Minęło już ponad 30 lat od czasu, kiedy dnia 13 kwietnia 1991 roku święty Jan Paweł II ustanowił archidiecezję mińsko-mohylewską, łącząc diecezję mińską z archidiecezją mohylewską i ustanawiając w Mińsku stolicę prowincji kościelnej, przywracając w ten sposób do życia struktury kościelne na terytorium niepodległej Białorusi po dziesięcioleciach dominacji bezbożnego sowieckiego reżimu oraz prześladowań wiary i Kościoła.

Był to radosny czas spełnionych nadziei i marzeń pokolenia naszych rodziców i dziadków, ale i czas wytężonej pracy przy odbudowie naszych świątyń. Na Białorusi wówczas pozostawali jeszcze tylko nieliczni kapłani, którzy zdążyli powrócić ze stalinowskich łagrów. Na pomoc odradzającemu się Kościołowi na Białorusi zaczęli przybywać księża zza granicy, generalnie z Polski. Tak naprawdę, szczególnie ci pierwsi – jechali w nieznane, nie wiedząc co i kto na nich tu czeka, jaki los ich tu spotka. Jak to było? –  Proponujemy uwadze Państwa fragmenty wspomnień księdza Józefa Dziekońskiego, księdza, obdarzonego talentem poety i niestrudzonego ewangelizatora oraz wywiad, udzielony przez niego siostrze zakonnej w Warszawie.

 

„DAM WAM RYBY I LICZNE WYSPY”

 

INSPIRACJA niniejszych wspomnień

Czy można przeniknąć i opisać dokładnie misję Ducha Świętego, który przenika wszystko, a jest nieprzenikniony dla umysłu ludzkiego?. O tej to Jego misji, w której On pozwolił mi wziąć udział, chcę opowiedzieć. Zachęciły mnie do tego  różne osoby; najpierw osoby duchowne. Pierwszą – była siostra ze Zgromadzenia Misjonarek Świętej Rodziny, spotkana w pociągu, w czerwcu 2016; powiedziała mi podczas podróży do Warszawy: „jeśli ksiądz nie napisze tych wspomnień, to będzie miał grzech zaniedbania wobec Kościoła”. Zdarzyło się niebawem, że przekazałem kilka faktów z tej mojej misji, pewnej siostrze dominikance, odpowiedzialnej z ramienia naszego Episkopatu, za relacje o misjach na Wschodzie. Mówiłem o tamtych sprawach niechętnie, m. in. ze względu na fragmentaryczny a przez to nie całkiem prawdziwy, obraz wydarzeń. Ten lakoniczny opis spraw tam ukazanych, prawie całkowicie mnie zahamował, co do jakiegokolwiek i gdziekolwiek wspominania na ten temat. Jednak co pewien czas jacyś ludzie, tak jak np. mój siostrzeniec, Grzegorz, zachęcało mnie do opisania wydarzeń z życia Kościoła na Wschodzie. Ale to był za mały wewnętrzny impuls. Jak mawiał biblista, ks. Jerzy z Brześcia: „nie nadszedł jeszcze taki wicher by poruszył tę skałę”. Wichru  nie było, ale wystarczyła jedna zachęta, przy wspólnym śniadaniu, pana Pawła, organisty z parafii, w której rezyduję. To była chyba ta kropla, która przeważyła moje przekonanie na korzyść zdania sprawy z tej misji, w której miałem zaszczyt wziąć udział. Może wcześniej brakowało mi jeszcze pewnego dystansu czasowego, do tego co osobiste, intymne, między Panem i Jego „nieużytecznym sługą”. A być może – jak mówi starożytny poeta, Horacy, że to co napisane można, wyprowadzać na światło dzienne, dopiero po upływie lat. Mam nadzieję, że to właśnie teraz nadszedł czas, aby przybliżyć coś z tego, co wydarzyło się w latach 1990-2005, w pewnej części wschodniego Polesia zwanego Mozyrskim oraz w latach 2006-2011 w Baranowiczach i powiecie Baranowickim a także innych powiatach, należących do dekanatu Baranowickiego.

Inspiracja tej misji nie pochodzi ode mnie. Otóż, po powrocie z kolejnej niedzielnej posługi diakońskiej, w kościele św. Katarzyny na Służewcu,w Warszawie, podczas krótkiego odpoczynku, we śnie pojawiły się słowa: „DAM WAM RYBY I LICZNE WYSPY”. Po przebudzeniu, próbowałem taką obietnicę odnaleźć w Piśmie, ale tam jej nie było. Znajdowałem słowa podobne do nich, jak te: „Wyspy, posłuchajcie Mnie… powołał mnie Pan…”. Ale nic tam nie ma o rybach.  Chyba, że w przypowieści Pana o królestwie Bożym, które jest podobne do sieci. O rybach wrzuconych do naczyń, lub precz wyrzuconych… Frapowały więc mnie usłyszane przeze mnie  słowa. Dopiero, gdy znalazłem się na terenie obwodu homelskiego, Republiki Białoruskiej ZSRR, powoli odczytywałem realne odpowiedniki tych słów. Zwłaszcza wtedy, gdy otrzymałem dekret kardynała Kazimierza Świątka, który czynił mnie dziekanem – odpowiedzialnym za katolików całej obłasti – województwa, którego głównym miastem był Homel. Z czasem wydawało mi się, że owe wyspy to ponad dwadzieścia powiatów tego obwodu, a ryby to ludzie, mieszkający w nich. A słowo „wam” odnosi się do misjonarzy, którzy tam będą się  trudzić, aby łowić owe „ryby” i budować z nimi nowe wspólnoty i świątynie katolickie. Tym bardziej, że nie zastałem tam, w całym województwie, ani jednej zorganizowanej wspólnoty, ani jednego budynku kościelnego, prócz tych zrujnowanych do cna, lub nie nadających się do sprawowania liturgii, bez uprzedniego remontu.

Drugim momentem na który trzeba zwrócić uwagę, to była propozycja mojego nowego proboszcza, księdza Franciszka Głuszcza (+), gdy byłem wikariuszem w Brwinowie (1988/89), abym pojechał z nim, jako vice-dziekanem, na spotkanie  księdza Prymasa  Glempa z dziekanami. Pod koniec konferencji, ksiądz Prymas powiedział: „Rozjaśnia się na Wschodzie. Gdy będzie już taka potrzeba, to będziemy wysyłać tam na misje tych, którzy będą chcieli”…..

Ze wspomnień ks. Józefa Dziekońskiego

 

Ks. Józef Dziekoński

Ks. kan. Józef Dziekoński. Piaseczno, 2018 rok.

Data ur.: 16.01.1948, Wyszowate, pow. Mońki;

Święcenia kapłańskie: 08.06.1986, Warszawa;

Przynależność: Archidiecezja Warszawska;

Ewangelizacja, kraj: BIAŁORUŚ.

Okres: od 1990 do 2011.

 

Diecezja pińska: od 1990 do 2006 w parafii w Mozyrzu p. w. Wniebowzięcia NMP. Organizacja parafii, odbudowa kościoła św. Michała, praca duszpasterska, przygotowywanie do sakramentów świętych. Miejsca dojazdowe: Chojniki (budowa kościoła), Petryków, Oktiabrskij, Potasznia, Kalinkowicze, Kruszniki, posługa proboszcza i dziekana. Od 2006 do 2011 praca w parafii p. w. Podwyższenia Krzyża św. w Baranowiczach oraz dojazdowej, oddalonej o 30 km, parafii w Lesnaja p. w. M.B. Anielskiej. Obowiązki proboszcza, dziekana, praca duszpasterska. Przyczynił się do zarejestrowania nowej parafii p. w. św. Jana Pawła II, w nowym rejonie Baranowicz „Borowki”. Moderator „Legionu Maryi” na Białorusi (dekret kard. K. Świątka).

 

Wywiad: 24.02.2016, Warszawa

 

Do której parafii na Białorusi ksiądz był skierowany i jakie były początki księdza posługi?

Przybyłem do miasta Mozyrz, na terenie należącym do „strefy skażenia czarnobylskiego”, gdzie nie było parafii od początku lat trzydziestych XX wieku. Gdy przyjechałem na Białoruś w 1990 roku, był jeszcze Związek Radziecki. Zostałem skierowany do Mozyrza, przez bpa Tadeusza Kondrusiewicza, z obowiązkiem zgłoszenia się do ks. prałata Kazimierza Świątka, w Pińsku,   wikariusza generalnego (późniejszego kardynała) tegoż biskupa. Z trudem otrzymałem od władz sprawkę, czyli państwowe pozwolenie na posługę kapłańską, ograniczającą mnie tylko w posłudze duszpasterskiej do miasta Mozyrza (110 tys.). Gdy przyjechałem do Mozyrza, wówczas zorientowałem się, że jest nas tylko dwóch na całym tym terytorium: ks. Sławomir Laskowski, który do tej pory jest na Białorusi i pracuje w Homlu, oddalonym  o 160 km od Mozyrza oraz ja. Cały teren leży w strefie skażenia promieniotwórczego, po wybuchu elektrowni atomowej w Czarnobylu. W Mozyrzu nie było od dziesiątków lat ani świątyni, ani parafii katolickiej. Byli tylko ludzie, których też trzeba było szukać i zgromadzić. Przez pierwsze dwa miesiące mieszkałem u pewnej rozbitej rodziny, bo żyła tam tylko matka Maria Zacharienko z córką Ludmiłą. Tam też odprawiałem codziennie Mszę św. w pokoju, w którym  czasowo zamieszkałem. Od samego początku zająłem się odzyskiwaniem budynku kościoła, który od lat był nieczynny.  Był on własnością państwa, mocno poprzerabiany i  zdewastowany.  Nie był znany dawny tytuł tego kościoła. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że jest pod wezwaniem św. Michała Archanioła. Żeby zacząć starać się o zwrot kościoła, trzeba było najpierw zarejestrować parafię. W Mozyrzu było wtedy około 110 tys. mieszkańców, a katolików, których udało mi się po latach odnaleźć, było około 300. Zacząłem więc od odszukiwania wiernych. Otrzymywałem informacje w dwojaki sposób: od chorych, do których najpierw docierałem ze Spowiedzią i Komunią św., a także, gdy chodziłem po wioskach. Wchodząc do domu mówiłem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Jeśli ktoś odpowiedział: „Na wieki wieków. Amen”, to oznaczało, że jest katolikiem. Takie rady dawał przyjeżdżającym kapłanom do pracy na Białoruś ks. prałat Kazimierz Świątek. Dzięki temu udało się dotrzeć do wielu wiernych, w okolicznych miejscowościach. Na Paschę, po kilku latach, gdy już był odebrany kościół, można było naliczyć 120 osób;  zimą było ich mniej, ok. 70 osób, na dwóch Mszach św. w niedzielę i święta. Widząc potrzeby duchowe wiernych okolicznych miejscowości, nie zważałem na zakazy władz państwowych. Pracowałem więc w ukryciu, niosąc ludziom posługę kapłańską także w Lelczycach, Gruszowce, powiecie Narowla i innych wioskach. Po dwóch miesiącach szesnastoletni chłopiec, Witalis Myszona, który obecnie jest kapłanem i pracuje w parafii w Lelczycach, powiedział mi, że jego starsza krewna wyjeżdża na Ukrainę. Będzie więc wolne mieszkanie i potrzebny jest ktoś, kto mógłby zaopiekować się tym mieszkaniem. Opłaciłem więc za pokój z góry, po 30 rubli za miesiąc, i zamieszkałem. W pokoju nakleiłem na ścianach stacje drogi krzyżowej. W krzyżu drewnianym, złożonym z dwu części, w kształcie dawnego piórnika, zasuwanego, otrzymanym kiedyś od kolegi Leonardasa Januszkasa,  poszerzyłem otwór i włożyłem naczyńko dla olejów św., takie większe, w którym mogłem  pomieścić około 10 konsekrowanych komunikantów, które tam wmieszczałem. Ażeby dostać się do krzyża, trzeba było wejść na krzesło i wspiąć się. I krzyż wtedy można było zdjąć lub powiesić, dlatego nikt nie mógł sprofanować tam Najświętszego Sakramentu, nawet mężczyzna największego wzrostu. Nikt się nie domyślał, że ten krzyż to – ukryte małe tabernakulum. Było to pierwsze tabernakulum w tym mieście, od lat trzydziestych dwudziestego wieku,  gdy biskup Tadeusz Kondrusiewicz dał mi pozwolenie, aby w bloku mieszkalnym przechowywać Najświętsze Dary. W ten sposób, w mieszkaniu był Najświętszy Sakrament, ewenement w sowieckich czasach, gdzie nie było jeszcze kościoła. Cały blok mieszkalny był jakby świątynią. Bóg pod postacią chleba zamieszkał pośród grzeszników. W mieście o którym św. Filip mógłby powiedzieć: „Czy może być coś dobrego z Mozyrza”.  To była mądrość biskupa, i zaufanie do duszpasterza, że da radę skutecznie przechowywać Komunię św. w takich warunkach.  Zaufał, gdy dał takie pozwolenie, na przechowywanie Najświętszego Sakramentu. Od tego momentu, gdy ktoś przyjeżdżał, żeby odprawić Mszę św., to potem mogłem pójść do chorego i zanieść mu Komunię św., zostawiając w tak ukrytym tabernakulum, Komunię świętą dla innych chorych. I tak w mieszkaniu tym spędziłem cztery miesiące, bo nieoczekiwanie przyjechała właścicielka. Po krótkim czasie musiałem się wyprowadzić. Na szczęście znalazła się inna osoba, Teresa, wdowa po wojskowym, która  przyjęła  mnie, ale nie na długo, gdyż przestraszyła się, że może mieć kłopoty, z powodu przechowywania u siebie księdza.

Jak wyglądała organizacja parafii w Mozyrzu?

Jak widać na początku, gdy jeszcze trwał ZSRR, ludzie jeszcze się bali, ale powoli zaczęli się gromadzić w niedzielę na Mszę świętą. Ponieważ kościół nie był jeszcze oddany, więc gromadziliśmy się przed budynkiem byłego kościoła, jak mówiliśmy, i tam odprawiałem Mszę św. Zabytkowy dawniej kościół, ufundowany w 1743-45 roku, zamieniono na Białoruskie Centrum Wioślarstwa. Podzielono na trzy piętra: na dole były sztangi do podnoszenia ciężarów, na drugim „etażu”  rozbieralnie, a na trzecim – sala sportowa do rzucania ciężkimi piłkami. Raz czy dwa, udało nam się wejść na górę, na najwyższą kondygnację, aby odprawić Mszę św. w niedzielę. Jako ołtarz służyły wtedy dwie długie ławki gimnastyczne, które stawialiśmy jedna na drugiej. Ktoś przynosił obrus, ja korporał i kielich.  Wyciągałem z torby ornat oraz albę i ubierałem się. Dla pięciu lub sześciu osób celebrowałem Mszę św. Tyle tylko było na początku. W niedzielę była tam Msza św., o ile pozwolili nam wejść. Ale, jeśli budynek był zamknięty, to Msza św. była sprawowana przed jego drzwiami.  Pewnego razu, gdy właśnie przed budynkiem odprawiana była Msza św., na ulicy, która jest o trzy metry wyżej od kościoła, stał pijany mężczyzna, i cały czas podczas jej trwania, przeklinał. Przypominam sobie też taką sytuację, w tamtych dniach, aż do dziś mi to stoi w oczach – chodząc po terytorium wokół oddanego już budynku byłego kościoła, spostrzegłem, że nieopodal, w kałuży, pływa coś białego. Podchodzę i widzę mokrą kopertę leżącą na wodzie. Nadawca: Prymas Polski, więc zdziwiony podnoszę. Okazało się, że  to jest list adresowany do mnie od ks. prymasa kard. Józefa Glempa. Być może dlatego, że zmieniałem miejsce zamieszkania, a ludzie nawet niewierzący, wiedzieli, że ksiądz musi przychodzić do kościoła. Jak widać skrzynką pocztową okazała się kałuża.

Mozyrz. Pierwsza Msza św. po odzyskaniu budynku kościoła

W jaki sposób udało się odzyskać zabytkowy kościół, kiedy odbyła się jego rekonsekracja?

Zarejestrowaliśmy parafię jako instytucję religijną, mającą osobowość prawną.  I wówczas na naszą prośbę, jako organizacji religijnej, władze miasta zgodnie z prawem Gorbaczowa, o wolności organizacji religijnych, zwróciły nam  kościół. Tak się złożyło, że oddano nam budynek w święto św. Łukasza Ewangelisty, w  1990 roku, w stanie opłakanym. Jednakże kto przyglądał się i zobaczył w jakim stanie znalazła się świątynia, ten nie mógł powstrzymać łez.

Mozyrz. Odrestawrowana w 1995 roku figura Chrystusa w cierniowej koronie

Kościół nam oddali, ale sportsmeni-kajakarze mieli jeszcze tam przez pewien czas swoje zajęcia. Kościół i przylegający do niego klasztor cystersów, został ufundowany w tym samym roku co kościół i zamieniony na internat. Dnia 1 listopada 1990 roku,  oddano nam również część budynku klasztornego, ale w dalszej części sportowcy zajmowali jeszcze część parteru i całe piętro. Swoją część musieliśmy odgrodzić, aby jakoś funkcjonować. Poprosiłem, aby mi dali jakieś pomieszczenie na zakwaterowanie, bo jeśli mnie tutaj nie będzie to wszystkie zebrane materiały budowlane zostaną rozkradzione. Architekt się zgodził, więc zaczęliśmy budować ściankę działową, bo na początku nie mieliśmy nic, ani materiałów, ani pieniędzy. Przyszła mi taka myśl i zadzwoniłem do wioski Gruszówki i poprosiłem, aby każda kobieta wzięła w torebkę foliową cementu ile może i aby to przywieźć ze sobą. Natomiast mężczyźni niech także przyjadą, szczególnie ci, którzy umieją kłaść cegłę. Kobiety rozbijały zwalone słupki parkanu, z białej cegły – i z wnętrza kościoła też przynosiły i oczyszczały porozwalane cegły. Piasek natomiast zbieraliśmy po terytorium – tam gdzie tylko był. Koniecznie bowiem musieliśmy się odgrodzić. I tak zbudowaliśmy ściankę wysokości ok. 4 m. Byłem urzeczony. Nie widziałem jeszcze, aby ludzie podczas pracy, cały dzień śpiewali pieśni religijne po polsku,  tak jak je zapamiętali. Do dziś jeszcze ten śpiew w uszach słyszę. Mężczyźni murowali, a kobiety czyściły i przynosiły cegły. Cały dzień pracowaliśmy. W ten sposób myśmy się odgrodzili. W tym czasie gdy oni budowali ściankę działową, ja zamontowałem swój zamek, bo miałem ze sobą z Polski różne potrzebne instrumenty. I tak powstało własne pomieszczenie do odprawiania Mszy świętej, każdego dnia – korytarz byłego klasztoru. Do niego przylegały pomieszczenia dla przyszłej parafii.

Przybliżał się rok 1991, rok wielkich i oczekiwanych przemian, już pod koniec 1990 roku zaczęli pojawiać się kapłani z Polski. Do Narowli przyjechał ks. Stanisław Sałata ze Zgromadzenia Misjonarzy św. Rodziny. Zaraz po przyjeździe miał bardzo niebezpieczny wypadek samochodowy – mógł zginąć. W końcu września 1990 roku, przyjechał do Lelczyc ks. Zbiegniew Bojar, ze Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa. W ciągu dwóch lat wybudował kościół. A jeszcze przed przymrozkami zdążył położyć blachę na dach kościoła. Mało tego, on jeszcze jeździł przez Mozyr, skąd miał ok. 85 km do mnie, a potem  jechał dalej 85 km do Petrykowa. To on tam jako pierwszy po dziesiątkach lat, zaczął odprawiać Mszę św., gdy ja wcześniej znalazłem mu tamtejszych wiernych.

Szukałem wiernych w tym rejonie w ten sposób.  Wszedłem do jakiejś wioski od domu do domu i mówiłem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Jeśli ktoś mówił: szto? szto? – szedłem dalej,  ale jeśli odpowiedział: „Na wieki wieków. Amen”, to już był to, znaleziony właśnie, katolik. I pytałem, kto tu jest katolikiem w tej wiosce lub jakich jeszcze znacie katolików z tej wioski, lub z innej (taka była moja siatka do łowienia) i w ten sposób znalazłem w petrykowskim rejonie wioski, gdzie byli katolicy. Petryków (była to własność Chodkiewiczów, gdzie sam Chodkiewicz osadził tam Tatarów – widać to było po twarzach mieszkańców.

W Mozyrzu, zanim kościół był poświęcony 29.09. 1995, to przez pięć lat modliliśmy się najpierw w tym korytarzu klasztornym, który miał 20 m długości i ok. 3,20 m szerokości. Ławki były przez ludzi zrobione. Heblowałem ręcznie deski sosnowe, razem z jednym z mężczyzn, który je wykonywał według mego pomysłu. Ławki postawiliśmy wzdłuż ściany; ludzie siedzieli nie twarzą, a bokiem do ołtarza. Na 1 listopada 1990 roku była pierwsza Msza św. w tym budynku odzyskanym. Ks. Zbigniew Bojar przywiózł wtedy z Lelczyc cały autokar ludzi, aby oni pierwszy raz byli na Mszy św. w pomieszczeniu.

Mozyrz, 12.07.1990 r. Msza św. celebrowana przez bpa T. Kondrusiewicza

Zaczęło się to od biskupa T. Kondrusiewicza, który tuż po konsekracji biskupiej objeżdżał wszystkie miejscowości, tam gdzie była jakaś wspólnota katolicka. Najpierw przyjechał do Mozyrza, 12.07.1990 roku. Przyjechali wtedy także: ks. prałat Kazimierz Świątek, wspomniany wikariusz generalny diecezji , ks. Żylis z Indury, jezuita, Litwin  oraz także jezuita, ks. Aleksander Jacyniak, który był na konsekracji biskupa Kondrusiewicza. Ks. Żylis  (wtedy na tym piętrze była pierwsza Msza św. nam pozwolili, bo biskup przyjechał, w czasie kazania bpa Kondrusiewicza wszyscy płakali i on też płakał, wypowiedział takie słynne zdanie,

„Ciażka dola wypała na Biełaruskuju ziamlu. Kosa Czernobyla kasiła i kasit…ale bolsz drenny czym kosa Czernobyla jość „czernobyl duszy” – grech”. Po tych słowach wszyscy wtedy płakali. Po Mszy św. ks. bp Kondrusiewicz powiedział, że przyjdzie czas, kiedy trzeba będzie jeszcze przyjechać i poświęcić ten kościół. Ja w to jeszcze nie wierzyłem, bo kościół był w strasznym stanie, to był koszmar, nie będę opowiadał w szczegółach jak to było – ale mogę tylko powiedzieć, że to nie ja, to Pan Bóg tak sprawiał, że wszystko się udało zrobić. Pamiętam, że na tydzień przed poświęceniem kościoła jechałem jeszcze w okolice Zakopanego, aby przywieźć figury aniołów na ołtarz – dzisiaj powiemy, że to szaleństwo. Najtrudniejsze było przewiezienie figur przez granicę, odprawa celna.  Pojechaliśmy do Warszawy do ks. prałata Maja, który podarował nam nowe tabernakulum do kościoła. Prosiłem siostry, które tam pracowały, żeby modliły się do zmarłych celników. Przyjechaliśmy na granicę, polscy celnicy szybko postawili nam pieczątkę, ale gdy poszliśmy do białoruskich – myślę sobie co tu powiedzieć.

Przyszła mi pewna myśl, więc pytam: „a wy znajecie kakoj siewodnia prazdnik? (czy wiecie jakie jest dzisiaj święto?). Oni: a kakoj? (jaki?). Odpowiadam: Swiatowo Matwieja – a on był tamożnikam (św. Mateusza, a on był celnikiem). Celnicy na to: Eto znacit, szto siewodnia można pić? (To znaczy, że dzisiaj można wypić?). I zaczęli się mocno śmiać. Tak się tym rozbawili, że postawili pieczątkę i bez problemu przejechaliśmy granicę. A powinni  zażądać procedury tzw. wsadu.

Ks.-prałat M. Lipniacki i inni goście podczas rekonsekracji kościoła pw. św.Michała Archanioła w Mozyrzu

Ciekawa jest historia obrazu M. B. Jurewickiej. Oryginalny obraz z Jurewicz na Białorusi, znajduje się w kościele jezuickim św. Barbary w Krakowie. Obraz ten był w Jurewiczach.  Kościół w którym był obraz, trzynawowy, porównywalny z kościołem św. Krzyża w Warszawie,  został zdewastowany; m. in. jedna nawa rozkradziona. Ponieważ po moim przyjeździe, czyli po roku 1990, nie znalazłem w Jurewiczach praktykujących katolików, oprócz jednej starej babci i decyzji kard. K. Świątka, że na razie nie będziemy walczyć o odzyskanie ruin świątyni od państwa. Jednak prawosławny bp Piotr przejął to od państwa i umieścił tam swoje zakonnice, a potem prawosławni odbudowali świątynię, w którą przebudowali  i zamienili na  cerkiew. Co do obrazu słynącego łaskami, dla którego pobudowano tę piękną świątynię murowaną, rzeczy mają się tak. Został za proboszczowania  ks. Hugona Godeckiego zamieniony na kopię, ze względu na przewidywane zamknięcie kościoła przez władze carskie. Przechowany przez panią Horwattową został wywieziony do Krakowa i umieszczony w kościele  jezuickim św. Barbary, w specjalnie przygotowanej tam kaplicy, ponieważ wcześniej należał do jezuitów w Barze. Natomiast znalazła się mężatka, która w stanie błogosławionym,  namalowała kopię obrazu krakowskiego Matki Bożej Jurewickiej. Obraz został poświęcony podczas rekonsekracji naszego kościoła w Mozyrzu, w roku 1995  i tam pozostał. Od tamtej pory, za mojego proboszczowania w Mozyrzu, odbywały  się coroczne pielgrzymki z Jurewicz do Mozyrza.

Odrestawrowany kościół pocysterski pw. św. Michała Archanioła. Mozyrz, 1995 rok.

Na rekonsekrację odnowionego kościoła, ks. kard Kazimierz Świątek nie mógł przyjechać, ponieważ był w szpitalu. W jego imieniu  przyjechał ks. Kazimierz Wielikosielec, wikariusz generalny diecezji pińskiej i dokonał rekonsekracji naszego odnowionego kościoła w 1995 roku. Wkrótce też został sufraganem diecezji pińskiej.

Oprócz parafii w Mozyrzu ksiądz dojeżdżał jeszcze do wielu wiosek, jak wyglądała posługa kapłańska w tych miejscach?

 Miałem pełne ręce roboty. Miasto powiatowe, Chojniki, wziąłem pod duszpasterską opiekę i zacząłem tam obsługiwać katolików których znalazłem; wszystkie soboty były przeznaczone na takie wyjazdy: Po wyjeździe ks. Zbigniewa Bojara w każdą sobotę rano, na g.10, jeździłem do Petrykowa (powiat). Odprawiałem tam Mszę św. niedzielną przez całe dwa lata. Jeździłem też, w inne soboty wieczorem, do Oktiabrskiego – 102 km w jedną stronę. Kalenkowicze podobnie; i jeszcze była taka wioska Kruszniki, oddalona o 74 km od Mozyrza – tam była dość duża grupa katolików. W tej wiosce przypominam, jak pewnego razu poproszono mnie abym przyjechał  na pogrzeb. Zajeżdżam i widzę zmarłą kobietą; leży na łóżku, a oni jeszcze piłą rżną i heblują deski, z której robią  trumnę. Czekałem aż ją do niej położą. Potem była Msza i pogrzeb.

Wnętrze kościoła pw. W.N.M.P. w Chojnikach

Gdy utworzyły się parafie, to oddałem te parafie w powiatach, a na ich miejsce odnajdywałem inne, które wymagały duszpasterskiej, opieki np. wioska Potasznia, gdzie ludzie zachowali sprzed wojny komżę i krzyż. Gdy nie było księdza przez te lata, to ktoś tam kogo uważano za najbardziej godnego zakładał komżę podczas pogrzebu, brał krzyż i prowadzono kondukt na cmentarz (właśnie dziadek tego obecnego ks. Witalisa, jeździł po tych wioskach i prowadził pogrzeby). Po poświęceniu kościoła w Mozyrzu przebywałem tam jeszcze dziesięć lat i zbudowałem kościół w Chojnikach w 2003 roku; budowa kościoła tego na odległość, to nie było łatwe. W Mozyrzu trudność była taka, że był to barokowy zabytek, potrzebna była dokumentacja. Rekonsekracja kościoła odbyła się w 250 lat po jego zbudowaniu i poświęceniu. We wspomnianych Chojnikach modliliśmy się najpierw po domach; jeździłem tam co tydzień. Spotykaliśmy się po różnych domach, a czasami gospodarze mówili, że więcej już nie mogą nas gościć. Wydawało nam się, że pójdziemy na ulicę, a chodziło tam około 6-8 babć.  Tymczasem władze rejonowe zgodziły się, i oddano nam do użytku, pusty piętrowy budynek z przylegającym do niego kawałkiem ziemi (25 arów), prawie w centrum miejscu tego miasta powiatowego. Spadło nam to, jak z nieba. Wyburzyliśmy niepotrzebne ściany, zabraliśmy się do wzmocnienia pozostałych. Robił to architekt z Warszawy, (Korzeniowski) który zajmował się odnawianiem kościoła w Mozyrzu. O ile budowę zacząłem od 1997 roku, budowę tego kościoła, to wcześniej, od 1990, raz w miesiącu jeździłem do nich. Kościół był gotowy dopiero po 13 latach, w 2003 roku,  roku Różańca św. Była taka sytuacja, że nie można było dostać piasku – cement można było – ale nie było jeszcze płytki na posadzkę. Właśnie było wspomnienie św. Jana Vianey’a (rano tam wyjeżdżaliśmy, a wieczorem przyjeżdżaliśmy – samochód w zasadzie był domem i kaplicą w tym czasie) Dzwonię z Chojnik do Kardynała i proszę o spotkanie, aby poświęcić kościół. Chciałem na pierwszą sobotę miesiąca października; był pod wezwaniem Wniebowzięcia M.B.

Podczas konsekracji kościoła pw. W.N.M.P. w Choinikach przez biskupa K. Wielikosielca

Katechizowałem w Mozyrzu przez 15 lat, i z tej parafii wyszedł kapłan Witalis – obecnie proboszcz w Lelczycach. Była też dziewczyna, która później rozpoczęła studia w instytucie pedagogicznym Alona. Pewnego raz przynosi dość dużą sumę pieniędzy i ofiaruje ją na kościół. Pytam ją dlaczego tak dużo – odpowiedziała mi – to jest moje pierwsze stypendium i chciałam ofiarować je na kościół. Potem zaczęła chodzić codziennie do kościoła. Obecnie jest siostrą zakonną,  w zgromadzeniu od Aniołów.

W jaki sposób Legion Maryi, którego ksiądz był wieloletnim opiekunem realizował wtedy założone cele?

Otrzymałem jeszcze w tym samym roku, 2003, dekret we wspomnienie M.B. Śnieżnej od ks. Kardynała, abym zajął się „Legionem Maryi”, który już był założony wcześniej przez ks. Jerzego Mazura (bpa diecezji ełckiej) i abym był jego duchowym opiekunem. Jeździłem z Mozyrza do Mińska co miesiąc – całą noc 300 km w pociągu – aby prowadzić spotkanie, na które przyjeżdżali legioniści Maryi z całej Białorusi. Zajmowałem się tym Legionem do 2006 roku, gdy do Mińska przybył biskup Antoni Dziemianko, który był administratorem Archidiecezji Mińsko-Mohylewskiej. Na moją prośbę został wybrany inny opiekun duchowy – ja wtedy pozostałem moderatorem diecezji Pińskiej. „Legion Maryi” pełnił ważną funkcję ewangelizacyjną; podam taki przykład. Pewna starsza pani przyjeżdżała do Mińska do kościoła z odległości około 74 km. Biskup dowiedział się w jakiś sposób o  tym i zapytał ją czy tam, gdzie ona mieszka są jacyś katolicy – na co ona odpowiedziała, że tak. Wtedy zwrócił się do nas legionistów i poprosił, aby tam pojechać i znaleźć innych katolików tego miasta. Legioniści wszyscy się modlili, a sześć osób pojechało do tej miejscowości, podzieli się po dwoje i jedni poszli na dworzec, inni na bazar, a jeszcze inni na ulice. Po powrocie przywieźli mi nazwiska i adresy – było 12 osób z adresem; oddałem to biskupowi, a on posłał tam kapłana i obecnie jest tam parafia. W 2003 roku rozpocząłem tradycję rekolekcji zamkniętych dla legionistów całej Białorusi, w Baranowiczach, u księży Werbistów  i po dziś dzień te rekolekcje trwają. Przyjeżdża ponad 150 osób.

Jak wyglądała posługa duszpasterska w Baranowiczach?

Trzecia moja funkcja, to kiedy w 2006 roku zostałem przeniesiony do Baranowicz. Zostałem tam dziekanem i proboszczem parafii Podwyższenia Krzyża Świętego. Dekanat już w roku 2007  został  podzielony na dwa dekanaty, w tym miasto było podzielone. To wtedy zacząłem pisać do „Dialogu” eseje – tematycznie przedstawiane n. t. „W kręgu roku kościelnego”; związane z miesiącami  konkretnymi roku kościelnego. Pięć lat , czyli od 2006 roku do 2011 pisałem eseje do „Dialogu” – miesięcznika wydawanego przez Księży Werbistów.

Kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Baranowiczach

W Baranowiczach, gdzie pracowałem była bardzo duża wspomniana parafia, a ja byłem praktycznie sam, tylko na jeden rok przysłano do pomocy księdza wikariusza, a w następnym on jako neoprezbiter został wysłany na samodzielną parafię; byłem sam i nie mogłem nadal opiekować się „Legionem Maryi”. W Baranowiczach była praca duszpasterska w pełni tego słowa znaczeniu. Ponieważ nie otrzymałem przedłużenia wizy, dlatego musiałem wrócić do Polski. Mogę powiedzieć, że przyczyniłem się, aby była zarejestrowana nowa parafia w Baranowiczach na Borowkach, tj. nowe osiedle. Gdy wyjeżdżałem była już zarejestrowana parafia p. w. św. Jana Pawła II. Przy kościele w Baranowiczach, był budynek gospodarczy; był odnowiony i była kuchnia dla biednych, a gdy fundusze jeszcze były, to został także pomalowany kościół z zewnątrz: ściany i dach.

Procesja rezurekcyjna. Baranowicze, 2010 rok.

 

Jak Ksiądz dzisiaj widzi swoją posługę na Białorusi, szczególnie że służył tam tyle lat a zwłaszcza w strefie czarnobylskiej i jak wspomagał odradzający się Kościół?

Jakie wrażenia z tamtego czasu pozostają dzisiaj?

Po dwóch latach od przyjazdu na Białoruś, zostałem mianowany dziekanem dla katolików całej Homelskiej obłasti (województwa). Gdy przybyłem do Mozyrza, w roku 1990, to nie było w całym tym województwie ani jednej parafii katolickiej. W 1992 roku powstał już dekanat Mozyrski, w ramach diecezji  Pińskiej. Był on w jakimś sensie wznowionym dekanatem, z dawnego dekanatu Mozyrzsko-Rzeczyckiego, którego ostatnim dziekanem był ks. H. Humnicki. Wspominam to dlatego, że chociaż na około sześćdziesiąt lat ustało życie parafialne na tym terytorium, to dawni katolicy świeccy przekazywali w różny sposób swoją wiarę swojemu potomstwu; choć duchowieństwo było całkowicie zlikwidowane a świątynie katolickie zupełnie zrujnowane albo zbezczeszczone i przystosowane do innych celów przez władzę sowiecką. To prawda, że spotykałem ludzi dorosłych nieochrzczonych, lecz było to rzadkością. Większość to byli ochrzczeni przez księdza, często potajemnie, w nocy; niektórzy byli ochrzczeni z wody przez kogoś z rodziny lub innych katolików. Prawo Gorbaczowa o wolności wyznania i organizacjach religijnych, przyniosło dla całego Związku Sowieckiego,  a w szczególności taką wolność i wiosnę Kościoła dla diecezji Pińskiej. Ks. Kazimierz Świątek, konsekrowany na biskupa w roku 1991, już w rok później, stworzył organizację poszczególnych dekanatów oraz tam gdzie to było możliwe, sieć parafii wchodzących w skład danego dekanatu. W cztery lata później, w roku 1996, rozpoczęły się posiedzenia i obrady Synodu Archidiecezji Mińsko-Mohylewskiej i Diecezji Pińskiej. Rozpoczęła się prawdziwa odnowa Kościoła partykularnego na Białorusi. Dekanat Mozyrski miał oddzielny zespół dekanalny tegoż Synodu; zespół uczestniczył w obradach, a jego przedstawiciele, w tym świeccy, reprezentowali dekanat na ogólnych obradach sesji Synodu. Zostało stworzone i zatwierdzone przez kardynała Świętka i Stolicę Apostolską, Prawo Synodalne, nie wykraczające poza Kodeks Prawa Kanonicznego, lecz uwzględniające specyfikę i pewne zwyczaje paraliturgiczne, i inne, w różnych wspólnotach ludu Bożego tego terytorium. Obecnie to już historia, lecz wnosząca novum w to co było w poprzednich wiekach. W międzyczasie powstał Mszał Rzymski w języku białoruskim, pierwszy w całym Kościele powszechnym, przedstawiony papieżowi przez Kard. K. Świątka i zatwierdzony do użytku na Białorusi przez św.  Jana Pawła II. A zatem w parafiach diecezji Pińskiej, w liturgii, pojawił się w użyciu na co dzień język białoruski, obok języka polskiego. A język polski, chociaż prześladowany, to jednak tolerowany przez miejscowe władze centralne. Niemała w tym zasługa kardynała Kazimierza, ze względu na jego zdolności dyplomatyczne i  autorytet u władz białoruskich. W ramach wspomnianego Synodu w dekanacie Mozyrskim odbył się Kongres Powołań dla młodzieży. Trudnością w nim były wielkie odległości pomiędzy parafiami, w tym dekanacie (20-160km), jednakże gorliwi kapłani przywieźli swoim środkiem transportu swoich młodych aktywnych parafian, dla których miejscowe młode duchowieństwo męskie i żeńskie opowiadało, o swojej drodze powołania do wyłącznej służby Bożej.

Z bielankami z Baranowicz w pielgrzymce do Nowogródka

Pojawiły się grupy i ruchy parafialne – spośród katechizowanych a także dorosłych, którzy wzmocnili już swoją wiarę. W Mozyrzu powstała grupa oazowa, ministranci oraz Legion Maryi, sprowadzony bezpośrednio z Irlandii, za wiedzą i błogosławieństwem Kardynała Świątka. Odbywały się kolejne kanoniczne wizytacje biskupie, w parafiach dekanatu. Podczas ich trwania były poświęcone niektóre nowe kościoły, które wyrosły w parafiach dekanatu. W Mozyrzu został rekonsekrowany, jako pierwszy w dekanacie, kościół  św. Michała Archanioła. Był on jednym z jedenastu kościołów jubileuszowych na Białorusi, w Roku Jubileuszowym 2000. Do tej świątyni przybywali wierni podczas tego Jubileuszu, aby uzyskać odpust zupełny. Potem uczestniczyłem w konsekracji nowych kościołów w następujących miejscowościach powiatowych dekanatu Mozyrskiego: Lelczyce, Kalinkowicze, Homel, Petryków, Narowla, Gruszówka(wioska), Swietłogorsk. Pośród tej zadziwiającej plejady nowych,  konsekrowanych świątyń, w  parafiach wokół nich gromadzących się, pojawiły się powołania do kapłaństwa i życia zakonnego. W Mozyrzu – dwa męskie i jedno  żeńskie, w Homlu – trzy powołania kapłańskie, w Lelczycach – jedno kapłańskie, zakonne; w Swietłogorsku – jedno kapłańskie. Nie można zapomnieć o pielgrzymkach parafian w dekanacie: do Polski, na spotkanie z Janem Pawłem II (kilka razy), Na Litwę –  do Wilna, na Ukrainę  – do Kijowa – także z Janem Pawłem II. Pielgrzymki na konsekrację cudownych obrazów koronami papieskimi: do Brześcia, do Łagiszyna, do Budsławia, do Grodna. Wierni udawali się na pielgrzymki związane z odpustami: do Łagiszyna, do Brześcia, do Budsławia (sanktuarium narodowe Białorusi), z Jurewicz do Mozyrza, do kościoła św. Michała, w którym znajduje się kopia obrazu MB Jurewickiej.

Ks. Józef z ministrantami nad Świtezią.

Wielu z tamtych ludzi odeszło już do Pana. Bezlitosna ostra kosa Czarnobyla skosiła ich przedwcześnie. Tak mogę powiedzieć, powtarzając słowa biskupa T. Kondrusiewicza, wypowiedziane podczas Mszy św. w Mozyrzu, 12 lipca 1990 roku; zamontowany na  domu towarowym w centrum Mozyrza licznik promieniowania,  codziennie wyświetlał nam mieszkańcom tego miasta, ile otrzymujemy radiacji na godzinę. A godzin tych było wiele, jeśli zważyć że przebywałem tam piętnaście, z górą, lat.

W Baranowiczach byłem w latach 2006-2011 dziekanem dekanatu Baranowickiego i proboszczem Parafii Podwyższenia Krzyża; także do roku 2009 obsługiwałem parafię filialną Lesnaja odległą o  30 km od Baranowicz. Remontowałem w Baranowiczach system ogrzewczy w kościele oraz wymieniałem cały system ogrzewania w plebanii. Postawiliśmy nowy metalowy parkan przed wejściem do kościoła w Baranowiczach. Malowaliśmy ściany zewnętrzne i dach kościoła. Wymienialiśmy całe schody do kościoła. Wokół kościoła była położona nowa kostka brukowa. Wykonaliśmy kapitalny remont budynku, z przeznaczeniem na stołówkę dla bezdomnych i biednych.

Przyjmowaliśmy wizytację biskupią w Baranowiczach oraz świętowaliśmy 70 -lecie kapłaństwa Kard K. Świątka, w naszej parafii, w której on był ministrantem. Dla parafii Lesnaja  zostały uzyskane, u władz miasta Baranowicz, dokumenty techniczne na budynek kościoła. W obu parafiach zostały zamontowane nowe metalowe tabernakula. W obu parafiach posługiwały Siostry Dominikanki, mieszkające w domu na terenie placu kościelnego w Baranowiczach;  tam też odbywała się katechizacja. Bardzo często odwiedzał naszą parafię baranowicką  Kazimierz Wielikosielec, pomocniczy biskup diecezji Pińskiej; bo to była jego dawna parafia, którą wcześniej obsługiwał jako proboszcz. Z tej parafii był jeden kleryk, w seminarium u księży Sercanów. Trudnością dla proboszcza w tej pięciotysięcznej parafii, było pięć Mszy świętych w każdą niedzielę i święta nakazane. Dopiero od października 2009 kardynał przekazał parafię Lesnaja, pod opiekę duszpasterską, młodemu proboszczowi. Wówczas to w parafii baranowickiej pojawiły się bielanki,  z którymi co niedziela po południu spotykał się proboszcz. Pomagały w tym dwie studentki – które organizowały bielankom zabawy. Latem z ministrantami, proboszcz jeździł samochodem w dni powszednie nad jezioro Świteź (45 minut samochodem). Bielanki miały oddzielne tam wyjazdy. Były pielgrzymki do Nowogródka: dorosłych (Legion Maryi), ministrantów i bielanek, do sanktuarium jedenastu błogosławionych nazaretanek, męczenniczek. Procesje Bożego Ciała odbywały się przy udziale trzech parafii baranowickich: naszej oraz Św. Zygmunta i MB Fatimskiej. Z naszą służbą liturgiczną i z pozostałych parafii. Pielgrzymki piesze chodziły z Baranowicz do Budsławia a także do Łagiszyna.

Przez pięć lat, systematycznie co miesiąc, pisałem, po polsku, eseje do miesięcznika DIALOG, naszej diecezji. Organizowałem co roku, w latach 2003-2011, trzydniowe rekolekcje zamknięte, dla członków aktywnych i pomocniczych, Legionu Maryi, którzy zjeżdżali się w sierpniu przed świętem Wniebowzięcia NMP. Posłałem do Kolegium Katechetycznego 7 osób z parafii. Niektórzy z nich byli dorosłymi, w sile wieku, a niektórzy studentami, z którymi spotykałem się na czwartkowych spotkaniach kręgu biblijnego, w plebanii. Jedna z absolwentek tego kolegium, kilka lat później, ukończyła studia teologiczne magisterskie w Austrii. A jeden z moich ministrantów, który w wieku dziesięciu lat, postanowił odmawiać liturgię godzin, nauczył się języka polskiego, w Klubie Polskim w Baranowiczach i obecnie jest studentem Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie.

W roku 2007 dekanat Baranowicki został podzielony na dwa dekanaty, w tym samo miasto Baranowicze. Na niedługo przed moim powrotem do Polski dowiedziałem się, że władze białoruskie zarejestrowały nową parafię, w naszym dekanacie, o co długo walczyliśmy, zwłaszcza modlitewnie. Obecnie stoi tam już w tej parafii niewielki kościół p. w. św. Jana Pawła II. W międzyczasie pojawiła się nowa, piąta parafia w tym, 180- tysięcznym, mieście.

Nie sposób opowiedzieć wszystkiego, co się działo w obu tych dekanatach w latach 1990-2011. Za wszystko Bogu niech będą dzięki, przez Maryję.

Ks. kan. Józef Dziekoński

Udostępnij na: