Michał Pszczółkowski dla „Ech Polesia”
Prof. Michał Pszczółkowski: Brześć był liderem na Polesiu, gdy mowa o koloniach urzędniczych
Rzeczywiście, w województwie poleskim Brześć nad Bugiem był zdecydowanym liderem, jeśli chodzi o skalę i jakość przedsięwzięć budowlanych. Nie tylko dlatego, że mieściła się tam siedziba wojewody, ale także z racji strategicznego położenia miasta – na ważnych szlakach komunikacyjnych i węźle kolejowym. Nie bez powodu to właśnie tutaj umieszczono delegaturę Ministerstwa Robót Publicznych z inż. Aleksandrem Próchnickim na czele, który bezpośrednio kierował programem budowy kolonii urzędniczych. Także w Brześciu powstała jedna z największych kolonii, o starannie zaplanowanym układzie urbanistycznym i rozbudowanym zespole budynków mieszkalnych i towarzyszących – mówi w rozmowie z „Echami Polesia” prof. Michał Pszczółkowski autor książki „Czterdzieści miast-ogrodów. Dzieje budowy i architektura kolonii urzędniczych na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej 1924-1925”, wydanej jesienią 2025 roku przez Narodowy Instytut Polskiego Dziedzictwa Kulturowego za Granicą „Polonika”

Prof. Michał Pszczółkowski urodził się w 1981 roku w Ostrołęce. W 2005 roku ukończył studia magisterskie na kierunku ochrona dóbr kultury (specjalność: konserwatorstwo) na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Studiował także w Oldenburgu i Bambergu. W 2010 roku ukończył studia doktoranckie na macierzystej uczelni. W 2018 roku uzyskał habilitację na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej. Obecnie jest pracownikiem Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i Uniwersytetu Zielonogórskiego. Spod jego pióra wyszły takie publikacje jak „Toruńska architektura XX wieku” (Toruń 2012), „Architektura szkolna II Rzeczypospolitej” (Łódź 2017), „Lwów między wojnami. Opowieść o życiu miasta 1918-1939” (Łódź 2024). Szczególnie dużo uwagi poświęca architekturze miast regionu kujawsko-pomorskiego, z którym jest związany.
Tomasz Otocki, „Echa Polesia”: „Czterdzieści miast-ogrodów” to Pana kolejna książka, która dotyczy Ziem Wschodnich II RP. Wcześniej spod Pana pióra wyszła choćby taka publikacja jak „Kresy nowoczesne. Architektura na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej 1921–1939” (Łódź 2016). Tymczasem mieszka Pan w Toruniu, pracuje w Gdańsku i dotychczas zajmował się Pan głównie ziemiami zachodnimi – architekturą Torunia, Bydgoszczy, Włocławka. Skąd decyzja, by z kujawsko-pomorskiego zajrzeć bardziej w kierunku wschodnim?
Prof. Michał Pszczółkowski: Jak Pan sam zauważył, jestem autorem m.in. książki „Kresy nowoczesne”, więc tematyka ziem wschodnich nie jest mi obca. Choć mieszkam w Toruniu, pracuję w Gdańsku i z racji miejsca zamieszkania często piszę o architekturze Pomorza, Kujaw czy ostatnio także Ziemi Lubuskiej, to jednak Kresy Wschodnie stanowią od dawna jeden z głównych kierunków moich badań. To zainteresowanie zrodziło się kilkanaście lat temu, gdy przygotowywałem dużą monografię o architekturze użyteczności publicznej II Rzeczypospolitej. Zauważyłem wtedy, że w literaturze tematu bardzo rzadko pojawiają się odniesienia do realizacji kresowych. Zadałem więc sobie pytanie: czy wynika to z braku znaczących przykładów, czy może raczej z powojennego tabu i utrwalonego przekonania, że o „utraconych ziemiach” nie warto pisać? Założyłem, że to raczej to drugie — i wkrótce badania potwierdziły, że za wschodnią granicą pozostało wiele niezwykle interesujących, a przy tym ważnych dla historii polskiej architektury realizacji.
Zapytam Pana jako już specjalistę w tej dziedzinie: czy polska architektura na Kresach wyróżniała się czymś na tle architektury w Polsce centralnej, zachodniej i południowej, czy mieliśmy do czynienia z ogólnymi trendami, które łączyły takie ośrodki jak Poznań, Gdynia, Brześć czy Grodno?
Można powiedzieć, że i tak, i tak. Jedno nie wykluczało drugiego, raczej obie te okoliczności się wzajemnie uzupełniały. Oczywiście w dwudziestoleciu międzywojennym funkcjonowały silne trendy ogólnopolskie, generowane przez największe ośrodki projektowe – Warszawę, Kraków, Poznań czy Lwów. Z tych centrów promieniowały rozwiązania formalne i funkcjonalne, które trafiały następnie do innych części kraju. Z tej perspektywy architektura Kresów miała wiele wspólnego z tym, co powstawało w Polsce Centralnej czy Zachodniej, zwłaszcza że część inwestycji realizowano według projektów tych samych biur lub instytucji – chociażby Banku Polskiego czy dyrekcji kolejowych.
Jednocześnie jednak Kresy Wschodnie miały swoją wyraźną specyfikę. Po ogromnych zniszczeniach I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej wymagały one rozległych inwestycji odbudowujących infrastrukturę państwa i tworzących zaplecze administracyjne. To właśnie tam podjęto działania, jakich nie obserwujemy w takiej skali na zachód od Bugu. Jednym z nich była bezprecedensowa akcja budowy osiedli dla urzędników państwowych – tzw. kolonii – która stała się przedmiotem mojej książki „Czterdzieści miast-ogrodów”.
Książka ukazała się z okazji 100-lecia rozpoczęcia budowy kolonii urzędniczych na Kresach Wschodnich. Dlaczego w 1924 roku ogóle zaistniała taka potrzeba, jakie były tutaj uwarunkowania?
Po odzyskaniu niepodległości państwo polskie musiało organizować system administracyjny, w tym również zaplecze dla instytucji i urzędów, a to oznaczało potrzebę budowy odpowiednich mieszkań. Na Kresach Wschodnich sytuacja była szczególnie trudna. Te ziemie zostały zniszczone w czasie I wojny światowej i wojny polsko-bolszewickiej, infrastruktura była w wielu miejscach zrujnowana, a kadra urzędnicza – nowa, często przybyła z innych części kraju – nie miała gdzie mieszkać. Właśnie z tej potrzeby zrodził się program kolonii urzędniczych, rozpoczęty w połowie 1924 roku z inicjatywy Ministerstwa Robót Publicznych. Był to element szerszej polityki państwa, które chciało nie tylko zapewnić swoim pracownikom godne warunki życia, ale też trwale zakorzenić polską administrację na terenach dopiero co scalonych z Rzecząpospolitą. Wcześniej nie było możliwości, żeby podjąć tak duży program ze względu na problemy gospodarcze, zwłaszcza inflację – dopiero ustabilizowanie waluty po reformie Grabskiego pozwoliło na podejmowanie większych inwestycji.
Można więc powiedzieć, że była to inwestycja o podwójnym znaczeniu – praktycznym i symbolicznym. Z jednej strony chodziło o budowę mieszkań, z drugiej – o umocnienie polskiej obecności na Kresach i stworzenie tam przestrzeni nowoczesnego, uporządkowanego życia. Kolonie urzędnicze stały się w tym sensie częścią wielkiego projektu cywilizacyjnego II Rzeczypospolitej.
Patrząc na mapę kolonii urzędniczych w województwie poleskim, mamy tutaj przede wszystkim Brześć nad Bugiem, ale także inne ośrodki administracyjne – powiatowe. Oczywiście Brześć był liderem w dziedzinie nowoczesnej architektury międzywojnia…
Rzeczywiście, w województwie poleskim Brześć nad Bugiem był zdecydowanym liderem, jeśli chodzi o skalę i jakość przedsięwzięć budowlanych. Nie tylko dlatego, że mieściła się tam siedziba wojewody, ale także z racji strategicznego położenia miasta – na ważnych szlakach komunikacyjnych i węźle kolejowym. Nie bez powodu to właśnie tutaj umieszczono delegaturę Ministerstwa Robót Publicznych z inż. Aleksandrem Próchnickim na czele, który bezpośrednio kierował programem budowy kolonii urzędniczych.
Także w Brześciu powstała jedna z największych kolonii, o starannie zaplanowanym układzie urbanistycznym i rozbudowanym zespole budynków mieszkalnych i towarzyszących.

Czy może opisać Pan kolonie urzędnicze w innych miastach powiatowych tego województwa? Czy na „kolejnym miejscu” był tutaj Pińsk, który w pierwotnych planach miał być tego województwa stolicą?
W mniejszych ośrodkach województwa poleskiego – miastach powiatowych – realizacje miały znacznie skromniejszy charakter, były dostosowane do wielkości miasta i liczby urzędów. Także w Pińsku, który początkowo rzeczywiście rozważano jako stolicę województwa, zaplanowano kolonię w skali powiatowej, zresztą zrealizowaną ostatecznie w niewielkim zakresie.

Planowano kolonię w rejonie nowego kompleksu urzędowego, jednak przedsięwzięcie zrealizowano tylko częściowo. Budynki kolonii powiatowych miały przeważnie formy bardziej uproszczone – często drewniane, parterowe, w duchu wpisującym się w małomiasteczkową zabudowę. Trzeba też pamiętać, że w województwie poleskim warunki terenowe i gospodarcze były wyjątkowo trudne – podmokły grunt, słaba infrastruktura techniczna, ograniczone środki. To sprawiało, że inwestycje musiały być racjonalne, tanie i łatwe w realizacji. Dlatego kolonie na Polesiu różniły się od tych na przykład w województwie wileńskim: były bardziej skromne, ale niosły ten sam przekaz – wprowadzenie ładu, nowoczesności i obecności państwa w krajobrazie dotąd bardzo peryferyjnym.

Głównym architektem kolonii urzędniczej w Brześciu nad Bugiem był inż. arch. Julian Lisiecki, pochodzący z Kongresówki, studiujący w Karlsruhe, do 1918 roku raczej nie związany z Polesiem. Czy może Pan przybliżyć czytelnikom „Ech Polesia” tę postać? Zaprojektował nie tylko kolonię urzędniczą, ale także kasyno miejskie.
Do projektowania kolonii zaangażowano dużą grupę architektów, przeważnie warszawskich, choć czasem także z miast kresowych. Początkowo była to grupa 15 architektów, w drugim sezonie prac dokooptowano jeszcze 14. Lisiecki należał do najciekawszych postaci z tego grona. Dzisiaj jest niemal zapomniany, ale w latach 20. należał do grona czołowych architektów pracujących dla administracji państwowej. Pochodził z Królestwa Polskiego, studiował w Karlsruhe, a po powrocie do kraju związał się z warszawskim środowiskiem inżynierskim. W 1919 roku rozpoczął pracę w Ministerstwie Robót Publicznych, a z czasem powierzano mu coraz bardziej odpowiedzialne zadania projektowe. Finalnie to właśnie jemu powierzono projekt jednej z największych kolonii urzędniczych – w Brześciu nad Bugiem, gdzie zaprojektował zarówno koncepcję urbanistyczną, jak i wszystkie obiekty mieszkalne. Kolonia im. Gabriela Narutowicza w Brześciu była jego sztandarowym dziełem – zaprojektował ją jako symetryczny zespół z centralnym placem i budynkiem kasyna urzędniczego, który pełnił też funkcję reprezentacyjną.

Oprócz tej realizacji Lisiecki opracował projekty dla dwóch innych kolonii w Brześciu („Schronisko”, „Tartak”). Warto tutaj podkreślić, że choć nie pochodził z Polesia i wcześniej nie był z nim związany, potrafił bardzo dobrze odczytać lokalny kontekst. W Brześciu pozostawił po sobie dzieło o wyjątkowej skali i jakości – można powiedzieć, że to właśnie on stworzył architektoniczny wzorzec „miasta-ogrodu urzędniczego” na Kresach.
W koloniach urzędniczych na Polesiu warunki do życia nie były łatwe, często nie mieliśmy do czynienia z luksusami. W swojej książce cytuje Pan Bohdana Nielubowicza, mieszkańca kolonii brzeskiej: „Nasz dom w Brześciu miał doprowadzony jedynie prąd elektryczny. Wodę czerpało się ze studni kopanej, zaopatrzonej w ręczną pompę żeliwną. Kanalizacji nie było również. Przy domu, od strony podwórza, był wybetonowany dół kloaczny, opróżniany co pewien czas. Zajeżdżał wówczas beczkowóz i ludzie z czerpakami na długich drągach wybierali nieczystości i wlewali do beczki. Pomieszczenie łazienkowe było bardzo prymitywne, stała tam wanna z blachy cynkowej i umywalka z miednicą i dzbankiem. Ciepłą wodę do mycia i kąpieli trzeba było grzać na płycie kuchennej”. Czy Brześć nad Bugiem był niechlubnych wyjątkiem na mapie Ziem Wschodnich? Czy to był standard przez całe dwudziestolecie, czy to się później zmieniało?
Nie, Brześć w żadnym razie nie był wyjątkiem – raczej reprezentował realia typowe dla Kresów Wschodnich w tamtym czasie. Trzeba pamiętać, że w połowie lat 20. cała infrastruktura techniczna w tym regionie była dopiero w fazie odbudowy. Wodociągi, kanalizacja, drogi czy sieci energetyczne dopiero powstawały, a w wielu miastach wciąż korzystano ze studni i pomp ręcznych. To, co opisał Bohdan Nielubowicz, było po prostu codziennością urzędniczej rzeczywistości na tych terenach. Dlatego to właśnie tutaj zrealizowano tak wielki projekt, bo tu potrzeby były największe. Kolonie urzędnicze miały zapewniać przede wszystkim dach nad głową i elementarne warunki sanitarne. Ich celem nie było tworzenie luksusu, tylko umożliwienie sprawnego funkcjonowania administracji państwowej. Z biegiem lat sytuacja oczywiście się poprawiała – stopniowo doprowadzano wodociągi, budowano drogi, modernizowano instalacje. Ale przez większą część dwudziestolecia warunki pozostawały dość skromne. Warto jednak podkreślić, że przy całym tym niedostatku technicznym kolonie miały wysoki poziom organizacji przestrzennej – to były dobrze zaplanowane, zielone i spokojne zespoły mieszkaniowe, które zapewniały urzędnikom pewną stabilność i poczucie ładu. W tamtych realiach to był luksus.
Czy może Pan powiedzieć, jaki był los kolonii urzędniczych w latach trzydziestych, gdy przynajmniej w Brześciu nad Bugiem królował już nowy styl, a więc modernizm?
W latach trzydziestych kolonie urzędnicze wciąż pełniły swoją pierwotną funkcję, choć rzeczywiście pod względem architektonicznym zaczęły się już nieco starzeć. W miastach kresowych – jak i w ogóle w całej Polsce – pojawiał się wówczas nowy język formalny – modernizm, który stopniowo wypierał wcześniejszą, tradycjonalną konwencję w duchu polskiego dworku. Nie oznaczało to jednak radykalnego zerwania: kolonie pozostawały ważną częścią miejskiej tkanki, a ich planowa struktura i spokojna zabudowa dobrze wpisywały się w rozwijające się miasta.
Co stało się z tymi koloniami po 17 września 1939 roku i aneksji Polesia przez Związek Sowiecki?
Budynki zajęły instytucje sowieckie, a część mieszkań została przejęta przez urzędników i funkcjonariuszy nowej władzy. Zabudowa kolonii uległa stopniowej degradacji, nie prowadzono tam bowiem żadnych systematycznych prac konserwatorskich, często zmieniano funkcje budynków, dobudowywano elementy obce pierwotnej kompozycji.
Jaka część kolonii urzędniczych na Polesiu ocalała do chwili obecnej? Jaka jest ich funkcja we współczesnej Białorusi i stan zakonserwowania? Czy wciąż istnieje ryzyko wyburzeń, skoro pewna część kolonii nie dotrwała już do naszych czasów?
Zachowanie kolonii urzędniczych na Polesiu jest bardzo nieznaczne. Właściwie tylko w przypadku Brześcia możemy mówić o dużym stopniu zachowania— mamy tu zachowane układy ulic, a także pojedyncze domy lub całe ich szeregi.

W innych miejscowościach zachowały się raczej pojedyncze domy lub ich relikty, bywa też, że nie ma nic. W Pińsku zachowany jest jeden obiekt ze zrealizowanych prawdopodobnie trzech (planowano budowę sześciu). W Drohiczynie jedyną pozostałością po kolonii jest dawny dom kawalerski, obecnie całkowicie przebudowany (jedynie z trudem można w nim dostrzec pozostałości pierwotnej bryły). Nie zachowała się kolonia w Stolinie – były to drewniane obiekty, które zapewne uległy zniszczeniu w latach II wojny światowej albo po wojnie, natomiast w Kobryniu i Łunińcu prawdopodobnie nie zostały nawet zrealizowane, chociaż zachowane są projekty – nie dotarłem natomiast do jakichkolwiek fotografii ani informacji o budowie.

Chcę natomiast zaznaczyć, że pomimo znikomego stanu zachowania można mówić o pewnym pozytywnym zjawisku: w ostatnich latach coraz częściej pojawiają się lokalni badacze, pasjonaci i fotografowie, którzy dokumentują kolonie, publikują materiały w internecie i zwracają uwagę na ich wartość. To nie jest jeszcze ochrona instytucjonalna, ale ważny krok w stronę zachowania pamięci i świadomości, że ta architektura jest częścią wspólnej historii regionu.
Dziękuję Panu za rozmowę.
Informacja od „Poloniki”:
Bogato ilustrowana monografia „Czterdzieści miast ogrodów. Dzieje budowy i architektura kolonii urzędniczych na ziemiach wschodnich II Rzeczypospolitej 1924–1925”, została wydana przez Instytut Polonika w Warszawie w ramach serii „Studia i Materiały”. Książka wypełnia istotną lukę w badaniach nad architekturą polskiego dwudziestolecia międzywojennego, ukazując zarówno wymiar urbanistyczny i architektoniczny a także kontekst propagandowy całego przedsięwzięcia. To opowieść o ambicjach odradzającego się państwa i o nieznanych szerzej fragmentach polskiego dziedzictwa, które dziś znajduje się na terenie czterech krajów: Polski, Litwy, Ukrainy i Białorusi.
Data publikacji nie jest przypadkowa – w tym roku mija sto lat od publikacji przez Ministerstwo Robót Publicznych Rzeczypospolitej Polskiej zeszytów „Budowa domów dla urzędników państwowych”, opisujących rozpoczętą w połowie 1924 r. akcję budowy osiedli mieszkaniowych dla pracowników administracji publicznej.
Akcja budowy osiedli mieszkaniowych dla pracowników administracji publicznej jest dziś zakorzeniona w świadomości tylko nielicznych badaczy. Projekt kolonii urzędniczych – nazwanych przez autora „miastami-ogrodami” – jest świadectwem kompleksowej polityki publicznej oraz ambicji odradzającego się kraju. Niewątpliwie można mówić o dwuwymiarowym aspekcie budowy tych osiedli. Autor, precyzyjnie opisując zamysł urbanistyczny i architektoniczny, nie poprzestaje jedynie na analizie warstwy materialnej i funkcjonalnej omawianych zabytków. W projekcie budowlanym dostrzega również ważny kontekst propagandowy.
Książka jest bogato ilustrowana, a wśród planów, rycin i zdjęć znajduje się szereg trudno dziś dostępnych materiałów źródłowych. Autor prezentuje kompleks zabytków architektoniczno-urbanistycznych, który do tej pory nie był odpowiednio zabezpieczany i poddawany pracom konserwatorskim, ani nawet właściwie zinwentaryzowany i opisany. Do 1989 r. przyczyny tego stanu rzeczy były oczywiste, a prezentacja obecności polskiej na terenie dawnej Rzeczypospolitej niemożliwa do podjęcia. Niestety, dzisiaj z powodu obecnej sytuacji politycznej na Białorusi również trudno mówić o swobodzie prowadzenia badań naukowych nad tą częścią polskiej spuścizny kulturowej doby międzywojnia. Jak przyznaje sam autor, archiwa wciąż skrywają wiele istotnych dokumentów.
Promocja książki odbyła się w Warszawie w dniu 30 września, w Domu Spotkań z Historią przy ul. Karowej, z udziałem autora prof. Michała Pszczółkowskiego





