Księdza Wacława pamiętałam jeszcze z lat mojego dzieciństwa w Baranowiczach, kiedy on zastępował naszego proboszcza Stanisława Rogowskiego. Też wiele dobrego słyszałam o nim od starszego pokolenia parafian nie tylko w Baranowiczach, a i w Nowej Myszy, gdzie też pełnił posługę w latach 1980-1984. Pamiętam także dzień 27 września 1981 roku w Niedźwiedzicy. Był to dzień 50-lecia kapłaństwa księdza Wacława Piątkowskiego. Natomiast poznałam go osobiście już w 1985 roku, kiedy udzielił Chrztu Świętego mojej córce.
Moje ostatnie spotkanie z księdzem Wacławem Piątkowskim odbyło się na Swięto Trzech Króli w 1990 r., kiedy postanowiłam go odwiedzić w Niedźwiedzicy i złożyć życzenia noworoczne. Pamiętam, że wówczas spadło wyjątkowo dużo śniegu. Był to bardzo zimny, ponad 25 stopni mrozu, dzień. Z dworca autobusowego w Baranowiczach dojechałam do Lachowicz. Ale okazało się, że w żwiązku z mrozem i śnieżycą zostały odwołane autobusy do Niedźwiedzicy. Poszłam wtedy na autostopa – poszczęściło – wziął mnie kierowca dużej ciężarówki i dowiózł do zakrętu, a dalej poszłam na piechotę.
Cała wieś jakby tonęła w biało-niebieskiej mroźnej mgle. Doszłam do domu obok kościoła, w którym ksiądz mieszkał. Była to zwykła, bardzo skromna chata wiejska z dużym gankiem. Weszłam. W domu paliło się w piecu, było ciepło, ale przez niezbyt szczelne drzwi przenikał chłód. „Niech będzie pochwalony Jezyzus Chrystus” – tak się witało i pozdrawiało w naszych stronach od zawsze. Gospodyni domu była w kuchni i przywitała mnie niezbyt przychylnie. Powiedziałam że do księdza Wacława. On wyszedł z maleńkiego ciemnego pokoju – w walonkach, ciepłych pikowanych spodniach i pikowanej kamizelce z szalikiem owinietym wokół chudziutkiej szyi. Od czasu, gdy ostatnio jego widziałam, bardzo zestarzał się i osłabł. Ale swoją posługę proboszcza pełnił w każdym stanie i zawsze był gotowy na posterunku – i na chrzciny, i do chorego, i do zmarłego… Kościół w Niedźwiedzicy jest duży i zimny, tam nawet w ciepłą pogodę są przeciągi. Zaprosił więc mnie do pokoju – wręczyłam mu moje podarunki: słodycze, kawę, herbatę. Usiadłam. I znowu zobaczyłam te niezwykłe oczy – mimo wieku wciąż młode, mądre, które wszystko rozumieją i w których jest tyle miłości do każdego człowieka. Już wtedy wiedziałam, że siedzę obok legendy. Obok bohatera. Obok najwybitniejszego kapłana mojej ziemi, który w tak tragicznym okresie naszej historii tu został i wziął na siebie odpowiedzialność za życie duchowe całej diecezji. Opowiadałam mu o tym, co dzieje się w Brześciu i jak wygląda teraz jego dzieło – Kościół p.w. Matki Bożej Królowej Polskiej w Brześciu, który on budował przed wojną i w czasie wojny. Długo toczyła się nasza rozmowa. Pokazywał mnie dawne zdjęcia z Rzymu, gdzie studiował, z Pińska, z Nieświeża… Opowiadał o swojej pasji – o muzyce i miłości do śpiewu. Miał piękną barwę głosu, słynął w młodsych latach z pięknych danych wokalnych, grał na organach.
Pożegnałam go wtedy, kiedy odczułam jego zmęczenie. Błogosławił mnie. Odprowadzając, wyszedł na ganek – bez czapki i kurtki, prosiłam go szybko wrócić do pokoju. Nie posłuchał, lecz długo stał na ganku i patrzył na drogę, którą szłam. Kilka razy odwracałam się i machałam mu ręką, a moje łzy od razu zamarzały na mrozie… Być może przeczuwałam już wtedy, że więcej nigdy nie zobaczymy się.
Obecnie, gdy nadarza się taka okazja, odwiedzam grób ś.p. księdza Wacława w Niedźwiedzicy. Bo ks. Wacław jest dla mnie wzorem kapłana, który autentycznie zaparł się samego siebie i poszedł za Chrystusem, by służyć innym ludziom. Bo jego żywy przykład, także w najtrudniejszych chwilach mojego życia pomógł mnie nie utracić wiary – ani w Pana Boga, ani w innych ludzi.
I jakież było moje wzruszenie i radość, kiedy pewnego dnia tego roku na jednej z warszawskich ulic w przypadkowym starszym przechodniu podczas okazyjnej rozmowy poznaliśmy bratanka ś.p. księdza Wacława! W dodatku nieco później przekazał on naszej redakcji wspomnienia księdza Wacława Piątkowskiego. – Zapewne nie był to zwykły przypadek, lecz stało sie tak po to, by za naszym pośrednictwem przeczytał o tym też ktoś na Polesiu. Bo też jesteśmy powołani, by głosić Dobrą Nowinę!
Anna Jurkowska