Drodzy Czytelnicy,
W Nr1 „Ech Polesia” za 2015 r. w rubryce „Historia jednej fotografii” opublikowaliśmy fotografię młodej nauczycielki Emilii z Hołubickich Kozłowskiej, jej legitymację nauczycielską. Emilia Hołubicka urodziła się w 1909 r w Zabłociu koło Nowej Myszy, po ukończeniu seminarium w Nieświeżu w 1929 r. pracowała jako nauczycielka. Najpierw w Dobrej Woli, potem w Jaroszewie, a w roku 1934, po wyjściu za mąż za Pawła Kozłowskiego, w Bałabanowiczach, w gminie Nowa Mysz. Syn nauczycielki Krzysztof Kozłowski, mieszkający obecnie w Baranowiczach, zwrócił się do Czytelników z prośbą o wspomnienia starszych mieszkańców Nowej Myszy i Bałabanowicz, które być może pamiętają te lata i byli uczniami Emilii Kozłowskiej. Odezwała się Helena Keba oraz Michał Korniej, dawni uczniowie. Dzięki tym relacjom powstaje piękny obraz polskiej kresowej nauczycielki w dwudziestolecia międzywojennego, poznajemy także szkolny świat naszych dziadków. Dziś mamy przyjemność zaprezentować Drogim Czytelnikom ich wspomnienia oraz fotografie z archiwum Krzysztofa Kozłowskiego.
Michał Korniej. 80 lat temu
Pomyślałem, czy wielu z nas, starszych ludzi w wieku 80-90 lat pamięta swoją pierwszą nauczycielkę. Ja – pamiętam. Po pierwsze dla tego, że w moim rodzinnym albumie na zdjęcia na pierwszej stronie zamieszczona jest fotografia wszystkich klas mojej szkoły w Bałabanowiczach z roku 1939. W centrum – moja pierwsza nauczycielka Emilia Kozłowska. Po drugie, obok jej domu w Nowej Myszy chodziłem w późniejszych latach codziennie do szkoły powszechnej, do klas starszych. Dla mnie i dla moich rówieśników była ona „Pani Nauczycielka”, nie znaliśmy wtedy jej imienia ani nazwiska. Darzyliśmy ją wielkim szacunkiem i autorytetem. Mieszkała ona 2,5 km od szkoły w Bałabanowiczach, ja zaś w Borowcach – 1,5 km od szkoły. Pamiętam jak dziś nasze pierwsze spotkanie w sierpniu 1938 r. Poszedłem z mamą do Nowej Myszy, do nauczycielki Kozłowskiej by zapisać się do pierwszej klasy. W 1937 roku mnie nie przyjęto, gdyż urodziłem się 5 grudnia i brakowało kilku miesięcy do siedmiu lat. Przez ten rok nauczyłem się liczyć do 20, rozwiązywać zadania z matematyki, poznałem litery i nauczyłem się czytać, korzystałem z podręczników dla I klasy, lubiłem je przeglądać i czytać. „No co, Michale, chcesz do szkoły?” – zapytała nauczycielka z dobrym uśmiechem. Potem był sprawdzian – liczyłem do 20 i z powrotem, czytałem, rozwiązałem zadanie matematyczne bez zapałek (dzieciom pozwalano do liczenia korzystać z zapałek). „Bardzo dobrze”, – powiedziała Pani Nauczycielka i zapisała mnie od razu do klasy II. Poznając naszą Panią Nauczycielkę bliżej, doświadczyłem jak była subtelna i wrażliwa, zawsze rozumiała co się dzieje w duszy dziecka, mogła ujrzeć w każdym jego zdolności i talenty i je rozwijać.
1 września 1938 r. Ja siedzę w naszej klasie w pierwszym rzędzie, w drugim rzędzie w tej samej klasie siedziały dzieci z klasy I. W klasie zawsze była cisza, jedni pisali, drugim Pani Nauczycielka tłumaczyła. Nigdy nie usiadła w krześle, zawsze chodziła po klasie, podchodząc do każdego, kontrolując proces nauczania. Uczyliśmy się do południa, po południu przychodzili uczniowie klas III i IV. Nie widziałem by w czasie przerwy nauczycielka odpoczywała czy jadła posiłek. Po naszych zajęciach ona prowadziła dodatkowe zajęcia z dziećmi słabszymi, które nie radziły sobie z czytaniem i pisaniem. Widać było, że nasza Pani Nauczycielka kocha swoją pracę. Była sprawiedliwa i odpowiedzialna, jako dziecko to rozumiałem. Dzięki Niej poznawaliśmy świat przyrody, elementy geografii, nauki o społeczeństwie. To ona chodziła z nami w nasze pierwsze piesze wycieczki i wyprawy. Pierwsza wycieczka była do Gincewicz, do szkoły znajdującej się 1,5 km od Bałabanowicz. Pamiętam, jak szliśmy z proporczykami, śpiewaliśmy całą drogę piosenki, których nas nauczyła podczas lekcji. Następna wyprawa była do mostu kolejowego przez rzekę Myszankę, odległość też 1,5 km. Wydawało się, co można opowiedzieć o moście kolejowym. Pani nauczycielka tłumaczyła, kiedy, przez kogo i w jakim celu został zbudowany.
Trzecia wycieczka była dla mnie najważniejsza, a jak się okazało w przyszłości, zaważyła na moim losie. Była to wystawa prac uczniów klas starszych. Czego tylko tam nie było: wykonane przez uczniów modele samolotów, czołgów, samochodów. Ja stanąłem jak zaczarowany przed wielkim modelem wojskowego żaglowca. Wszystko jak u prawdziwego: i maszty, i armaty po bortach. Razem z przyjacielem stałem i wyobrażałem, jak płynie prawdziwy żaglowiec przez morza i oceany, jak odwiedza różne kraje, wyspy i półwyspy. Od razu potem zacząłem dużo czytać o morzu, o statkach, morskich podróżach, o admirałach, morskich bitwach. Po latach, w 1953 roku skończyłem wojskową wyższą szkołę morską w Rydze.
Pamiętam nasze szkolne święta i uroczystości, akademie. Szczególnie zapadły w serce obchody Bożego Narodzenia i Nowego Roku w 1939 r. Każdy z nas miał zrobić swoją ozdóbkę na szkolną choinkę, wykonywaliśmy je w domu. Choinka była ogromna, pod sufit. Na niej płonęły prawdziwe świece, elektrycznych świec na choinkę wtedy nie mieliśmy. Na Sali było jasno – paliły się świece i lampy naftowe. Było pięknie i uroczyście. My, chłopcy, byliśmy w kołpakach krasnoludków i z białymi brodami z waty, dziewczynki były aniołkami, chodziliśmy dookoła choinki, śpiewając i tańcząc. W pewnym momencie moja krasnoludkowa broda dotknęła świecy na choince i zaczęła się palić, nauczycielka natychmiast zareagowała i w sekundę zgasiła brodę.
Pamiętam jeszcze jeden fragment z mojego szkolnego życia z wiosny 39. roku. Cała żuława rzeki Myszanki była zalana wodą wysokością do 2,5 m. W drodze do szkoły, przechodząc przez most, postanowiliśmy z chłopakami wskoczyć na kry, płynące przez burzliwą i niepokorną rzekę. W rękach mieliśmy pałki. Ale kry zaczęły wirować, ruszać się ku środkowi rzeki. Cudem udało się nam wydostać na skrawek ziemi. Przemoknięci, nie mogliśmy pójść w takim stanie do szkoły, poszliśmy do pobliskiego domu pewnej kobiety, która ogrzała nas, podsuszyła nasze ubrania na piecu-burżujce, dała gorącej herbaty. Do szkoły spóźniliśmy się o godzinę. Za opóźnienie zostaliśmy ukarani staniem w kącie na kolanach. Po jakimś czasie do nauczycielki przyszła kobieta, do której chodziliśmy, opowiedziała o naszych przygodach. Widać było, jak nasza Pani Nauczycielka była zmartwiona, jak to przeżywała. Po czym pozwoliła nam wstać i wrócić na swoje miejsca. Po zakończeniu roku szkolnego zebraliśmy się do wspólnego zdjęcia. Myślę, że miejsce i kompozycję wybrała sama nauczycielka – nie obok szkoły, a w końcu głównej ulicy na wsi, gdzie rosły piękne wiekowe lipy. Jak rozumiem dziś, po 80 latach, moja Pani Nauczycielka była nie tylko nauczycielką, ale też dobrym organizatorem, administratorem, wychowawcą, animatorem kultury i naszym aniołem-stróżem. Wątpię, że w dzisiejszych czasach można spotkać takiego nauczyciela. Ja w swoim przedwojennym dzieciństwie spotkałem. Potem miałem innych nauczycieli, inne szkoły, swojej pierwszej nauczycielki nigdy więcej nie spotkałem.
O sobie. Urodziłem się 5 grudnia 1930 r. W 1961 r. skończyłem Instytut Inżynierów Transportu Wodnego w Leningradzie. W 1970 obroniłem doktorat w Instytucie Narodowej Gospodarki w Mińsku, pracowałem tam jako docent. Napisałem 15 podręczników. Obecnie jestem na emeryturze i mieszkam w swojej rodzinnej wsi Borowcy.
Helena Keba. Wspomnienia z lat szkolnych.
Nazywam się Helena Keba. Urodziłam się w 1926 roku we wsi Przyjezierne (dawniej Bałabanowicze).
W 1934 roku poszłam do polskiej szkoły podstawowej. W tamtym czasie nie było specjalnie przydzielonego budynku, więc zajęcia odbywały się w domu Feodosji Caruk, a potem u Pana Ignacego Witeń.
Nasza nauczycielka miała na imię Emilia Kozłowska. Pracowała sama w dwie zmiany. Z rana uczyły się 1 i 3 klasa, po południu – 2 i 4. Dzieci było dużo. Chodzili do nas dzieci ze wsi Borowa i z zaścianka Jaroszuki.
Chociaż tyle lat minęło, a ja wciąż wspominam Emilę Kozłowską. Była to bardzo dobra osoba, o wielkim sercu, prawdziwa wychowawczyni. Była to nauczycuelka od Boga. Lubiła nas bardzo, a my darzyliśmy ją wzajemnym uczuciem. Szanowali ją nasi rodzice.
Pamiętam lekcje z religii. Modliliśmy się przed i po zajęciach. Przychodzili do nas duchowni katoliccy i prawosławni – ksiądz proboszcz Aleszczyk oraz ojciec Piotr Kucharewicz.
Myślę, że w duszy każdego ucznia pozostała pamięć o naszej drogiej nauczycielce Emilii Kozłowskiej. Rzadko można spotkać tak wyjątkowego człowieka – podzieliła się z nami wszystkim co najlepsze, a sama przeżyła takie krótkie życie.
Do tej pory swobodnie czytam po polsku oraz wszystko rozumiem.