Sięgając pamięcią do lat dzieciństwa, zawsze przypomina mi się los mieszkańców wioseczki Pierewołoka, którą przed wojną nazywano Przewłoką. Położona jest w rejonie baranowickim obwodu brzeskiego.
Latem my, dzieci z pobliskich osiedli, chodziłyśmy tam, by wykąpać się, ponieważ przy samej wsi była bardzo ładna rzeczułka. Sama natura stworzyła tu rajskie miejsce do kąpieli. Szliśmy wesołą gromadką przez obfitujące w kwiaty łąki, obok lasu, gdzie między drzewami ukrywała się wioseczka. Mieliśmy ogromne zadowolenie ze swojego „kąpieliska” szczególnie w upalne letnie dni, gdy zanurzaliśmy się w kryształowo-czystą i orzeźwiającą wodę. Tu uczyliśmy się pływać i nurkować.
… O wydarzeniach jednego z wiosennych poranków 1944r. opowiedział mi świadek naoczny tamtych wydarzeń, mój kolega Stanisław Jermołowicz: „Wczesnym wiosennym rankiem wieś okrążyły oddziały niemieckie. Ludzi podnosili z pościeli, dorosłym i dzieciom rozkazywano natychmiast zbierać się bez rzeczy i żywności w domu Antoniego Furowicza. Gdy tam przyszliśmy, okrążyły nas “bataliony”. Staliśmy na ulicy. Było bardzo zimno, ponieważ nas podnieśli prosto z pościeli i nie mogliśmy się ubrać. Dorośli zaczęli prosić konwojentów, aby wypuścili dzieci po ubrania. Zgodzili się na to, ale rozkazali nam biegiem lecieć do domu, ubrać się i biegiem z powrotem. Pobiegła z nami nasza sąsiadka Emilia Jermołowicz, która była starsza od nas. Gdy wróciliśmy, jeden z konwojerów zaczął krzyczeć: “Kto chodził po ubrania – do mnie!“ Podeszliśmy do niego. Wśród nas była i Emilia. Przy niej od razu postawili konwojenta. Później rozkazano iść do domu Żosowskich. Tam Emilię zmuszono do nazywania i wskazywano członków swojej rodziny. Nazwała ojca Mieczysława, matkę Marię, sióstr Gertrudę i Leonardę oraz brata Antoniego, który niedawno został przymusowo zmobilizowany do “batalionu”, zakwaterowanego we wsi Wolno, ale po tygodniu uciekł stamtąd. Antoni wyszedł z tłumu i na oczach wszystkich zabili go bijąc kolbami karabinów, a całą rodzinę Jermołowiczów rozstrzelali za szopą. Na naszych oczach ich ciała wciągnęli do szopy.
Nas zaczęto dzielić na grupy i sprawdzać paszporty. Wszystkich, kto trafił na prawą stronę, powieziono do obozu koncentracyjnego w Kołdyczewie. Trafiliśmy do grupy z lewej strony i później wypuszczono nas do domu. Mojemu ojcu i innym mężczyznom rozkazano zaprzęgać konie i jechać do podwórka Żosowskich. Tam ładowano całą majętność rodziny Żosowskich na furmanki, później ich dom i wszystkie budynki spalono. Po odjeździe oddziału karnego mieszkańcy odnaleźli zwłoki rodziny Jermołowiczów, złożyli ich do szafy i pogrzebali na miejscowym cmentarzu.
Żaden z Polaków, którzy zostali skierowani do obozu koncentracyjnego, już nie przeżył. Tam wszyscy po okropnych mękach głodu, ciężkiej pracy polegającej na wydobyciu torfu stojąc w lodowatej wodzie, satanistycznych torturach w dniach 25-30 czerwca 1944r. zostali rozstrzelani. W kołdyczewskim piekle oberwało się życie Łucji i Antoniego Furowiczów, ich córki Reginy; Feliksa Kuczyńskiego, jego zięcia Wiesława, córki Aliny i jednomiesięcznej ich córeczki, narodzonej w obozie koncentracyjnym; rodziny Lucjana Kuczyńskiego i ich córek Janiny (19 lat), Danuty (16 lat), synów Stanisława (14 lat) i Mieczysława (32 lata); rodziny Zofii i Edmunda Miesienków, rodziny Alfonsa i Marii Miesienków i ich pięcioletniego synka Bogdana; Janiny Żosowskiej i jej jednoletniej córki Jadwigi oraz innych…”
Od siebie chcę dodać, że komisja nadzwyczajna, badająca zbrodnie faszystowskie w listopadzie 1944r., przy odkryciu mogiły w uroczysku Pogorzelec odnalazła zwłoki 960 Polaków. Ręce wszystkich mężczyzn były związane drutem kolczastym. Kobiety były rozebrane do naga, mężczyźni byli w samej bieliźnie. Na ciałach były ślady nieludzkich tortur. Niektórzy byli bez głów, ponieważ ich zabijano specjalną “buławą”. Spośród nich odnaleziono wielu mieszkańców cichej i cudnej wioseczki Pierewołoka (Przewłoka), którzy powtórnie pogrzebani zostali na miejscowym cmentarzu.
Józef Lichuta
Od Redakcji:
Pamiętając o tej tragicznej dla mieszkańców Przewłoki rocznicy, pod koniec wiosny br. postanowiliśmy tę wieś odwiedzić. – Jest położona na głębokiej prowincji i jak by ukryta w terenie. Prowadzi do niej jedyna droga gruntowa. Jest dużo porzuconych domów, zarośniętymi drzewami i mocno zakrzaczonych. Na wsi obecnie mieszka kilkanaście osób. Nie ma sklepu, dwa razy w tygodniu dojeżdża t.zw. „awtoławka” – sklep mobilny. Autobus do Baranowicz kursuje tylko raz dziennie. Jedynie w kilku domach, którzy nabyli sobie miejskie działkowicze, z rzadka usłyszeć można dziecięce głosy. Czas tutaj jakby się zatrzymał.