„Przejmującą mroźną zimą roku 1940 mały Janek Wojciechowski został wraz z matką i rodzeństwem w nocy wyciągnięty z domu przez zwycięskich rosyjskich najeźdźców, aby rozpocząć nieludzką podróż do obozu pracy przymusowej pod Kołem Podbiegunowym. Podobnie jak miliony innych obywateli polskich, wycierpiał lata okrutnego wyzysku i niedoli. Miliony zginęło w tym piekle, ale dzieci rodziny Wojciechowskich cudownym zrządzeniem losu przetrwały.”
Książka ta opisuje mało znaną kartę wojennego holocaustu, który przywiódł małego Janka w 1944 roku do Nowej Zelandii. W sercu tej historii znąjduje się bohaterska rodzina, co nie poddała się miażdżącemu terrorowi stalinizmu. Książka pozwala też ujrzeć fascynujący świat przedsiębiorczości rozwijającej się na wielką skalę po wojnie w Nowej Zelandii i opisuje czynniki zewnętrzne, które popchnęły Janka, dziś znanego jako John Roy, na drogę życia uwieńczonego sukcesami osobistymi i zawodowymi.
Historia tryumfu człowieczeństwa nad siłami ciemności, przemocy i okrucieństwa.
Don McKinnon, Sekretarz Generalny Zjednoczonego Królestwa
__________________________________________________________________________________________
John Roy-Wojciechowski, Polak, Nowozelandczyk, urodzony w Ostrówkach k/Drohiczyna, sierota z Polesia, Honorowy Konsul RP, ojciec rodziny – ocalały z pożogi wojennej i katorgi syberyjskiej. Wraz z grupą 733 cudownie ocalałych z Syberii dzieci polskich osiadi w Pahiatua (Nowa Zelandia). Po studiach piastował szereg odpowiedzialnych stanowisk dyrektorskich w gospodarce nowozelandzkiej. Z jego hojności zostało ufundowane wiele przedsięwzeć na rzecz Polonii nowozelandzkiej, jak n.p Polish Literary Club, czy Studium Kultury i Języka Poiskego na University w Auckland. Ponadto przewodniczył i inicjował szereg innych dzieł dla swej nowej Ojczyzny i Polonii.
__________________________________________________________________________________________
Fragment książki:
Podróże
Stał przy ogrodzeniu, małą rączką trzymając się cienkiego drutu. U stóp miał sfatygowane tekturowe pudło, w którym znajdował się jego cały dobytek.
Nie przeszkadzała mu ostrość drutu. Kraty i ogrodzenia były częścią jego dnia codziennego i nauczył się je w swym krótkim życiu akceptować. Podobnie, jak i wiele innych rzeczy: przeraźliwe zimno, palący upał, ciemne puszcze, ogołocone pustynie, głód, chorobę i śmierć. Musiał do tego wszystkiego przywyknąć – a takie do nowych doświadczeń, jak obce języki, nieznane jedzenie, nowe zasady zachowania, wciąż nowe lekcje w umiejętności przetrwania. Przywykł do życia w brudzie, do pcheł i wszy.
Miał tylko jedenaście łat. Jeszcze sześć tygodni wcześniej nigdy nie widział morza. Teraz przebył cały ogromny ocean.
Długie podróże nie były mu obce. podróże w poprzek całych kontynentów i przez wielkie wody. Przez poprzednie cztery łata zawędrował pod Koło Podbiegunowe w Arktyce, a teraz znalazł się prawie pod Kołem Podbiegunowym Antarktyki. Los pędził go przez pół świata, świata, który oszalał i w swym szaleństwie wlókł go ze sobą.
Lecz pomimo tych wszystkich wędrówek chłopiec nie bardzo wiedział, które kraje odwiedził. Nie zdawał sobie sprawy i było mu to w zasadzie obojętne, że mieszkał w miejscach, które odwiedzili znaczące w historii postacie – Aleksander Wielki, Marko Polo, Napoleon, a także hordy Dżin-gis Chana czy mahometańskie armie Saladyna. Lądy te nie pozostawiły w pamięci dziecka żadnych wspomnień poza pamięcią bólu i żałoby.
Teraz dotarł do jeszcze jednego obcego lądu, o którym nie wie nic.
Jego jedynym marzeniem jest powrót do domu, wielkiego, pełnego radości, rodzinnego ciepła i miłości, do znanych mu i bezpiecznych tradycji życia codziennego, jak Boże Narodzenie, dożynki czy imieniny; tradycji, których przyćmione wspomnienia wciąż tlą się w jego pamięci. Nic z tego już nigdy nic wróci, ale nic wie on jeszcze o tym, stojąc przy ochronnej siatce w nadburciu statku, który stał się dla niego domem przez szereg długich i nudnych tygodni morskiej podróży.
Na szczęście żołnierze okazali się całkiem mili. Można się z nimi bawić, choć mówią oni w dziwnym języku, którego chłopiec nie rozumie. Dobroć i opieka okazywane przez obcych ludzi były dla dziecka nowym doświadczeniem. Dorośli byli zwykle źródłem okrucieństwa i nieprzyjemnych zmian. Była to jeszcze jedna lekcja, której musiał na nowo się uczyć. Straszny los, który spotkał jego szczęśliwą niegdyś rodzinę z pewnością nauczył go ludziom nie ufać.
Śmierć była częstym gościem w jego krótkim życiu. Jego cudowna matka nie żyje, boleśnie zdawał sobie z tego sprawę. Stracił też ojca, choć minie wiele lat, zanim się o tym dowie. Był świadkiem niezliczonych zgonów z zimna, głodu, choroby i wyczerpania. Śmierć stała się zwykłym zjawiskiem, częścią dnia codziennego. Nieufny jest więc przy zawieraniu nowych przyjaźni — kto wie, jak długo może ona potrwać, zanim śmierć albo rozłąka zabierze drogą osobę na zawsze? W czasie ostatniej podróży zagubili się gdzieś siostra i brat. Wcześniej w czeluściach machiny wojennej znikł drugi brat. Wujkowie, ciotki. kuzyni — wszyscy już tak dawno odeszli…
Gdyby był wędrownym ptakiem, jego wędrówki w czasie ostatnich czterech lat pozwoliłyby mu oblecieć świat dwa razy dookoła, łudzie jednak nie poruszają się w prostej linii, jak ptaki. Trasa jego wędrówek była zależna od zachcianek obcych ludzi, od przebiegu torów kolejowych i od bezpieczeństwa tras morskich.
Ma on pełne prawo, aby czuć gniew, strach i żal nad sobą… ale, stojąc tam przy siatce zabezpieczającej nadburcie statku wpływającego właśnie do nieznanego portu, odczuwa tylko rezygnację. Jeszcze jedno miejsce. Jeszcze jeden dom. Jeszcze jedna okazja do przeczekania. Powiedziano mu, że znajdzie tu tylko czasowe schronienie. Ale jak można wierzyć dorosłym?
Wie tylko, jak nazywa się to nowe miasto, wybiegające wesoło pomalowanymi drewnianymi domkami z błękitnej wody przy nabrzeżu na wysadzone zielonymi drzewami okoliczne wzgórza. Wellington. Zna też nazwę nowego kraju. Nowa Zelandia.
Wokół siebie słyszy dźwięk jedynego wiernego towarzysza ostatnich lat – język polski. To dźwięk głosów znajdujących się na statku 733 dzieci i 100 dorosłych, którzy mówią tym językiem. Wszyscy oni przeszli przez te same cierpienia, których doświadczył chłopiec. Wspólna niedola stworzy między nimi więź, która przetrwa do następnego stulecia, do niepojęcie odległego czasu w nieznanej przyszłości.
Orkiestra gra na nabrzeżu, a zgromadzeni w tłumie ludzie powiewają chusteczkami i przesyłają uśmiechy. Wszystko zostało mu zabrane, ale wciąż ma swe nazwisko — Jan Wojciechowski. Nosi tez w sobie, choć może nie zdaje sobie jeszcze z tego sprawy, wielką moc. Silne poczucie więzi rodzinnych. Zdolność do przezwyciężenia trudności. Moc przetrwania. Wykorzysta on te zdolności w dobrej sprawie w tym nowym święcie, na który patrzy teraz przez siatkę ochronną z pokładu okrętu.