Archiwa stanowią część dziedzictwa historycznego i kulturowego. Rola archiwów, które przechowują pamięć o przeszłości narodów, jest ważna i ciągle wzrasta.
50 lat minęło od tego czasu, jak 18-letnia dziewczyna Lidia Romanowicz rozpoczęła swoją pracę w Archiwum Państwowym Obwodu Brzeskiego. Pani dr Tamara Kabot rozmawia z panią Lidią Romanowicz.
T.K.: Pani Lidio, poznałyśmy się dawno temu w archiwum, kiedy to właśnie pani pomagała mi w moich badaniach z okresu międzywojennego. Nie wiedziałam wtedy, że pracuje pani od wczesnej młodości, ale wiedza pani o zasobach archiwalnych zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Opowie pani coś o sobie, o swojej rodzinie, latach szkolnych, studiach.
L.R.: Pochodzę z rodziny chłopsko-robotniczej. Urodziłam się w Kotelni Bojarskiej. Teraz wieś to obszar miejski Brześcia. Moich rodziców będących jeszcze dziećmi wywieziono do Rosji, wrócili do kraju w r. 1919. Ojciec ukończył polską szkołę podstawową, mama nie miała możliwości się uczyć. Byli ludźmi mądrymi, uczciwymi i pracowitymi, szanowanymi przez otoczenie. Podczas bombardowania przez Niemców Brześcia 22 czerwca 1941 r. mój ojciec został ciężko ranny, zabito moją siostrę. Ja byłam najmłodszą w rodzinie, miałam dwie starsze siostry. Rodzice sporo przeżyli, wycierpieli, ale nigdy nie narzekali na los, nie było w nich ani złości, ani zawiści. Uczyłam się w szkole ośmioletniej w Gerszonach. Ciepło wspominam swoich nauczycieli. Oni otrzymali wykształcenie w polskich szkołach w Brześciu w okresie międzywojennym. Potrafili przekazywać nam wiedzę umiejętnie, mieli dla wszystkich nas serce, uczniowie patrzyli na nich jak na drugich rodziców. Właśnie dzięki moim pedagogom postanowiłam, że będę nauczycielką. Podczas nauki w szkole średniej w Brześciu moja decyzja się umocniła. W starszych klasach przeczytałam sporo utworów literatury pięknej, zaczęłam też pisać wiersze. Uważałam, że jest to niezbędne dla dobrego nauczyciela. Dostałam się na studia zaoczne Instytutu pedagogicznego w Brześciu.
T.K.:Kiedy pani rozpoczęła pracę w archiwum? W jakich działach pani pracowała, na jakich stanowiskach?
L.R.: Po ukończeniu szkoły zdecydowałam pracować i studiować zaocznie, aby nie obciążać materialnie moich rodziców (byli już na emeryturze). Dostałam pracę w Brzeskim Archiwum Państwowym, gdzie przedtem przez jakiś czas pracowała moja siostra Olga. Siostra wkrótce zmieniła pracę, a ja zostałam… na 50 lat. Pracę zawodową rozpoczęłam jako „archiwarius” (teraz niema takiego stanowiska). Zajmowałam się konserwacją archiwaliów, zszywałam teczki z dokumentami, opisywałam i porządkowałam zbiory biblioteki archiwum. Doskonaliłam swoje umiejętności zawodowe w Mińsku. Zawsze odczuwałam zadowolenie, kiedy z moich rąk wychodził odnowiony, można powiedzieć, uratowany dokument albo cała teczka tzn. jednostka archiwalna. Uczestniczyłam w przygotowaniu specjalnych zbiorów fotodokumentów najbardziej cennych i rzadkich archiwaliów m.in. z okresu międzywojennego. Doceniano mnie w pracy, wysyłano na różnego rodzaju kursy, seminaria do Moskwy, Mińska, Kijowa. Ale przyznaję się, że aż do ukończenia Instytutu pedagogicznego myślałam, że zostanę jednak nauczycielką. I tylko już jako pracownik naukowy działu dokumentów archiwalnych zrozumiałam, że nie chcę zmieniać pracy, że uwielbiam właśnie swoją specjalność – archiwisty. Czytałam dokumenty jako prawdziwe opowieści dające tak wiele do myślenia. Archiwa – to prawdziwa kopalnia wiedzy o przeszłości. Kontakty z ludźmi, badania archiwaliów, przeróżne moje odkrycia – to właśnie to, do czego dążyłam. Rok podwyższałam kwalifikację w Moskiewskim Historyczno-Archiwalnym Instytucie. Ponad 20 lat pracowałam jako kierownik działu w archiwum, m.in. zajmowałam się publikacją dokumentów. Bardzo przydała mi się wiedza z historii Polski, czytam, mówię, piszę po polsku. Jest to bardzo ważne, kiedy masz do czynienia z dokumentami z okresu 1921-1939. Teraz pracuję jako główny archeograf.
T.K.:Pani Lidio, przez tyle lat zmieniali się dyrektorzy archiwum. Kto był pierwszym pani przełożonym? Kogo pani zapamiętała najlepiej?
L.R.: Pracowałam z W.Ponomariewym, T.Liberowską. Najdłużej – z p. Anną Terebuń. Wszystkich wspominam ciepło i serdecznie. To byli prawdziwi przyjaciele. Teraz również czuję się komfortowo w pracy. Obecnie kieruje archiwum p. Karapuzowa.
T.K.:Archiwum Państwowe Obwodu Brzeskiego otwarto w r. 1940, pracuje pani od 1966, gdzie mieściło się archiwum wtedy?
L.R.: Obecnie archiwum mieści się w nowym pomieszczeniu – na ul. Wiery Chorużej. Jest to gmach nowoczesny wybudowany specjalnie, dostosowany do wszystkich potrzeb badaczy i pracowników. Zaczynałam swoją pracę w budynku na ul. Sowieckich pograniczników, był to stary budynek – z 1906 r. Wszystko było dla mnie w nim ciekawe i tajemnicze: marmurowe schody, 10-metrowej głębokości studnia z czerwonej cegły na dziedzińcu. Dotychczas pamiętam te moje „badania” terenu. Później pracowałam w innych budynkach. Jeden – to nawet cerkiew…Muszę zaznaczyć, że w każdym pomieszczeniu archiwum czułam się dobrze. Ulubiona praca i koledzy – prawdziwi przyjaciele – razem to tworzyło naprawdę niepowtarzalną atmosferę.
T.K.:Mnóstwo ludzi spotkała pani w ciągu tych lat pracy. Kogo pani zapamiętała najbardziej: naukowców, studentów, dziennikarzy, krajoznawców? Obcokrajowców czy rodaków? Jaki był i jest ten typowy użytkownik archiwum? Były może jakieś niezwykle wydarzenia, spotkania?
L.R.: Tak, ludzie…Tysiące…Dokumenty…Mam sporo doświadczeń. I wie pani, doskonale poznać skład zasobów archiwalnych, treść dosłownie każdej jednostki, czuć się wśród tych „martwych” świadectw jak w domu – to jedno, a osobiście odbierać wydarzenia i uczucia tych, kto brał w nich udział, albo ich krewnych – to coś innego. W czasie mojej pracy konsultowałam naukowców, którzy pracowali w czytelni archiwalnej. Byli to obywatele Białorusi, Rosji, Ukrainy, Polski, Stanów Zjednoczonych i wielu innych państw, prowadziłam dla nich swego rodzaju wycieczki archiwalne, robiłam wykłady. Po wizytach tych naukowców przyjemnie było zobaczyć artykuły, monografie, oparte na materiałach naszego archiwum. Zdarzało mi się przygotowywać specjalne zaświadczenia, wnioski, wyciągi przechowywanego materiału aktowego i temu podobne. Tysiące, dosłownie tysiące ludzi w czasie naszych spotkań w archiwum opowiadało mi swoje historie życiowe, życiorysy swoich krewnych. Często były to historie niezwykłe, czasem przerażające. Takie dramaty ludzkie są swego rodzaju gotowymi scenariuszami filmowymi. Sporo ich zostało w pamięci. Teraz rozumiem, że wiele straciłam, nie spisując tych wspomnień, mogłaby z nich powstać cała książka historii prawdziwych. Podczas spotkań z młodzieżą, współpracownikami opowiadam niektóre z tych historii. Zawsze staram się udzielać pomocy ludziom (i ciągle się staram) niezależnie od ich stanowiska, statusu. Profesorowie, uczniowie, lekarze, krajoznawcy – mam masę znajomych, przyjaciół. Wspominałam o latach pracy i czuje się spełniona. Starałam się pracować jak najlepiej, każdy człowiek, którego spotkałam, któremu starałam się pomoc, był dla mnie ważny. I naprawdę wzrusza mnie to, że i ludzie ci mnie pamiętają. Świadczą o tym kartki z życzeniami, telefony. Skąd? Och, no można powiedzieć z całego świata. Z Londynu i Izraela, Warszawy, Moskwy, Białegostoku, Lwowa – nie da się wymienić tych wszystkich miast i krajów. Często witają się ze mną ludzie na ulicach w Brześciu. Nie pamiętam ich. A oni mnie pamiętają. Szanuję swój zawód. W pracy otrzymałam sporo nagród, wyróżnień, podziękowań, ale właśnie ten stosunek ludzi jest bezcenny.
T.K.:Ma panu jakieś zainteresowania poza pracą?
L.R.: Tak, pisze wiersze (od wczesnej młodości, jak już wspominałam), pracuję w swoim ogródku. Lubię kwiaty, drzewa.
T.K.:Dziękuję serdecznie. Życzę zdrowia i dalszych lat pracy.
Rozmawiała T.Kabot