Droga redakcjo

Mój ojciec zmarł w 1998 roku w wieku 104 lat. Jego życie odzwierciedla historię ponad trzech pokoleń naszej rodziny. Mógłbym wiele powiedzieć, ale nie wiem, jak istotny jest ten temat. Napiszę o swoim ojcu.

W 1939 r. ojciec został powołany do Wojska Polskiego. Trzydziestotysięczna armia, ścigana z zachodu i wschodu, próbowała przedrzeć się do Rumunii. Na Ukrainie pod Sarnami została otoczona przez radzieckie wojska i poddała się do niewoli. Obóz jeniecki znajdował się w Równem. Nie wierzyłem w to, o czym opowiadał mój ojciec, ponieważ uważałem, że wszystko, co złe, można powiązać tylko z Niemcami. Objawienie przyszło dopiero po długim czasie, kiedy przeczytałem artykuł „Kuropaty” i inne materiały o „działalności” NKWD, a także po wspólnej pracy z więźniami obozów stalinowskich w partiach geologicznych na Dalekim Wschodzie, skazanych na 20-25 lat i nie mających prawa wyjechać przez kolejne 10 lat do domu. Tam przeżyli swoje okaleczone życie. Zimą i latem, ratując się przy ognisku przed zimnem i nikczemnością, opowiadali o okropnościach, które przeżyli w GUŁAGU. Pokazywali powstałe tam okaleczenia i zagojone rany. Potem w końcu zdałem sobie sprawę, że mój ojciec nie wyolbrzymiał, opowiadając o okropnościach swojego pobytu w niewoli.

W Równem umieszczono jeńców wojennych za drutem kolczastym, oddzielając od większości oficerów i żołnierzy, którzy zgodnie z istniejącą tradycją odprawiali nabożeństwo. Przez ponad rok nie było żadnych baraków, żadnego dachu nad głową. Zimą i latem ludzie mieszkali pod gołym niebem, śpiąc razem. Codziennie umierało 200-400 osób. Niektórzy nie mogli wstać przez przymarznie do ziemi ubrania. Kuchni jako takiej nie było. Głównym pożywieniem była surowa kapusta, ziemniaki, buraki, które były rzucane na ziemię. Chcesz -jedz, chcesz – umieraj. Większość jeńców wojennych zginęła za drutem kolczastym.

Kiedy wybuchła Wielka Wojna Ojczyźniana, resztki jeńców próbowano wywieźć na wschód. Wagony z ludźmi stały na stacji zbombardowanej przez Niemców. W wagonie, w którym był ojciec, jeńcy złamali podłogę i zaczęli uciekać. Strażnicy pełniący służbę rozstrzeliwali jeńców. Z wagonu ocalały 3 osoby. Reszta została zabita. Ojciec udawał martwego i leżał do zmroku na przyległej do stacji łące. Na jego wołanie podniosły się jeszcze dwie osoby.

Wrócił do domu zupełnie chory. Nerki miał przeziębione. Nikt nie sądził, że ojciec dożyje swoich 100 lat.

Jego życie w domu nie układało się najlepiej. W 1942 r. na jednym ze zgromadzeń, przy okazji wyboru pomocnika starosty, wieśniacy podali nazwisko ojca. I decyzja zapadła. Nie można było odmówić. Dopiero po 3 miesiącach ojciec wykupił się z tego stanowiska. Ale całe późniejsze życie ojca i rodziny stało się koszmarem. Trzy razy w ciągu jednej nocy przychodzili partyzanci. Dawali zadania, bili, szykanowali. Dziesiątki razy przychodzili w wyznaczonym terminie, by zastrzelić ojca.

Podczas pełnienia stanowiska jako asystent starosty ojciec uratował, ryzykując życiem, wielu mieszkańców wsi. Byłem chłopcem, ale pamiętam, jak zimą 1942 r. przyszedł do ojca starosta, 26-letni mężczyzna, niepełnosprawny, który nie z własnej woli został starostą, aby sporządzić listy aktywistów. Ojciec przekonał starostę, aby nie sporządzał listy, bo trzeba żyć z czystym sumieniem i zasłużyć na wdzięczność i dobrą pamięć wieśniaków. Uzgodniono, że ojciec pójdzie z raportem do komendantury. Nie wiedział, że idzie na pewną śmierć. I tym razem miał szczęście. W pobliżu komendantury spotkał kierownika segniewiczskiego posterunku. Po wysłuchaniu ojca poprosił go, aby natychmiast się stąd odszedł i nie przychodził więcej. Czas minął, nikt nie zażądał listy, a ludzie zostali uratowani. I to nie tylko ludzie, to najbliżsi i dobrzy sąsiedzi, którzy zawsze przychodzili z pomocą w trudnych czasach. Tylko dzięki nim ojciec przeżył w 1944 i 1947 roku.

W 1947 roku ojciec otrzymał normę wywozu lasu 50 m3. To dokładnie 10 razy więcej niż reszta mieszkańców. Ojciec zrezygnował z tego obowiązku, co doprowadziło jego na ławę oskarżonych.

Na rozprawie oskarżyciel (prokurator) „przykleił” ojcu artykuł polityczny, że służył on Niemcom i domagał się 15 lat więzienia. Mieszkańcy wioski wystąpili w obronie ojca, wskazując, że ryzykując życiem, uratował niewinnych ludzi. I Bóg posłał na ten pokazowy sąd dobrego i odważnego sędziego, który nie dał wieść się przez prokuratora, co w tamtych czasach było rzadkością. Ojcu dali 1 rok.

Ojciec odsiadywał karę w Karelo-Fińskiej Autonomicznej Republice. Siedział z wykwalifikowanymi i zasłużonymi ludźmi. Otoczyli ojca uwagą i troską, co złagodziło wszystkie okropności, które tam się wydarzyły.

Ojciec, widząc na własne oczy niegospodarność, bezprawną, trudną sytuację ludzi, zwłaszcza chłopstwa, od pierwszych dni władzy radzieckiej mówił: „Ten system musi się zawalić, jeśli nie za mojego, to za twojego życia”. Jego argumenty były po chłopsku krótkie i proste. Wskazywał na zaniedbane pola, licznych inspektorów podatkowych, pracowników komitetów powiatowych i okręgowych i mówił, że zjedzą kraj i doprowadzą do jego upadku. Jeszcze większe niebezpieczeństwo i zagrożenie dla dobrobytu kraju pochodziło z kompleksu wojskowo-przemysłowego, w którym bez korzyści dla kraju zatrudniono ponad połowę ludności kraju, nie licząc armii.

 

Franc Stanisławowicz Weryszko, miasto Białooziersk

Udostępnij na: