Mimo tych niesprzyjających warunków i okoliczności bartnictwo jednak przetrwało – i to na Polesiu właśnie! A mówiąc dokładniej – na Polesiu Pińskim, Mozyrskim oraz Wołyńskim. W regionie, w którym i obecnie nie jest gęste zaludnienie oraz zachowały się duże fragmenty starych lasów, a w Polsce międzywojennej uważanym za najbardziej zacofany pod względem rozwoju gospodarczego, o którym Józef Weyssenhoff tak kiedyś pisał: „Wioski są biedne w tym kraju i rzadkie; włościanie mało orzą i sieją, ufają ziemi dzikiej, że ich wyżywi. Więcej jest tu smolarzy, myśliwych i rybaków, niż rolników, a i ci nawet zapatrzeni są głównie na las i wodę”.
To właśnie zawdzięczając tym nielicznym bartnikom, którzy wbrew wszystkiemu trzymają się własnych korzeni i szanując tradycję swoich przodków wciąż kontynuują ich dzieło, można jeszcze i w nasze czasy nie tylko dowiedzieć się więcej o tym rzemiośle, ale także zobaczyć „na żywo” zawieszone na drzewach bartnych kłody, narzędzia pracy bartnika (bo któż to wie – co to jest np. leziwo czy piesznia?), lub skosztować leśnego miodu.
Zasadnicza praca bartnika polega na wydobywaniu miodu z barci, ale to stanowi już tylko jej finał. Jak i dawniej kleczba (miodobranie) odbywa się tylko jeden raz na sezon na jesieni, przez co wydobywany miód jest wielokwiatowy, zebrany pszczółkami ze wszystkich dostępnych w lesie roślin kwitnących, ale głównie z lip i wrzosów. Kalendarz prac bartnika natomiast zaczyna się od wiosny, gdy przyroda po zimie budzi się do nowego życia. Jak i dawniej, drzewa bartne trzeba doglądać, by im dobrze się rosło i utrzymywać okoliczny teren w odpowiednim porządku i czystości oraz pilnować, bo na darmowy miód może pokusić się nie tylko zły człowiek, a uwielbia go i niedźwiedź (o czym zapewne wszyscy wiedzą), i kuny leśne, a i nawet leśne mrówki. Wiosną więc bartnik dokonuje oględzin i rewizji swojego „gospodarstwa”, ulokowanych w różnych miejscach terenu barci.
W tym celu dotarłszy na miejsce upewnia się najpierw, czy w barci są pszczoły, w jakim są stanie i jak przeżyły zimę. Jeżeli jest to konieczne, to wchodzi na drzewo i zawieszając się na „leziwie” (długa mocna lina z poprzeczną deseczką do siedzenia na jednym końcu) dokonuje czyszczenia i niezbędnych napraw barci, by w niepogodę nigdzie nie zaciekała, lub którą mogły uszkodzić dzięcioły.
W tym czasie też rozwiesza się w odpowiednich miejscach na wybranych drzewach nowe, przygotowane za zimę kłody bartne lub za pomocą „pieszni” bezpośrednio w drzewie „dziano” (drążono) nowe barcie. Dawniej takie drzewa nazywano „stojła”. Barcie lub kłody bartne umiejscawia się na nich na wysokości ok. 4-6 metrów od bardziej nasłonecznionej strony i dba się o to, by zwabić tam pszczół, stwarzając im odpowiednio komfortowe warunki: środek barci naciera się dzikim rozmarynem (bagno zwyczajne), zostawia się w nim jego nieduży pąk oraz plastry starego miodu z woskiem.
W sezonie letnim barcie tylko czas od czasu odwiedza się i nagląda, niepotrzebnie pszczół nie niepokojąc. Miodobranie natomiast odbywa się na jesieni, na przełomie września – października. W tym celu znowóż za pomocą leziwa bartnik zawiesza się na drzewie i otwiera barć, oceniając ile miodu może zabrać od przczelej rodziny, by ona też mogła przetrwać do wiosny. Za pomocą „zubla” pszczół okurza się dymem z podsuszonej huby i wycina się plastry miodu do odpowiednio zawczasu przygotowanego naczynia.
Tak jak i dawniej, wydobyty miód bartnicy zostawiają ociekać na sitach lub ubijają w beczkach, nie stosując współczesnej metody wirowania. A gdy czasem się zdarza, że z jakiejś przyczyny rodzina pszczela nie zdążyła zgromadzić odpowiednich zapasów miodu, by mogła przeżyć zimę, także i współcześni bartnicy ich nie dokarmiają (co praktykowane jest w pasiecznictwie), wierni tradycji oraz zasadzie nie ignorowania w sprawy natury.
Szary Poleszuk
(ciąg dalszy nastąpi)