Wieloletnie studia nad życiem i dziełem Ignacego Domeyki (1802-1889) pozwoliły na dotarcie do wielu wątków osobistych, a nawet intymnych. Stało się to możliwe głównie dzięki zachowanym listom pisanym do rodziny i przyjaciół z dalekiego Chile, które stało się jego drugą ojczyzną.
Szczególną wartość ma blok listów, w których Domeyko zwierza się najbliższym z rozterki uczuciowej, jaką przeżył w dojrzałym wieku, bowiem zdarzyło się to w 1850 roku. Był już wówczas profesorem chemii, fizyki i mineralogii Uniwersytetu Chilijskiego, członkiem Rady Uniwersyteckiej, sekretarzem Wydziału Nauk Matematycznych i Fizycznych, obywatelem honorowym Chile, uczonym, 0 którym mówiło się głośno nie tylko w Chile, ale i w Paryżu.
Miłość od pierwszego spojrzenia
Pod koniec marca 1850 roku, w drodze powrotnej z Ogrodu Botanicznego w Quinta Normal w Santiago, towarzyszący Domeyce przyjaciel – generał Jose Santiago Aldunate zaprasza go do odwiedzenia rodziny Sotomayorów, mieszkających w pobliżu domu Domeyki. Tam poznaje piętnastoletnią Enriąuetę Sotomayor, córkę małżeństwa inż. Juana de la Cruz Sotomayor i Gertrudis Guzman.
W życiu Domeyki następuje nieoczekiwana zmiana:
Miałem już lat 47 wieku; przeszła była ochota szamotać [się] bez celu po świecie, niepewna była przyszłość, pewniejsze zdanie się na wolę Bożą. […] Nadchodziła najpiękniejsza pora roku, kwitły pomarańczowe gaje, magnolie i palisandry, napełniały wonią powietrze datury, gardenie białe i błękitne pod lazurowym niebem…
Jednej niedzieli, było to pod koniec marca, przyszedł do mnie mój łaskawy generał Aldunate i poszliśmy z nim na przechadzkę do botanicznego ogrodu zwanego Quinta Normal, położonego za miastem, niedaleko mojej willi. […]
Wracając przechodziliśmy koło jednej obszernej willi. Brama była otwańa, przez nią z upodobaniem spojrzałem na wspaniałą aleję, ciągnącą się prawie do samej bramy w głąb ogrodu. Widząc generał, że widok ten mnie się podobał, rzekł do mnie: „zajdźmy do tego domu; mieszka w nim moja krewna, seńora Sotomayor, zapoznasz się z nią, jest twoją sąsiadką”.
Nie mogłem odmówić; wchodzę niechętnie i w tym momencie wybiega ze szpaleru piękna, piętnastoletnia panienka, rosła, skromna, nieśmiała, czarnych dużych oczu i światlejszych nieco, w pukle pozawijanych włosów. Zarumieniła się, a ja może zbladłem; spojrzał jakoś w niezwyczajny sposób na mnie z ukosa generał, ona odbiegła prędzej, niż się była ukazała. Była to córka pani Guzman de Sotomayor, właścicielki domu, i zacnego obywatela Don Juan de la Cruz Sotomayor, inżyniera.
Tak się począł mój niedługi romans, w dniu, kiedym najmniej myślał o ożenieniu się i szukaniu żony w Ameryce. […] Nie uszło czterech miesięcy od owego spotkania, a już 7 lipca 1850 [roku] byłem mężem pani Henrykiety z Sotomayorów i potem dwadzieścia lat z nią szczęśliwie przeżyłem aż do jej śmierci [MP,III,45-46].
Jak widzimy, miłość zrodziła się od pierwszego spojrzenia.
Nie wiecie, co było w duszy mojej: jaki żar, jaka tęsknota […], ku czemu spóźniona moja namiętna miłość ciągnęła.
W liście do Adama Mickiewicza zwierza się z owej siły i namiętności, jakiej wówczas uległ:
Nasuwające się lata skłoniły mnie do szukania ustroni, i znalazłszy miejsce, co mi się spodobało, umyśliłem żyć na osobności, cicho, daleko od ludzi. Urządziłem był dla siebie domek jakoby klasztor jaki, przez cały dzień zamknięty, że ani sąsiedzi wiedzieli, co się w nim dzieje. Sprowadziłem do niego całą kolekcję pisarzy ascetycznych zawartą w Demonstracjach Fray Luis de Grenada, i zdawało mi się, żem silniejszy i pewniejszy siebie niż kiedykolwiek.
Ale jakże Polakowi osiąść, żyć na wsi i nie odwiedzić sąsiedztwa, nie zaprosić gości; jakże to zamknąć się na długo i pożegnać się na długo z ludźmi, zwłaszcza dobrymi, uprzejmymi ludźmi?
Owóż opodal mego domku był dom duży z ogrodem, liczna familia, mnóstwo dzieci swawolnych od rana do wieczora między pomarańczowymi i brzoskwiniowymi drzewami. Najstarsze dziecko, piętnastoletnia dziewczyna, miała już wychodzić za mąż za bogatego sąsiada, bo tu kobiety prędzej rosną niż u nas i nie mnie wdać się w opisy, co to jest owa siła i namiętność w dziecinnym oku i dziecinnej twarzy – tego rodzaju piękności nie obaczysz może, chyba pod niebem, co prawie zawsze pogodne, zimową tylko porą zachmurzy się niekiedy. Dosyć-że mi się podobała, a może i więcej niż podobała. Domek mój i szpalery prędko straciły swoją surowość, co dzień stawały się weselsze i ludniejsze – drzwi moje nie zamykały się tak wcześnie jak pierwej.
– Nie wiem dobrze, jak potem było, muszę ukrócić historię, aby nie kaleczyć języka i myśli – dosyć, że kiedy przyszła godzina, jak to mówią, opamiętania się, Enriąueta z domu Sotomayor a z matki Guzman została moją narzeczoną. Owóż początek i koniec pięciomiesięcznej historii – za dwa tygodnie będzie ślub i wesele.
W liście do Władysława Lasko wieża i Walerego Chełchowskiego z 28 czerwca 1850 roku zwierza się ze swych uczuć:
[…] Kiedy dwa miesiące temu pisałem do was o amnestii […], nie wiecie, co było w duszy mojej: jaki żar, jaka tęsknota, jak się ubijałem przeciwko temu, ku czemu spóźniona moja namiętna miłość ciągnęła. Dziewczyna z którą się żenię, jest młoda, piękna jak anioł, niewinna, pobożna; nie widać czemu pokochała mnie od pierwszego widzenia; nie chciała iść za bogatego człowieka, które się o nią starał…
Wyraźna była Wola Boża; i choć zimny rachunek, niepewność i obawa przyszłości szeptały mi do ucha: ostrożnie! Upamiętaj się! Uważ, żeś o trzy tysiące mil od swoich, żeś niemłody, niebogaty, [między] cudzymi, jakaś niepojęta, niewidzialna siła nie dawała czasu do rozwagi. […] Domek mój cichy i spokojny napełni się gwarem, będzie w nim gospodyni, goście. Będę ja weselszy, spokojniejszy? – to tylko pewne, że nigdy nie zapomnę o Bogu, 0 Polsce, o was i o nieszczęściach naszych, i o przeszłości, z której się cała moja teraźniejszość wysnuła [Listy, 125 – 126].
Upust swoich uczuć daje również w liście z tego samego dnia do Józefa i Bohdana Zaleskich:
Domowa wasza miłość i uciechy o których do mnie piszecie obiły się o duszę moją. Czas przyszedł, że silniej ich pożądałem niż może sąd i roztropność radziły. W chwili kiedyście do mnie pisali że „chcielibyśmy z serca posłać ci jaką Laszkę czy Litwinkę”, już dusza moja szalała i nie była panią siebie. U stóp tych naszych Kordylierów, które były dla mnie dotąd jedyną pociechą i rozkoszą, znalazłem choć nie Laszkę, choć nie Litwinkę, ale tak piękną, dobrą, pobożną dziewczynę, że przez to samo iż pokochała już niemłodego Lacho-Litwina i przełożyła go nad młodego, bogatego Chilijczyka, pokochałem ją namiętnie i za dwa tygodnie żenię się z nią.
Nawykły do pisania o skałach, kamieniach, odwiecznych śniegach i wulkanach, ni wiem ni umiem jak pisać o mojej miłości. To tylko wam powiem, że przekonany jestem iż taka była wola Boża. Ożenienie się moje nie jest owocem ni rachuby jakiej, ni zabiegów, nijakich tragicznych zdarzeń i kombinacji: owszem, bądźcie pewni, jest zaprzeczeniem wszelkiej rachuby i względów ludzkich, ślepą namiętnością i poddaniem się, tak, że jeśli złe przyjdzie i spadnie odczarowanie, to nie będzie w tym wina ani światowej matematyki, ani wypróbowanego na doświadczeniu rozumu, bo ich bynajmniej nie prosiłem w swaty, ani na wesele nie zaproszę.
Smutne będzie moje wesele, dalekie od was, od Polski, na którym ani jednego nie będę miał Polaka. Proboszcz tutejszy rodem Korsykanin z Ayaccio pobłogosławi i będę żonaty. Henrykieta będzie was kochać choć was nie zna, będzie przyjaciółką Bohdanowej i w Bogu nadzieja że kiedyś ją pozna, i wszyscy razem pojedziemy do Polski, każdy Budrys ze swoją, i tam, jeśli wola będzie Boża, sprawimy sobie wielkie gody pierwej niż pójdziemy spać do grobu ojców naszych. Wasz na zawsze Ignacy [BJ, sygn. 9196111,146].
Ślub
5 lipca 1850 roku w parafii San Saturnino w Santiago Domeyko zawiera ślub z piętnastoletnią Enriąuetą Sotomayor y Guzman, córką don Juan de la Cruz Soto- mayor y Dońa Gertrudis Guzman Avaria. Z odpisu aktu małżeństwa wynika, że rodzice Enriąuety zawarli ślub 15 września 1830 r. w parafii Sagrario w Santiago, a ceremonii przewodniczył arcybiskup Santiago Dr. Rafael Valentin Valdivieso. Świadkami byli don Jose Santiago Portales Larrain i dońa Mercedes Contador Aguirre de Martinez Jaraąuemada.
Oto akt ślubu Ignacego Domeyki i Enriąuety Sotomayor:
Parroąuia de San Saturnino de Yungai. En esta parroąuia de San Saturnino de Yungay a cinco de Julio de mil ochocientos cincuenta, preria la juridoca infor- mación, otorgada dispensa de su Seńoria Ilustrisima el Arzobispo de esta Arąuidiocesis, Doctor Don Rafael Valentin Valdivieso, de las tres moniciones que dispone el Santo Concilio de Trento, y no habiendo resultado impedimento, casey vele, in faciem Ecclesiae, a Don Ignacio Domeyko, natural de Polonia (Niedźwiadka en Lituania) Profesor, en el Instituto Nacional de Santiago, hijo lejitimo de Don Hipolito Domeyko y Dońa Carolina Ankuta, eon Dońa Henriąuieta Sotomayor, natural de esta Capital, hija lejitima de Don Juan de la Cruz, Sotomayor y Dońa Gertrudis Guzman. Testigos: Don Vicente Bustillos, Don Luis Lada, y Don Isaac Ahompson y Don Abraham Ahompson, y Padrinos: Don Jose Santiago Al- dunate, y Dońa Mercedes Cantador, de que doy fe. P.J. Buttafoco – cura y ricario. Es copia del orijinal a que me refiero.
Podpisany: Luis Benavente [Parroąuia de San Saturnino de Yungai, Santiago, marżo 20 de 1891].
W innym liście do Władysława Laskowicza Domeyko podaje mylnie datę ślubu na szóstego lipca, a w „Moich podróżach” widnieje data siódmego lipca.
Duża różnica wieku Ignacego i Enriąuety – o dziwo – nie była przedmiotem żadnych komentarzy. W dzień po ślubie nowożeńcy odwiedzili klasztorną szkołę Sagrado Corazón de Jesus y Maria w Santiago, w której Enriąuetą uczyła się do czasu zamęścia. Siostry i uczennice przyjęły młodą parę girlandami kwiatów i życzeniami.
Może warto zwrócić uwagę, że w tym samym czasie, 7 lipca, Adam Mickiewicz zwraca się do I. Domeyki z propozycją wysłania do Chile swego 12-letniego syna w celu edukacji.
Oferta Uniwersytetu Jagiellońskiego
W tydzień po ślubie, około 15 lipca, Domeyko otrzymuje list od prof. Ludwika Zejsznera z Uniwersytetu Jagiellońskiego powołujący go do objęcia katedry chemii, fizyki lub innej gałęzi nauk przyrodniczych.
W tydzień po ożenieniu się, z rana, kiedym w dzień słotny siedział z żoną i jej młodszą siostrą przy kominku myśląc o czym innym, jak o spokojnym, familijnym szczęściu, przynosi służący z poczty list z Krakowa, w którym uczony profesor Zejszner, sam i w imieniu profesorów sławnej Akademii Krakowskiej, powołuje mnie na nauczyciela – jak się wyraża – chemii, fizyki czy jakiej innej gałęzi nauk przyrodniczych.
Trzeba by wiedzieć, jak od dziecinnych lat namiętnie kochałem Kraków, jaką żądzą gorzałem obaczyć kiedy to stare miasto, jak wysoko ceniłem naszą Jagiellońską Wszechnicę, aby mieć niejakie pojęcie tego, co się w owym momencie wewnątrz mnie działo i jakie zamieszanie miałem w umyśle. […]
Gdyby ten list przed sześciu miesiącami przyszedł był do rąk moich, z jakąż siłą i ochotą byłbym poleciał do ojczystej ziemi; piłbym teraz wiślaną wodę, oglądałbym groby królów moich na Wawelu; młodzież krakowska pilnie słuchałaby mojej ojczystej mowy. […] Dreszcz mi przeszedł po duszy; popatrzyła na mnie żona i nieśmiała zapytać o nowiny [MP,III,46-47].
Dopiero co zawarte małżeństwo przeszkodziło Domeyce w przyjęciu tego zaproszenia. A o swych uczuciach do naszego miasta pisał już wcześniej, we wrześniu 1849 roku:
Ach, gdyby mi Bóg pozwolił widzieć Kraków i być w nim choć bakałarzem dzieci i pomodlić się na Zamku, na grobach królów i świętych naszych i odpocząć na mogile Kościuszki! Skwitowałbym ze wszystkiego, choćby mnie potem i powiesili przypadkiem.
[…] Kraków jest, bez wątpienia, jedynym punktem w Polsce, gdzie – jak widzę – wolno jest pisać i mówić prawdę, choć ostrożnie. […] Kraków tylko – jak widzę – błyszczy i wolniej oddycha w całym tym utrapieniu, za co niech będzie chwała Bogu. (IX 1849).
Żona moja istny anioł
W liście z 28 lipca 1850 roku, kierowanym do Władysława Laskowicza i Walerego Chełchowskiego, pisze:
Kochani moi Władysławie i Walery. Co też za zmiana w moim życiu. W tej samej izbie, gdzie tyle samotnych wieczorów przetęskniłem, myśląc o was, o kraju i o przeszłości, przy dużym kominie, na którym drewka z mimozy i akacji płomienieją jakoby sosnowe nasze, choć na dworze bieleje ziemia od narcyzów, kamelii, jaśminów i dojrzewa pomarańcza, siedzi żona piękna jak anioł, piętnastoletnia kobieta o wielkich czarnych oczach, u nóg jej mała dziewczynka, jej siostra, żywy portret Henrykiety, a przy nich ja, tłumaczę po hiszpańsku, list wasz i dziwimy się, że z listu mojego, który pisałem pięć temu miesięcy, kiedy jeszcze ani nadziei, ani odwagi [nie] miałem żenić się, już kobiety nasze wyrozumiały, przeczuły, że wkrótce doniosę wam o weselu. W istocie, byłem już natenczas oszalał z miłości, ale to sobie poczytywałem za momentalny zawrót głowy i zdawało mi się nie warte mówić o tym, a cóż dopiero pisać.
Z późniejszych moich listów ni wiem, co wyczytacie, bo nie pamiętam com pisał, dosyć że miałem pięć miesięcy wewnętrznego boju i nie wiedzieć jakiej niespokojności. Razu jednego uciekłem był w Kordyliery i prędzej wróciłem, niżelim sobie zamierzał, na szczycie Andów, gdzie burze i wichry szaleją, było mi duszno i gorąco. W miesiąc potem, kiedym się dowiedział, że Henrykieta miała iść za mąż za bogatego stryja swego, wybierałem się już, chociażby za amnestią, do Polski, potem roiłem sobie przez Kamczatkę przedzierać się do naszych. Tysiąc głupstw biegało po duszy, a rozum był jak wielkie mrowisko. Nie wiem prawdziwie, jak się to potem wszystko ułagodziło; dziś jeszcze nie mam wolnej myśli ni ochoty do pisania o tym.
Od dwudziestu lat nie czytam romansów ani żadnych literackich bredni, wiecie, że się zajmuję chemią, mineralogią, geologią, i ogromne foliały popisałem w tych materiach po francusku i hiszpańsku, że byłem przez cały ten czas zakochany w zimnej, w najzimniejszej naturze, w skałach, kruszcach i przedpotopowych stworzeniach. Wielka tedy rewolucja zaszła we mnie; i nie żałuję tego, co się stało. Bogu niech będzie chwała za wszystko [Listy, 126-127].
W miesiąc po ślubie donosi swoim przyjaciołom w Paryżu:
Co dzień to bardziej kocham żonę moją i ona mnie kocha. […] Dosyć, że zdaje mi się jakoby lżej na sercu, że przeszedłszy przez tyle dziwnych kolei na świecie, człowiek dopełnił też celu towarzyskiego i nie umrze sam jeden między obcym ludem jakoby egoista czy niedołęga. […] Życie mam znośniejsze, lepsze i uczciwsze. Żona moja istny cud; jej charakter jest żywy, wesoły, nigdy się nie gniewa, nie kaprysi, choć tkliwa i prosta jak dziecko, rozpieszczona w domu matki swojej i kochana od wszystkich.
Nie sądźcie, abym przez ożenienie moje już na zawsze osiadł w Ameryce, lub choć na moment przestał być Polakiem. Ożenienie moje w niczym nie odmieniło położenia mego względem kraju. Nie szukałem żony ani dla posagu, ani dla kariery, ani dla żadnych względów światowych. Mam dziś towarzyszkę, która mnie kocha, i z nią pojadę do Polski, jeżeli taka będzie wola Boża. […] Nieraz z nią projektujemy sobie zrobić wojaż do Europy, daj Boże, żeby tam pozostać można było w naszej Polsce, w naszej, nie cudzej, nie moskiewskiej.
Stęskniony korespondencji od rodziny pisze 28 sierpnia z Santiago do brata Kazimierza:
Niepodobna, żebyście nie znaleźli sposobności do przesłania mi choć jednego słowa z rodzinnych stron. Jakże bowiem żyć na tym świecie i żyć, jak gdybyśmy na zawsze byli umarli jeden dla drugiego. Bądź pewien, że ja was zawsze kocham tak serdecznie, jak gdybym od wczoraj od was oddalił się i nie czuję w sobie najmniejszej zmiany co do miłości mojej ku wam. Mam nadzieję w Bogu i dlatego czekam i cierpię spokojnie i nie starzeję się [BJ, sygn. 1002,IV,71-72].
Z perspektywy kilku miesięcy objaśnia przyjaciołom w jakim stanie uczuć pisał kwietniowy list:
Wiedzieć potrzeba, że mój kwietniowy list pisałem, pasując się i walcząc z samym sobą. Z jednej strony szalona miłość zawróciła mi była głowę i chciałem żenić się, z drugiej strony lękałem się przykuć siebie od razu do nowego świata i szukałem sposobu wyrwać się, a tylko niezwłoczny powrót do kraju mógł mnie odciągnąć. W miesiąc potem uwagi, które mi dziś czynicie, już były wzięły górę, a namiętna miłość opanowała duszę. We dwa miesiące potem zdecydowałem się ożenić się i dziś nie żałuję tego, bo widzę, że obawa moja była bez zasady i mam życie znośniejsze, lepsze i uczciwsze. Żona moja istny anioł. Nie piszę o niej teraz, bo to, co bym napisał, wzięlibyście za ułudzenie weselne… [Listy, 129].
Szczęść Wam Boże
Bohdan Zaleski w liście z 13 października gratuluje Domeyce ożenku:
Szczęść wam Boże, w nowym stanie, kochany Ignacy, Szczęść Boże i tobie i połowicy twojej, abyście byli jedną duszą, jednym ciałem, zgodni, strojni, na żywot doczesny i wieczny. Pokój wam!
[…] Uroczyście jako widzisz, błogosławię, bo małżeństwo to Sakrament Święty, a przed Świętością wszędy i zawsze potrzeba stać z uszanowaniem. Rozumiem jednak twoje kalkuły, mój ty matematyku serdeczny. […] I nie mamy ci wcale za złe Żegoto, żeś upolował sobie Hiszpankę, bo zapewne prawowierna i prostoduszna katoliczka, a ten wzgląd górować powinien ponad wszystkie względy światowe.
[…] Żonkę koniecznie wyucz po polsku, bo dopiero byłby wstyd i grzech, żeby dzieci Budrysa chodziły ponad Niemnem i po Nowogródku bezmowne i nieme…
Mój Boże, co bym dał kochany Ignacy, żeby ci można było na pierwociny małżeńskiego żywota, posłać choć jakąś miłą wieść z Litwy. Niestety! Litwa jak i cała Połska nasza, w grubej wciąż żałobie. Bóg zdaje się wypróbował już nad nią wszystkie czasy swego gniewu; a my po dawnemu źli, broimy jak poganie. Świat stacza się w zamęt, w zamęt i do tego taki smętny. Cywilizacja osiada na mieliźnie, bo pożegnała dawno pełnię swoją, wody na których unosi się Duch Święty.
[…] Polscy emigranci tumanem tym owiani, stąpają za nimi po omacku; po staremu ufni więcej w cudzy rozum, niż w swojskie natchnienie. […] Wielka bracie nędza u nas moralna i fizyczna… [BJ, sygn. 9178111,1,61-62].
23 października, w odpowiedzi na list brata i siostry opisuje niezwykły splot okoliczności związanych z jego ślubem:
[…] Henrykieta ucałowała imiona wasze i powtórzyła: cuando tenga el gusto de verlos – kiedyż będę miała szczęście widzieć ich. Rzecz dziwna, w czasie kiedyście pomyśleli pisać do mnie i kiedy siostra obaczyła mnie we śnie, w tym właśnie czasie, znudzony samotnością, umartwiony tym, co się działo na świecie, znalazłszy młodą, piękną i dobrą jak anioł dziewczynę, która mnie pokochała i która się zdecydowała podzielać ze mną dobry czy zły los, ożeniłem się i odtąd żyję spokojniejszy, cierpliwszy, nie bez nadziei, że kiedyś obaczymy się z wami.
[…] Żona moja, choć młoda i spokrewniona zprzed- niejszymi familiami w stolicy, żyje ze mną na ustroniu, w pięknym domku z ogrodem, który na początku tego roku kupiłem. Co dzień jadę lub idę piechotą do miasta, gdzie daję lekcje chemii, fizyki i mineralogii w tutejszym Instytucie i za to mam od rządu 2400 piastrów pensji.
[…] Żyję jednak dobrze, po szlachecka, na niczym mi nie braknie. […] Jeżeli Bóg mi da potomstwo, nie zapomnijcie o nim, chociażby w najpóźniejsze lata, gdyż wiem, że miłości rodzinnej między nami nie ostudzą nigdy ni czas, ni oddalenie [BJ, sygn. 1002,IV, 73].
Z nią pojadę do Polski
24 października zapewnia Władysława Laskowicza:
Co dzień to bardziej rad jestem, żem się ożenił; mam wyborną żonę i prowadzę życie lepsze, znośniejsze niż pierwej. Nie sądźcie, abym przez ożenienie moje, już na zawsze osiadł Ameryce, lub choć na moment przestał być Polakiem. Ożenienie moje w niczym nie odmieniło położenia mego względem kraju. Nie szukałem żony ani dla posagu, bo tu nie masz zwyczaju dawać posag za życia rodziców, ani dla kariery, bo o żadną nie staram się i żadna inna nie przypada mi do serca bardziej nad tę, którą mam, ani dla żadnych względów światowych. Mam dziś towarzyszkę, która mnie kocha, i z nią pojadę do Polski, jeżeli taka będzie wola Boża.
W podobnym duchu pisze do brata Kazimierza:
[…] Dwa temu miesiące pojąłem żonę, piękną, młodą, skoligaconą z przedniejszymi familiami w kraju. Ona was kocha i z nią o was codziennie mówię. […] Z nią kiedyś, da Bóg, powrócę do was. Żeniąc się dopełniłem woli stryja waszego, który mi w ostatnim liście swoim przykazał szukać towarzyszki [BJ, sygn. 1002,IV, 7 1-72].
W wigilijnym liście do Władysława Laskowicza dodaje:
W istocie, mam dziwnie dobrą żonę, która mnie dotąd ni na chwilę nie zasmuciła, a gdy jaki smutek czy gorycz napadną z ustronia, to jak spojrzę na nią, aż miło na duszy [Listy, 130].
Nazywam ją moja kochana
Dwa lata później, 26 kwietnia 1852 roku, pisze do Bohdana i Józefa Zaleskich:
[…] Gdybyście wiedzieli, ile to razy, patrząc na śnieżne Kordyliery lub siedząc przy kominie z kochaną żoną, myślę o was i przypominam jak to nam kiedyś wesoło było! Teraz, wy zawsze jesteście jakby na przedmieściu Polski, a ja, jak za morzem, tak za morzem. Jedyna dziś moja pociecha, żona, coraz to bardziej tęskni za Polską jak gdyby w niej się urodziła. Cudzoziemcy i wojażerzy patrząc na nią upatrują w niej rysy i charakter Polek naszych, i mówiąc do niej, nazywam ją „moja kochana”. Niedawno, wczoraj jeszcze, będąc z nią sam na sam, przyszła mi na pamięć wasza gromadka, Bohdan z kochaną żoną, i Józef, i dziatki ich i zdało mi się że byłem z wami i widziałem szczęście wasze. My nie tak szczęśliwi jak wy, Bóg dotąd nie dał nam potomstwa; niech się dzieje święta Jego wola. Jeżeli tak zostaniem, to lżej będzie kiedyś popłynąć do was. Dosyć że nie jestem już sam jeden jak byłem dotąd, jest z kim podzielać biedę i weselszą chwilę. [BJ, sygn. 9196,150].
W1854 roku rozpoczyna osiemnasty rok akademicki w Chile. Plan spędzenia wakacji wValparaiso zostaje odłożony z powodu ciąży żony. Cały czas jest zaangażowany w intensywne obowiązki uniwersyteckie. Ugruntowuje reformę uniwersytetu. Zatwierdza nowy program studiów prawa i zatrudnia czterech nowych profesorów.
Pracuję tego roku więcej niż lat przeszłych; służę jak mogę tutejszym ludziom.
Radość ojcostwa
Przeżywa radość z powodu zbliżającego się ojcostwa:
Teraz to się prawdziwe poczyna małżeństwo i szczęście domowe. Jeżeli porodzi syna, będzie żołnierzem czy księdzem, a może księdzem i żołnierzem. […] Nowy widok, nowe nadzieje dla mnie. Jeżeli się Bogu podoba do niezliczonych dobrodziejstw, którymi mnie niegodnego obdarował na tym świecie, dodać jeszcze pociechę z potomstwa, niechaj Mu będzie chwała najwyższa i za to. Jeżeli zaś zostawi i nadal nas jak byłem dotąd, to i za to Go będę chwalił i wywyższał ze wszystkiego serca, ze wszystkich sił i z całej duszy mojej [Listy,184-187].
Pierwsze miesiące ciąży Henrykiety przebiegają z dolegliwościami.
Żona moja co dzień to cięższa i poważniejsza. Zajęta garderobą nowego gościa, którego oczekujemy. Szyje czapeczki, koszulki i o niczym nie myśli, nie mówi, jak o swoim przyszłym klejnocie, nie dba o cierpienia i boleści, które nieprzestannie ją trapią. […] Teraz, choć ledwo chodzić może, wesoła jest i dobrej myśli; już jej się roi, że za dwa lata wypędzą Moskali z Polski i pojedzie z synem do Warszawy. Co daj Boże, amen [Listy, 189].
14 września 1854 roku przychodzi na świat córka Ana Cruz:
Bóg dał nam córeczkę miluchną, sporą; mówią, że podobna do ojca. Mam wielką chęć i postanowienie wychowania jej na mniszkę, a jeżeli nie będzie miała ku temu powołania, to przynajmniej na kobietę wielce pobożną i litością […] Domek napełnił się gwarem dziecka [Listy, 194].
19 listopada córeczkę ochrzczono w parafii San Saturnino. Ochrzcił ją biskup Jose Vicente Tocornal z Chiloe.
Pośród nadmiaru obowiązków służbowych rodzina daje mu wsparcie emocjonalne. W grudniu pisze do Władysława Laskowicza:
Wtenczas to doświadczam, jak dobrze jest być żonatym i mieć dzieciątko, które uśmiechem swoim niewinnym rozprasza i rozwidnia najcięższe chmury i mgły umysłowe. […] Nie uwierzysz – co to za rozkosz przypatrzyć się dobrze dzieciątku od jego urodzenia i wpatrywać się ciągle w jego rozwinięcie od dnia do dnia, od ranka do ranka. […] Tak byłem rad z córki, jak bym był rad z syna, bo jeśli dobry syn mógłby radą i szablą zasłużyć się Polsce, toć dobra córka modlitwą i cnotą może więcej daleko przynieść pociechy i radości i uprosić u Boga nieskończenie więcej [Listy,197,199].
W podobnym duchu pisze 30 stycznia 1855 roku do Bohdana i Józefa Zaleskich:
Niech was po tysiąc razy uścisnę i pozdrowię, potrójnym pozdrowieniem, to jest moim, żony mojej Henryki i malutkiej córeczki Anusi, która że urodziła się w dniu który tu obchodzą pod godłem Exaltación de la Santa Cruz, przyjęła na chrzcie imię Anny Krzyż, po hiszpańsku Ana Cruz. Urodziła się w sam dzień i godzinę wylądowania wojsk na Krymie i odtąd prawie ciągle uśmiecha się, czasem popłacze na moment, zasypia, i znowu budzi się spokojna i cierpliwa jak przystało na emigrantkę. Przed jej kołyską wisi obraz Najświętszej Panny Ostrobramskiej, a nad kołyską Pan Jezus, a niańka śpiewa skoro dziecko poczyna mróżyć oczki „Święty Józefie zstąp poko- łysać dziecko, które tu mam w kołysce”. Z łaski Najwyższego hoduje nam się dobrze dziecina, spora i tłuściutka. W tych dniach zaszczepiliśmy jej ospę. […]
Śmierć pierwszego syna
29 listopada 1855 roku, w czternaście miesięcy po Anicie, przychodzi na świat upragniony syn Domeyki Juan Enriąue:
O dziesiątej wieczorem, w ćwierć wieku od naszej rewolucji, urodził mi się syn, spory i tęgi chłopak. Nazajutrz ochrzcił go ksiądz Grudziński w tutejszym parafialnym kościółku i dano mu na chrzcie imię Henryk [Listy, 211].
Syn nie dożył nawet pierwszych urodzin, zmarł 4 września następnego roku, prawdopodobnie z powodu zapalenia mózgu.
Umarł czwartego września, w samą rocznicę urodzin żony mojej. Dotąd nie mogę przyjść do siebie. Trudno ci wypowiedzieć, co to za smutek stracić jedynaka syna. […] Na cztery dni przed śmiercią było cierpiące, ale zaraz wróciło do swego humoru i zdawało się, jakoby było zupełnie zdrowe. Trzeciego września z wieczora zachorowało, a nazajutrz o ósmej z rana wpadło w konwulsje. Przybiegli lekarze i matka żony mojej, ale nie było sposobu [Listy,218].
Przeżywając żałobę po utracie syna Domeyko wykupuje miejsce [nr 1048] na Cmentarzu Generalnym w Santiago na grób rodzinny, na nazwisko swoje i żony Enriąuety Sotomayor, z przeznaczeniem dla przodków i potomków do czwartego pokolenia [Munizaga R., 5 IX 1856], Na marmurowej płycie napis: Juan Enrique Domeyko”.
Od czasu do czasu odwiedzamy z żoną ten domek zamieszkały dotąd przez aniołka, który na nas czeka, modląc się tymczasem za swych rodziców u Boga i służąc mu, jak przystoi dla niewiniątka. Niemała to jest łaska Boża mieć takiego posłańca w niebie [Listy, 220].
O szczegółach dowiadujemy się z listu do Bohdana i Józefa Zaleskich z 15 stycznia 1857 roku:
[…] Ja we wrześniu straciłem syna na którym nadzieje moje liczyłem; bo się zdawało że był silny i zdrowy, a tak łagodny że w krótkim życiu swoim uśmiechał się tylko i miał coś anielskiego w spojrzeniu. Bogu niech będzie chwała za łzy nasze i za to, że go do swego nieba przyjął pierwej nim się napił w onego wiadra goryczy z którego pijemy. […]
Na pogrzeb dziecka mojego kupiłem nawet grunt na tutejszym cmentarzu, i wymurowałem sklep, a na wierzchu położyłem kamień z moim nazwiskiem i napis: Sepultura de Familia. W tym domu podziemnym gospodarzy tymczasem Henryk, a dla mnie zostaje pociecha, że jeśli nie będę mógł złożyć kości moich przy ojcach moich, to złożę je przy dzieciach moich. Nie sądźcie jednak że się zawsze smutne i tęskne myśli snują po głowie mojej. Mam młodą żonę która mi umila nadsiwiałe dni i moją Anusię, bardzo żywą i wesołą, która igraniem i szczebiotaniem swoim rozpędza tęsknotę, i rozkoszny ogród pod pogodnym niebem, bogaty w pomarańczowe i brzoskwiniowe drzewa, w magnolie, pomy i we wszelakie krzewy, kwiaty i ogro- dowiny z ogrodów naszych. A kiedy się zechce zajrzeć do przeszłości, to w osobnej izbie gdzie mam ryciny króla Jana, Kościuszki, Księcia Józefa i Leszczyńskiego, czekają na mnie Adam i ty…
Jestem teraz na wakacjach które się we środę Popielcową zakończą. Dlatego piszę do was swobodniej i wolniejszą myślą i przyciskam was do serca mego… [BJ, sygn. 9196111,152].
Synowie Hernan i Kazimierz
Wakacje z 1858/59 spędzają w Santiago, gdyż Enri- ąueta jest w zaawansowanej ciąży. 13 lutego przychodzi na świat syn, któremu na chrzcie dwa dni później nadają imię Heman Esteban.
Matka ma się wybornie i dziecko zdrowe, silne.
Dwa lata później, 17 marca pisze do ojca Hieronima Kajsiewicza:
Żyję na ustroniu, zawsze zajęty i z łaski Boga dotąd zdrów i nie zestarzały [!]. Mam dwoje dzieci z których starsza już modlić się umie, a młodszy, dwuletni, żegna się [ARC, nr 46735].
W marcu 1863 roku oddaje córkę Annę na pensję do zakonnic francuskich Sacre Coeur w Santiago, a syna Hemana w 1865 roku do szkoły francuskiej w Santiago. Syn Hernan był słabowitego zdrowia, cierpiał na pewien rodzaj padaczki, w dojrzałym wieku stracił wzrok na jedno oko, a mimo to ukończył studia teologiczne i został księdzem (wyświęcony w Rzymie).
24 kwietnia 1863 roku przychodzi na świat czwarte dziecko Domeyków, Juan Casimiro Domeyko Sotomayor Jan Kazimierz), ochrzczony 27 kwietnia przez polskiego franciszkanina Bonawenturę Buczyńskiego.
Domeyko tak oto komentował przyjście na świat drugiego syna:
Dobra to wróżka, że kiedy naszych tyle ginie za Polskę, to wygnańcom syny się rodzą. Urodził mi się pod dobrą wróżką, bo w czas powstania, kiedy tyle naszych umiera za Polskę [Listy, 291]. Warto dodać, że syn Kazimierz ukończył studia górnicze w Niemczech, w Chile założył rodzinę i pozostawił potomstwo, z którego rozwinęły się wszystkie gałęzie rodziny Domeyków (w Chile, USA, Australii, Francji).
Choroba Henrykiety
Wybór Domeyki najpierw na członka Wydziału Humanistycznego, a potem na stanowisko rektora Universidad de Chile zbiega się z początkiem, jak się okazało śmiertelnej, choroby jego małżonki. Zgodnie z zaleceniami lekarzy kolejne wakacje spędzają nad morzem:
Dla kąpieli morskich, których potrzebuje żona z porady lekarzy. Nie wiem, czy Bóg jej poprawi zdrowie, bo już od czterech miesięcy niedobrze się ma [Listy, 367].
Stan zdrowia Henrykiety systematycznie się pogarszał. W grudniu 1868 roku poczęła chrząkać krwią i uczul ból w piersi. Ledwo poczynała przychodzić do siebie […], ledwo nie oddała ducha Bogu.
W lutym 1869 roku pisze do Walerego Chełchowskiego:
… Do dwudziestu lat dochodzę mego ożenienia się; córka starsza Anusia już panna, dorodna, wesoła, wyszła w tym roku z pensji u mniszek francuskich i już zostanie przy nas; zajmuję sie osobiście jej wychowaniem. Hernan kończy lat 10, pobiera nauki w Kolegium Ojców Francuzów, nie okazuje wielkich zdolności ni ochoty do nauki, ale jest potulny, spokojny […] Kazimierz, najmilsze z dzieci nie ma lat sześciu; żywszy od swego brata, czyta już dobrze, umie dzienny katechizm i pacierze i obiecuje wiele [BJ, sygn. 6163, 83].
W listopadzie 1869 roku lekarze sądzą, że nie jest to choroba płucowa, ale z czasem może przemienić się w piersiową. W lutym następnego roku, mimo pobytu nad morzem, stan chorej pogarsza się, pojawia się kaszel z krwią, bóle w piersiach, gorączka. W sierpniu, w nastroju przygnębienia pisze do W. Laskowicza:
Żona moja słaba, nie wychodzi z opieki lekarzy i nie polepsza się. Już trzy miesiące upływa, jak prawie nie wstaje z łóżka… Lekarze mówią o tuberkulach. Osłabła i straciła głos. Za pozwoleniem zwierzchności kościelnej mamy teraz mszę w pokoju, a da Bóg, na wiosnę urządzę kaplice w domu [Listy, 405]. […] Doktorowie zadecydowali, że suchoty, że płuca popsute; gorączka, kaszel, poty, boleści nieustające, osłabienie; złe dni i gorsze noce. Jeżeli się Bóg nie zlituje, to może nie doczekamy końca tego roku… [Listy, 408-409].
Śmierć żony i żałoba
W grudniu 1870 roku przywozi żonę z pobliskiego folwarku do domu w Santiago w ciągle pogarszającym się stanie ogólnym.
Chora była bez nadziei życia […]. Kiedy już nie mogła wstawać, wnosiliśmy ją na łóżku do pokoju, gdzie była msza i brała komunię. 8 grudnia mogła jeszcze słuchać mszy przed ołtarzem na łóżku i przyjąć N[ajświęt]szy Sakrament z całą swoją familia i służącymi. W ostatnią niedzielę przed Bożym Narodzeniem proboszcz, otoczony pobożnymi sąsiadami, przyszedł z Panem Bogiem i dał ostatnie namaszczenie. Odtąd już co dzień, co chwilę spodziewała się, czekała śmierci; nie lękała się, nie życzyła jej sobie. Najspokojniej dawała rozporządzenia, rozmawiała z dziećmi, ze mną. Jej matka, Anusia i ja byliśmy nieodstępnymi. Co wieczór około dziesiątej w nocy zdawało się, że poczynała konać, ksiądz Walentyn [Grudziński] sądził, że umierała, a jednak nie traciła przytomności i ratowaliśmy ją wizykatoriami i ostatnimi lekarstwami, na jakie się mógł zdobyć lekarz. Potem znowu zapadała w senność i coraz gorsze osłabienie. Przeciągnęło się to jeszcze przez cały tydzień. W piątek przed Bożym Narodzeniem spodziewała się i chciała umrzeć jako w dzień Chrystusa; w sobotę odwiedzili ja po raz ostatni spowiednik, proboszcz i jeden światły jezuita. W niedzielę jeszcze słuchała mszy w łóżku swoim, ksiądz Walentyn dał jej po raz ostatni przyjąć Najświętszy Sakrament i Bój jej pozwolił przebyć jeszcze z nami Boże Narodzenie. Tego wieczora byłą jeszcze spokojniejszą. Noc i dzień świętego Szczepana przebyła na pół senna, na pół w modlitwie i żegnaniu się z nami. 26 o pół do jedenastej poznała, że już było konanie; jeszcze przez pół godziny zdawała się walczyć ze śmiercią, o jedenastej zwiesiła głowę na moje ramię; odprawiliśmy matkę, siostry i Anusię, a zostałem z ks. Walentynem i jednym przyjacielem; modliła się i modliliśmy się nieustannie. O pół do dwunastej dała mi ostatnie adios, a na dziesięć minut przed północą oddała Bogu ducha. Tak była piękną i przyjemną do ostatniego momentu, że nie wierzyłem aby umarła; czułem jeszcze jej puls w ramieniu, w sercu, dotykałem twarzy, oczu, ale ksiądz Walentyn mnie odprowadził.
Nazajutrz nad wieczór cały konwent kapucynów odprowadził ciało do parafialnego kościoła, a 28 grudnia egzekwie i pogrzeb, jak można było najprzyzwoitszy, bez wielkiej wystawy.
Na parę dni przed śmiercią pocieszała mnie, zapewniając, że niezadługo (luego) połączymy się w niebie [Listy,415-416].
Śmierć Henrykiety po dwudziestu latach szczęśliwego małżeństwa pogrążyła Domeykę w przewlekłej depresji. Od śmierci żony znacznie posunąłem się; i zdrowie, i humor, i siły cierpią; gdyby nie uwaga na los dzieci i obowiązek ojca, dałbym już za wygraną… [Listy, 411-412].
Początkiem roku 1871 pisze do Bohdana Zaleskiego:
Tak i ja mój kochany Bohdanie po śmierci Henrykiety oniemiałem i nie wiem dobrze co się ze mną dzieje, i nie skarżę się już; bo tak od razu wszystko pomieszało się, a wszystko na zło i na gorsze, że gdyby przyszło dziś poczynać żyć, to na to by odwagi i najodważniejszemu nie stało. Na szczęście, już zmrok nadchodzi i sen nieprzespany, a da Bóg ockniemy się na lepszym brzegu. Moja kochana mnie zapewniła, że niezadługo, luego, luego, obaczym się w niebie. Ach! Gdybyż na to zasłużyć [BJ, sygn. 9196,2,174-175].
W takim nastroju nie mógł przypuszczać, że przed nim jeszcze następne kadencje rektorowania, podróże i publikacje, a przede wszystkim upragniona czteroletnia podróż w strony rodzinne. Także podróże do Rzymu i Ziemi Świętej, audiencja u Ojca Świętego Leona XIII, kapłaństwo syna Hemana i małżeństwo córki Anity z kuzynem Ignacym Domeykę, doktorat honorowy Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego i członkostwo Akademii Krakowskiej – Polskiej Akademii Umiejętności.
W drodze powrotnej do Chile stan zdrowia Domeyki gwałtownie się pogorszył. W połowie listopada wraca do Santiago, gdzie umiera 23 stycznia 1889 roku. Zmarł w aurze świętości. Ksiądz Hernan Domeyko wsypał do trumny ojca garść ziemi z Polski, z kopca Tadeusza Kościuszki w Krakowie.
Miłość Boga i Ojczyzny
I chociaż moja refleksja dotyczy pięknej miłości Domeyki do Henrykiety, nie sposób nie przytoczyć na zakończenie jego credo o innej miłości: do prawdy, dobra i piękna, a nade wszystko miłości Boga, Ojczyzny i bliźniego.
W listopadzie 1859 roku pisał:
Najlepszym czynnikiem motywującym do pracy intelektualnej będzie zawsze miłość prawdy i dobra, piękna i szlachetności oraz miłość i wdzięczność dla ojczyzny [AUCh, 1859, 871-883].
A 20 lat później, w listopadzie 1878 roku pisał do Władysława Laskowicza:
Człowiek dochodząc do ósmego krzyżyka, nie może liczyć na długo i nic nie pomoże dręczyć się niepotrzebnymi projektami. Tymczasem praca powszednia nie ustaje; w całym szkolnym roku, który teraz kończę, a podobnych już 41 tu przecedziłem, nie opuściłem ani jednej lekcji, ani na jeden dzień nie zatrzymały mnie w domu choroba lub jakie niedołęstwo, a przy tym niemało się też nagryzmoliło i do tutejszych pism naukowych, i do paryskich, i do krakowskich, i do warszawskich. Na wszystko wystarcza czas przy ochocie i pomocy bożej, a ze wszystkich bied, na jakie się skarżą ludzie na tym świecie, jednej tylko dotąd nie doznałem – nudy [Listy,492].
Nie bez powodu chilijski biograf I. Domeyki Miguel Luis Amunategui pisał o Domeyce udającym się w podróż do Europy w 1884 roku:
Don Ignacio Domeyko stanowi połączenie mędrca, chrześcijanina i poety […]. Jego mózg jest jak świątynia, gdzie na głównym ołtarzu zasiada Bóg, a na bocznych, po prawej – nauka, a po lewej – sztuka. […] Choć głęboko religijny, jest daleki od tych fanatyków, którzy nie podaliby chleba i wina, ani ręki i słowa tym, którzy myślą inaczej. Don Ignacio Domeyko to człowiek bezpośredni i tolerancyjny […]. Ignacio Domeyko szukał i znajdywał poezję pośrodku swoich suchych i męczących badań, tak jak odkrywa się żyły srebra i złota na stromych i obnażonych z roślinności zboczach […].
Don Ignacio Domeyko pozostawił swój dom w Yungay [nazwa dzielnicy Santiago, przyp. ZJR] uporządkowany i przygotowany, jakby udawał się w podróż na kilka dni.
Książki ułożone na swych półkach.
Kolekcja minerałów pozostaje w swych szafach.
Meble zajmują swe miejsce w ten sam sposób co zawsze.
Łóżko zostaje przygotowane, jakby właściciel miał wrócić jutro.
Don Ignacio Domeyko powróci.
Oczekujemy go.
Zdzisław Jan Ryn
Piśmiennictwo
ARC Archiwum RC w Paryżu AUCh Anales de Universidad de Chile BJ Biblioteka Jagielloriska, rękopisy
Listy – Ignacy Domeyko. Listy do Władysława Laskowicza, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1976.
MP Ignacy Domeyko, Moje podróże (Pamiętniki wygnańca), Ossolineum, Wrocław i inne 1962,1963.
Ważniejsze publikacje autora o Ignacym Domeyce
RynZ.J. (Red): Ignacy Domeyko. Obywatel świata. Ignacio Domeyko. Ciudadano del mundo, Wydawnictwo UJ, Kraków 2002,709 ss., il. Ryn ZJ. Rok Ignacego Domeyki 2002. Pod auspicjami UNESCO, Wyd. UJ, Kraków 2003, 217 ss. il.
Ryn Z.J.: Ignacy Domeyko. Kalendarium życia, Wydawnictwo Polskiej Akademii Umiejętności, Kraków 2006, 858 ss., il.
Ryn Z.J.: Ignacy Domeyko. Bibliografia, Wydawnictwo Polskiej Akademii Umiejętności, Kraków 2007 [w druku].
Adres autora:
E-mail: [email protected]
__________________________________________________________________________________________
Redakcja wyraża serdeczne podziękowanie dla Pana Prof. Zdzisława Jana Ryna za materiały, dokumenty, fotografie o naszym Patronie, za wieloletnie trwanie na posterunku wartości chrześcijańskich i ojczyźnianych, pełnienie szlachetnej misji dokumentowania, badania i promowania dorobku, osobowości i duchowości – fenomenu wybitnego naszego Rodaka Ignacego Domeyki.
Redakcja „Ech Polesia”, Klub Polski i Polska Szkoła Społeczna im. I. Domeyki w Brześciu