Pod koniec lat 20. i na początku lat 30. XX wieku w Polsce miał miejsce kryzys gospodarczy. W Łunińcu widoczny on był we wzroście bezrobocia.
Pracy szukały wszystkie zwolnione osoby, ale nie wszystkim udawało się ją znaleźć. Niektórzy starali się zdobyć jakąś nową specjalizację, żeby tylko zdobyć zatrudnienie. W Łunińcu pootwierano wszelkie możliwe kursy umożliwiające zdobycie zawodu szwaczki, gosposi, kucharki i t.p. Kursy organizowane były zarówno przez lokalne władze, jak i osoby prywatne, a także przyjezdnych przedsiębiorców.
W tamtych czasach bardzo popularny był zawód „szofera”. Samochód natarczywie i dość szybko „torował” sobie drogę do życia. W wielu polskich miastach organizowane były szkolenia dla szoferów. „Pierwsze skrzypce” w tej kwestii grały Koncesjonowane Kursy dla Kierowców Samochodów K. Fafiusa w Warszawie. Później ich filie rozrzucone były po całej Polsce. W 1930 roku jedna z nich otwarta została w Łunińcu.
Na potrzeby kursów zajmowano część domu kolejowego przy ulicy Rampowej (obecnej Kolejowej). Były one płatne. 6 miesięcy nauki kosztowało od 50 do 70 złotych (czyli dość dużo), ale możliwa była płatność ratalna. Dziś trudno stwierdzić, od czego zależała ta kwota, ale ustalana była podczas osobistej rozmowy dyrektora kursów z potencjalnym kursantem. Wykładowców było dwóch. Stale rozjeżdżali się oni do filii w jednym województwie. Zajęcia odbywały się dwa razy w tygodniu (w wyjątkowych przypadkach – pięć razy) po 5-6 godzin. Dla celów poglądowych do Łunińca przywieziono dwa samochody osobowe marki „Ford” oraz „Mercedes-Benz”. Pierwszy z nich był cały czas rozmontowany, aby służyć jako pomoc poglądowa.
Na kursach w Łunińcu uczyło się 30 osób, wśród nich mój ojciec Leonid Kołosow. Z jego wspomnień znanych jest kilka nazwisk przyszłych kierowców. To mieszkańcy Łunińca Sołomacho i Szpiglewski z Zalesia, Szczepan Oleszkiewicz i Mikołaj Kocuba z ulicy Cerkiewnej (dziś Gagarina), a także Duńczyk, Pawliukowiec, Mojsza Kruglin, Stefan Kowalski. Byli też kursanci z Łachwy – Arkadiusz Zimicz, z Kożangródka – Nikita Biriło i Wojciechowski. W kursach uczestniczyła również jedna kobieta – zarządzająca majątkiem właściciela ziemskiego Druckiego-Liubeckiego, znana w całym powiecie ze swojego okrucieństwa wobec chłopów, pani Dora.
Według wspomnień ojca, kursanci z szacunkiem odnosili się do siebie wzajemnie, powstało między nimi poczucie „szoferskiej braci”.
Wykłady na kursach należało obowiązkowo zapisywać. Do prowadzenia pojazdu kursant był dopuszczany dopiero po trzymiesięcznej nauce i zdaniu egzaminu wstępnego. Z jazdą „środkiem transportu” po mieście były problemy. W ciągu dnia było to dla kursantów niebezpieczne. Liczne powozy konne utrudniały ruch wąskimi ulicami Łunińca. Konie bały się jadących pojazdów i motocykli. Bywały przypadki, że przestraszony koń, nie podporządkowując się woźnicy ponosił powóz, który przewracał się kalecząc zarówno zwierzę, jak i człowieka (co prawda, nic takiego nie zdarzyło się kursantom szkoły samochodowej). Dlatego też lokalne władze ograniczyły jazdę szkoleniowego samochodu po mieście. Kursanci uczyli się prowadzenia pojazdu po łuninieckich ulicach we wczesnych godzinach wieczornych, wtedy jeszcze nie brukowanych, oraz po twardych gruntowych drogach (zwanych „bitymi”) poza miasteczkiem. Dobre odcinki znajdowały się na trasie Łuniniec – Wólka Łunińska – Łunin (o drogę dbał właściciel ziemski Drucki–Liubecki) i Łuniniec – Łachwa.
Pod koniec 1930 r. kursanci zakończyli szkolenie zdając 4 egzaminy: budowa pojazdu, montaż i naprawa samochodu, prowadzenie pojazdu oraz znajomość przepisów ruchu drogowego. Na koniec stycznia 1931 r. wydane zostały im prawa jazdy i to jakie!
Kremowy papier, złocisto-czerwona czcionka i taka sama obwódka dokumentu. Kiedy dziś trzymasz w rękach duży, zajmujący prawie pół strony gazety, „manuskrypt” z rysunkiem skrzydlatego samochodu, fotografią szczęśliwego właściciela dokumentu, podpisami właściciela szkoły i wykładowców, fioletową pieczęcią, czytasz, że świadectwo wydane zostało nie gdzieś na prowincji, a w samej Warszawie – dosłownie czujesz ten romantyczny pełen szacunku i zachwytu stosunek do przedstawicieli nowej w XX wieku profesji – szofera. Te dokumenty nawet swoimi rozmiarami nie były przeznaczone do schowania w szkatułkach lub albumach, w których przechowywało się rodzinne archiwa. Prosiły się one o złocone ramy, szkło i wyeksponowanie w celu prezentacji publicznej jako dowód niezwykłych umiejętności i męstwa ich posiadaczy. Cóż, zarówno szoferzy, jak i drogi w tych dawnych czasach wymagały od człowieka posiadania obu wyżej wymienionych cech.
Mając w rękach dokument potwierdzający zdobytą specjalizację, kierowcy nie od razu uzyskali prawa do zasiadania za kierownicą samochodu. Nie wiem jak inni, ale mój ojciec uzyskał je dopiero po trzech latach. Tak więc owe prawo jazdy ma już 80 lat! Niewielka dwustronicowa książeczka o wymiarach 80 x 120 mm z cienkiego kartonu, koloru jasnozielonego. Na pierwszej stronie widnieje napis: „Poleski Urząd Wojewódzki w Brześciu nad Bugiem”, „Zezwolenie nr 1205”. Dalej znajduje się informacja: „Pan Kołosow Leonid, mieszkający w Łunińcu na ulicy Szerokopiaskowej nr 26 może kierować wszelkimi rodzajami pojazdów mechanicznych, poza motocyklem, na ogólnodostępnych drogach na terenie Rzeczypospolitej Polski”. Ograniczenia dotyczyły również pojazdów przeznaczonych do przewozu pasażerów. Na drugiej stronie „zezwolenia” – fotografia właściciela i jego podpis oraz nieczytelny podpis urzędnika – „w im. wojewody”. Na nich przystawione zostały dwie czerwone pieczątki wojewódzkiego wydziału drogowego. Prawo jazdy zostało wydane 22 stycznia 1934 r. w Brześciu nad Bugiem. Druga kartka dokumentu, bez żadnych zapisów, przeznaczona była na nowe adresy zamieszkania kierowcy. (2)
Posiadanie dokumentów potwierdzających uzyskanie specjalizacji nie gwarantowało znalezienia pracy. W Łunińcu prawie nie było firm potrzebujących szoferów, a miejsca zawodowych kierowców u okolicznych właścicieli ziemskich były dawno pozajmowane. W poszukiwaniu pracy byli kursanci opuszczali nasze miasto. Ich losy nie są znane.
Najbliższe stosunki mój ojciec utrzymywał z dwoma kolegami. Wraz z M. Kruglinem i S. Oleszkiewiczem grali w orkiestrach Gulbinusa i „Straży Pożarnej”. O drugim opowiem niżej. Natomiast Mojsza Kruglin w poszukiwaniu lepszego losu w połowie lat 30 wyjechał do Palestyny.
Ojciec, nie znalazłszy stałego zatrudnienia jako szofer, od czasu do czasu dorabiał imając się różnych zajęć. Pod koniec 1934 roku wreszcie otrzymał polskie obywatelstwo i już w marcu 1935 roku został powołany do Wojska Polskiego. Służbę odbywał w 64 Pomorskim Pułku Piechoty Strzelców Murmańskich w Grudziądzu. (3) Tutaj jego zawód szofera był bardzo potrzebny. Po dwutygodniowym „okresie próbnym„ sprawdzającym umiejętności kierowcy młodego żołnierza, powierzono mu funkcję drugiego szofera „Forda” – samochodu dowódcy pułku pułkownika Ignacego Izdebskiego. W pracy ojciec dobrze sobie radził. Latem 1935 roku na wielkich manewrach pod Jabłonowem siedział on za kierownicą trzytonowej „Skody” – mobilnego pojazdu przystosowanego do handlu. (4)
Po zakończeniu służby wojskowej, we wrześniu 1936 roku ojciec wrócił do Łunińca z ciekawym dokumentem w ręku. Była to opinia podpisana przez dowódcę kompanii Gospodarczej 64 pp płk. Rokickiego, w której mowa była o dobrej pracy ojca jako kierowcy, doskonałej służbie wojskowej i znajomości samochodów. Tego rodzaju rekomendacje powinny ułatwiać znalezienie pracy w miejscu zamieszkania, ale jednak nie pomogły. Ojciec musiał zatrudnić się w miejskim magistracie jako kurier.
W Polsce na mocy Rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 12 listopada 1927 r. (Dz. U. R.P. 1927-102-883) i Rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Ministra Spraw Wojskowych z dnia 29 lipca 1930 r. (Dz. U. R.P. 1930-058-470) istniał obowiązek dostarczania jako środków przewozowych na rzecz wojska w czasie pokoju samochodów, motocykli i rowerów osób fizycznych i prawnych, mających je w „swem władaniu”. Na podstawie ewidencj pojazdów mechanicznych, prowadzonej w myśl Rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej powiatowe władze administracji ogólnej sporządzały co roku listy kolejności osób obowiązanych do dostarczania samochodów i motocykli, „a to celem zapewnienia kolejności i równomierności przy powoływaniu do świadczeń.” Do listy kolejności wpisywano wszystkie osoby prawne i fizyczne, posiadające wyszczególnione środki przewozowe, „za wyjątkiem osób, które zostały zwolnione od obowiązku dostarczania środków przewozowych na rzecz wojska w czasie pokoju, względnie z pod obowiązku tego zostały wyłączone, a mianowicie:
1) Prezydent Rzeczypospolitej,
2) osoby, korzystające w myśl prawa międzynarodowego z prawa zakrajowości, oraz konsulowie zawodowi państw obcych, o ile są obywatelami państwa wysyłającego, z zastrzeżeniem wzajemności,
3) funkcjonariusze państwowi, samorządowi, osoby, będące w czynnej służbie wojskowej, oraz duchowni uznanych przez Państwo wyznań religijnych, o ile posiadane przez te osoby środki przewozowe są im niezbędnie potrzebne celem wykonywania służby, względnie posług religijnych.”
Ponadto nie mogły być „przedmiotem świadczeń:
1) środki przewozowe państwowych urzędów, zakładów i przedsiębiorstw, tudzież środki przewozowe związków komunalnych;
2) środki przewozowe przedstawicielstw dyplomatycznych i urzędów konsularnych państw obcych z zastrzeżeniem wzajemności;
3) środki przewozowe, służące do przewożenia poczty, tak należące do zarządu pocztowego, jak i do osób prywatnych;
4) środki przewozowe niezbędne do działalności instytucji użyteczności publicznej;
5) środki przewozowe koncesjonowanych przedsiębiorstw samochodowych, lotniczych lub żeglugowych, o ile przedsiębiorstwa te utrzymują stałą komunikację pomiędzy poszczególnymi miejscowościami;
6) środki przewozowe niezbędne do działalności publicznych niepaństwowych szkół rolniczych oraz zarejestrowanych przez Ministerstwo Rolnictwa prywatnych stacji i pól doświadczalnych oraz ferm…”
Również środków przewozowych nie można było „żądać od osób, zamieszkałych w odległości większej niż 10 km. od miejsca, do którego dany środek przewozowy ma być dostarczony, o ile wyjątkowe względy nie nakażą przekroczenia tej odległości”.
Powiatowe władze administracji ogólnej sporządzały listy kolejności z końcem każdego roku kalendarzowego na rok następny w takim terminie, by najpóźniej dnia 15 grudnia mogły być podane do „powszechnej wiadomości”. Podanie do powszechnej wiadomości następowało przez ogłoszenie w Dzienniku Wojewódzkim oraz wywieszenie w lokalu powiatowej władzy administracji ogólnej.
Na podstawie analizy Poleskiego Dziennika Wojewódzkiego (wymieniam niżej roczniki 1930-31 , 1932-1933, 1936-1937) (4.1-4.6), udało się ustalić, że w latach 1930-1936 w powiecie łuninieckim, oprócz zwolnionych z obowiązku dostarczania podczas pokoju i wojskowych, były takie pojazdy: w firmie „Agachel” w Mikaszewiczach – 4-2 samochody osobowe. W Łunińcu: Mażyntas Jerzy – samochód osobowy. U majora w stanie spoczynku Jana Szalkiewicza – samochód osobowy Renault. Podobne samochody (nieznanej marki) posiadali mieszkańcy Łunińca Aleksander Szaronin, Leonard Radewicz, Czesław Łazarski. Również Michał Teslewicz posiadał własny autobus; Jerzy Janczak, Witold Hajderowicz – motocykl, Zygmunt Jurkowski – motocykl „Niemen” z koszem, inż. Czesław Sitarz – ciężki motocykl Harley Davidson.
W archiwach nie ma informacji na temat pojazdów łuninieckich właścicieli ziemskich. Ale ulicą Pierackiego (obecnie – Czerwoną) często przejeżdżał Opel kabriolet należący do Ks. Fr. Druckiego – Lubeckiego, za którego kierownicą zasiadała pani Dora. Ja i moi koledzy – chłopaki z sąsiednich domów z niecierpliwością oczekiwaliśmy powrotu samochodu z miasta do majątku Krystynowo, aby jeszcze raz zobaczyć ten cud techniki, pobiec za nim łykając spaliny i uliczny kurz.
(Znalazłem to nazwisko w książce pt. „Pamięć. Rejon Łuniniecki” w artykule „Przywrócone nazwiska” na stronie 297. Zgodnie z treścią dokumentów „Dora Wiktorowna Snitkowa, ur. w 1891 r. w Piotrogrodzie. Aresztowana 29 września 1939 roku. Oskarżona z art. 74 KK BSRR o to, że pracując w majątku właściciela ziemskiego jako zarządca, szydziła z chłopów, biła ich i pobierała kary. Postanowieniem Specjalnego Posiedzenia przy NKWD ZSRR z dnia 27 lipca 1940 roku zamknięta w obozie pracy przymusowej na okres 8 lat. Rehabilitowana 4 sierpnia 1989 roku.”)
Co się stało z tymi pojazdami – nie wiadomo.
Zawód szofera przydał się ojcu jeszcze raz podczas wojny obronnej 1939 roku.
Pod koniec sierpnia 1939 r., w przededniu wojny, w Polsce nastąpiła ogólna mobilizacja. Do wojska powołano również ojca. W Łunińcu utworzona została 38 rezerwowa dywizja piechoty pod dowództwem płk A. Wira-Konasa. (5) Dla nowej formacji potrzebne były pojazdy. Ojciec, wraz z innym żołnierzem, zostali skierowani do województwa nowogrodzkiego. W powiecie baranowickim w majątku Pawlinowo (6-7) właścicielowi ziemskiemu Bolesławowi Bochwicowi skonfiskowano na potrzeby armii 5-osobowy samochód osobowy Mercedes-Benz 170V o numerze A50-626. (8) Samochód wraz z dokumentami przekazany został ojcu, który zawiózł go do Łunińca. W karcie rejestracyjnej odnotowano: „odebrany przez komisję poborową nr 15 31.08.1939 r.” i zatwierdzono pieczęcią oraz podpisem przewodniczącego. (9)
Pojazd został przekazany do dyspozycji naczelnika artylerii dywizji płk. Stefana Zielke (przed 24.08.1939 – Dowódcy 16 Pomorskiego Pułku Artylerii Lekikej). (10) Pierwsze o co zapytał pułkownik, zapoznając się z obydwoma kierowcami, to jaką wyznają religię. Gdy uzyskał od jednego z nich odpowiedź, że jest katolikiem, a od drugiego, że jest wyznania prawosławnego, polecił pierwszemu z nich, by został głównym kierowcą, a mojemu ojcu – jego pomocnikiem i dodał krótko, że na dzień dzisiejszy puszczają ich do domu w celu pożegnania się z rodzinami, a dnia następnego o godz. 8 rano powinni stawić się na peronie stacji Łuniniec w celu udania się na front.
Pamiętam ten dzień. Ojciec wszedł do domu w wysokich butach, czarnej skórzanej kurtce, takich samych spodniach oraz czarnym berecie z dużym białym orłem. Ja i siostra nie od razu go poznaliśmy. Pożegnać się z ojcem przyszła jego matka, dwie siostry, zajrzeli ciekawscy sąsiedzi. Do późnej nocy ciągnęły się rozmowy (nie pamiętam o czym), usnąłem na kolanach ojca. Były łzy, było bolesne pożegnanie.
„Szofer nr 2” rano na peronie zgłosił pułkownikowi swoją obecność . A „szofer nr 1” na służbę wojskową się nie stawił. Zdezerterował.
W połowie dnia z żołnierzami i całym sprzętem wojennym 38 rezerwowa dywizja piechoty udała się w stronę Lwowa na front. 15-17 września dywizja uczestniczyła w krwawych starciach pod Janowem, straciła wielu ludzi, którzy zostali zabici lub trafili do niewoli. Niemcy zajęli prawie wszystkie obozy, sprzęt wojskowy, artylerię. Resztki dywizji uczestnicząc w ciężkich bojach przedzierały się do Lwowa, ale 20 września pod Chołoskiem zostali ostatecznie rozbici.
Szofer pułkownika Zielke musiał dołożyć wielu starań i wykazać się sprytem, aby ujść cało przed bombardowaniem, karabinami maszynowymi i ostrzałem artyleryjskim oraz uniknąć okrążenia. Samochód został uszkodzony przez kule i odłamki, ale był na chodzie. Przedostanie się gdziekolwiek autem było niemożliwe, gdyż wokół znajdowały się wojska niemieckie. Pułkownik rozkazał zniszczyć samochód. W jego bagażniku schowanych było kilka teczek z dokumentami i kartami, jakieś flagi (sztandar?) bez drzewca i walizka z osobistymi rzeczami dowódcy. Ojciec spalił dokumenty, karty, flagi. Pułkownik Zielke najpierw uścisnął dłoń swojego szofera, podziękował za służbę, a następnie poradził wrócić do domu.
Ojciec bardzo chciał dowiedzieć się czegoś o losie pułkownika Stefana Zielke. Podjętych zostało kilka prób wyszukania danych o pułkowniku. Przypuszczaliśmy, że oficer trafił do niewoli radzieckiej i zginął w Katyniu. Jednak w katyńskim spisie ofiar nie było nazwiska pułkownika. W polskiej literaturze dotyczącej wojny 1939r. pojawiało się to nazwisko, ale nie było tam informacji na temat losu pułkownika. Podejmowane przez nas próby dowiedzenia się czegokolwiek nie odnosiły sukcesu. Jakoś przeoczyliśmy z ojcem jedną możliwość – zwrócenia się do Ministerstwa Obrony RP. Już po śmierci ojca (2001 r.) udało mi się ustalić, że pułkownik S. Zielke został schwytany przez Niemców i znajdował się w Oflagu II-c w Dobiegniewie. W obozie pełnił on obowiązki starszego obozowego. Był w „podziemnej” organizacji obozowej. Po wojnie od maja 1945 roku służył w Wyższej Oficerskiej Szkole Artylerii. Zmarł w 1957 roku w Warszawie.
Samochód ojciec rozbijał toporkiem. Aby nie przyciągnąć uwagi Niemców postanowił go nie podpalać. Z samochodu wyjął zegar i tylne lusterko oraz zabrał dokument rejestracyjny. Te rzeczy zachowały się w rodzinie do dziś. Na przestrzeni kilkudziesięciu lat zegar prawidłowo pokazywał czas.
Po śmierci ojca zegar samochodowy przez pewien czas znajdował się w pustym domu w Łunińcu. Przewiozłem go do Mińska, ale uruchomić nie dałem rady. Zatrzymał się na zawsze. Jeszcze, gdy ojciec żył postanowiliśmy, że dokumenty pojazdu i części do tego samochodu trzeba przekazać do Muzeum Wojska Polskiego. Doszło do tego w 2014 roku. Na moją propozycję przekazania rzeczy do muzeum, otrzymałem odpowiedź podpisaną przez Dyrektora muzeum prof. Zbigniewa Wawra.
„Dziękujemy za propozycję przekazania do zbiorów Muzeum Wojska Polskiego części z samochodu dowódcy artylerii 38 Dywizji Piechoty Rez., płk art. Stefana Zielke. Zarówno zegar i lusterko, jak i dokumenty pojazdu uczestniczącego w walkach we wrześniu 1939 r. będą z pewnością cennym uzupełnieniem naszej kolekcji muzealnej” (pismo z 12.XI.2014)
„Składający przekazuję do Muzeum Wojska Polskiego niżej opisane obiekty:
1.Dowód rejestracyjny na samochód osobowy Mercedes Benz 170V Bolesława Bochwica, o znaku rejestracyjnym A50-626 wydany w Nowogródku 4 sierpnia 1939r.
- Zegar z samochodu Mercedes-Benz 170V, „Viegel – Kienzle 8 Tage”
- Lusterko wsteczne z samochodu Mercedes – Benz 170V” (pismo z 16.04.2015r.)
Wraz z grupą żołnierzy rozbitej dywizji (prawie wszyscy byli z Łunińca, Pińska, Baranowicz, Dawidgródka, okolicznych wsi) ojciec szedł do domu. W jednej z wsi pod Lwowem wymienił swój wojskowy skórzany uniform szofera na żywność. Dopiero pod Rownem grupie żołnierzy byłego Wojska Polskiego zagrodził drogę radziecki czołg. Czerwonoarmiści okrążyli grupę, padło polecenie aby zdać broń oraz duże noże i żeby wystąpili oficerowie. Następnie grupę podzielono według narodowości. Część żołnierzy gdzieś wyprowadzono (wrócili oni do Łunińca dopiero pod koniec 1940 r.), część wypuszczono. Ojciec był w domu już w połowie października 1939 r. Znalazł pracę, ale nie w swoim zawodzie.
Natomiast jego kolega z kursów i orkiestry Stefan Oleszkiewicz przepadł bez wieści. Jego koledzy z pułku Wojska Polskiego, którzy wrócili z niewoli niemieckiej w 1940 r., opowiedzieli o tym rodzicom żołnierza. Był on kierowcą lekkiego czołgu (prawdopodobnie tankietki TKS – L.K.), uczestniczył w ciężkich walkach nad rzeką Bzurą (rejon miasta Kutno – Łódź w Polsce). Niestety, nie uwieczniono nazwiska żołnierza w książce „Pamięć . Rejon Łuniniecki”.
Za udział w wojnie polsko-niemieckiej 1939 r., zwanej obronną, pod koniec lat osiemdziesiątych ojciec, jak i inni weterani ww. starć, został odznaczony przez rząd PRL specjalnym medalem.
Na tym zakończyła się szoferska „odyseja” ojca. Uzyskane w 1934 r. uprawnienia jednak się nie przydały, nie zostały okazane pracownikom służb drogowych. Co prawda jeszcze raz w 1945 r. ojciec podjął próbę zatrudnienia się jako kierowca w zakładach budowlanych w Łunińcu. Jednak organy NKWD, w których ojciec widniał w ewidencji, nie zezwoliły mu na prowadzenie pojazdu.
W związku z tym, że rodzina została wypędzona w 1944 roku do pracy przymusowej do Niemiec i że w 1945 roku rodzinę oswobodziły amerykańskie wojska pracownik NKWD, do którego ojciec zwrócił się w sprawie pracy jako szofer, wypowiedział głupie zdanie, które najwidoczniej uważał za arcydzieło czujności – „Rodzina Twoja jest nienadziożna (podejrzana, wątpliwa). Niewolno powierzyć ci samochodu, bo uciekniesz z rodziną do Amerykanów.”
Widocznie, kursy samochodowe, na które nabór odbywał się w latach trzydziestych był jedyne w Łunińcu. Istnieją informacje o tym, że w 1937 roku w mieście działały kursy motoryzacyjne, na które uczęszczały 34 osoby. Nauka trwała od 3 do 4 miesięcy. Jednak, co kryło się pod słowem „motoryzacja” dokumenty nie ujawniają.
Leon Kołosow.
Tłum. Swiatosław Janoczkim