Literatura poleska przeważnie kojarzona bywa z autorami, którzy wydawali swoje utwory przed 1939 rokiem. A przecież Polesie, jak i całe Kresy, choć od 1945 roku leżące poza granicami Polski, jest wciąż obecne w literaturze: zarówno prozie, poezji, eseistyce czy literaturze faktu. Na gruncie literatury pięknej staje się przede wszystkim przedmiotem tzw. „legendy kresowej”, utworów o charakterze wspomnieniowym, pisanych w warunkach przymusowej emigracji, zrodzonych z nostalgii za utraconym światem dzieciństwa i młodości. Pośród licznych pozycji tego nurtu, szczególnie zasługujących na uwagę ze względu na obecne w nich nieprzeciętne walory artystyczne, znajdują się opowiadania zmarłego w 2010 roku Jana Adamskiego.
Jak nietrudno odgadnąć, nie jest to znana postać powojennego życia literackiego. Skromna objętościowo twórczość prozatorska J. Adamskiego pozostaje w cieniu jego dokonań aktorskich, zarówno teatralnych jak i filmowych. Dość przypomnieć, że ten związany na stałe z Teatrem im. J. Słowackiego w Krakowie artysta ma w swoim dorobku aktorskim udział w 14 filmach, w tym w tak znanych jak serial „Polskie drogi” czy „Spokój” K. Kieślowskiego. Jako pisarz zadebiutował J. Adamski w 1975 roku tomem „Odwiedziny”. W 1982 roku opublikował drugi zbiór opowiadań „Przed odlotem”. W obydwu krakowski aktor, urodzony w Buczaczu w 1923 roku, dał wyraz wielkiemu umiłowaniu Polesia, Podola i Podkarpacia, gdzie spędził wczesną młodość.
Opowiadania J. Adamskiego zachwycają nas bardzo osobistym, oryginalnym sposobem widzenia poleskiej rzeczywistości. Można o nich powiedzieć, że to malownicze obrazki poetycko sportretowanej przyrody, pińskich uliczek i prostych ludzi, o których autor pisze z niezwykłą wrażliwością i szacunkiem. Już pierwszy utwór „Polesie” z debiutanckiego zbioru przynosi nam przepiękny, godny talentu A.F. Ossendowskiego, obraz poleskiej przyrody dyskretnie inkrustowany detalami miejscowych obyczajów. Kunsztowna oprawa stylistyczna tego króciutkiego tekstu, będącego czymś w rodzaju dedykacji, motta czy lirycznego incipitu dalszych opowiadań sprawia, że mimo prozatorskiej formy można go potraktować jako utwór poetycki: Córeczko! Ziemia, gdzie przyszło mi być młodym jest płaska i równinna. Wiosną, kiedy wody rozleją, wyglądała jak morze. Wszędzie, gdzie byś nie sięgnął okiem, stapiała się w jedno dostojnie i błękitnawo z horyzontem. Gdzieniegdzie zaszumiała łagodnie zielona łodyga tataraku, który dzielnie oparł się zalewowi. Pochylały się sennie szuwary i bezmiar wodny przecinała tylko, wijąca się nieśmiałą serpentyną, wiotka nić grobli. Zimą pojękiwał na niej dzwonek, zawieszony u półkolistej dugi białoruskich sań. Białe obłoki pędziły po niebie jak cebulaste kopuły gigantycznych świątyń. Na skrajach wyrosłych z rozlewisk drewnianych przysiółków, ponad szarzyznę zgrzebnych chałup, smukło wystrzelały ku szybującym w niebo bocianom – topole. Po rzece szybko śmigało ułupane z dębowego pnia – czółno. Złocił się, jak wielki grzyb, słomiany kapelusz przewoźnika. Zza uchylonych wrót cmentarnej cerkiewki błyskało sczerniałe złoto chorągwi i siniały szaty smutnych świętych z ikonostasu. A na mogilnym, piaszczystym kurhanie rósł wysoko dwuramienny, prawosławny krzyż. Łopotały na nim, podbijane wiatrem, haftowane ręczniki z lnu. A on wyciągał szeroko swe omszałe ramiona nad tą ziemią rozległą, milczącą, zamieszkaną godnie, jak natura przykazała, przez ryby, ptactwo błotne i oczerety. I tylko jesienią, gdy zapobiegliwość ludzka wypalała na popiół trawy, nieobjęte koło horyzontu tonęło w gęstym oparze krwistobrudnego dymu. Długie, białe języki ognia lizały gwałtownie niebo, a ujarzmiona żywiołem ziemia zdawała się mówić: „Nie zawsze jestem spokojna. Potrafię być groźna, bójcie się mnie.”
Nie przyroda jednak odgrywa w opowiadaniach Adamskiego najważniejszą rolę. Niemal w każdym utworze zawarł autor swe osobiste przeżycia i wspomnienia związane z Pińskiem, jego magiczną topografią i mieszkańcami: ludźmi różnych profesji, religii i nacji. Zdumiewa z jak niebywałą, niemal kronikarską skrupulatnością kreśli Adamski obraz codziennego życia pińskiej ulicy, zapraszając czytelnika do literackiej przechadzki po przedmieściach, dzielnicach, zaułkach, podwórzach, ogrodach i sadach przedwojennego Pińska: Cichym życiem żyje ulica Rzemieślnicza, jedna z ładniejszych ulic Pińska. Pławi się w gęstym cieniu sadów i ogrodów. Z południa przytyka do ulicy Piotrkowskiej, zwanej też Koniotopną. Takie tam błoto było pamiętnej wiosny 1928 roku, że się koń utopił. Wylatuje zaś wąskim przesmykiem między ciemnymi ścianami sadów kupca Sapietowa i pasiecznika Frankowskiego ku północy, ku torom kolejowym, za którymi potężnieją błyszczące w słońcu granatową smołą prostokątne piramidy podkładów kolejowych. Na naszej ulicy mieszkają Żydzi, Rosjanie i Polacy. Dzięki temu dzieci z Rzemieślniczej jeszcze przed pójściem do szkoły mówią już trzema językami. Osiedli tu drobni urzędnicy, mieszczanie, a najwięcej biedoty żydowskiej, ekspedientów, woźniców i tragarzy. Jest też były oficer carski – Łopoleński, starzec o lwiej, trzęsącej się głowie. Mieszka były plantator herbaciany o ciemnofioletowej kamiennej twarzy, Gruzin Batadze, basista orkiestry 84 pułku piechoty. Są dwie siostry koryntianki, nobliwe, wytworne i spokojne, oraz ulubieniec ulicy, pękaty chłopaczek żydowski – Manje…
Przedwojenny Pińsk – miasto żyjące, wydawać by się mogło, banalną egzystencją poleskiej prowincji, wypełnioną zwykłą krzątaniną prostych, szarych, często zabawnych ludzi, w literackich wspomnieniach Adamskiego zyskuje urok miejsca magicznego. Niezwykłe okazują się być losy prostych mieszkańców miasta nad Piną. W barwnie i jakże sugestywnie skreślonych przez autora wizerunkach jego bohaterów znajdujemy potwierdzenie opinii Marii Dąbrowskiej o ludziach z Kresów, wyrażonej w „Nocach i dniach”: Tam u nas najpospolitszy człowiek jest poetą, najlichszy śpiewak – artystą, najgłupszy prostak – myślicielem. Taka już ziemia. Takie powietrze. Gdy czytamy Adamskiego przewijają się przed naszymi oczami sylwetki ulicznych grajków, sklepikarzy, woźniców, rzemieślników, lodziarzy, stróżów prawa etc., mieszkańców Bielawszczyzny, Brazylii i innych dzielnic Pińska, ludzi pachnących machorką, lasem sosnowym, żywicą i łąkami. To pośród nich rodziły się pierwsze, dziecięce fascynacje i wzruszenia autora. Jedno z najpiękniejszych opowiadań Adamskiego przynosi nam zbiorowy portret mieszkańców ulicy Bakalejnej (czyli Bakaliowej!), a w nim wzruszającą historię ślicznej Raisy i jej chłopca, ślusarza Arkaszki Czerkasowa. Opis uroczystości weselnych kochanków, które odmłodziły i wypiękniły nad podziw całą ulicę Bakalejną od krańca po kraniec, skreślony z nieprzeciętnym talentem, w niczym nie ustępuje podobnym przykładom, jakie zna wielka literatura: Wesele trwało dni parę. Cała ulica zgodnie świętowała to niezwykłe wydarzenie, którego bohaterowie, piękna Raisa i urodziwy Arkadiusz, niekłamani ulubieńcy Bielawszczyzny i innych dzielnic Pińska, stawali się żoną i mężem. I mieli już odtąd razem iść ku czekającemu ich życiu. A gdy wesele miało się już ku końcowi, Bielawszczyzna rozbrzmiała głośną muzyką i słowami starej pieśni:
Bywajcie zdarowy,
Żywicie bahata,
A my odjeżdżjem
Do domu, do chaty.
U zielonej Dobrawie
My naczawać budziem
I waszaji łaski
My wiek nie zabudziem.
Nie trzeba chyba dodawać, jak cennym są opowiadania Adamskiego źródłem wiedzy o przedwojennym Pińsku. Przywołane przez autora realia (topograficzne, językowe, obyczajowe), stanowić mogą dla zajmujących się Polesiem historyków nieocenioną skarbnicę wiedzy.
K. Masłoń, omawiając wydane niedawno dzieła A.F. Ossendowskiego, napisał o „Polesiu”, że ma ono dziś przede wszystkim walor reportażu z Atlantydy, z ziemi utraconej, niby jeszcze istniejącej, ale nie już naprawdę… To samo można powiedzieć o Adamskim. Lektura jego opowiadań daje możliwość uczestnictwa w niezwykłym misterium: podróżowania po nieistniejącym już świecie. Świecie jakby baśniowym, arkadyjskim, budzącym wzruszenie i tęsknotę.
Piotr Boroń
Lublin