, obecnie zakład krawiecki

Gestapo widocznie aresztowa­ło coraz więcej ludzi, bo i w na­szej celi robiło się coraz ciaśniej. Od czasu do czasu, Niemcy robili w więzieniu „czystkę” polegającą na tym, że nocami wywoływano z cel więźniów, którzy już do nich nie wracali. Byliśmy pewni, że do­konywano na nich egzekucji. Z ce­li, w której przebywałem znikło w ten sposób dwóch więźniów, co na pozostałych zrobiło straszne wrażenie. Każdy z nas drżał o swo­je życie, które gestapowcy mogli przerwać w każdej chwili.

Ja bojąc się o własne życie nie mniej bałem się o los swoich rodzi­ców i brata, gdyż oni podczas likwi­dacji przez Niemców getta, ukryli w swoim domu żydowską rodzinę doktora Kagana, który przed woj­ną był moim szkolnym lekarzem. Gdyby gestapowcy po moim aresz­towaniu dokonali w naszym domu rewizji, to śmierć poniosłaby cała moja rodzina, bo ukrywanie Ży­dów było równoznaczne z natych­miastowym rozstrzelaniem.

Jednakże Niemcy nie zrobili rewizji w naszym domu na Gra- jewce, co było wielką łaską Opatrz­ności dla rodziny mojej i doktora Kagana. Kiedy dotarła tam wiado­mość o moim aresztowaniu, dok­tor Kagan wraz z żoną i córką na­tychmiast zmienili miejsce swojego ukrywania się. To, co mi wiadomo, niemiecką okupację oni w ukryciu przeżyli.

W dniu 22 grudnia 1943 roku zostałem w godzinach popołudnio­wych wywołany z celi, z rozkazem zabrania wszystkich moich rzeczy. Dało mi to nadzieję, że nie idę na stracenie. Niebawem też powie­dziano mi, że zostanę wysłany do obozu koncentracyjnego na terenie Niemiec.

Byłe brzeskie więzienie, wejście główne, 2004 r.
Byłe brzeskie więzienie, wejście główne, 2004 r.

Na więziennym dziedzińcu, załadowano nas w ilości szesna­stu osób do samochodu z krytą budą. Wśród tych osób było pięć, czy sześć kobiet i dwóch moich znajomych. Jednym z nich był pracownik firmy gdzie ja pracowałem, murarz z Warszawy Marian Grochowski i mieszkaniec Brześcia Maks Baranowski. Tym krytym sa­mochodem przewieziono nas do obozu pracy, leżącym w pobliżu szpitala kolejowego na Grajewce. Tam zostaliśmy zamknięci w od­dzielnym baraku ogrodzonym kolczastym drutem i pilnowanym przez trzech strażników. Zapowie­dziano nam też, że nazajutrz rano zostaniemy odwiezieni do obozu w Niemczech.

O świcie następnego dnia, 23-go grudnia zbudzono nas i poprowa­dzono w kierunku kolejowej bocz­nicy, gdzie czekał na nas więzienny wagon. Szliśmy gęsiego, konwojo­wani przez trzech gestapowców.

Poranek tego dnia był mroźny, ale jednocześnie niezwykle mgli­sty, z szadzią. Szybko zorientowa­łem się, że skoro w tej gęstej mgle nie widzę zarówno wszystkich więźniów jak i konwojujących nas gestapowców, jest to niezwy­kła szansa na dokonanie ucieczki. Kiedy minąłem wartownika sto­jącego w bramie obozu, gwałtow­nie skręciłem w prawo roztapiając się we mgle. Po kilku powolnych skradających się krokach, zacząłem uciekać w kierunku naszego domu stojącego przy ulicy Koszarowej, zwanej obecnie „Tretim żeleznodorożnym perieułkom”.

Kiedy wpadłem do domu, ro­dzina zaniemówiła, – ale na powi­tania i rozmowy nie było czasu. Pośpiesznie zmieniłem wierzchnie okrycie i uzgodniłem z rodziną, że nie było mnie tutaj a ukryję się w pobliżu, u naszych znajomych Państwa Majków.

Jednakże Niemcy mnie nie szu­kali. Widocznie ładując więźniów do wagonu nie przeliczyli ich. Po kilku tygodniach dotarła do moich rodziców wiadomość, że z wago­nu, w którym i ja miałem jechać do obozu, zaraz po przejechaniu Bugu usiłowało uciec dwóch więźniów. Niestety, zostali zastrzeleni przez konwojentów. Widocznie moja nieobecność wśród więźniów została przez Niemców uznana, że zosta­łem zastrzelony podczas ucieczki z transportu.

A więc, mogłem już po kilku ty­godniach ukrywania się powrócić do domu, gdzie niecierpliwie cze­kałem na przyjście wiosny i uzy­skanie kontaktu z partyzantami. Stało się to możliwe dzięki mojej szczęśliwej, bo udanej ucieczce w dniu 23 grudnia 1943 roku. Był to mój najpiękniejszy prezent z okazji Świąt Bożego Narodzenia, który otrzymałem od mojej Opatrzności.

Władysław Swarcewicz

Warszawa, 1993 rok

Korekta: B.M.

Od stałego naszego Korespondenta Pana Władysława Swarcewicza otrzy­maliśmy wspomnienie o ucieczce z więzienia brzeskiego w 1943 r., które powyżej zaprezentowaliśmy. W liście do Redakcji Autor pisze:

Wyjaśniam równocześnie, że po ucieczce z więzienia działałem dalej iv konspiracji w Brześciu, a następnie w 1944 roku byłem żołnierzem oddziału partyzanckiego WA­TRA IV dowodzonego przez ppor. „Marka” Stanisława Nabiałka w ramach 30. Poleskiej i Dywizji AK aż do rozbrojenia 19.08.1944 r. w Wielkich Dębach k/Warszawy. W listopadzie 1944 zostałem aresztowany przez NKWD w Białej Podlaskiej i znalazłem się j wraz z grupą ponad 5 tysięcy żołnierzy AK w 270 obozie NKWD w ZSRR – Borowicze dla jeńców wojennych.

Władysław Swarcewicz

ps. „Duży”, „Władysław”

 

Udostępnij na: