Ku 100-leciu diecezji Pińskiej

Otrzymałem skierowanie do Nowogródka w charakterze prefekta państwowego gimnazjum im. Adama Mickiewicza i kapelana Sióstr Nazaretanek. Była to dla mnie niespodzianka. Polegałem bowiem na słowach Ks. Biskupa, że jestem potrzebny w Pińsku i udaje się czasowo do Starojelni jako delegat dla uspokojenia podnieconych głów z powodu nie oczekiwanego opuszczenia parafii ich proboszcza. Upewniwszy się, że to rzeczywistość świadcząca o zmianie decyzji poprzedniej pasterza diecezji, przyjąłem tę nową nominatę, jako znak woli Bożej. Tylko bowiem w ten sposób można zachować spokój i równowagę ducha, tak bardzo potrzebne do owocnej pracy kapłańskiej.

Do Ks. Biskupa jako swego Zwierzchnika duchowego odnosiłem się zawsze z należytym szacunkiem. Byłem mu zawsze uległy i posłuszny. Ks. Biskup nie zwrócił mi nigdy uwagi, że w czymkolwiek mu uchybiłem, ani nie okazałem mu niezadowolenia, nawet obiecał podarować mi pierścień. Po przyjeździe do Starojelni przysłał Ks. Biskup życzenia. Ze słów i z samego faktu okazywał żal z tego powodu, że mój wyjazd z Pińska nastąpił w dniu moich imienin i ważnych rocznic – święceń i pierwszej Mszy Św.

Długie wieczory jesienne poświęcałem tłumaczeniu książki „The Orthodox Eastern Church” z angielskiego na polski. Siadałem w pokoiku przy niewielkim stoliku, przy świetle lampy naftowej, czytałem i pisałem parę i kilka godzin. Sprawiało mi to wielkie zadowolenie. Przypominało czasy spędzone w seminarium.

W Nowogródku. Nowogródek – stolica województwa tejże nazwy. Do Nowogródka przybyłem dopiero 6 stycznia 1934 roku. Opóźnienie to miało swoją przyczynę. Roztropność bowiem nakazywała mi pozostać na miejscu i podczas tak wielkich uroczystości jakimi są Nowy Rok i Trzech Króli usłużyć bardzo licznie zebranym wiernym. W Nowogródku było w tym czasie trzech kapłanów w dwóch kościołach, liczba wystarczająca). 7-go stycznia byłem czynny od samego rana. Najpierw Msza Św. w kościele farnym – Siostrom zakonnym i wiernym, a następnie w gimnazjum według planu szkolnego. Jako prefekt miałem obowiązek nauczać religii we wszystkich klasach, oraz wychowywać młodzież w moralności chrześcijańskiej jak ma być pożyteczna społeczeństwu. Jako kapelan – odprawiałem codziennie Mszę Św. dla Sióstr i wiernych w kościele i udziełem wszystkim dostępnych mi Sakramentów Św..

W niedziele i święta były dwie Msze Św. – pierwsza dla młodzieży szkolnej, druga dla wiernych bliższych i dalszych. Na obu głosiłem kazania. Przełożoną Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu była Matka Regina. Zakrystianką w kościele bardzo zdolną i pracowitą Siostra Ekspedyta. Kilka Sióstr uczyło w szkole prywatnej początkowej. Inne zaś pracowały w gospodarstwie i w ogrodzie.

Mieszkałem tuż przy szkole u pań Żyżelewskich. Zajmowałem dwa niewielkie pokoiki, osobne, wygodne, w ciszy i spokoju. Wielką atrakcją dla mnie było nabożeństwo wieczorne w farze, chociaż nie nowe. Codziennie, o stałej godzinie wobec Przenajświętszego Sakramentu w puszce Siostry śpiewały litanię do Matki Boskiej po łacinie (wymowa włoska) z akompaniamentem fisharmonii na chórze. Melodie i język przypominały mi szczęśliwe czasy studiów w Rzymie. Nabożeństwo to kończyło się odśpiewaniem : „Tantum ergo Sacramentum…” i błogosławieństwem w puszce lunmonstrancji. Podczas nabożeństw majowych i różańcowych litania do Matki Boskiej, a w czerwcu do N. Serca Jezusowego śpiewano po polsku.

W miesiącach wiosennych i letnich odprawiałem w niedziele i święta jedną Mszę Św. w kościele o godz. 9 – ej dla szkolnej młodzieży (podczas zajęć szkolnych). Drugą zaś w Cząbrowie lub w Walówce odległej od Nowogródka 17 km. Odbywałem tę podróż na rowerze w obie strony. Podróż to uciążliwa, tym bardziej, że pierwszy posiłek dzienny przyjmowałem dopiero koło godziny trzeciej po południu. Cieszyłem się jednak i radowałem, że mogłem usłużyć wiernym, przekazać im słowo Boże, w imieniu Chrystusa przebaczyć im grzechy i nakarmić Chlebem Pańskim. Początkowo nabożeństwo odprawiało się w dużym pokoju majątku państwa Karpowicz, zacnej rodziny polskiej. Od połowy lata w specjalnie wybudowanej kaplicy w ich dobrach ziemskich bliżej szosy – Nowogródek Świteź – Baranowicze.

Na poświęcenie kaplicy przybył z Pińska Ks. Biskup Bukraba. Było paru księży, ktoś z urzędu, okoliczni znajomi gospodarzy i licznie zebrani wierni.- Przecież Ks. Biskup przyjechał. Gość to bardzo rzadki. Pasterz duchowny wszystkich… Ks. Biskup w podniosłych słowach nawoływał obecnych do pogłębiania wiary przez uczestnictwo w nabożeństwach kościelnych, w pełnieniu przykazań Bożych, oraz dobrych uczynków, we wzajemnej miłości i zgodzie… dziękował również rodzinie Karpowiczów za ich szlachetny czyn zbudowania własnym sumptem kaplicy, szczególnie Marii Karpowicz żonie i matce kilkorga dzieci, która była inicjatorką tego pięknego dzieła. Podczas obiadu jeden z gości wyrażał się zbyt swobodnie, niepoważnie o Komunii Św., że mianowicie, „można popić smacznego wina”. Wyglądało to, że ów osobnik nie wierzy w obecność Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Należało pouczyć go o nie zaprzeczalnym fakcie ustanowienia Eucharystii. Uczyniłem to, mówiąc: że na Ostatniej Wieczerzy swojej na ziemi, Pan Jezus przemienił, przeistoczył chleb i wino w Ciało i Krew Swoją (mocą Bożą) i zobowiązał Apostołów, oraz ich następców Kapłanów do czynienia tego samego – powtarzania, czyli przeistaczania podczas Mszy Św. chleba i wina w Ciało i Krew Jezusową. Przyjmujemy więc rzeczywiste, prawdziwe Ciało i Krew Pana Jezusa pod widocznymi postaciami chleba i wina. Uczta to duchowna, pokarm duchowny, łączący nas najściślej z Chrystusem panem, zasilający duszę naszą do świątobliwego życia, do walki z szatanem, nieprzyjacielem wszelkiego dobra, piękna i cnoty. Tylko z takim zrozumieniem i wiarą przyjmuje się Komunię Św… Z resztą , kto jest mocno spragniony, może napić się wina gdzie indziej, nie przy ołtarzu. Przy ołtarzu bowiem ciało, jako takie, niewiele się nasyci.

Urzędowe mianowanie Nauczycielem Religii

Kuratorium Okręgu Szkolnego Wileńskiego w Wilnie. Dnia 25 stycznia 1934 r. Nr

B.P.8557/34. Sprawa mianowania.

Do Wielebnego Księdza D-ra Wacława Piątkowskiego w Starojelni poczta Nowojelnia pow. Nowogródek

Na podstawie art.3 ustawy z dnia 1 lipca 1926 r. o stosunkach służbowych nauczycieli w brzmieniu obwieszczenia z dnia 9 listopada 1932 r. (Dz.U.R.P. Nr 104, poz.873) mianuję Wielebnego Księdza z dniem 1 lutego 1934 r. nauczycielem religii w gimnazjum państwowym im. Adama Mickiewicza w Nowogródku z uposażeniem według (par) Rozporządzenia Rady Ministrów z dnia 19.XII.1933 r. (Dz.U.R.P. Nr 102. Poz.781).

Celem objęcia obowiązków służbowych oraz złożenia przyrzeczenia służbowego winien Wielebny Ksiądz zgłosić się u p. Dyrektora w terminie i pod rygorem art. 13 ustawy o stosunkach służbowych nauczycieli przewidzianym.-

Za Kuratora Okręgu Szkolnego (G.M. Szulc) . Naczelnik Wydziału.

Pieczęć okrągła z herbem orła. Kuratorium Okręgu Szkolnego Wileńskiego.

Data objęcia służby 1 lutego 1934 r.

Data złożenia przyrzeczenia służbowego 8 lutego 1934 r.

 

Kuria Diecezjalna Pińska L.442/34 b. Dn. 29 stycznia 1934 r.

Do W-go JM. Księdza D-ra Wacława Piątkowskiego prefekta Gimnazjum Państwowego i Rektora Kościoła farnego w Nowogródku.

Przesyłając przy niniejszym nominację za L.dz. 442/34 a na rektora kościoła farnego w Nowogródku, Kuria Diecezjalna niniejszym komunikuje, że kościół ów i beneficjum ma JM. Ksiądz Rektor przyjąć według inwentarza od Ks. Dziekana Nowogródzkiego, któremu zostało wysłane odpowiednie zarządzenie.

Ks. Bron. Kiełbasa, Kanonik, Kanclerz Kurii.

Czułem się dobrze w gimnazjum. Pomimo swego wieku zachowałem powagę kapłańską. W stosunku do nauczycielstwa byłem koleżeński. Niekiedy służyłem im radą i pomocą. W gimnazjum powstała „Sodalicja Mariańska”. Chociaż niezbyt liczna, wywierała jednak na otoczenie wpływ dodatni. Była to młodzież wybrana, zwarta, dość pilna w nauce, pomimo, że warunki domowe były skromne. Dyrektor organizował nowy „twór” – Straż Przednia. Organizację, rzec można, wyłącznie państwową, raczej o kierunku lewym, obojętnym, jeżeli nawet nie wrogim do kościoła, a więc i do praw Bożych. Musiał się wykazać przed władzą zwierzchnią o istnieniu tej organizacji, liczbie członków i jej działaniu. A młodzież nie wstępowała. Nie widziała bowiem potrzeby wobec istnienia Sodalicji i Harcerstwa. Nie wypływała z jej wewnętrznych przeżyć, zainteresowań… Miłość ojczyzny i praca dla niej była również celem Sodalicji i Harcerstwa, chociaż nie wyłącznym. To co się dzieje na rozkaz, co jest narzucone, a nie dobrowolne i samorzutne w rzeczywistości jest słabe. Nie ma spójni i widoków na przyszłość. Rozpoczęto więc młodzież w „Straży Przedniej” faworyzować, czynić ulgi w opłacie, przyjmować element słaby, lekceważący naukę, porządek, słowem lekkoduchów, którzy chcą tylko się przepychać przez gimnazjum i przez życie.

Pytam pewnego dnia ucznia klasy VI (dwa lata przed maturą), który miał sześć niedostatecznych, pochodził z rodziny inteligentnej, zamożnej, dlaczego tak źle się uczysz. A on na to „Wstąpię do Straży Przedniej i otrzymam maturę (świadectwo dojrzałości). Dyrektor miał pretensję do mnie, że mu przeszkadzam. Ja natomiast odnosiłem się do wszystkich jednakowo. Nikomu nie schlebiałem, życzyłem jedynie dobra i pomagałem w tym. Zwróciłem dyrektorowi uwagę, kiedy w czasie obozu wakacyjnego prowadził młodzież katolicką do cerkwi prawosławnej, czego czynić nie należało. A z powodu czego młodzież po powrocie z wakacji mnie się skarżyła. Do Straży Przedniej się nie wtrącałem.

Dyrektor nie cieszył się sympatią u nauczycieli – kolegów. Jego ton suchy kategoryczny zraził wielu. Trwoga zapanowała po wakacjach, kiedy czterech z grona nauczycielskiego nie wróciło do pracy. Zostały przeniesione do innych szkół na bardziej głuchej prowincji. Już wtedy o pracę nie było łatwo.

Pewnej soboty w początku wakacji zjawił się w Nowogródku ks. Wł. Bukowiński z diecezji Łuckiej. Zwiedzał strony Mickiewiczowskie. Chce poznać okolice i lud. Bardzo chętnie udał się do Walówki ze Mszą Św. w moim zastępstwie. Wkrótce po nim sławny filozof – scholastyk i pisarz francuski – J.Maitain. Zwiedzał też kraj kraj Mickiewiczowski. Gościł go u siebie p. Stanisław Baliński Jundził w Sienieżycach. Obaj byli na Mszy Św. w farze.

W uroczystość Bożego Ciała, na prośbę Ks. Dziekana, udałem się do Niehniewicz, gdzie odprawiłem Sumę i procesję ze śpiewem 4-ch Ewangelii. Wróciłem do domu (16 km) pieszo, ponieważ rower mi się zepsuł. Następnej niedzieli odprawiłem Mszę Św. (drugą) w kaplicy w Sienieżycach (majątek St. Balińskiego Jundziłła) i udzieliłem pierwszej Komunii Świętej kilkorgu dzieciom.

Biskup Piński L. 2587/34 Pińsk Dn. 10 lipca 1934 r.

Do JM. Księdza D-ra Wacława Piątkowskiego, Prefekta Gimnazjum Państwowego w Nowogródku.

Wobec udzielenia Ks. Kanonikowi Michasłowi Daleckiemu, Proboszczowi i Dziekanowi Nowogródzkiemu, urlopu wypoczynkowego, niniejszym polecamy JM. Księdzu Prefektowi przez czas Jego urlopu zastępować Ks. kan. M. Daleckiego w spełnianiu wszelkich obowiązków dziekańskich w dekanacie Nowogródzkim.

Pieczęć okrągła Kazimierz Bisk. Biskup Piński

Wizyta we Wsielubiu. Udałem się rowerem do Ks. prob. Kuczyńskiego z wizytą i w sprawach kościelnych. Po załatwieniu pomyślnym zostałem zaproszony razem z ks. proboszczem na obiad do p. hrabiego O’Rourke, protektora i przyjaciela kościoła i swego Pasterza.

Pielgrzymka na rowerach z młodzieżą do Worończy na odpust Św. Anny. Z powodu złej (piaszczystej) drogi pątnicy przybyli na miejsce na krótko przed Sumą. Udałem się niezwłocznie do konfesjonału i słuchałem spowiedzi wiernych aż do nieszporów, które odprawił wraz z procesją i konkluzyjnym błogosławieństwem.

Stosunek do księży. W Nowogródku znajdował się od paru lat ks. Michał Dalecki, kolega, czy dawny i obecny przyjaciel ks. Biskupa Bukraby, dziekan. Był częstym gościem Ks. Biskupa w Pińsku. Drugi ks. Reginald Wilhelm Knauer, prefekt szkół powszechnych, Ślązak, pełen humoru, tęgi, pracowity, obowiązkowy. Trzeci – ks. Stanislaw Ryżko, wikariusz, młodziutki (23 l)., uśmiechnięty, pełen dobroci, szczerości, prostoty, jak dziecko, i ja. Wszystkich kapłanów łączył serdeczny, braterski stosunek. Często się odwiedzaliśmy. Udzielaliśmy sobie wzajemnych usług. Tak i tego lata zostałem sam na cały Nowogródek – dwa kościoły – i dekanat, – jako zastępca ks. Dziekana.

Niespodziewanie, miała miejsce poważna impreza. Mianowicie, w ramach wojskowych manewrów letnich postanowiono urządzić w Nowogródku zlot wojskowy. Inicjatorem tego wydarzenia był 80 pułk piechoty, stacjonowany w Słonimie, noszący nazwę „Nowogródzki”. Dowództwo tego pułku zaprosiło jeszcze trzy sąsiednie jednostki wojskowe na ten obchód.

Nowogródek ujrzał na raz moc oficerów i żołnierzy – młodych, zdrowych, silnych, strojnych… W tym właśnie związku miałem nieco kłopotów i przykrości. Chodziło o pewne sprawy religijne (taktyczne?), które nie należały do mojej kompetencji. Nie mógłem, zgodnie z prawem kościelnym, zezwolić… Delegacja cywilna udała się do Pińska. Po powrocie oświadczyli, że Ks. Biskup odniósł się do tej sprawy pozytywnie… przyjedzie i załatwi. Nie mógł nie wierzyć ich zapewnieniom. Byli to bowiem ludzie na stanowiskach państwowych – mianowicie – burmistrz miasta – Małynicz i kapitan wychowania fizycznego – Wotrube (przysposobienia wojskowego).

Godzinę przed przybyciem pociągu do Nowojelni (22 km) zjawił się u mnie oficer służbowy i zaprosił do samochodu w celu udania się na spotkanie Ks. Biskupa. Podał jednocześnie plan działania. Mianowicie: kompania honorowa ma spotkać Ks. Biskupa przy wjeździe do miasta, potem samochód ruszy ulicami na zamek, gdzie się odbędzie apel poległych podczas wojny 1920 roku. Przepraszał, że nikt z wojskowych nie może pojechać, wszyscy są zajęci.

W Nowojelni powitałem Ks. Biskupa a wraz z nim ks. dziekana Daleckiego i ks. prefekta Knauera. Wszyscy podróżni wyglądali solidnie. Siedząc obok Ks. Biskupa posłuszny jego zaproszeniu, zreferowałem sprawę. Zauważyłem, że Ks. Biskup został poinformowany niedokładnie. Jeszcze bardziej humor mi się zepsuł, kiedy się nie odbyło spotkanie kompanii honorowej przy wjeździe do Nowogródka, jak było zapowiadane, którego sam byłem ciekaw. Pośpieszyłem jednak uspokoić chwilowo tak godne szacunku towarzystwo, że to uroczyste spotkanie może się odbyć przy gmachu województwa. Niestety i tam pustka. Zawód niemały. Kompromitacja. Ośmielam się, pomimo wszystko, usprawiedliwić i siebie i kierowników, przecież mówili… że musiała zajść bardzo ważna przeszkoda… na tę godzinę przewidziany jest apel poległych – na zamku. Jeżeli Ekscelencja pozwoli pojedziemy na zamek. Ks. Biskup się zgadza. Szofer otrzymuje rozkaz – na zamek.

Z chwilą ukazania się samochodu na zamku wszystko, co żyje staje na baczność. Pierwszy zjawia się oficer służbowy, czekając na dalsze rozkazy. W tej samej minucie otaczają Ks. Biskupa dowódcy pułków. Witają. Salutują. Rozmawiają, przyjaźnie. Dziękują już teraz za łaskawe przybycie Ekscelencji na to ich wielkie święto, rocznicę walk i zwycięstw…

Apel poległych. – Na obszernym placu zamkowym, właściwie na jego ruinach wojsko stanęło w czworoboku. Na środku pali się niewielkie ognisko. Ciemność dookoła. Jest wieczór. Jeden z oficerów donośnym głosem wymienia: imię, nazwisko i szarżę wojskową. Wszyscyvmiarowym, mocnym głosem odpowiadają: – Poległ na polu chwały. Tak kilkadziesiąt razy. W tych słowach nie wyczuwa się boleści czy smutku, a raczej pochwałę, nie desperacja, a szlachetna ambicja i honor oddania życia za ojczyznę, do czego obecni są gotowi. Krótkie przemówienie do żołnierz jednego z dowódców kończy ten podniosły apel. To jakby ożywienie umarłych żołnierzy bohaterów i pełnych chwały historycznych dziejów odrodzonej Polski.

Uroczystość zewnętrzna dnia tego zakończona. Ks. Biskup i całe towarzystwo głodne. Ja mam tylko dwa małe pokoiki. Domu nie prowadzę. Sam się stołuje u sióstr. Zainteresowani nie zapraszają tak znamienitego gościa. Sytuacja bardzo kłopotliwa, nieprzyjemna. Na szczęście w tej krytycznej chwili, znalazła się p. Maria Wierzbowska, znana dobrodziejka miasta. Jej jedno słowo, tak – było rozstrzygające. Uradowany zwróciłem się gestem gospodarza do JE Ks. Biskupa i szanownych gości, zapraszając na kolację do domu zbudowanego na fundamentach „domu Mickiewicza!”. Ten szczegół wpłynął niezawodnie na apetyty najzwyklejszej, nie wyszukanej wieczerzy.

Nazajutrz przed południem na błoniach, w końcu ul. Sienieżyckiej, na specjalnie wzniesionym ołtarzu Ks. Biskup w asyście ks. Knauera i mojej odprawił Mszę Św. Żołnierze wraz z dowódcami i za sztandarami tworzyli ogromny czworobok. Kazanie wygłosił Ks. Aleksandrowicz, kapelan garnizonu baranowickiego. Wtajemniczony w tego rodzaju imprezy musi stwierdzić, że miałem wiele pracy i bieganiny w doprowadzeniu tego dzieła do końca.

1-go września młodzież zebrała się w gimnazjum i w szkole powszechnej skąd parami pod kierownictwem nauczycieli przybyła do kościoła. Punktualnie o godz. 9-ej odśpiewano hymn „Veni Creator Spiritus”, po którym we Mszy Św. zanoszono prośby do Boga o dobre natchnienia i opiekę nad wszystkimi. W kazaniu podkreśliłem wielką wartość nauki w życiu jednostki i społeczeństwa. Ponieważ twórcą wszystkiego jest Bóg, prosić należy o światło i pomoc, być z Nim zjednoczonym przez łaskę uświęcającą, modlitwę, czuwanie, czyste nie grzeszne życie…

Do gimnazjum przybyło czterech nowych nauczycieli, na miejsce dawnych. Są głosy, że dyrektor tamtych zdyskwalifikował, co zrodziło nieufność do niego. Wskutek połączenia klas na lekcje religii w gimnazjum, zabrakło mnie do etatu czterech godzin (tygodniowo). Z konieczności więc przyjąłem w szkole powszechnej cztery godziny języka polskiego. Uczniowie tej klasy należeli do różnych religii: katolickiej, prawosławnej, mahometańskiej i żydowskiej, mniej więcej w równej liczbie każdej. Na lekcjach zachowywały się dobrze. W nauce były pilne. Pozostała ciekawa charakteryzująca stosunki w tamtych czasach w Polsce fotografia, na której są czterej wykładowcy religii: ksiądz katolicki, duchowny prawosławny, mahometański i żydowski. Każdy z nich miał osobną godzinę, salkę i wynagrodzenie.

Stosunki z dyrektorem nie były zażyłe, ale poprawne. Wypadło jednak prostować jego wypowiedzi czy postępowanie. Po powrocie z wakacji powiedział, że spędził je dobrze. Nie ominął jednego „szczegółu”, że w niedzielę, jako instruktor Straży Przedniej, prowadził młodzież katolicką. Nie pochwaliłem mu tego. Wówczas trwała ekskomunika i nie było wolno czynić tego, brać udziału.

Nieporozumienie karnawałowe. Młodzież lubi się bawić. Pewnego dnia podczas mojej choroby, dyrektor telefonuje i powiada, że w sobotę wieczorem ma być zabawa taneczna młodzieży gimnazjalnej i naturalnie całego grona nauczycielskiego w sali szkolnej Sióstr Nazaretanek. Ponieważ z powodu mrozów, w tej sali odprawiałem właśnie dla młodzieży nabożeństwo niedzielne, odpowiedziałem, że skromnym zabawom młodzieży wcale się nie sprzeciwiam, taką imprezę pochwalam, nie mogę jednak się zgodzić na lokal. Będzie to nie pedagogicznie z naszej strony, – dzisiaj tańce, jutro w tym samym miejscu tak ważne jedyne nabożeństwo, Msz Św. … Słyszę głos dyrektora, – Ksiądz prefekt będzie mógł wyświęcić salę przed Mszą Św. i sprawa wróci do normy. Ja na to, – wyświęcić można, ale i w tym wypadku sytuacji się nie poprawi i celu się nie osiągnie. Zgorszenia się nie uniknie, skupienia modlitewnego nie będzie. I zapytuję: – Czy nie można by urządzić zabawy w Sali gimnazjalnej, która jest cztery razy większa od salki szkoły powszechnej, tym bardziej, że młodzież gimnazjalna należy do przynajmniej czterech różnych wyznań?. Dyrektor odpowiada, że sala gimnazjalna przeznaczona jest dla ćwiczeń gimnastycznych. Przy tym podłoga jest specjalnie nawoskowana, którą podczas tańców zepsują: – a nie łatwo jest nawoskować po raz drugi. Ksiądz Prefekt zaś może wpłynąć na młodzież, odpowiednio wyjaśnić, że się zachowa godnie i przyzwoicie. Ze swej strony odpowiedziałem, że owszem w różnych potrzebach i wątpliwościach. Natura jednak ludzka ze swymi skłonnościami do zła pozostaje ta sama. Nie wolno jej świadomie narażać na niebezpieczeństwo. Równałoby się to prawie wyrzuceniem kogoś na deszcz z życzeniem, nie zmoknij. Na to krótkie wyjaśnienie dyrektor oświadczył, że ksiądz nie współpracuje w wychowaniu młodzieży, potrafi tylko chorować. A była to tylko pierwsza krótkotrwała niemoc z temperaturą. Zabawa się nie odbyła.

Zbliżał się dzień Św. Józefa (19.III.) Dyrektor zwrócił się do mnie o pozwolenie urządzenia zabawy tanecznej. Ponieważ był to okres Wielkiego Postu, odpowiedziałem, że przepisy kościelne zabraniają w tym czasie tańców, muzyki… i wobec tego radziłem zamienić innymi zabawami, których jest wiele i młodzież je lubi… W pewnej chwili dyrektor zażądał jednak stanowczo, że mam udzielić pozwolenia. Odrzekłem krótko, – Nie mogę. I usłyszałem od dyrektora. – Kto więc może? Na to ja. Ks. Biskup, jeżeli on uzna to za stosowne. Po krótkiej pauzie dyrektor zdenerwowany odparł. – Ks. Biskup taki sam jak ks. Prefekt. Tańce się nie odbyły.

Z młodzieżą szkolną nie miałem większych trudności. Na rekolekcje wielkopostne zaprosiłem księdza Jana Zieję, który na podstawie Słowa Bożego, zawartego w Piśmie Św. odświeżył i podniósł ducha. Wszyscy katolicy, a i niektórzy z prawosławnych przystąpili do spowiedzi i Komunii Św. Specjalną naukę poświęcił dla Sodalicji Mariańskiej.

Wakacje 1935 r. zapowiadały się dobrze. Zajęcia w szkołach się kończyły. Młodzież się rozpraszała w różne strony. Do Walówki, dokąd dojeżdżałem, przybył nowy kapłan i zamieszkał tam na stałe. W Nowogródku zostawało dwóch kapłanów. Jeden z nich chętnie się zgodził obsługiwać również kościół farny. Z prac z całego roku byłem zadowolony. Zapanowała cisza i spokój, jak przed burzą. Postanowiłem odetchnąć swobodniej, odwiedzić rodziców, którym tyle zawdzięczałem dobrego, odbyć wycieczkę krajoznawczą. Byłem młody, miałem chęć poznania szerszego. Przyrody, miejscowości, ludzi… poprosiłem Ks. Biskupa o celebret.

W pierwszych dniach lipca wyruszyłem w podróż, do Nowojelni na rowerze, skąd pociągiem, a z nim rower do Lidy. Ponieważ w tych okolicach nigdy nie byłem, a pragnąłem je poznać, uważałem, że na rowerze lepiej tego dokonam. Na krótko przed zachodem słońca dotarłem do Grodna. Odnalazłem klasztor Sióstr Nazaretanek i w ich domu odpocząłem. Nazajutrz po Mszy Św. zwiedziłem miasto i jego zabytki. Po obiedzie przyjąłem propozycję dłuższego wypoczynku na wsi w ich (Nazaretanek) domu w Kochanowie (10 km. Od miasta). Położenie miejscowości odpowiadało jej nazwie. Dom Sióstr znajdował się o kilkadziesiąt kroków od rzeki Niemen, kapliczka zaś prawie na samym jej brzegu. Gościem Sióstr był również ks. Prałat Uszyłło, rektor seminarium wileńskiego. Codziennie rano odprawialiśmy Mszę Św., a wieczorem litanię z błogosławieństwem Najświętszym sakramentem. Już w pierwszym dniu śpiewałem litanię do N. Serca Jezusowego. Melodia łatwa i ładna. Na drugi dzień organistka poprosiła mnie o nuty. Ponieważ ich nie posiadałem, wypadło więc w tempie wolnym śpiewać, a s. Organistce zapisać w zeszycie nutowym.

Po dwóch tygodniach nie oczekiwanego odpoczynku pożegnałem zacnych mieszkańców Kochanowa i odjechałem rowerem do rodziców. Po drodze odwiedziłem jeszcze Siostry Nazaretanki w Grodnie i złożyłem podziękowanie za ich gościnność. Po wyjściu z kościoła tuż przy drzwiach spotkałem urodziwego młodzieńca, który po przywitaniu kapłana w pierwszych słowach poprosił mnie o radę, czy ma wstąpić do seminarium duchownego.

Po wysłuchaniu jego krótkiej autobiografii, oraz o jego rodzicach udzieliłem mu jeszcze wyjaśnień co do formalności i koniecznych dokumentów i radziłem stanowczo w najbliższym czasie zgłosić się do seminarium diecezjalnego w Łomży. Mieszkał bowiem na jego terytorium. Podałem mu jednocześnie swój adres, obiecując wszelką pomoc. Młodzieniec ów Kazimierz O. 5-go listopada 1939 roku został wyświęcony na kapłana właśnie w Łomży. To wydarzenie można uważać za opatrznościowe. W samym Grodnie wówczas było czynnych 5 kościołów i około 10 kapłanów, których ten młodzieniec mógł znać. A rada moja obcego odniosła dobry skutek. Za wszystko trzeba Bogu dziękować. W każdym widzieć „oblicze” Boga (obraz).

Z Grodna przez Nowy Dwór zboczyłem do Dąbrowy, zupełnie przedtem nieznanej. Pragnąłem bowiem odwiedzić miejsce pasterzowania swego dawnego proboszcza, któremu jako mały chłopak służyłem do Mszy Św. Był nim ks. Gaul bardzo zacny kapłan, sławny kaznodzieja. On to mnie, podówczas 10-letniemu chłopcu, podał (rzucił) myśl zostać księdzem. Wyrażałem się zawsze o tym swoim protektorze u Boga z pietyzmem i z modlitwą: Zdrowaś Maryjo…

Z Dąbrowy przez Suchowolę, Korycin przyjechałem do rodzinnego miasteczka Jasionówki, zamierzonego celu tej prawie dwustukilometrowej wycieczki. Spotkanie z rodzicami i krewnymi odbyło się w obopólnej radości.

Po kilkudniowym wypoczynku postanowiłem ten swój pobyt upamiętnić. Zaproponowałem rodzicom wycieczkę po kraju wraz z pielgrzymką do Częstochowy. Rodzice się zgodzili, jak również na wzięcie ze sobą sześcioro wnucząt. Tak więc towarzystwo trzech pokoleń udało się pewnego poranka w objazd po kraju. Zwiedzili więc Białystok, Warszawę i stanęli w bazylice częstochowskiej, w Sanktuarium Najświętszej Maryi Panny. Po przyjęciu Sakramentów Świętych i całodziennej modlitwie i zwiedzaniu rzeczy godnych i im dostępnych powrócili szczęśliwie choć zmęczeni, lecz zadowoleni do domu. Niedługo mógłem pozostawać z rodziną. Pośpieszyłem na rekolekcje kapłańskie i kurs katechetyczny.

Fragment wspomnień ks. Wacława Piątkowskiego

Udostępnij na: