Że Świteź jest miejscem niezwykłem, że otacza je urok jakiejś legendy, jakiegoś dawno rozegranego dramatu, że na dnie czystych jego wód leży ponura jakaś tajemnica, o tem wie każde nawet dziecko w Nowogrodzkiej stronie. To też i mówić o tem niemiło jakoś i niebardzo bezpiecznie… bo i poco wywoływać?… a nuż…
Straszy… wiadoma rzecz, nieczysta siła! Żeby tam jakieś świtezanki chodziły i zwodziły chłopców, to nieprawda. Chodzi starzec po lesie z długą siwą brodą, snuje się nad wodą, i gdy dziewczyna za grzybami lub orzechami się zabłąka, to wabi ją do siebie, ciągnie, tumani, aż gdy ją porwie, wlecze do jeziora. Niejedna tak przepadła, że ani śladu.
A może to pokutuje dusza grzeszna Kolady. Syn to był wyrodny, który własnego ojca zamordował. Może błądzi on jeszcze dokoła ojcowskiej mogiły, oczekując odpuszczenia zbrodni. Mogiłka ta u kraju lasu krzyżykiem się znaczy. Boże odpuść!… strach mówić…
Co tam na dnie jeziora? Któż to wiedzieć może? Taka tam głęb niezmierzona, że rybacy nawet tylko z brzegów zapuszczają sieci. Jak nieco dalej zarzucą, sieć się porwie o sterczące kłody czy też drzewa, które widać dno zaścielają. A ryby hodują się tam zdrowo, i żadne na świecie tak przedziwnego nie mają smaku. Nie to co w Kołdyczewie, gdzie ryby chude i głodne, bo na szczerym piasku leży woda. A jednak między Świtezią i Kołdyczewem jest widać podziemne przejście, bo kiedyś dawniej tak się zdarzyło: kąpała się w Świtezi panna, i pierścień z palca zgubiła, pierścień drogocenny, pamiątkowy. Szukano długo, cały brzeg zwiedzono, skopano, i nic. Aż w lat kilka potem, złapano w Kołdyczewie szczupaka, piękna sztuka, ogromna! dostawiono do dworu, rozplatano, aż pierścień tkwił w wnętrznościach. Snadź szczupak połknął w Świtezi uroniony pierścień, i przepłynął sobie z czasem do Kołdyczewa.
Bogu wiedzieć, co tam na dnie jeziora? Powiadają, że niegdyś, dawno już bardzo, stało tam miasto wielkie, zamek był… a potem, czy to za jakie grzechy, czy tak przez zemstę, rzucono na nie przekleństwo i woda zalała, zatonęło i niema. Tylko czasami, w ciemną noc, gdy pusto wokoło i żywej duszy nie widać, to z głębi jeziora słychać dzwony bijące. Wiadomo, były tam kościoły. A bardzo starzy ludzie powiadają takie zdarzenie: Raz szedł tamtędy człowiek pobożny i niósł z sobą świętą księgę. Noc nadeszła. Widzi on, chatka stoi. Wszedł on do tej chatki, niema tam nikogo. Myśli sobie: przenocuję. Ale pierwej wyjął on świętą księgę, siadł sobie i czyta. Aż słyszy on głos mówiący: „Wyjdź stąd, niewinna dusza!” Nie posłuchał on, siedzi i czyta sobie dalej. Aż znowu głos mówi: „Wyjdź stąd, niewinna dusza!” A on i znowu nie usłuchał. Aż trzeci raz głos mówi: „Wyjdź stąd, niewinna dusza!” A on taki nie wyszedł. Aż tu, ze wszystkich stron, jak zacznie woda lać się potokami, tak i chatka zatonęła. Tylko on jeden został na powierzchni. I teraz jeszcze, gdy miesiąc jasno świeci, to czasem widać, jak pływa sobie po wodzie i świętą księgę czyta.
Emma Jeleńska-Dmochowska, Księga pamiątkowa na uczczenie setnej rocznicy urodzin Adama Mickiewicza (1798-1898). Tom II