Drodzy Czytelnicy, uczniowie Polskiej Szkoły Społecznej im. I. Domeyki w Brześciu są uczestnikami wielu konkursów, organizowanych w naszej Szkole, na Białorusi lub w Polsce. W naszej Szkole obecnie uczniowie składają prace do konkursów „Historia w zwierciadle rodzinnej fotografii” i do Konkursu wiedzy o Janie Pawle II. Publikowana poniżej praca 16-letniej naszej uczennicy Anny Drozd została wysłana do Fundacji „Semper Polonia” do udziału w konkursie „Ocalmy od zapomnienia”. W tym roku Fundacja „Semper Polonia” zachęciła młodzież do opisania relacji swoich rodzin i bliskich z innymi narodami i grupami etnicznymi obecnymi w ich najbliższym otoczeniu. Młodzi opisują jaka jest historia tych relacji, jak wpłynęły one na Polaków, a także o tym, czy można zwykłemu człowiekowi zostać sobą, zachować swoją tożsamość w warunkach niesprzyjających.
W ciągu ostatnich dwu stuleci w historii Zachodniej Europy często zmieniały się granice różnych państw. Z powodu różnych społeczno-politycznych przyczyn i światowych wojen rodziły się nowe imperia, umierały stare, rodziły się nowe niezależne państwa i odchodziły do przeszłości „byłe prowincje”. W wyniku tego, człowiek, który spędził całe życie w jednym miejscu, mógł urodzić się w jednym kraju, a umrzeć już w innym. Kim naprawdę był taki „obywatel”, który urodził się, na przykład, w Polsce Polakiem, a umarł w Prusach? Jaka była jego świadomość narodowa? Dla wielu europejskich krajów bardzo aktualnym stał się problem zachowania narodowej tożsamości, kultury, tradycji, mowy swojego narodu.
Kiedy w 1918 roku na mapie świata odrodziło się niezależne państwo „Rzeczpospolita Polska”, dla Polaków to była prawdziwa szansa ekonomicznego i politycznego odrodzenia narodu. I oni jej nie zmarnowali. Cudem osiągnąwszy zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 roku, polski rząd umocnił granice państwa od Poznania na Zachodzie do Baranowicz na Wschodzie, od Wilna na północy do Lwowa na południu. Wydawało się, że wszystko jest przed nimi – społeczno-ekonomiczny rozkwit, polityczna niezależność, lecz późniejszy bieg historii przygotowywał jeszcze wiele nieszczęść dla młodego państwa.
W 1939 roku terytorium Polski było okupowane przez faszystowskie Niemcy i ZSRR i Polacy znów stracili niezależność. Zwycięstwo nad Hitlerem w 1945 roku nie przyniosło pełnego terytorialnego wznowienia granic i prawdziwej niepodległości polskiego państwa. Znaczna część wschodnich terenów była włączona w skład BSRR i USRR. Na tych ziemiach pozostali etniczni Polacy. Dla wielu z nich los przygotowywał poważną życiową próbę w nowych społeczno-politycznych warunkach totalitarnego reżimu radzieckiego państwa. Część Polaków porzuciła rodzinne ziemie miejsca i pojechała do nowej Polski, gdzie musieli zaczynać swoje życie od początku. Nie wszyscy odważyli się na taki radykalny krok, i nie wszyscy chcieli wyjechać z ziemi, na której żyli ich dziadkowie i rodzice. Szanujmy ich wybór i spróbujmy zadać im pytanie: „Czy ciężko być Polakiem poza granicami Polski”?
Chcę przedstawić kilka faktów z życia jednej polskiej rodziny, która mieszka w Brześciu. Jest to historia rodziny opowiedziana przez panią Danutę Mańkowską, rdzenną mieszkankę Brześcia, gdzie urodziła się 12 listopada 1928 r. I od tej chwili, aż do dzisiejszego dnia mieszka przy ulicy Orzechowej, dom № 4. I ten dom, i przylegająca do niego ziemia były własnością jej rodziny jeszcze z carskich czasów. Pani Danuta przeżyła długie życie, w którym były i radości, i smutki, lecz kiedy ona o nim opowiadała, mimo woli łapałam się na myśli: „O czym by nie mówiła pani Danuta, wniosek był jeden – „Za wszystko dziękuję Bogu”. Mnie bardzo wzruszyły te jej słowa. Myślę, że naprawdę szczęśliwy jest tylko ten człowiek, który w życiu nauczył się dziękować Bogu za wszystko, i za darowaną przez Niego możliwość być szczęśliwym, i za nadesłany krzyż cierpień.
Na los pani Danuty i jej rodziny przypadło niemało nieszczęść. Jej mama – Maria Szost, córka Anny Szost, urodziła się na Białorusi. Jeszcze przed 1914 rokiem ona ukończyła w Brześciu rosyjskie gimnazjum. Pierwszy mąż Marii Szost był dyrektorem szkoły. Podczas wojny 1914 roku rodzinę ewakuowano do Rosji. W 1921 roku Maria już owdowiała wraz z synem Eugeniuszem. Wkrótce mama wyszła za mąż po raz drugi za Jana Tylińskiego urodzonego w Warszawie. Jan pracował jako majster w lokomotywowni na Poleskim kolejowym dworcu. Z drugiego małżeństwa urodzili się dwaj synowie Romuald i Witold, i najmłodsza córka Danuta.
Rodzina żyła dobrze i zamożnie. Jan miał niezłą pracę, mieli we własności dużą działkę rolną i dwa domy. Jeden dom wynajmowali lokatorom, w drugim mieszkała rodzina. Mama była bardzo dobrą gospodynią i na stole zawsze było smaczne jedzenie, dzieci rosły zadbane i szczęśliwe. „Mieliśmy taką mamę, że u nas zawsze wszystko było. Ona nigdy nie pracowała: było czworo dzieci, ogromny ogród, jeszcze jeden dom, trzy mieszkania wynajmowaliśmy, ojciec dobrze zarabiał, mama nie musiała pracować. W latach za Sowietów też jakoś sobie radziliśmy” – opowiada pani Danuta. Jej starszy brat, Eugeniusz, ukończył technikum kolejowe, poszedł służyć do wojska i przeszedł kurs nauczania w oficerskiej szkole. Dwaj młodsi bracia uczęszczali do prywatnego gimnazjum i do kolejowego technikum. Pani Danuta uczyła się w szkole № 5, która wtedy znajdowała się przy obecnej ulicy Puszkińskiej. Miała zaledwie 10 lat, kiedy rozpoczęła się II wojna światowa i skończyło się pokojowe, spokojne życie.
Pani Danuta bardzo dobrze pamięta początek wojny. Pamięta, że w pierwszych dniach straciła starszego brata – Eugeniusz latem 1939 roku służył na Zachodzie Polski i zginął w jednej z pierwszych bitew. Romuald jako absolwent gimnazjum został aresztowany i wywieziony na Syberię w 1940 roku przez władze radzieckie, które zmieniły Niemców. „Przez NKWD już były ułożone listy polskich rodzin. Dwie polskie rodziny już wywieziono tylko za to, że byli Polakami. Gdyby nie wojna z Niemcami, to wywieziono by i nas”, – opowiada pani Danuta. Do rodziny przyszła prawdziwa tragedia, lecz w ślad za nią nasuwały się jeszcze straszniejsze nieszczęścia.
Latem 1941 roku wkroczyli Niemcy.Pani Danuta wspomina: „Wszyscy wiedzieli, że będzie wojna, nawet Żydzi wiedzieli, tylko Rosjanie nie wiedzieli. Kiedy zaczęła się wojna, mama obudziła nas i powiedziała: „Wstawajcie dzieci – wojna”. Ojciec od razu podał nam przygotowane wcześniej torby z chlebem, ubraniami, jeszcze jakimiś rzeczami i powiedział: „Pójdę zobaczę, co tam”. A na ulicy wszyscy gdzieś biegli, wojskowi biegli w jednych tylko majtkach. Ojca długo nie było, mama zebrała nas i szliśmy, szliśmy, a pociski wybuchały. Zalegliśmy do żyta, poleżeliśmy, a potem mój brat pobiegł do domu. On wrócił i powiedział, że tata w domu, że on na nas czeka. I wtedy wróciliśmy”.
W pierwsze dni okupacji, kiedy jeszcze trwała bitwa o twierdzę, w mieście panował chaos i grabieże. Pani Danuta dobrze pamięta wypielęgnowane twarze śmiejących się faszystów, którzy z Kobryńskiego Mostu obserwowali, jak ludzie rozkradali wagony z żywnością na Poleskim Dworcu, jak ciągnęli wszystko, co tylko mogli udźwignąć. „Obok naszego domu była duża brama. Siedzieliśmy na niej i patrzyliśmy, jak bombardują twierdzę. A ludzie ciągnęli wszystko”. Z tych dni u pani Danuty została piękna lalka, którą jej podarowała sąsiadka, co ciągnęła tobołki z różnymi rzeczami obok ich domu. Niemcy śmiali się tylko przez jeden dzień, a potem za grabieże rozstrzeliwano. Po kilku dniach wszystko się skończyło i ustalił się żelazny niemiecki porządek. Jeden niemiecki oficer powiesił na placu Lenina zegar i powiedział: „On będzie tu wisiał i nikt go nie ukradnie”.
Brat Witold, będąc młodym i zdrowym chłopakiem, pracował na Poleskim dworcu i trafił na przymusowe prace do Niemiec. Wywieziono go przymusowo, ale on stamtąd uciekł i wrócił do domu. Pani Danuta pamięta, jak mama chowała ją w te dni, kiedy faszyści szukali Witolda w domu. Brat chował się w różnych miejscach, a kiedy dowiedział się, że chłopaki zbierają się i idą do partyzantów, poszedł z nimi. I oto oni pozostali już we trójkę: ojciec, mama i pani Danuta.
Żyć było strasznie. Zabierano Żydów do getta i rozstrzeliwano. „Mieliśmy swoich miejscowych policjantów, i oni byli gorsi niż Niemcy. Niedaleko nas mieszkał jeden mężczyzna, znajomy taty. On pochodził z Rosji. W 1941 roku przyjechał do Brześcia z wizytą, zaczęła się wojna i on pozostał. Policjanci od razu go sprzedali, ale zdążył zmienić nazwisko, i to go uratowało”.
Dużo strachu nacierpiała się rodzina 1944 roku, kiedy Rosjanie zdobywali Brześć. Ludzi w mieście nie było, wszyscy pochowali się po wsiach. Pierwszy raz bombardowano 1 maja 1943 roku. Pani Danuta wspomina: „U nas na końcu miasta wykopano schron. Potem w 1944 roku już zaczął się regularny i trwały obstrzał miasta. Jak tylko zbliżały się samoloty, od razu zaczynał dzwonić dzwonek. Bombardowano tylko w nocy. I oto, kiedy w 1944 znów zaczęto bombardować, okazało się, że cały nasz schron był zalany wodą. Ojciec spróbował wyczerpać wodę, lecz wszystkie wysiłki były marne, i on zrobił nowy, dobry schron. Pewnego razu podczas bombardowania, w naszym mieście spadła duża bomba. I trafiła ona do tego starego schronu. Wtedy, kiedy chowaliśmy się w nowym schronie, rozniosło połowę miasta. Gdyby nie woda w starym schronie nie byłoby mnie na świecie”.
„Niedaleko nas stały niemieckie zenitówki – koło szóstej szkoły i na stadionie Lokomotywa. Wieszano latarnie, żeby w nocy było widać gdzie bombardować i wszystkie bomby na nas leciały. Wtedy sąsiadka nam powiedziała, że trzeba odchodzić i zaproponowała, że nas zaprowadzi do bezpiecznego miejsca pod Brześciem. To była polska miejscowość niedaleko Peliszcz. Niczego ze sobą nie wzięliśmy. Pierwszą wysłano mnie z sąsiadką. Dano plecak z dokumentami i rudego pieska. Doszliśmy na piechotę do wsi Perpirowicze i tam pozostaliśmy na nocleg u jakichś znajomych. Tej nocy przyjechali Niemcy i pod każdą chatę podłożyli po beczce z benzyną. Moich rodziców nie było, przestraszyłam się, no i porządnie się rozpłakałam. Okazało się potem, że moi rodzice wzięli ze sobą kozę w drogę. Koza miała takie długie wymię, że obtarła go i nie mogła iść. Dlatego rodzice nie zdążyli do mnie przyjść, zanocowali w innej wsi. Rano Ojciec zostawił mamę i przybiegł do Perpirowicz po mnie, i już dalej poszliśmy wszyscy razem. Udzieliła nam schronienia rodzina ze wsi. Było ich czworo: dwoje dorosłych i dwoje dzieci. Mieli swoje gospodarstwo, oddali nam swój pokój.”
Kiedyś ojciec rowerem pojechał do Brześcia, a dom nasz w całości był rozrabowany. Wszystko co znalazł, to zabrał, i wrócił. Byliśmy na wsi dopóki Rosjanie nie zajęli Brześć.
Pewnego dnia gospodyni zobaczyła żołnierzy SS. Rozkazała nam : „Dzieci, do lasu”!, i my przez okno wydostaliśmy się na dwór i do lasu. Niemcy przyszli i poprosili o jajka. A gdzie ich wziąć? Już wszystko zabrano. Gospodyni pomyślała, że teraz nas wszystkich rozstrzelają. Lecz nie, Niemcy nie strzelali, strzelali banderowcy. Oni byli gorsi niż Niemcy. Niemcy zapytali gdzie są „kinder”, gospodyni powiedziała, że nie wie. Wtedy żołnierze zostawili czekoladki dla dzieci, ale jeść ich nam nie pozwolono. Dorośli bali się, że są otrute.
Jak tylko wyzwolono Brześć, ojciec poszedł do domu, ja uparłam się i ze swoim pieskiem poszłam razem z nim. Kiedy przyszliśmy, dom stał, lecz wszystko było w kurzu, wewnątrz był pusty – ani kanapy, ani stołu, szafa pusta. Wtedy ojciec powiedział: „Nie ma – tak nie ma”. Powoli zaczęliśmy znów zagospodarowywać dom i przyzwyczajać się do nowej władzy i nowych układów”.
Wojna skończyła się, rodzina dowiedziała się, że Romek zginął pod Krakowem. W Rosji z łagru trafił do polskiej armii, walczył i już po wojnie był zabity w bitwie z bandami. Mama straciła drugiego syna i myślała, że trzeciego również. Witek walczył z partyzantami, trafił na terytorium Polski i po zwycięstwie okazał się po stronie Amerykanów. On bał się wracać do radzieckiego Brześcia i emigrował do Anglii. Wiadomości o nim nie było żadnych, mama dowiedziała się o tym po wielu latach od dalekich znajomych w Polsce. I nawet kiedy już się dowiedziała, nie mogła się z nim skontaktować, żeby nie zaszkodzić ani jemu, ani swojej rodzinie”.
Ojciec, pan Jan Tyliński, nalegał, żeby wyjechać do Polski, kiedy pojawiła się taka możliwość w 1940, lecz mama kategorycznie się odmówiła. Ona powiedziała: „Nie, tu się urodziłam i donikąd nie pojadę”. Tak pozostali w Brześciu.
Nowa władza przyniosła ze sobą nowe problemy. Po pierwsze, językiem urzędowym stał się rosyjski i trzeba było się jego nauczyć. Po polsku mówiono tylko w rodzinie. Lecz języka nie zapomniano. Pani Danuta swobodnie mówi po polsku i nauczyła języka swoją córkę. Ale od dziecka córce wmawiano, gdzie można mówić po polsku (w domu), a gdzie nie wolno (w przedszkolu, szkole).
Od dzieciństwa pani Danuta wychowywała się w katolickiej wierze. Pamięta swoją komunię, jak na lekcji religii w szkole przygotowywano się do pierwszej komunii. W młodości miała bardzo piękny głos i długo śpiewała w chórze kościelnym. Ale radziecka władza prowadziła bardzo agresywną politykę w stosunku do religii. W 1947-1948 rozpoczęły się aresztowania księży i wszystkie kościoły zamknięto. „Księdza z naszej parafii aresztowano, później on przeprowadził się do Baranowicz, a tu nigdy nie wrócił. Pozostała u nas tylko kaplica, do której przychodzili wierni. Po prostu przychodzili, posiedzieli, pośpiewali, pomodlą się”. Kościołów zostało bardzo mało i te na wsiach w okolicach Brześcia. Kiedy pani Danuta wychodziła za mąż, to ślub brała potajemnie w kościele w Czernawczycach. Córkę chrzczono też potajemnie. Msze były, ale nie było wolno na nie chodzić, ponieważ za to można było być aresztowanym. Dowolny przejaw wiary chowano, ponieważ za to mogli aresztować. Po prostu się bano.
W 1956 roku radziecka władza zaczęła konfiskować domy. „Zabrano i nam jeden dom, odebrano ziemię. Jeśli majątek był większy niż 113 metrów, to zabierano wszystko”.
Lecz życie szło naprzód i trzeba było jakoś przystosowywać się. Pani Danuta z dużej miłości wyszła za mąż, urodziła córkę i pochłonęło ją szczęśliwe rodzinne życie. „Mąż był starszym instruktorem strażackim, stale przebywał w delegacjach służbowych. Dobrze zarabiał, otrzymywał w pracy palto, buty, kostium”. Kiedy córka dorosła, poszła pracować do Brzeskiego Pończoszniczego Kombinatu. Tam ona pracowała przez 25 lat. Teraz już jest na emeryturze, i mieszka razem ze swoją córką i wnuczką.
Na wszystkie pytania odnośnie stosunków z ludźmi innych narodowości, innej wiary, pani Danuta od razu odpowiada: „Nigdy nie było żadnych problemów. Ani w pracy, ani w relacjach z sąsiadami, nigdy nikt nie wypomniał mi tego, że jestem Polką, chociaż tego nigdy nie ukrywałam. Przeciwnie, kiedy do mojej rodziny przyszło nieszczęście, bardzo poważnie zachorował mój mąż, wszyscy mi pomagali. Bardzo dużo było wokół mnie dobrych ludzi. Nigdy przedtem nie było podziału: katolik – prawosławny. Świętowaliśmy wszystkie święta razem”.
Kiedy zapytałam panią Danutę, co znaczy czuć się Polakiem, ona odpowiedziała: „To uczucie po prostu jest we mnie, i to wszystko. Trzeba kochać swoją ojczyznę. Jest mi przyjemnie oglądać telewizję polską, bo słyszę rodzony język, wiem, ze to jest moje… Lecz tam mnie nie ciągnie. Tu jest mój dom”.
W rodzinie pani Danuty obchodzi się wszystkie polskie święta narodowe i religijne. Od momentu odrodzenia duchowego życia na Białorusi wszyscy razem, trzema pokoleniami, regularnie uczęszczają na msze w kościele. Pani Danuta wspomina: „Kiedy moją wnuczkę trzeba było prowadzić do komunii, podeszłam do księdza i zapytałam, czy mogę ją przyprowadzić, jest ochrzczona przez prawosławnego księdza? On odpowiedział: „Oczywiście. Chrzest jest jeden”.
Spędziwszy ciepły wieczór w towarzystwie pani Danuty i jej córki pani Alicji, zastanawiałam się nad pytaniem, czy ciężko, czy nie, być Polakiem poza Polską? Nie wiem, czy ciężko, lecz dokładnie wiem, że to jest możliwe. Można pozostać wiernym ziemi, na której się urodziłeś i dorastałeś, można zachować wiarę swoich ojców, można z dumą nazywać się Polakiem, można kochać swój naród i Ojczyznę.
Anna Drozd,
Brześć,
Polska Szkoła Społeczna im. I. Domeyki
mail: [email protected]
Gdy pierwsza gwiazdka da nam znak,
że iść już trzeba w gwiezdny szlak
pójdziemy, gdzie da Bóg
tam, gdzie powiedzie szary trop
gdzie gwiazd migoce złoty snop
i Mlecznej Drogi próg.
Staniemy w raju na wprost drzwi
gdzie Betlejemska Gwiazda lśni
w szeregach szara brać
u żłóbka pełnić trudną straż
będziemy śpiewać Ci i grać
o Panie Jezu nasz.