Kilkadziesiąt lat temu mój śp. przyjaciel Zygmunt, myśliwy i przczelarz, włócząc się w środku lata w tylko jemu wiadomym celu po Puszczy Białowieskiej napotkał stary rozłożysty dąb, w dziupli którego jak zauważył, żyła duża rodzinka dzikich przczół-borówek. Zapamiętał to miejsce i drzewo, i powrócił tam na jesieni, by wydobyć część zgromadzonego przczółkami miodu. Skosztowawszy ten miód stwierdził, że ma tak niesamowite i fascynujące walory smakowe, iż nie dorówna mu żaden gatunek miodu z jego przydomowej pasieki.
Trochę historii
W pradawnych czasach, kiedy większość naszych terenów prócz rzek, mokradeł i bagien, okryta była nieprzebytymi lasami, gdy człowiek leśny napotykał takie drzewo, co upodobały sobie przczoły – uważał się za szczęściarza. W dobrze widocznym miejscu na drzewie, na poziomie oczu, zaznaczał go, wyrąbując swoją „pieczęć”. Od tej pory według niepisanego, zwyczajowego prawa Puszczy drzewo to i zamieszkała w nim rodzina pszczela stanowiły bowiem niejako jego własność. – Było nawet dziedziczone przez jego synów lub mogło stanowić dodatek do wiana oddawanej za mąż córki. Z czasem ktoś z tych ludzi leśnych bardziej przebiegły, znający dobrze życie dzikich przczół, wpadł na pomysł zwabić wylatujący ze starego domu młody rój pszczeli, i w tym celu w wybranym drzewie wydrążył sztuczną „dziuplę”, zwaną barcią. Drzewa takie nazywano „bartnymi”. – I jak wygląda, właśnie tak zaczęło się znane od wieków bartnictwo. Gdyż praca przy drążeniu barci odbywała się na wysokości, przy użyciu ręcznych prymitywnych narzędzi i była nie lada wezwaniem, z czasem znowóż ktoś wpadł na pomysł by drążyć barcie w kłodach ściętego drzewa, które następnie konno dostarczano do lasu oraz za pomocą lin wciągano i mocowano w pozycji pionowej (kłody-stojaki) lub lekko pochyłej-poziomej (kłody-leżaki) w konarach wybranych drzew – najczęściej dębów, lip lub sosen.
Na Polesiu od wieków darzono pszczoły wielkim szacunkiem, nie wolno było je zabijać, ani robić pszczołom jakiejkolwiek krzywdy. Dobrze pamiętam, że nawet w dzieciństwie biegając latem boso po łącę, gdy się nadepnęło przypadkiem na pszczółke na jakimś kwiatku, co już zdążyła przy tym ugryść w stopę, zawsze tym nie mniej starano się mimo bólu i rosnącej w oczach opuchlizny ugryzionego miejsca taką niefortunną pszczołę bez szwanku dla niej wydobyć i puścić wolno, choć to raczej rzadko się udawało (specjalnie nikt nas dzieciaków tego nie uczył, jak i np. tego, że mijając cmentarz trzeba się przeżegnać i zdjąć czapkę z głowy, lub że nie wolno zbierać poziomek, obficie porastających na cmentarnych rowach – a przecież to wszystko pewne odgłosy tego poleskiego, pradawnego puszczańskiego prawa zwyczajowego). Polescy (i nie tylko) bartnicy natomiast stanowiły osobną, konserwatywną kastę leśnych ludzi, których i sposoby, i narzędzia pracy oraz filozofia życiowa pozostawały niezmienne od lat. Zjawisko takie dosyć łatwo można zrozumieć zważywszy, że ci bartnicy z racji wykonywanego rzemiosła, doglądając „swoich” pszczółek dłuższy czas przebywali poza domem w zupełnej samotności, spędzając sam na sam z naturą, pod otwartym niebem w puszczy nie jedną noc. A poza tym, w ówczesnej hierarchii społecznej zajmowali daleko nie ostatnie miejsce i otoczeni byli powszechnym szacunkiem, korzystając nawet z pewnych przywilejów królewskich.
Od średniowiecza, wiadomo napewno że od IX-XII ww., miód stał się ważnym towarem eksportowym naszego kraju. Natomiast „złoty wiek” bartnictwa na Polesiu (jak i w całym WKL) przypada na okres XIV-XVI wieków, kiedy to miód i wosk stały się głównym towarem eksportowym do krajów Europy Zachodniej. Tylko wyobrazić sobie, że wówczas dochód z handlu miodem i woskiem kilkakrotnie, do 7-10 razy, przewyższał dochód z handlu drewnem. Niektóre źródła podają, że w tamtym okresie rocznie z Wielkiego Księstwa Litewskiego do krajów Europy Zachodniej wywożono i sprzedawano olbrzymie ilości, liczone na kiladziesiąt tysięcy ton miodu!, a ilość barci w puszczach litewskich i poleskich wówczas sięgała prawie 1 mln. sztuk (obecnie na pasiekach na Białorusi ilość uli jest ok. 200 tys. szt.). Bartnictwu więc wówczas nadawano wiele uwagi i dbano o jego rozwój, prawne regulacje tego rzemiosła zawarte były w Statucie WKL, a za złamanie prawa bartnego przewidziane były srogie kary. Istniały także tak zwane „sądy bartne”, a sami bartnicy organizowali się w cechy (bractwa). Zawód bartnika (bartodzieja) był dziedziczny. Podlegali oni bezpośrednio królowi, więc byli ludźmi wolnymi, nie obarczonymi pańszczyzną, a tylko płacili niewielką rentę czynszową oraz mieli obowiązek dostarczania miodu i wosku władcy oraz kościołowi.
Z czasem jednak, poczynając od XIX w., w miarę rozwoju rolnictwa i wyrębu lasów oraz restrykcji administracyjnych zaborczych rządów bartnictwo zaczęło zanikać, ustępując miejsce pasiecznictwu przydomowemu, którego rozwój zapoczątkowano w pierwszej połowie XIX w. od czasu wynalezienia i zbudowania uli ramkowych. Do tegoż miód utracił swoj „słodki monopol” na rzecz przemysłowej produkcji cukru. I np. już w okresie dwudziestolecia międzywojennego II Rzeczypospolitej, w 1936 roku w Puszczy Białowieskiej (wg. Wikipedii) udało się udokumentować jedynie 68 drzew bartnych, przy tym że oficjalnie bartnictwo było tam zakazane od 1888 roku.
Szary Poleszuk
(ciąg dalszy nastąpi)