Ku 100-leciu diecezji Pińskiej

Do Brześcia. Po ciszy – Burza. Wakacje tego roku były zasłużonym wypoczynkiem. Może nawet miałem pewne horoskopy na najbliższą przyszłość. To jednak stało się inaczej, według tego co głosi przysłowie: „Człowiek proponuje, a Bóg dysponuje”. W połowie czerwca, dokładnie według dokumentu zapadła decyzja Ks. Biskupa o moim przeniesieniu do pracy w szkołach w Brześciu n/Bugiem.

Zarządzenie to nie spodziewane, lecz, ponieważ wydaje je Ks. Biskup, Pasterz diecezji i Zwierzchnik bezpośredni duchowieństwa, przez usta którego przemawia sam Bóg nieskończony w mądrości…. należy okazywać mu posłuszeństwo. A Bóg przez usta proroka: – Myśli moje nie są myśli wasze-,. Więc Pan Bóg ma i w tym wypadku cel człowiekowi nie znany. Skoro tak, pozostaje skłonić głowę przed Jego majestatem na znak zgody i powiedzieć: – Oto idę, Panie, abym czynił wolę Twoją…

Komiczno – dramatyczne (na małą skalę) pożegnanie Nowogródka. Niedziela, 1 września. Godzina 15. Na dworcu kolejki wąskotorowej zebrało się mnóstwo narodu. Sensacja niemała. Spośród czterech księży tego małego grodu odjeżdża na raz dwóch prefektów, znanych w szkole, w życiu parafialnym i społecznym. Przybyli więc: nauczyciele i młodzież z gimnazjum, szkół powszechnych i kursów dokształcających. Członkowie Młodzieży Katolickiej z orkiestrą, chórem i bardzo wielu parafian. Na powitanie księży orkiestra wykonała huczny marsz. Chór ze swej strony pieśń z zakończeniem, Niech żyją … .. Szum. Gwar. Tłok. Mowy. Uścisk dłoni. Życzenia bez końca i nie milknąca muzyka. W takim nadzwyczajnym natłoku głosów i myśli, nie zwracano uwagi na pociąg. W pewnej chwili ktoś z bliska zawołał: – pociąg odszedł-, Ktoś z obecnych pobiegł sprawdzić. Za chwilę wraca i oświadcza: – Niestety, rzeczywiście odszedł. Konsternacja. Zawód. Głosy umilkły. Orkiestra grać przestała. Ktoś zawołał: Księża zostaną (na zawsze). Posypały się propozycje. Do nas…

Zostać naturalnie było niemożliwe. Jechać zaraz koniecznie. W wagonie rzeczy księży i starszy kolega na straży. Co on z nimi uczyni? Gdzie je zostawi? Co pomyśli?.. Czas nagli… Ktoś woła: Sprowadzić samochód. Księża wołają : Owszem, byle prędzej. O samochód jednak w tamtych czasach było bardzo trudno. Było ich bowiem bardzo mało. Wszyscy czekają cierpliwie. Oczy wszystkich zwrócone w górę miasta, z pragnieniem ujrzeć samochód jak najprędzej. Ksiądz dziekan dochodzi prawie do rozpaczy. Zwracając się do księży powtarza: „Coście narobili?”

Na raz wyrywa się kilkanaście głosów: Jedzie, jedzie, – Rzeczywiście samochód. Ale czy pojedzie?… Otwierają się drzwi. Księża zwracają się do zebranych przyjaciół, wołają: Żegnajcie. Zostańcie z Bogiem. Ze wszystkich piersi brzmi głośne: „Z Bogiem. Szczęśliwej podróży. Proszę do nas przyjeżdżać. Proszę pisać. Proszę się modlić”.

Szofer wtajemniczony w to co zaszło, rusza z miejsca szybko. Wkrótce jednak samochód nie czuje się śmiało na szosie, spełnia różne wariacje od jednej do drugiej strony drogi. Księża zaniepokojeni wołają: Panie, proszę uważać…. Panie, czy dojedziemy?.. Dojedziemy odpowiada. Dalej jednak taktyki nie zmienia. Samochód nie przestaje tańczyć. Okazało się , że szofer był nietrzeźwy. Dzięki opiece Bożej, o którą księża z ufnością się zwracali, dojechali szczęśliwie do stacji w Nowojelni. Zabrali swe rzeczy z małego pociągu i ulokowali w dużym i odjechali: Ja do Brześcia, a ks. Knauer do Pińska… Zdążyliśmy na rozpoczęcie roku szkolnego. Bóg nam błogosławił. Za co byliśmy Mu szczerze wdzięczni.

12-letni pobyt w Brześciu n.Bugiem. Brześć jest miastem starym, ma swoją historię. Już w 1596 roku została uchwalona w tym mieście, – Unia – czyli połączenie Kościołów katolickiego i prawosławnego pod zwierzchnictwem Biskupa Rzymskiego czyli Papieża. Stąd zwana – Unia Brzeska -. Miasto na ówczesne czasy nieduże. Miało jednak już 8 kościołów: parafialny i zgromadzeń zakonnych. Za rządów carskich, już po rozbiorach polski, miasto stare, położone u „zbiegu” rzeki Muchawiec i Bug, zostało zamienione na twierdzę. Ludności zaś cywilnej pozwolono budować i osiedlać się o parę kilometrów na wschód. Obecne miasto Brześć o ulicach przeważnie szerokich i prostych ma niewiele ponad 100 lat. Jest rozlegle przestrzenią. Ma koło 60.000 mieszkańców, narodowości: polskiej, żydowskiej i rosyjskiej. Ma dwa kościoły, dwie cerkwie, dużą synagogę i kilka przynajmniej domów modlitwy religii Mojżeszowej. Jest siedzibą centralnych władz wojskowych.

Obietnica Ks. Biskupa się nie spełniła. Nie wróciłem do Pińska ani ze Starojelni, ani z Nowogródka. Znalazłem się właśnie w Brześciu…. Życiem ludzkim kieruje Bóg. Człowiek natomiast posunięcia Boże poznaje nie zaraz, lecz w końcu wypadków, czy nawet życia swego.

Szkoły brzeskie i księża prefekci w 1935 roku. Gimnazjum państwowe im. R. Traugutta – ks. Jan Breczko, Gimnazjum Macierzy Szkolnej, żeńskie – ks. Stanisław Kopij, Gimnazjum im. Niemcewicza (prywatne) i Szkoła powszechna Nr 1 – ks. Wacław Piątkowski, Szkoła techniczna, rzemieślnicza i szkoła powszechna nr 5 – ks. Tadeusz Grzesiak, Szkoła Zawodowa Żeńska i szkoła powszechna nr 6- ks. Marek Szymonowicz, Szkoła nr 2 – ks. Wacław Łosowski, Szkoła nr 3 – ks. Henryk Kazimierowicz, Szkoła nr 9 – ks. Stanisław Sobótka., Szkoła powszechna w twierdzy – ks. Józef Krupiński. Było też gimnazjum i szkoła powszechna w języku rosyjskim., kilka szkół powszechnych żydowskich i gimnazjum żydowskie w języku hebrajskim. Poza tym niepełna szkoła powszechna polska prywatna p. Gorskiej.

Zgodnie z aktem nominacyjnym Kurii Biskupiej miałem nauczać w szkole powszechnej nr 2, w której etat prefekta był wolny. Co wynika również z pisma Kuratorium Szkolnego:

Kuratorium Okręgu Szkolnego Brzeskiego w Brześciu nad Bugiem, Nr BP –

24917/35 Dnia 9 września 1935 r. W odpowiedzi powołać się na Numer powyższy. Przeniesienie.

Do Ks. D-ra Wacława Piątkowskiego, nauczyciela religii w Państwowym Gimnazjum im. A. Mickiewicza w Nowogródku.

Na podstawie art.51 ustawy z dnia 1 lipca 1926 roku o stosunkach służbowych nauczycieli w brzmieniu obwieszczenia z dnia 9 listopada 1932 r. (Dz. U.R.P. Nr poz.873) z dniem 1 września 1935 r. przenoszę księdza na własną prośbę na stanowisko nauczyciela religii rzymsko-katolickiej do 7-klasowej publicznej szkoły powszechnej Nr 2 w Brześciu n/Bugiem.. Po zwolnieniu od obowiązków dotychczasowych, winien Ksiądz zgłosić się u Inspektora Szkolnego w Brześciu n/Bugiem celem objęcia nowych obowiązków służbowych.

Kurator Okręgu szkolnego – Petrykowski

Pieczęć okrągła z godłem państwowym – Orla z napisem Kuratorjum Okręgu Szkolnego Brzeskiego.

Data objęcia służby w nowym miejscu służbowym – 10.IX.1935, podpis wpisującego nie czytelny.

W pierwszym dniu po przybyciu do Brześcia zgodnie z decyzją miejscowego ks. dziekana pr. Witolda Iwickiego, objąłem stanowisko prefekta w prywatnym gimnazjum im. Niemcewicza i w państwowej szkole powszechnej Nr 1. Czemu nie oponowałem. Nie znałem bowiem ani warunków pracy, ani stosunków panujących w Brześciu. Z resztą było mi obojętne, młodzież wszędzie jednaka… I tak, nominalnie byłem wpisany na etat Szkoły Nr 2, uczyłem na etacie i w szkole Nr 1, łącznie miałem 36 godzin lekcji tygodniowo.

Gimnazjum im. Ursyna Niemcewicza zajmowało cały parter domu piętrowego. Rozkład był wygodny, odpowiedni na szkołę, choć bez koniecznych w naszych czasach gabinetów doświadczalnych. Nauczyciele dochodzili z innych szkół państwowych. Młodzież dość zdyscyplinowana, pilna w nauce, pracowita. Nie miałem z nimi trudności. Do kościoła na nabożeństwa szkolne i na rekolekcje uczęszczali wszyscy katolicy.

Szkoła powszechna państwowa Nr 1 należała do przodujących. Młodzież przeważnie rodzin inteligentnych, urzędniczych, chociaż niewyłącznie. Do niedawna żeńska. Koedukację wprowadzono, zgodnie z duchem nowożytnym, od dwóch lat. Odczuwało się specjalną atmosferę: powagi, uprzejmości, gracji… co daje wdzięk dziewczęciu.. O co tak bardzo troszczą się rozważni rodzice, zwłaszcza matki, żeby mianowicie dziecko było dobrze wychowane, grzeczne, powabne, żeby się pięknie, poprawnie wyrażało, umiało się znaleźć w towarzystwie, a nade wszystko nie przyniosło im wstydu. Tymi zaletami odznaczało się grono nauczycielskie tej szkoły, wyłącznie panie (niewiasty) poważne, zżyte z sobą, troskliwe o swe wychowanki. Górowała wśród nich kierowniczka szkoły – panna Helena Parymańczyk. Niechętnym okiem patrzyły na chłopców (I,II,III klasy). Choć im nie robiły żadnej krzywdy. Na koedukację musiały się zgodzić wobec ustawy państwowej. Wszystkie nauczycielki były religijne, praktykujące. Uczęszczały razem z dziećmi na nabożeństwa do kościoła. W czasie rekolekcji szkolnych przystąpiły do sakramentów św. I z dziećmi nie miałem kłopotu. Na lekcjach zachowywały się spokojnie, uważały, dobrze się uczyły. Za to na przerwie dawały upust swej wesołości.

W gmachu szkolnym był tylko jeden korytarz i niezbyt obszerna salka. Podczas przerwy wszystkie wysypywały się na podwórko. Również chętnie wychodziłem na świeże powietrze. Kiedy się ukazywałem we drzwiach, biegły na wyścigi, żeby się zbliżyć do mnie, wziąć za rękę, za płaszcz… Otaczały mnie kołem, tamując ruch… Żeby uniknąć całkowitego zdeptania nóg, uspokoić ich, oraz wyzwolić się od dziecięcych uścisków i wywrócenia, jak również przemóc gwar i hałas ciżby i bicia gorących serduszek maleństwa, wołałem głośno: – dzieci, bawimy się. Dzieci odpowiadał podobnie: Bawimy się. I wybiegały na środek podwórka. I tutaj dzieci używały strategii swego rodzaju, żeby być bliżej księdza i trzymać rękę jego podczas zabawy w „Chinkę” czy „Karuzelę”. Dziwny to był widok. Ksiądz w sutannie hasa po podwórku, śpiewa, klaska w dłonie, biega razem z dziećmi… Widząc ich radość, nie mógłem im tego odmówić. A radość ich była szczera, dziecięca.. „Takich jest królestwo niebieskie”. Czego im szczerze życzyłem. A może nawet za te chwile wspólnej, nie wymuszonej zabawy, odpłacały mi się zdwojoną uwagą i pilnością na lekcji. Wdzięczne to były serduszka niewinne.

Pewnego razu spotkałem na ulicy jednego z nich z rodzicami (Ojciec był prezesem komitetu szkolnego). Rozpoczęła się krótka rozmowa po przywitaniu. A mały (uczeń III klasy) przytulił się do mnie, chcąc objąć moją nogę, co mu się częściowo udało (byłem w sutannie). Matka zauważyła to i mówi: Adasiu, tak nie wypada. A on – Ja lubię księdza.

W końcu miesiąca października w porozumieniu z kierowniczką szkoły założyłem „Krucjatę Eucharystyczną”. Była to organizacja mająca na celu szerzenie kultu Najświętszego Sakramentu, ćwiczenia się w cnotach chrześcijańskich pod wpływem i kierownictwem samego Chrystusa Pana. Członek krucjaty to Rycerzyk Chrystusowy. Zewnętrznie dzieci nosiły szare mundurki, – z czego były dumne. Wkrótce potem na prośbę ks. prał. Iwickiego, dziekana i na jego polecenie przyjąłem obowiązki Moderatora Solidacji Panien pozaszkolnej organizacji. Celem tej organizacji było pogłębienie wewnętrzne życia religijnego, do czego służyły: częste zebrania na odpowiednie tematy wiedzy religijnej, modlitwa wspólna, częsta spowiedź, codzienna komunia św., opieka nad chorymi i w ogóle praca charytatywna w parafii.

Smutna przygoda. W Brześciu nie znalazłem stałego mieszkania. Pierwsze parę nocy sypiałem w niewielkim prawie pustym pokoiku na plebani, a potem w organistówce. Pokoik mały i przejściowy musiał wystarczyć z braku innego. Nic dziwnego – ksiądz młody. Wygód nie szukałem. Ale,- zdarzyło się nieszczęście. Pewnego listopadowego wieczoru wróciłem późno ze szkoły. Zmęczony, rzuciłem się na łóżko, nie przewidując gotującej się katastrofy od pieca. W nocy poczułem mocne, ostre, piekące kłucie głowy. Ogarnęła mnie nie określona niemoc. Traciłem przytomność. I chyba Anioł Stróż mnie podniósł z pościeli. Otrzeźwił mi łoskot spadającej umywalki metalowej i lejącej się wody ze znajdującej się na niej miednicy. Sam byłem sprawcą tej pokojowej katastrofy. Znajdując się w zamroczeniu szukałem oparcia, chwyciłem za pierwszy „sprzęt” przy łóżku, który wywróciłem wraz z miednicą i sam się w wodzie wykąpałem. Szczęście mnie nie ominęło. Anioł Stróż mnie nie opuścił, łoskot ten usłyszał w sąsiednim pokoju ksiądz Marek, który musiał się śpieszyć, ażeby podnieść z podłogi sąsiada, który leżąc na ziemi w atmosferze zgęszczonego tlenku węgla, wydobywającego się z pieca, mógł zasnąć na wieki. Podniósł więc mnie i ulokował w wolnym podówczas pokoju księdza Tadeusza. Zastosowano różne zabiegi na chorym. Po paru godzinach odzyskałem całkowitą przytomność. Przebyłem jednak w łóżku cały dzień. Wieść szybko się rozeszła po mieście, że ksiądz – monstrancja – (jak mnie ktoś niewłaściwie nazwał), jest poważnie chory od oczadzenia. Ma niewygodne mieszkanie…

Mieszkanie znaleźli bardzo prędko u Sióstr Misjonarek, które prowadziły internat dla żeńskiej młodzieży szkolnej. Pokój był obszerny o dwóch oknach. Cisza i spokój. O kilka kroków drzwi do kapliczki, w której codziennie z wyjątkiem niedziel, odprawiałem Mszę św. Siostry teraz nie potrzebowały udawać się do kościoła codziennie. Była więc obopólna korzyść. W miesiącu grudniu umarł w Domaczewie ks. proboszcz. Ks. Dziekan po powrocie z pogrzebu w trosce o to, żeby parafia nie pozo stawała długo bezpasterza, zaproponował mnie objęcie tej parafii, dopóki nie znajdzie się inny kapłan, który tam zamieszka na stałe. Odpowiedziałem, że mam pewne zastrzeżenia w tym względzie, mianowicie: pani Parymończyk, kierowniczka szkoły wyraziła się niepochlebnie o częstych zmianach na stanowisku księdza prefekta, mówiąc: „Niechby ksiądz pozostał u nas dłużej. Częste zmiany wprowadzają chaos.” To wystarczyło i uspokoiło księdza prałata.

W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny odbył się podniosły akt złożenia przyrzeczeń kilkunastu członkiń Sodalicji Mariańskiej, to jakby śluby zakonne. Przyrzeczenia przyjmował i Mszę św. odprawiał ks. dziekan przy ołtarzu Matki Boskiej. Ja, jako Moderator Sodalicji kierowałem chórem sodalisek. Głównym utworem była litania loretańska na jedną z melodii rzymskich. Dla upamiętnienia tego rzadkiego w Brześciu wydarzenia była wspólna fotografia.

Z 13-tu księży Brześcia: 8-miu mieszkało w parafii centralnej, 2-ch na Grajewce i 3-ch w twierdzy (kapelani wojskowi). Liczba parafian należących do głównego kościoła wynosiła około 18-tu tysięcy. Parafia na Przedmieściu Grajewskim liczyła- ok.7-miu tysięcy. Frekwencja w kościołach w niedziele i święta była wysoka. W głównym Msze św. odprawiały się o godz. 6-ej, 8-ej, 9-ej dla szkół powszechnych, o 10-ejdla szkół średnich, o 11-ej Suma (dla wszystkich wiernych) i o 13-ej dla spóźnionych. W gimnazjum państwowym im. Traugutta we własnej kaplicy dla uczniów tej szkoły i przy ul. Krzywej dla szkół powszechnych nr 2 i 3 w ich kaplicy wewnętrznej. W głównym kościele odprawiały się codziennie nabożeństwa wieczorne z błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Księża spowiadali również rano i wieczorem, zwłaszcza w soboty często do późnych godzin.

Co roku odbywały się rekolekcja wielkopostne dla szkół w kaplicach szkolnych i dla wiernych w kościele. Prowadziłem rekolekcje dla trzech szkół. Z powodu zimna konferencje głosiłem w teatrze miejskim. Spowiedź młodzieży szkolnej nie trwała dłużej niż trzy godziny, dzięki dobremu przygotowaniu penitentów i liczbie spowiedników (13). Solidacje Mariańskie korzystały z rekolekcji parafialnych.

Na święta Pańskiego Zmartwychwstania, zaproszony przez ks. Pacewskiego udałem się do Międzyrzeca w diecezji siedleckiej, gdzie przed kilkoma laty spędzał wakacje jeszcze jako seminarzysta. I po swych święceniach od czasu do czasu odwiedzał tam przyjaciół. A ks. Pacewski Antoni witał mnie z radością i był mi bardzo uprzejmy. Podczas tych odwiedzin wygłosiłem dwa kazania i pomagałem spowiadać licznie zebranych wiernych.

Procesja Bożego Ciała, która swym zasięgiem objęła całe miasto, była wspaniałą manifestacją żywych, miłosnych uczuć kilkunastu tysięcy ludzi wierzących. Trasy od ołtarza do ołtarza były długie. Wystarczyło miejsca dla orszaku procesyjnego, dla szkół brzeskich, organizacji i ogromnej rzeszy wiernych. Znajdowałem się przy swych szkołach. Chrystus Pan odbierał od swych rozumnych stworzeń należny mu hołd czci i poddaństwa. Nawiedzał miejsca ich stałego pobytu, pracy i trosk, błogosławił im. A przez te akty stawał się im bliski, przyjacielski, oddany, zawsze wierny, wszechmocny Dawca łask i darów nadprzyrodzonych.

Pielgrzymki do Sanktuariów religijnych znane są przynajmniej od początku, chrześcijaństwa. Wprawdzie kościół w Brześciu posiada obraz Matki Boskiej, cudowność jego nie sięga poza parafię. Brak pewnych dokumentów. Natomiast obraz Matki Boskiej Kodeńskiej ma swoją historię. Jego cudowne uzdrowienia, otrzymane inne łaski znane są i głośne w całej Polsce. Tam też w końcu roku szkolnego zorganizowana została pielgrzymka ogólno parafialna z Brześcia, której byłem przewodnikiem. Pielgrzymi po wysłuchaniu bardzo wczesnej Mszy św. w głównym kościele wyruszyli w pochodzie kolumnowym na czele z krzyżem i sztandarami religijnymi przez Terespol. Po drodze przyłączały się do nich inne pobożne dusze, żądne opieki Maryjnej. Do Kodnia weszła parotysięczna rzesza rozmodlonych, rozśpiewanych pątników, witanych przez Ojców Oblatów i niezliczonych, przybyłych wcześniej: czcicieli Maryjnych.

W Sodalicji Mariańskiej panien od dawna kiełkowała myśl pielgrzymki do Kodnia. I doszła do skutku dopiero w dwa tygodnie po pielgrzymce parafialnej. Pielgrzymka ta podobna była do wycieczki. Wszystkie 28 panien wraz ze mną,swym moderatorem, na rowerach. A drogę obrały przez przedmieście Wołynkę, szosa do wsi Stradecz i przeprawę przez rzekę Bug. Pomysł był niezły. Droga krótsza. Dłuższy pobyt u stóp Maryi – Matki Najświętszej Jezusa. Wcześniejszy, swobodniejszy powrót do domu.

Stanowisko księdza prefekta ma pewne prewalencje, mianowicie wolne wakacje. W tym czasie urządzane się rekolekcje obowiązkowe, na które kapłani gromadnie się zjeżdżają. Poza tym bywają zjazdy, zebrania, konferencje naukowe, obozy harcerskie…W roku 1936 się nie zapowiadały. Wobec tego postanowiłem wyjechać na południe w góry polskie, których dotąd nie oglądałem. W tym celu poprosił ks. Biskupa o celebret.

Po drodze w góry odwiedził w Warszawie przy ul. Zamojskiego Dom Sióstr Maryi, gdzie pracowałem podczas oblężenia Warszawy w 1920 roku. Siostry już w pierwszym dniu zaproponowały mnie choć krótki odpoczynek w ich zakładzie w Zosinku pod Warszawą. Na co się zgodziłem tym bardziej, że miałem okazję wynagrodzić Siostrom za ich dobrodziejstwo dawne. Zgodę siostry przyjęły z radością, miały bowiem zapewnioną codzienną Mszę Św. w swej kaplicy w nieobecność ich ks. kapelana. Tam też otrzymałem jurysdykcję na odprawianie Mszy Św.

Po tygodniowym pobycie w Zosinku udałem się w góry i zamieszkałem w Sióstr zakonnych w Mszenie Dolnej. Mszę Św. odprawiałem codziennie w miejscowym kościele parafialnym. Pewnego razu, znalazłszy się u miejscowego proboszcza na plebani, broniłem sławy ks. Biskupa Bukraby, któremu zarzucano gorszącą wadę namiętnej gry w karty.

W związku z wyjazdem ks. St. Kopija do Paryża na studia ks.prałat Iwicki zaproponował objęcie po nim stanowiska perfekta w żeńskim gimnazjum Macierzy w Brześciu. Odpowiedziałem, że wolałby zostać nadal w tych szkołach, gdzie włożyłem wiele pracy i pragnie ją prowadzić w dalszym ciągu. Przed opuszczeniem Brześcia na wakacje, ks. Dziekan Iwicki ponowił swą propozycję, prosząc z wyraźnym zakłopotaniem o przyjęcie, ponieważ nie może znaleźć odpowiedniego następcę po ks. Kopiju. Pomimo szacunku jaki żywiłem do osoby ks. prałata, nie mógłem dać stanowczej odpowiedzi, nie znając woli Ks. Biskupa. I sprawa pozostała w zawieszeniu. Aż pewnego dnia otrzymuje kartkę od ks. Iwickiego, w której oświadcza, że ks. Biskup uważa jego racje za słuszne i zgadza się na to, żeby  przyjąłem obowiązki ks. prefekta po ks. Kopiju, lecz nie chce go zasmucać.

Cóż było czynić? Pismo acz prywatne, choć utrzymane w tonie grzecznym, lecz stanowczym nie dawało racji do sprzeciwu. Dalsze przetargi mogły być uważane za zuchwalstwo, brak uszanowania względem hierarchii duchownej. Odpisałem więc ks. prałatowi, że się zgadzam z wolą Przełożonych. Żal mi jednak szkoły powszechnej nr 1.

Po powrocie z wypoczynku w górach do Brześcia znalazłem nominaty na prefekta w prywatnym żeńskim gimnazjum Macierzy i w szkole handlowej (gimnazjum kupieckie). Tam też rozpocząłem nauczać od pierwszych dni nowego roku szkolnego. Dodano mi jeszcze cztery godziny w prywatnej szkole powszechnej p. Górskiej.

W szkołach prywatnych rodzice dzieci mieli większy głos niż w państwowych. Nauczycielstwu, czyli gronu pedagogicznemu zależało na zatrzymaniu wychowanków w szkole, dobrej opinii, wysokim poziomie… Stąd rozumiano konieczność dokładnego przygotowania się do lekcji, taktownego zachowania się wobec młodzieży szkolnej, jej rodziców, oraz pozyskania ich zaufania. Znamiennym było to, że kurator okręgu szkolnego – Romuald Petrykowski, posyłał swe dwie córki do tej szkoły Macierzy Szkolnej. Starsza była w klasie ósmej, młodsza zaś w siódmej (w tym roku 1936). Zajęcia szkolne odbywały się bez wstrząsów, spokojnie. Wtedy już wprowadzana Msze Św. recytowane. Uważałem za stosowne nauczyć możliwie szerszy ogół młodzieży ministrantury po łacinie. Niektóre mamy zaprotestowały temu, tłumacząc, że to zbytnio obciąży umysł dziecka. Pośpieszyłem je uspokoić. Objaśniłem im, że to rzecz wskazana, dobra, korzystna, wychowawcza… stopni jednak stawiać nie będę. Przy tym rzecz to była nawet bardzo łatwa. Młodzież miała książeczki do nabożeństwa, mszaliki. Łaciny uczyła się w szkole. Czytała w tym języku biegle i poprawnie… Wystarczyło księdzu prefektowi przed rozpoczęciem Mszy Św. przeczytać parę razy tekst mszalny z młodzieżą, żeby być pewnym dobrych wyników uczestniczenia w ofierze Chrystusa.

6-go grudnia w dniu Św. Mikołaja urządzany był w szkołach wieczór prezentów. Na kilka dni przedtem uczennice zaprosiły mnie i wymogły „słowo”, że na pewno się zjawie. Na co chętnie się zgodziłem. Chodziło przecież o dostarczenie im przyjemności, niewinnej… Kiedy o wyznaczonej godzinie zjawiłem się na Sali, spotkała mnie burza oklasków… Kilka uczennic na raz podbiegło i bardzo grzecznie, lecz z wielką radością i udaną powagą towarzyszyły mi na zarezerwowane miejsce. Grono nauczycielskie było już w komplecie. Dziwiłem się i myślałem sobie, czyżby tak witano każdego z nauczycieli?

Ogłoszono wręczanie prezentów… Wyjmowano pudełka mniejsze, większe, odczytywano głośno nazwiska i podawano dalej osobie. Prezentacja ta odbywała się dość spokojnie przy skąpych oklaskach. Na głos nazwiska księdza wszystka młodzież wstała i zaczęła rzęsiście oklaskiwać i radości nie było końca, kiedy pokazałem swój prezent – buteleczkę laku z pędzelkiem i odczytałem kartkę z napisem – „pedicure”. To znaczy ksiądz miał sobie (czy może) pomalować paznokcie u nóg. Naturalnie się śmiałem ze wszystkimi z udanego dowcipu. A moja racja jasna. Jako wychowawca występowałem przeciwko próżności ludzkiej, której przedmiotem było malowanie się. Perswadowałem od czasu do czasu, że nie warto tym się zajmować. Co innego artystka w teatrze. Czyste ręce bez „żałoby” pod paznokciami jest najlepszą prezentacją poważnej, skromnej panny. W następnym dniu na lekcji religii przepraszały mnie. Ja zaś odpowiadałem, że się wcale nie gniewam na nie, ba nawet podziwiam ich niewinny, udany żart, który je może czegoś nauczyć. Były to dziewczynki dobre, czyste, grzeczne, nie kapryśne, uczciwe. Wychowane w dostatkach. Pochodziły z rodzin wojskowych (w Brześciu garnizon był liczny), urzędniczych, dobrze opłacanych, przy tym jedno lub małodzietnych. Do mnie odnosiły się z całym zaufaniem, powierzając tajemnice swoich serc z pewnością, że ksiądz je zrozumie. Za co ze swej strony je ceniłem. A one wyrabiały mi dobrą opinię u swych rodziców. Co mi się wkrótce przydało, podczas budowy i organizowania nowej parafii w Brześciu. Pan Bóg wszystkim kieruje.

W życiu bywa różnie. Obok powodzenia i radości mają miejsce przykrości i smutki. Co się wydarzyło i mnie również… Mianowicie, ojciec dwóch uczennic kilkakrotnie prosił i otrzymywał ode mnie pieniądze pod pretekstem leczenia chorej żony. Jakże nie dać na taki cel. Miłość bliźniego każe pomagać mu w potrzebie. W rzeczywistości był on nałogowym karciarzem, o czym nie wiedziałem. Nigdy by nawet nie przypuszczałem. Po pewnym czasie dowiaduje się, że ten osobnik powiesił się we własnym mieszkaniu. Nie żałowałem tych kilkuset złotych, które udzielałem na leczenie chorej, lecz że te pieniądze użyte zostały na godny kary hazard i bynajmniej nie wpłynęły na poprawę delikwenta.

Kapłani mają litościwe serce i są łatwowierni, dają się „nabrać”. Nie są to wady, które mogłyby dziwić lub gorszyć kogokolwiek. Bóg nakazuje miłować bliźniego w każdej potrzebie, a że nie może pełnić roli sędziego śledczego, więc bywa oszukiwany. Kiedy jednak jest przekonany, że te pieniądze czy inne wartościowe rzeczy zostaną użyte w złym celu, np. na wódkę i upicie się, to naturalnie odmawia wszelkich pożyczek komukolwiek. Podobną sumę zostawiłem w Nowogródku dla dzieci osieroconych przez rodziców i chorych jakoby na gruźlicę. Tak przynajmniej o nich mówiono.

Zebrania Sodalicji Mariańskiej Panien odbywa się w każdą niedzielę. W tym roku 1937 miało miejsce w uroczystość Trzech Króli. Na nim został podany i przyjęty plan działalności na cały rok. Zawierał on tematy z życia religijnego, czytania Pisma Św., życiorysów świętych i skrzynkę pytań. I w tym roku celem członkiń było: Uświęcenie własne, świadomy czynny udział w nabożeństwach, codzienna Komunia Św. oraz opieka nad chorymi z doprowadzeniem ich do przyjmowania sakramentów św. oraz pomoc materialna.

Zebrania Sodalicji Mariańskiej gimnazjalnej, ponieważ spotykałem się z członkiniami na lekcjach religii odbywały się dwa razy w miesiącu. Zakres działalności tej organizacji młodzieżowej był mniejszy. Zawierał troskę o życie wewnętrzne własne, modlitwę do Matki Bożej i naśladowanie jej cnót (podobnie jak w poprzedniej), dobry przykład otoczeniu, czytanie pism religijnych i skrzynkę pytań z wyjaśnieniami, z dyskusją……

Brześć ówczesny posiadał ponad 50 tysięcy ludności już wtedy. Wśród nich wiele rodzin zamożnych korzystało z usług dziewcząt przybyłych ze wsi. Niektóre z nich znajdowały się w rodzinach żydowskich. Wszystkie one były narażone (przynajmniej wiele) na zepsucie… Potrzebowały więc opieki i pouczenia ze strony kościoła. Spotykałem się często w konfesjonale z nimi i prywatnie. Znałem dobrze ich stan. Słuchałem ich skarg, narzekania. Dawałem im rady i okazywałem pomoc w potrzebie. Uważałem, że największą jest brak uświadomienia religijnego i orientacji w życiu miejskim, w stosunkach międzyludzkich. Zapoczątkowałem organizację społeczno-religijną pomocnic domowych pod nazwą: Stowarzyszenie Świętej Zyty.

Święta Zyta rozpoczęła swą pracę służebną w 12-tym roku życia. Była wzorową w pełnieniu swych obowiązków, religijną, uczciwą… Jaśniała cnotami chrześcijańskimi. Ją więc, jako przykład do naśladowania polecałem kandydatkom do świętości. Stowarzyszenie to początkowo nieliczne po kilku miesiącach wzrosło do kilkudziesięciu członkiń.

W końcu roku szkolnego (1936 – 1937) odbył się zlot gimnazjalnych Sodalicji Marjańskich całej diecezji w Pińsku. Miał on na celu wzajemne poznanie się młodzieży, wymianę myśli, poglądów, sprawy organizacyjne, sprawozdanie z wyników swej pracy w zespołach, oraz plan ogólny na przyszłość. Program zlotu: Rano Msza Św., Komunia Św.. Po rannym posiłku: Konferencja – odczytanie przygotowanych referatów (moje delegatki miały dwa), dyskusja, pieśni Maryjne. Po obiedzie wspólnym zebrania poszczególnych komisji. Wieczorem nabożeństwo do N. Maryi Panny z błogosławieństwem Najświętszym Sakramentem. Po obiedzie dnia trzeciego wycieczka dużym statkiem po rzece Pinie do bliskiego Horodyszcza, gdzie też miało miejsce zebranie pożegnalne i po powrocie do Pińska odjazd do domu. Zjazd następny w roku przyszłym zapowiedziano w Nowogródku, co członkinie (-owie) przyjęli z aklamacją.

Na czas wakacji letnich 1937 roku nie miałem żadnych planów. Poprosił jednak ks. Biskupa o celebret na wszelki wypadek i otrzymałem go. (…)

Fragment wspomnień ks. Waclawa Piątkowskiego

Foto: ul. 3-go Maja w Brześciu n/Bugiem, okres 20-lecia międzywojennego. Źródło: polona.pl

Udostępnij na: