Bohdana Bułhaka poznałem jeszcze w listopadzie zeszłego roku podczas spotkania twórczego w Nowogródku. Korzystając z okazji, zadałem kilka pytań wnukowi mistrza fotografii o dziadku, a również o podróżach na Białoruś.
Pan dobrze pamięta swego dziadka?
Naturalnie. Chociaż dziadek w domu był gościem, ciągle był na plenerach. Tak że z bratem i z mamą byliśmy w domu, a dziadek z tatą mieli ambitne plany i objechali wówczas całą Polskę, dokumentując zniszczenia wojenne, również na ziemiach zachodnich i północnych, tak zwanych odzyskanych.
W latach powojennych Bułhak nadal był traktowany jako wybitny artysta?
To nie było takie łatwe, dlatego że nastał komunizm i sztuka była na drugim planie. Realizm socjalistyczny królował i w sztuce, i w architekturze.
Czyli przed wojną był ojcem polskiej fotografii, po wojnie już nie?
Na początku z trudem się przebijał, ale jego niepospolita energia i zdolności organizacyjne, a również zdolności trafiania ludziom do sumienia spowodowały to, że po wojnie odbudował swoją pozycję. Dziadek zorganizował Związek Polskich Artystów Fotografików i był jego pierwszym prezesem przez parę lat. No i udało mu się zorganizować wielką wystawę w Warszawie w Muzeum Narodowym, gdy jeszcze profesor Lorentz był dyrektorem tego muzeum.
Czy lubił Jan Bułhak bawić się z dziećmi?
Jak był w domu, to się bawił (śmieje się). Pamiętam bardzo dokładnie, jak przyjeżdżał, pytał nas, czy byliśmy grzeczni. Oczywiście odpowiadaliśmy, że tak. No bo jakże inaczej! Brał nas wtedy na kolana, otwierał biurko, wyciągał z niego głowę cukru i dawał nam kawałki. Po wojnie to były łakocie.
W jakich warunkach żyła rodzina Jana Bułhaka po wojnie?
Najpierw mieszkaliśmy u siostry jego żony na Starym Żoliborzu. Mieszkaliśmy tam z półtora roku, a potem dziadek dostał od władz miasta Warszawy duże samodzielne mieszkanie i tam się przenieśliśmy.
Czy miał Jan Bułhak jakieś zwyczaje lub ulubione powiedzenia?
Byłem wtedy jeszcze mały, więc tego nie pamiętam. Pamiętam jednak pewne wrażenia, które mi się kojarzyły z dziadkiem. Na przykład, nad jego biurkiem wisiały dwa obrazy Ruszczyca, kopie, ale słynne obrazy. Wisiały na poczesnym miejscu, bo Ruszczyc był przyjacielem dziadka. Jednym z obrazów była słynna „Ziemia”. I mnie jako dziecku ten obraz wydawał się straszny, po prostu się jego bałem!
Jan Bułhak poświęcił swoje życie fotografii artystycznej. Czy ktoś z rodziny kontynuował jego zawód?
Mój ojciec Janusz Bułhak też był fotografikiem. Ale w pewnym razie był fotografikiem nie z przekonania, lecz z konieczności, dlatego że był z wykształcenia muzykiem i kochał przede wszystkim muzykę. A fotografiką się zajmował, bo musiał. Najpierw musiał pomagać ojcu, a potem, jak zmarł dziadek, żył z tego. Robił też swoje autorskie wystawy. Mam szereg jego fotografii w swoich zbiorach.
Jak wielkie są Pana zbiory?
Raczej niewielkie. Proszę pamiętać, że w Wilnie zapalił się kościół św. Jerzego. Nasz dom przylegał do kościoła i – jak mama mi opowiadała – to się wszystko spaliło w ciągu 20 minut. Blok trzypiętrowy, duży, potężny, spalił się w 20 minut. Mama chwyciła tylko mnie i brata. Ojciec z dziadkiem coś zdążyli wziąć i to się wszystko zawaliło. Cały dorobek – 164 albumy tematyczne, 14 tysięcy negatywów, biblioteka. Wszystko spłonęło natychmiast i zdjęcia potem można było odtwarzać tylko dzięki temu, że wiele instytucji zamawiało prace dziadka. Część zdjęć przekazywał bibliotekom uniwersyteckim, robione były też na potrzeby ambasad polskich w różnych krajach. Jeden taki album udało mi się wykupić na aukcji.
Czy można powiedzieć, iż twórczość Jana Bułhaka jest teraz „w modzie”?
Wyraźnie to widać, że moda na dziadka wraca, zwłaszcza po okresie lat 1960–1970, kiedy go kompletnie zapomniano, a w literaturze fotograficznej uważano, że to w ogóle przeszłość. W pierwszej zaś dekadzie XXI wieku występuje odrodzenie zainteresowania twórczością dziadka.
I to tylko w Polsce?
Nie tylko. Dostaję pytania o zgodę na publikacje fotografii dziadka również z krajów zachodnioeuropejskich.
Jan Bułhak nazywał fotografię sztuką, czyli tworzył obrazy. Czy ma Pan swój ulubiony obraz?
Malował obiektywem. Recenzję do książki dziadka „Kraj lat dziecinnych” napisał jego przyjaciel profesor Kiersnowski i użył właśnie tego porównania. Mam kilka ulubionych obrazów. Jeden z nich nazywa się „Rozmowa chmur”. Przedstawiona jest na nim, oczywiście, Nowogródczyzna. Jest to teatralna inscenizacja burzowych chmur, niby dwie potężne postacie z sobą rozmawiają. Uwielbiam również klasyczne zdjęcie dziadka „Świteź”. Niesłychanie popularne są zdjęcia z majątku Czombrów, z przepięknymi topolami i białym gankiem w dalszej perspektywie. Prawie każde zdjęcie, jeżeli mu się przyjrzeć uważnie, po prostu przyciąga. Bo to są zdjęcia niepospolite, są niesłychanie wypracowane. Mogę podać taki przykład, który pamiętam. Niedługo przed śmiercią dziadek zabrał mnie na plener. Robił ujęcie portalu i trwało to cały dzień. Przechodził co kilka godzin w inne miejsce, bo tam było inne oświetlenie, inaczej się rozkładały cienie, i ciągle mu nie pasowało. W końcu trafił na odpowiednie światło i zrobił zdjęcie. I to trwało bardzo długo.
Jak często i w jakim celu Pan odwiedza Białoruś?
Wszyscy szukamy swoich korzeni, a dwory i groby naszych bliskich to są właśnie korzenie, do których wracamy. Odwiedzam więc Białoruś dość często. Szukałem najpierw dworu w Ostaszynie, bo nie wiedziałem, gdzie on jest. Szukałem, oczywiście, grobów rodzinnych. Z przekazów ojca zapamiętałem, że groby Bułhaków są przy kościele p.w. św. Anny, ale dokładnie nie wiedziałem gdzie to. Okazało się potem, że kościół ten jest w miejscowości Worończa. Szukaliśmy więc grobów w Worończy na cmentarzu i nie mogliśmy znaleźć, aż dopiero przypomniałem sobie „Kraj lat dziecinnych”, książkę dziadka. Przecież tam było napisane, że groby Bułhaków są przy kościele parafialnym. No i w ten sposób je odnaleźliśmy. Wszystkie groby się zachowały. Swoją drogą to cud, bo wiadomo w jakim stanie znajduje się wiele zabytkowych grobów na Kresach. Fakt, że te groby były na terenie kościoła potwierdzał, iż rodzina moja była zasłużona dla parafii i w ten sposób została uhonorowana. Tam (w Worończy) są groby mojego pradziadka, jego brata i jego żony, a także prapradziadka, też Jana Bułhaka, i jego żony, jeszcze z XIX wieku. Inna grupa mogił znajduje się w majątku mojej babci w Otmycie (17 km w kierunku na północ od Stołpców). Ten duży majątek miał 2 tysiące ha ziemi i w drodze sukcesji przeszedł na Haciskich. Moja babcia Anna była z domu Haciska. Z zabudowań dworskich obecnie nic nie zostało. Jedyne, co pozostało, to ukształtowanie terenu. Okolica jest rzeczywiście przepiękna: pagórki, wąwozy, lasy. Przez długie lata nie mogłem znaleźć tam grobów. Pokazał je jeden z miejscowych gospodarzy. Znaleźliśmy je oczywiście rozkopane, bo szukano tam wówczas skarbów. Ale pomniki były całe. I te pomniki stoją i czekają na to, aż trochę uzbieram pieniędzy i je odrestauruję. Rozmawialiśmy z nauczycielką z miejscowej szkoły i jest możliwość, by szkoła tymi mogiłami się opiekowała.
W „Kraju lat dziecinnych” jest piękna scena przy grobie dziadka Jana Bułhaka, znajdującym się w Miratyczach: „… Gdy w drodze do Czombrowa zatrzymywała powóz w Miratyczach na drodze pod lasem, koło mogilnego wzgórza, gdzie pochowany był dziadunio, brała mię za rękę i prowadziła ze sobą przez pole miedzą zarośniętą końskim szczawiem i mietlicą. Pamiętam […] jak idąc za nią niechętnie poddawałem się poważnemu nastrojowi i zadawałem sobie w myśli pytanie, po co się martwić, gdy wkoło jest tak pięknie i świat taki pełny szczęścia?”
To jest grób Władysława Haciskiego. On jest pochowany na przepięknym kurhanie w Miratyczach, gdzie rosną stare lipy. Te lipy i kurhan zewsząd otoczone są zaoranym polem. Jest to prawdziwa wyspa dawnego czasu wśród współczesności. Odnalazłem go podczas kolejnego pobytu na Białorusi. Był to smutny widok, bo grób zniszczono. Zachowały się tylko fragmenty obelisku. Ale inskrypcja była czytelna, tak że łatwo było dojść, że o ten grób chodzi. I to był właśnie pierwszy grób, który udało mi się całkowicie odrestaurować. Weszliśmy w kontakt ze specjalistą konserwacji kamienia z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zawarłem z nim prywatną umowę, by doprowadził grób do właściwego stanu. Dostaliśmy na to pozwolenie miejscowych władz. On wszystko posklejał, postawiliśmy pomnik na nowo.
Czy podoba się Panu kraj lat dziecinnych Jana Bułhaka?
Jestem tutaj u siebie, w Warszawie – trochę jak na zesłaniu. Żartuję, oczywiście.
Rozmawiał Dymitr Zagacki