Od 1594 do 1944 roku, nasza rodzina Bosiackich, mieszkała na ziemi kobryńskiej. Około 4 km od Kobrynia w kierunku miasteczka Prużana, za miejscowością Lepiosy, w której stacjonował 83. pułk piechoty im. Romualda Traugutta, znajdował się nasz rodowy majątek Bosiacz. Około 12 km dalej leżał drugi majątek Mołodcze, należący do stryja Antoniego. Tuż przed wojną i w jej trakcie mieszkaliśmy w Kobryniu. Dom nasz, przy ulicy Brzeskiej, sąsiadował z gettem nr 2, które swym zasięgiem obejmowało parę ulic w kierunku Muchawca. W czasie jego likwidacji, kilku mocno pijanych SS-manów, włamało się nad ranem do naszego mieszkania. Całą rodzinę tj. ojca, matkę i trójkę dzieci wyciągnęli z łóżek i zamierzali wygonić na pobliski plac, gdzie gromadzono mieszkańców getta. Od niechybnej śmierci wyratował nas, niemiecki podoficer — komendant znajdującego się po sąsiedzku ”Soldatenheimu” — hotelu dla żołnierzy jadących lub wracających z frontu. Zaczął krzyczeć na SS-manów, że zakłócają ciszę nocującym oficerom i że my jesteśmy Polakami.
Po kilku dniach, 15 października 1942 roku rozpoczęła się likwidacja większego getta nr 1. Przed 3 po południu zobaczyliśmy zmierzającą od rynku wielką kolumnę Żydów. Widok był przerażający. Szli nasi znajomi, matki niosły i prowadziły dzieci, ledwo wlekli się starcy i chorzy. Kolumna od rana formowana była w centralnym punkcie getta, próby ucieczek kończyły się śmiercią. Gestapowcy przez tuby informowali, aby zachować spokój, gdyż wszyscy będą przewiezieni do Bełżca (?), gdzie będą mieszkania i praca. Niektórzy wierzyli i zachowywali spokój, do momentu, gdy kolumnę skierowano na ulicę Brzeską, a więc nie w kierunku dworca kolejowego. Kolumna zbliżała się do naszego domu. Dostrzegliśmy na jej czele razem z rabinami dwóch naszych księży: proboszcza Jana Wolskiego i wikariusza Władysława Grobelnego. Byli to księża wielce szanowani przez obywateli miasta, niezależnie od wyznania — za ich wielkie serce i pomoc, jaką nieśli potrzebującym.
Proboszcz mocno pobity, zakrwawiony, szedł z wysiłkiem, kulejąc. Jak potem dowiedzieliśmy się, że księża zostali aresztowani dwa tygodnie wcześniej, za pomoc jakoby udzielaną Żydom. Gdy moja matka zobaczyła idących, nakazała mi przynieść wody i kubki. Chwyciłem je i podszedłem do kolumny. Mimo swych 15 lat znałem dość dobrze niemiecki. Grzecznie poprosiłem idącego najbliżej księży żołnierza, podając mu dyskretnie paczkę cygaretek „Juno”. Kiwnął przyzwalająco głową i mruknął „aber schnell”. Wraz z bratem, który niósł drugi kubek, podskoczyliśmy do księży. Proboszcz wziął kubek i wręczył go jednemu z rabinów, a wodą z drugiego zaczął przemywać sobie naderwane ucho. Nagle odwrócił się idący na czele kolumny Niemiec. Ryknął: „raus” i silnie uderzył mnie kijem w czoło, poprawiając po plecach. Podskoczył do rabina i księdza, wyrwał kubki i odrzucił. Ja odskoczyłem na chodnik, gdzie otrzymałem kopniaka od cywila. Mimo natychmiastowego przyłożenia zimnego noża, pamiątka w postaci wyczuwalnego małego guzka pozostała mi do dziś. Rysiek Pisula, syn listonosza, a mój rówieśnik również usiłował podać wodę i został przegoniony, ale bez obrażeń na ciele.
Kolumna z ulicy Brzeskiej skręciła w lewo na szosę do Włodawy, a po przejściu ok. 1 kilometra, jeszcze raz w lewo w kierunku majątku Gubernia. W pobliżu szosy przygotowane już były głębokie doły. Na ich skraju wszystkich zamordowano.
Po kilku dniach opowiedziałem o wszystkim przyjacielowi naszej rodziny, księdzu Wacławowi Jaziewiczowi, proboszczowi sąsiedniej parafii w Horodcu. Po ponownym wkroczeniu bolszewików, był on bardzo prześladowany za przynależność do polskiego ruchu oporu (ps. Kapelan). Dwukrotnie skazywany na śmierć. Zaliczył obozy pracy na Syberii. Powrócił do Polski i opowiadał mi o wszystkim w 1958 roku w Bydgoszczy. Zmarł w Lublinie 13 sierpnia 1979 roku. Cześć jego pamięci!
Bogusław Bosiacki