Kiedy dzieci już idą do szkoły, a po domu z pieca roztacza się aromat suszonych borowików – to znaczy, że nastała jesień…

I pora by już na grzyby, ale zwykle stabilna pogoda na przełomie lata-jesieni na Polesiu tego roku przekroczyła wszelkie oczekiwania, bo upały wciąż trwają, a deszczu nie było już od połowy sierpnia. W lesie więc sucho i nie ma co robic, a poza tym cały obszar obwodu na mapie w Internecie zaznaczony jest na czerwono, co oznacza zakaz wstępu do lasu. Niestety, sytuacja taka powtarza się od kilku już lat i z grzybobraniem zaczekać trzeba chyba do października. Poleszukom praktycznie jedyną sposobnością spędzenia wolnego czasu pozostaje wędkowanie, nie zważając przy tym, że również nadmiernie ciepła, jak na tą porę roku woda powoduje znaczne opóźnienie jesiennego żeru ryb.

Nie mając wyboru, też pewnego dnia na początku września wybieram się na ryby. Że noce jeszcze dosyć ciepłe i że ktoś mówił, że podobnie zaczynają brać karpie – jadę z noclegiem nad jezioro Huta schowane w oddali od dróg w głębi lasu w północnej części Puszczy Różańskiej.

Zachód nad Hutą

Chyba warto nadmienić, że położona na północnych krańcach Polesia Puszcza Różańska jest jednym z większych zwartych kompleksów leśnych, rozciągając się po lewym brzegu Jasiołdy od Truchanowicz i Łyskowa na północy aż do Berezy Kartuskiej i Bronnej Góry na południu. Przeważnie to dojrzałe i jasne, cudowne bory sosnowe, obfitujące w grzyby i runo leśne, które też dają schronienie dla różnego rodzaju zwierza grubego. Od zawsze tutaj wolno jest i wilkom, a nad zarośniętymi i zabagnionymi brzegami wypływającej z Huty rzeczółki Temry napotkać można ślady rzadkiego już także i na Polesiu rysia. Na wizytówce Puszczy Różańskiej umieściłbym jednak jeleni, których w niej jest mnóstwo i o których właśnie mowa.

Bo oto w Puszczy z początkiem jesieni zaczęło się wielkie poruszenie – rykowisko!

Opłaciwszy bilet dobowy za wędkowanie i pogawędziwszy z leśnikiem w domku myśliwskim lokuje się na brzegu jeziora. Innych rybaków też widać, i tu i tam stoją namioty karpiarzy – no, może te pogłoski o braniu karpia i są pradziwe? Zobaczymy.

Nocne czuwanie

Ognisko, by ugotować wodę na herbatę i upiec na ranek ziemniaki, już przygotowane, wędki na grunt już też zarzucone. Siedząc w wygodnym fotelu rybackim zapalam fajkę i w oczekiwaniu na branie zaczynam obserwować i wsłuchiwać się w środowisko. A jak widać, upały nad wodą nikomu nie przeszkadzają: rybka sobie hula i pluska, wcale na haczyk nie śpiesząc, łabędzie, czajki, rybitwy, łyski, kaczki i inne ptaki pływają-latają w tylko im wiadomym celu, do mnie przyszła na kolację myszka, a przepływający tuż obok spłoszony przeze mnie bóbr uderzywszy ogonem-łopatą po wodzie w mig zanurkował. Zaczęły się tu i tam odzywać byki-jelenie dookoła jeziora. Tych, co miałem na słuchu, naliczyłem około dziesięciu – a to przecież w bliskiej okolicy w promieniu tylko kilku kilomerów. W miarę jak robiło się ciemniej i nastała zupełna cisza nocna – zaczął się prawdziwy, niepowtarzalny koncert tych rogatych puszczańskich rycerzy pod gwiaździstym wrześniowym niebem. Ileż w tym siły i energii życia, ilież w tym pasji! Każdy byk ma swój głos, po którym w miarę doświadczenia można ocenić jego wiek i siłę: nieco niższe tony u starych byków, moc i siła tych w kwiecie wieku oraz „łamiący” się i jakby niepewny zew tych młodych byczków, co tylko szukają sobie przygody, miłości i spełnienia w życiu. Wsłuchując się w ten koncert puszczański zapomniałem prawie nawet o rybach, a trwał on bez żadnej przerwy-antraktu do świtu, i nawet z nastaniem dnia większość jego uczestników nie dała za wygraną, kontynuując ten swoisty pojedynek na głosy, by przy okazji, jak ktoś z rywali podejmie rzucone wezwanie, zejść się i zmierzyć w starciu już bezpośrednim „na rogi” o względy „płci pięknej” i prawo dać życie następnym łaniom i byczkom.

Gdyż moje przynęty zostały przez karpie całkowicie zignorowane, usiadłszy rankiem w łódkę postanowiłem ze spiningiem spróbować szczęścia na szczupakach, udając się w dalszy, zupełnie dziki kąt jeziora, gdzie prawie na jego samym brzegu całą noc i teraz ryczał stary jeleń. Nagle zauważyłem coś, co dosyć szybko przemieszczało się po wodzie od tego miejsca na przeciwległy brzeg zatoczki jeziora. Przyglądam się lepiej – a to przecież łań! Co ona robi? Przecież przy byku jego „harem” zwykle stale przebywa, i on tego skrzętnie pilnuje, by też jaki intruz nie skorzystał czy nie uprowadził mu „żony”. A tu – sama ucieka. Dość szybko przepłynąwszy zatokę łań skryła się w nadbrzeżnych szuwarach, aż nagle, po jakimś kwadransie w miejscu tym odzywa się potężny głos innego byka. Cholera, przecież ona uciekła do tego silniejszego młodszego byka! A no proszę, jak to stwierdził dawno temu Van de Velde, w odniesieniu co prawda do nieszczęśliwych małżeństw u ludzi, – „Przyroda nie troszczy się o szczęście gatunku, lecz tylko o jego przedłużenie”. A jak że ten nowy wybraniec zaczął w tym miejscu ryczeć, łamać szuwary, deptać i chlupać po wodzie! Widziałem nad szuwarami tylko jego potężną koronę. I nie rozumiem, niestety, ich gwary, ale pewnie ryczał temu staremu, że jak chcę, to niech tu przyjdzie i odbierze sobie z powrotem zbiegłą kochankę. No, takie jest życie. A stary byk na wezwanie nie stawił się, podobnie jeszcze miał co do stracenia, t.zn. te pozostałe wierniejsze łanie.

Jeleń szlachetny. Foto: nauka.wiara.pl

Moje obserwacje jeleni tego dnia na tym się nie skonczyły. Bo już wracając z powrotem do domu, jadąc powoli na drugim biegu dość wyboistą puszczańską żwirówką, zobaczyłem przed sobą przecinającego lekkim truchtem drogę pięknego byka-jelenia. Odbiegł z drogi kilkanaście metrów i nagle się zatrzymał, stając jak wryty. „Dlaczego, – pomyślałem, – ten to całkiem oszalał i utracił strach?” Ale „odpowiedź” dosłownie przybiegła bardzo szybko, a była to łań – dama, na którą właśnie czekał rogaty rycerz-kawaler i dla której się zatrzymał, nie zważając na niebezpieczeństwo. „Dama” wyprzedziła swojego „rycerza”, a ten – jeszcze raz obróciwszy się, z wysoko podniesionymi rogami dumnie spojrzał w moją stronę i pobiegł dalej za swoją panią. „Ot i masz tobie, niektórzy mężczyźni to mają u kogo pouczyć się manier”, – pomyślałem w duchu, wracając ze świata natury, z cudownego koncertu, przez myśliwych zwanego rykowiskiem, do świata ludzi z ich seksualną edukacją w szkołach, ideologią „gender” i zboczonymi upodobaniami tęczowych kolorów, a mimo tych „postępów”, wciąż zatruwanym przemocą i nienawiścią. Jedynie się zastanawiam, czy naprawi to Stwórca w sposób, sprowadzając ludzi z powrotem do stanu hierarchii plemiennej, czy tez misję tą powierzy mądrzejszym od nich samych robotom? Wracam jednak, bo ulec pokusie i już nigdy nie wracać, oznaczałoby ostateczną przegraną.

Szary Poleszuk

Udostępnij na: