Czystość ciała. Mycie się codzienne. «Miedźwiedź nikoli nie myjecsa, a zdaróu» – przysłowie, równające się polskiemu: I wilk się nie myje, a żyje», najlepiej charakteryzuje pogląd Poleszuka na czystość ciała. Umywa się on codziennie zimną wodą bez mydła tylko dlatego że grzechem jest spożywać, a nawet tknąć chleba, będąc nieumytym. Po obudzeniu się przedewszystkiem trzykrotnie czyni znak krzyża, następnie zaczerpnąwszy wody z «wiadra» wody naczyniem glinianem, kwartą blaszaną, a naj-częściej czerpakiem «karec», nabiera jej do ust tyle, ile się zmieści i nachyliwszy się nad pomyjakiem, stojącym zawsze przy ławie u progu, wylewa w garście, myje ręce i twarz, ponawiając tę czynność kilkakrotnie. Innym razem wydziela wodę stopniowo, jednocześnie rozmazując ją po twarzy, przyczem głośno prycha, a w dnie świąteczne, kiedy cała rodzina w domu, wyrostki leją wodę na ręce starszym i sobie wzajemnie. Umywający się niekiedy nalewa wody w lewą garść i umywa lewą stronę twarzy, a następnie w ten sam sposób załatwia się ze stroną prawą. Jest to właściwie tylko zwilżanie twarzy i rąk z pominięciem szyji na której z czasem powstaje gruba warstwa brudu i rażąco się odbija nawet od tak niedbale umytej twarzy.
Do mycia się codziennego bardzo rzadko używają miski glinianej lub innych naczyń i tylko do umywania głowy ciepłą wodą, zawsze służy mała balijka «rażka». Kobiety myją głowy dość często: co tydzień, co dwa, a mężczyźni tylko wtedy, kiedy robactwa za dużo się rozmnoży, które o wiele łatwiej wyczesać z mokrych włosów i uśmiercić, niżeli z suchych Nóg podczas zimy nie myją, a latem myją się one same: na rosie rannej i po deszczu, na błocie podczas połowu ryb i piskorzy, oraz w czasie sianokosu. Kobiety przy częstem praniu myją się też mimo woli, a wracając z chlewa i obory niechlujnie utrzymywanej, muszą się myć z konieczności.
Umyte części ciała (twarz, głowę i ręce) wycierają ręcznikiem, ale gdy go na razie niema, to w porze ciepłej wcale się nie ucierają, lecz suszą na słońcu lub na wietrze. W braku ręcznika lub innej szmaty podczas zimy, do utarcia się służy dolna część własnej koszuli (mężczyźni noszą niewiele krótsze koszule od kobiecych). Kobiety często się ucierają w ten sam sposób, a dziewczęta też nierzadko, ale tą częścią koszuli, która leży na plecach, wierząc, że w ten sposób wszelkie krosty, mogące się zjawić na twarzy, będą przeniesione na plecy. To też dbająca o czystość skóry na twarzy, wysunąwszy ręce z rękawów przekręca koszulę rozporkiem na plecy i wtedy się uciera. Poleszuk jest tak niewybredny, że się utrze brudnym workiem, lub takiej samej czystości płachtą, szmatą, którą nawija na nogi, a nawet wiechciem słomianym. Nie można tego powiedzieć o wszystkich, ale w zapadłych kątach Polesia większość jest, a przynajmniej taką była przed 60 laty.
Tylko dla niemowlęcia matka robi wyjątek, nie żałując dlań fatygi ani wody, do której zamiast mydła dodaje trochę ługu «U letku, kali dzicia ad potu kiśnie (kwaśnieje), to treba u wódu dalić trószki łuhu». Kąpią w niecce wyłącznie na to przeznaczonej, napełnionej czystą ciepłą wodą i starannie wycierają jak najmiększym ręcznikiem, twierdząc, że dorosły może się umyć nawet pomyjami, utrzeć zużytą miotłą, to mu nic się nie stanie, ale za lada uchybienie względem dziecka co do czystości – wielki grzech. «Staroniu można pamyesa u pamyjnicy, uciercisia chać dzierkaczóm, to jehó czort nie wóźmie, a za kryudu dzicińci ciażki hrech laże na duszu». Kąpiele te urządzają przynajmniej raz na tydzień, w sobotę, po zachodzie słońca, a zależnie od możności, lub choroby dziecka, na którą kąpiel jest lekarstwem – i częściej. W miarę podrastania kąpią coraz rzadziej, aż dziecko 3 lub 4 – letnie miewa to szczęście tylko przed większemi świętami, a w najlepszym razie – co miesiąc. Natomiast matka codziennie umywa mu twarz nad pomyjakiem, nalewając wody w garść, lub tylko wyciera mokrą, nie pierwszej czystości szmatą. Jeżeli podczas umywania dziecko kaprysi lub wogóle nie chce się myć, to matka mu grozi, że jutro będzie musiała je szorować skrzypem (Eąuisetum hiemale, silvaticum et arvense Lin.), gdyż do jutra narośnie na twarzy dużo błota.
Kąpiele zimne. Kąpią się nawet dość często, ale nie ze względów higjenicznych lub innych pobudek, lecz tylko dla ochłody podczas upałów (ad znoju) i tylko tam, gdzie jest rzeka, jezioro, staw lub większa sadzawka. Korzystając z każdej wolnej chwili, biegną do wody i czem częściej uprawiają ten sport, tem większą czują tego potrzebę. Dzieci po całych dniach brodzą, tylko na czas niedługi wyłażąc z wody, a skóra ich nabiera ciemno – brunatnej barwy. Nad brzegami rzek i jezior, szczególniej w rodzinach rybackich, lub wśród potomków rybaka, o których mówią: «Kali baćka byu rybakom, to i syn pahledaje u wódu», bywają nawet dzielni pływacy, nietylko amatorowie kąpieli.
Większość wsi, pomimo nizin, w których leżą, pomimo błot w pobliżu pełnych strumieni, bagnistych, zasnutych porostami, jest pozbawiona tych szczęśliwych warunków. Każda taka wieś i prawie każdy z osobna gospodarz posiada, w końcu ogrodu przy błocie «kopań», o powierzchni mniej więcej 3×3 metry, ale woda nieruchoma, zawsze zanieczyszczona i nierzadko wydzielająca wstrętną woń, zniechęca do kąpieli nawet niewybrednego Póleszuka. Babrzą się w nich tylko dzieci i niekiedy toną: kąpią się też one i w gliniankach niegłębokich, dzięki warstwie błotnej gliny, zwanej «hlej», nieprzewyższającej 30-o centymetrowej grubości i w kałużach po deszczu ulewnym, używając zamiast mydła gliny i błota, a starsi patrząc na to mówią: «Usio adnó śzto dzieci, szto świńnie, bo i tyje i tyje kaczajucsa u bałóci».
Łaźnia (łaźnia albo bania). W niektórych wsiach, szczególniej na pograniczu czernichowsko – mohilewskiem, można spotkać łaźnię, przy której zawsze jest studnia, a niekiedy sadzawka. Jest to budynek mniej więcej 5×6 m., nazewnątrz niewiele się różniący od zwykłej chałupy mieszkalnej Posiada podłogę z desek sosnowych, której brak w chatach, a przy jednej ze ścian, na całej długości, dwie lub trzy półki, szerokie na średni wzrost człowieka. W kącie przy drzwiach piec bez komina, wybudowany z polnych kamieni bez użycia gliny, a na jego ścianach leżą większe głazy jako sklepienie, mające na sobie dwie lub trzy warstwy różnej wielkości kamieni, ułożonych nieszczelnie, tak, jak i samo sklepienie W tym prowizorycznym piecu rozniecają ogień i podkładają suche drzewo póty, póki kamienie się nie rozpalą do ciemno – czerwona. Wówczas zamykają drzwi, przez które dotąd wychodził dym do sieni i na kamienie leją zimną wodę, czerpiąc ją wiadrem ) z pełnej kadzi «razrez», stojącej obok. Tworzy się para, podnosząca temperaturę w lokalu wedle potrzeby, a leżący na półkach łaźniarze. biczują się «wienikami» z rózeg brzozowych z liśćmi, rycząc głosami nieludzkimi. Wytrzymalsi leżą na półkach wyższych, mniej wytrwali niżej, a ci, którzy nie znoszą zbyt wysokiej temperatury — na podłodze. Para, skraplająca się na półce najwyższej, po obmyciu tam smagających się, ścieka obficie na drugą warstwę, stąd w podwójnej ilości wody i brudu, na trzecią, a na czwartą, leżącą na podłodze, pada rzęsisty, brudny deszcz. Ci ostatni z tego powodu, a głównie dla ochłodzenia się, co pewien czas wstają i oblewają się zimną wodą, nie odczuwając wielkiej różnicy między temperaturą wody, a powietrza w lokalu. Ci z wyższych półek też od czasu do czasu oblewają się zimną wodą ale przez brawurę przed «niżnikami» udają, że to czynią w cela odmycia liści brzozowych, które mocno się przyklejają do skóry. Niekiedy, podczas kilkunastostopniowego mrozu wybiegają nago na lód, zanurzają się na chwilę w zawczasu zrobioną przeręblę i znowu wracają do łaźni, nie czując ani zimna chwilowego, ani też ulegając przeziębieniu. Po skończonej kąpieli wychodzą nadzy do zimnej sieni, nakładają na rozparzone ciało zimną bieliznę i ubranie, bez żadnych złych następstw.
Po mężczyznach do łaźni idą kobiety i przy zniżonej temperaturze, nie wchodząc na półki, myją się ciepłą wodą,zapomocą oblewania się. To też w łaźni, oprócz kadzi z wodą zimną, stoi przy piecu drugie naczynie, połączone z niem rurką metalową, zgiętą nakształt litery U. Oba końce tej rurki wpuszczone do naczynia, a środek do pieca gdzie, będąc pełną wody, rozpala się wraz z kamieniami i zmusza całą ilość wody do nieustannego krążenia, nagrzewając ją w ten sposób.
W innych częściach Polesia rzeczyckiego gdzieniegdzie też są łaźnie, przyniesione z dalekich okolic zadnieprzańskich i z głębi Rosji: przez staroobrzędowców («starawiercy» albo «pilipony») ceglarzy i mularzy, stale przez ziemian sprowadzanych z dwóch osiedli w Czernichowszczyźnie «Dabrjanka» i «Źłynka», oraz majstrów ciesielskich przez leśnych przemysłowców 1), a w 8 dziesiątku lat, grabarzy z gub. kałuzkiej, powołanych do robót kanalizacyjnych na błotach. Wszyscy oni, przyzwyczajeni do łaźni, nie mogąc się bez nich obejść na obczyźnie, budowali choć prowizoryczne. Tam, gdzie one się zachowały, Poleszuk z niemi się też zżył, uznając za pożyteczne, a jednak ta «radnaja ruskaja bania» nie zdobyła sobie prawa obywatelstwa na Polesiu – i dotąd nie jest powszechną. Łaźnie posiadają dwory rosyjskie dawne i nowopowstałe, jak również i Żydzi, nietylko w miasteczkach, ale i w niektórych wsiach odwieczni arendarze, ale przykłady te nie były bodźcem dla Poleszuka konserwatysty.
Inaczej jest w Smoleńskiem i w przyległych doń powiatach Mohilewszczyzny; każda wieś posiada łaźnię mniej więcej znośnie urządzoną, nad którą czuwa stróż ) najemny lub każdy gospodarz po kolei. Do niego należy troska o czystość, porządek i przygotowanie kąpieli w sobotę na wieczór, jak i przed świętem dorocznem, oraz usługiwanie kąpiącym się. Do niego zwracają się o wszystko, a najczęściej amatorowie wysokiej temperatury, którzy w miarę jej spadania lub oswajania się z nią — wołają: «Dziadźka Trachim lub Iwan, paddaj pary»! albo: «Dziadzieczka sakólik ablij wadóju» woła leżący na podłodze – «bo czysta abamleu, niezdóleju ustać» i t. p.
Łaźnia więc tam jest instytucją społeczną, traktowaną na równi z cerkwią, młynem (wiatrakiem) i karczmą przed wprowadzeniem monopolu państwowego. Aczkolwiek Smoleńszczanin, a poniekąd i Mohilowiec poza łaźnią nie są lepsi od Poleszuka, to jednak robią wrażenie więcej od niego czystych, chociażby tylko dlatego, że podczas parzenia się w łaźni, rozwieszają nad piecem wszelkie szmaty pościelowe i ubrania, w celu pozbycia się insektów.
Reasumując powyższe, przychodzi się do wniosku, że Smoleńszczanin z Mohilewcem dbalsi są o czystość ciała od swego sąsiada Poleszuka, mało różniącego się od Ukraińca, któremu lub obu, czy też wszystkim razem wziętym, śmiało można byłoby przeciwstawić Podolaka, czyściejszego od znanych mi Białorusinów i Ukraińców (w Kijowszczyźnie), gdyby on i w zimnej porze roku mógł się utrzymać na tym samym poziomie. Należy jednak zaznaczyć, że zamiłowanie jego w czystości ciała i otoczenia wynika nietylko ze skłonności wrodzonych, ale i warunków, jakie mu dała przyroda. «Niema kraju nad Podole», bo «płynie mlekiem, płynie miodem» – śpiewa poeta – ale można dodać mocno podkreślając: i wodą czystą jak łza w niezliczonych strumieniach, które po drodze rozlewając się w mnóstwo stawów – jezior i mniejszych stawków, następnie się zlewają w dopływy Dniestru i Bohu. Większość wsi, pochowanych w jarach głębokich wcale nie posiada studni, bo ich nie potrzebuje, mając nieustannie tryskające źródła ze zboczy gliniasto – piaskowcowych «kyrnycia» (sic) i drobne źródełka, wyciekające z popękanych piaskowców «ciurkacz», które się dają ujarzmić w ten sposób, że woda zeń spływa rynienką do podstawionego naczynia. Z tych źródeł tworzy się strumyk, płynący ulicą obok jezdni, pogłębiający się na zakrętach o tyle, że kąpać się można wygodnie i prać bieliznę, a pod «ciurkaczem» myć się jak pod kranem.
Obfitość i najlepszy gatunek wapna bracławskiego w handlu, daje możność utrzymania chat wewnątrz i nazewnątrz śnieżno – biało, a kolorowane glinki od ciemno – rudej do jasno – żółtej, pozwalają upiększać białe ściany żółtemi szlakami pionowo na rogach chałup i ciemniejszemi u dołu — poziomo. Na przyzbach, wierzchnią warstwę wyschłej gliny też malują na żółto co soboty, również i tok wewnątrz chaty. Wogóle podolska wieś zawsze wygląda czyściej, niż inne ruskie osiedla.
CZYSTOŚĆ OKOŁO SIEBIE.
Czyszczenie chaty. Utrzymanie czystości wewnątrz chałupy, a poniekąd i nazewnątrz, należy do gospodyni domu, to też każda posiada dwa główne do tego służące narzędzia: a) «wienik» z rózeg brzozowych, miotła bez ożoga do zamiatania podłogi, a właściwie toku, b) «chwoszczankę» — wńecheć, zrobiony ze skrzypu do szorowania części nietynkowanych ścian i ruchomych drewnianych sprzętów. Pierwsze z tych narzędzi nawet liguruje w zagadce, która w tłumaczeniu znaczy: ngdyby nie wienik, to w chałupie byłoby śmieci do kolan», a o drugiem mówią przysłowia: a) «Tak czysto, jakby «chwoszczanką» szorowano», b) «Gdyby djabeł dziesięć chwoszczanek zużył, to jeszczeby się nie doskrobał do żywego (czystego)», c) «Choć chwoszczanką szoruj» nawet i w tym razie, kiedy jej zastosować me można. Swatka, po zlustrowaniu gospodarstwa rodziców narzeczonego, mówi do dziewczyny: «Tudy nie idzi z adnóju chwaszczankąju» — znaczy tak brudno, że jednej chwoszczanki za mało. i rzeciem, rzadziej używanem narzędziem, jest pendzel mularski «sczotka» ze szczeciny, a częściej z łyka «maczuła» i ten ostatni bywa bez rękojeści, lecz tylko pęczek «maczuły» półmetrowej długości, zgięty we dwoje i związany sznurkiem w 2-ch lub 3-ch miejscach, z pozostawieniem końca w stanie rozstrzępionym.
Malowanie «bielić» sufitu, części nieotynkowanej ścian i pieca z kominem, odbywa się corocznie przed Wielką nocą i większem świętem jesiennem, oraz przed dniem patrona wsi, jeżeli wypada w cieplejszej porze roku. Trudni się tem sama gospodyni przy pomocy wyrostków obojga płci lub synowej, używając miejscowej gliny, której niegruba warstwa znajduje się na łąkach pod cienkim pokładem torfu, a będąc szarawą w stanie wilgotnym, bieleje po wyschnięciu. Tam, gdzie jej niema, używają znajdującej się w handlu, zlepionej w gałki gorszego gatunku kredy «mieł», która dość łatwo rozpuszcza się w wodzie, a zamożni pozwalają sobie na lepszy gatunek «krejda», którą przed użyciem trzeba tłuc w stępie. Niezamożni, w braku białej gliny, używają popiołu i malują nim na szaro.
Przed «bieleniem», zmiata się kurz, oraz pajęczyny z sufitu i ścian miotłą sosnową «pamieło», taką, jak do wymiatania popiołu z pieca, przed wsadzeniem doń chleba1), a następnie gospodyni, mając rozpuszczoną glinę lub kredę do wymaganej gęstości w naczyniu staje na stole i bieli pendzlem szczecinowym lub łyczanym, wprzód sufit, przesuwając stół z jednego miejsca na drugie, a następnie ściany i piec. Ten ostatni bywa bielony częściej, zależnie od stopnia zabrudzenia się, przyczem do kredy dodają trochę świeżego mleka lub kleju z mąki, przesianej przez gęste sito, żeby bielidło «pabieł» mocniej się trzymało.
PRANIE BIELIZNY.
Pranie za pomocą ługu, jest jedynyь sposobem jakiego używają, gdyż ich gruba bielizna z samodziału innego traktowania nie wymaga. Po wypraniu tedy w ciepłej wodzie, czystej lub z ługiem, bieliznę składają w kadzi na trzech nogach z podziurawionem dnem, zwanej «żłukto», pozostawiając 1/4 część tego naczynia niezajętą. Następnie nakrywają je płachtą płócienną, opasują sznurem, wygniatając płachtę lejkowato i nasypawszy W ten lejek popiołu, leją nań wrzącą wodę póty, aż przeszedłszy przez wszystkie warstwy bielizny, zacznie obficie wypływać przez podziurawione dno, a czynność ta zwie się «żalić płaćcie», nie od zalewania, lecz od rosyjskiego «zała» – popiół 1) Po tej operacji, bielizną wydobyta ze «żłukta» pierze się powtórnie «pałaskać płaćcie» w rzece, w jeziorze, w stawie, albo w kopance, ale ogólnie mówią – w rzece – «u reczce». Piorąca latem, podkasana powyżej kolan, boso, stojąc na kładce zanurza każdą sztukę i na tej samej kładce dusi nogami lub wybija kijanką, powtarzając to kilkakrotnie, a następnie wykręca, opasując kołek wbity na brzegu.
W zimie piorą tak samo, zamiast kładki, mając lód pod nogami, a praczka ubiera się ciepło i ma buty na nogach, któremi tak samo dusi bieliznę, ucjerzanią o lód i wybija kijanką. Kiedy buty były jeszcze bardzo rządkiem zjawiskiem, praczka ubierała się w łapcie, przyczem na nogi nawijała szmat więcej niż zwykle, ale bielizny nie deptała, wynagradzając ten brak kijanką. Kołek do wyżymania bielizny w zimie bywa zamrażany w lodzie.
Latem, w porze słonecznej, mokra bielizna, rozwieszona na płocie, wysycha tak prędko, że prawie każda gospodyni, w ciągu tego samego dnia zdąża ją wymaglować; w razie deszczu rozwiesza na sznurze w szopie, zwanej «pawietka», a wtedy końcowa robota zależy od zmiany pogody na lepsze. Gorzej jest w zimie, gdyż nawet przy stałej pogodzie słonecznej, proces suszenia trwa kilka dni. «Zimóju pokuł płaćcie wymierznie (w znaczeniu wyschnie), to woszy zajedziać»; wobec tego wypada niekiedy dla pośpiechu dosuszać w chacie. Do maglowania, które się odbywa na ławie lub na stole, używają ręcznego magla. Sposób maglowania bielizny we dworze Poleszukowi bardzo się podoba, ale u siebie tego wprowadzić nie pozwala przesąd, bo płótno z dworskiego pierwotnego magla otrzymuje się z rozpłaszczonemi nitkami, a wskutek tego len ma nie urodzić.
PASORZYTY SEZONOWE I WALKA Z NIEMI.
Bąk (owad). Tabunus bovinus i Bovinus laurinus (ślepień). Podczas sianokosu na błotach w pierwszej połowie lipca, stają się największą plagą kosiarza: napadają nań gdy kosi, a że ma wówczas głowę i ręce w ciągłym ruchu, więc obsiadają mu plecy i piją krew przez koszulę. Zatrzymując się co pewien czas w celu naostrzenia kosy broni się on, klepiąc siebie po plecach łopatką, którą ostrzy. Część krwiożerców zrywa się, żeby za chwilę znów wrócić, a większość zostaje zabita, o czem świadczą krwawe plamy na koszuli. Po kilku dniach plamy te zlewają się w jedną całość i koszula skorupiejąc, staje się pancerzem przeciwko napastnikom. Liczne ukłucia tych insektów wywołują nieznośne swędzenie, na które w dzień nie mają czasu reagować, a dopiero wieczorem z zaciekłością się skrobią, nietylko paznogciami, ale nagiemi plecami trą się o drzewo «czuchacsa», upodabniając skórę do koszuli okrwawionej.
Komar. (Kamar). Culex. Komary to powszechna plaga leśnej części Polesia, trapiąca zwierzęta nietylko domowe i niektóre dzikie, ale i ludzi. Z nastaniem cieplejszych dni, co zwykle bywa w połowie maja, wciskają się do chałup wiejskich, oraz do pokojów szlacheckich i tną nielitościwie mieszkańców wieczorami, w noce, i we dnie pochmurne, aż do końca sezonu, który następuje w czerwcu z nadejściem dni gorących. Wtedy się chowają w miejscach cienistych, aż do końca sierpnia, gdzie miewają tylko przygodne ofiary.
Jedynym skutecznym środkiem przeciwko komarom jest dym z mocno wysuszonej huby dębowej, Gmatwek (skrypiel), Daedalea quercina, tlejącej na skorupie od garnka stłuczonego, lub bezpośrednio na glinianej podłodze. W braku huby, używają suchych szyszek sosnowych: część komarów odurzona dymem, pada na ziemię, wydając żałosne jęki i na pewien czas jest unieszkodliwioną, a reszta wylatuje przez drzwi i okna otwarte; przy tem co pewien czas, szmatą lub miotłą spędzają siedzące komary na ścianach i suficie podczas dymienia. Dymem też bronią krowy od komarów podczas dojenia.
Mucha (mucha) Musca domestica Sin. Chociaż muchy są mniej nienawidzone od innych owadów sezonowych, to jednak tępią je, skoro się zbytnio rozmnożą, szczególniej w drugiej części lata. kiedy się staną kąśliwemi. Trują muchomorem, ugotowanym w mleku lub w wodzie z miodem albo wyławiają za pomocą prymitywnej, powszechnie znanej pułapki, składającej się z worka i glinianego dzbana od mleka z wybitym dnem. Dzbanek z workiem łączą w ten sposób, że staje się on otworem tego ostatniego, zaś ściany dzbanka wewnątrz wysmarowują śmietaną lub miodem: a gdy muchy pokryją całą wysmarowaną powierzchnię, wówczas otwór zakrywają szmatą i podniósłszy cały przyrząd do góry, mocno nim wstrząsają. Wskutek tego wstrząsu, muchy opadają na dno worka, który przy samym dzbanku skręcają, zamykając wyjście, a dzbanek otwierają dla nowej partji. Mając cierpliwość, można w ciągu dnia nałapać tych owadów bardzo wiele.
Pchła (błacha). Pulex irritans. Sin. Do stworzeń również dokuczliwych, jak i komary, w leśnej części Polesia, należą pchły. Niektóre wsie na piaskach w pobliżu błot, bywają nawiedzane przez nie w lata, sprzyjające ich rozwojowi; nietylko chaty ulegają zapchleniu do tego stopnia, że mieszkańcy, pomimo zmęczenia całodzienną pracą, czasami nie mogą sypiać po nocach, ho «błochi kusajuć, jak rózgami siekuć», (we dnie tego się nie odczuwa wskutek ruchu), ale i na ulicy trudno się od nich obronić; dosyć jest przejść przez wieś, nawet nie wstępując do żadnej chałupy, żeby być napadniętym przeż nie. Psy, którym wstęp do chaty wzbroniony i należy do wyjątkowych, tak samo się męczą w podwórkach, skrobią się gorączkowo, co chwila zmieniając miejsce, to naprzemian wystraszają wroga Culex canis. głośnem sapaniem przez nos, wodząc nim po sierści, lub szczekają i wyją żałośnie. «Dzie bahata bab i sabak, tam i błoch ćma», mówi przysłowie, ale zaprzecza mu obecność pcheł tam, gdzie niema ani pierwszych, ani drugich, n. p. w szałasach, dawno opuszczonych i odwiedzanych tylko przygodnie, przy byłych smolarniach, a szczególniej przy zaniechanych pierwotnych tartakach.
Jedynym mniej więcej skutecznym środkiem na pchły jest piołuń świeży, który kładą pod pościel i drobno siekanym posypują koło łoża; od świeżego pchły uciekają, nie mogąc znieść ostrego zapachu, to też po tygodniu przynajmniej trzeba go zmienić. Uciekają się też do wyłapywania i mordowania pojedyńczo, ale sport ten uprawiają tylko kobiety, dochodząc do takiej wprawy, iż żadna najsprytniejsza pchła nie ujdzie wprawnych palców. Każda pochwycona pchla musi być wprzód zwałkowana w dwóch palcach w celu jej obezwładnienia, a następnie uśmiercona między dwoma wielkiemi paznogciami1).
PASORZYTY STAŁE.
Karaluch (tarakan), Periplaneta orientalis. Stosunkowo mało nań zwracają uwagi, a niekiedy używają na wędkę do łapania ryb. Jednakże muszą tępić, gdyż z czasem byłoby ich za dużo. Więc naścielają tataraku, który ma je odurzać, przynajmniej o tyle, że łatwiej się dają oparzać wrzącą wodą.
Pluskwa (kłop), Acanthia lectularia. Pluskwy rozpanoszone na całem Polesiu, zamieszkują szczeliny we wszelkich sprzętach domowych a głównem ich siedliskiem są szpary w ścianach między bierwionami, gdzie mech, szczególniej brunatny, bardzo im sprzyja.
W celu wygubienia tych pasorzytów, ściany i rzeczy zapluskwione myją odwarem z bagna «bahim» Ledum palustre. Lin., o ile możności podczas ostatniej kwadry księżyca, dla tem skuteczniejszego działania tej rośliny. Jednak o wiele lepszą jest woda wrząca, którą leją we wszystkie miejsca podejrzane i tylko ściany dlatego, że są pionowe, nie dają się dokładnie wyparzyć i część pasorzytów, siedzących głębiej, zostaje nietkniętą. Tem się tłumaczy niemożliwość całkowitego ich wytępienia. Tam, gdzie są smolarnie, w których można dostać terpentyny niedestylowanej «szpiginar» (sic), tam szpary z mchem smarują tą substancją, co zapewnia spokój na czas dłuższy.
Prusak (prus) Blatta germanica. Prusaki bardziej nienawidzone od wielu innych pasorzytów, bo niedość, że zanieczyszczają one wszystkie kąty, łatwo się sypią do potraw, ale najgorsze to, że napadają na chleb, co Poleszuk uważa za wielką zbrodnię. Wszystkie od najuboższej do najbogatszej chaty pełne prusaków, a niektóre tak przepełnione, że wieczorami sufity i ściany są czarne od tego robactwa. Przesąd, że za wyniesionemi kilku prusakami do sąsiada, gdzie ich jeszcze niema, wyemigrują wszystkie, robi to, że we wsi bez prusaków niema ani jednej chałupy. Skoro tylko ktoś postawił zrąb, jeszcze bez sufitu i dachu, już mu sąsiedzi, w tajemnicy jeden przed drugim, niosą po kilka sztuk «na rozpłód», tak, że gospodarz wnosząc się do nowego domu, spotyka tam już zadomowione prusaki.
Jedynym skuteczniejszym sposobem tępienia tych insektów jest następujący: smarują żytnim klajstrem belkę środkową w chacie, zwaną «tram» i skoro się zbierze większa ich ilość, zwabiona zapachem ciasta, podsmalają je płonącą słomą, a padające na ziemię półżywe prusaki zmiatają i topią w pomyjach.
Wesz (wosz), Pediculus capitis et P. vestimenti. Jest głównym pasorzytem całego Polesia i największą klęską, to też śmiało rzec można: «trzyma się jak wesz», ale nie kożucha, lecz «Poleszuka. Pomimo nieustannej walki z tym wrogiem, ma on stale zawszawioną głowę, bieliznę, ubranie i pościel, określając ten stan przysłowiem: «La pajaśnicy wószy jak brusznicy (borówki), a la kauniera je usiakaho dabra», bez najmniejszego odcienia rezygnacji lub skargi; wogóle o wszach mówi z humorem.
«Czahó ty czuchajeszsia» (drapiesz się) – pyta żona – przecie dałam ci czystą koszulę?
Koszula czysta, ale w niej wszy, które dawniej gryzły – teraz wyschnięte, kłują («wószy pasóchli daj kólucsa»).
Często dawała się słyszeć wśród młodzieży pieśń o ułanach rosyjskich, przyniesiona przez żołnierzy po odbyciu 2-lecia w wojsku; podśpiewywano ją chyba dlatego, że wychwala bratnie zawszawienie:
Bo ułany dobry chłopcy. Nósiać wószej pa karóbcy. Budziem jeści, budziem pić. Daubieńkaju wószy bić.
Mówiąc poważnie o wszach, nazywają je «hramada», albo «nużda», n. p. «paszóu k susiedu u czystaj saróczcy, daj nabrausia hramady», albo «nużda dzieci czysta zajeła». Do dzieci, lekceważących kłopoty rodziców mówią: «tahdy pawierysz, jak ciebie swaja wosz ukusić» – wtedy się przekonasz, gdy cię własna wesz ugryzie. Tępienie wszów na głowie odbywa się za pomocą czesania mokrych włosów gęstym rogowym grzebieniem, na którym je uśmiercają lub czeszą suche włosy nad kawałkiem kory brzozowej, który wraz z wyczesaną «hromadą» wrzucają w ogień. Dzieciom, po wyczesaniu, głowy niekiedy zmaczają gorzałką. Drugi sposób polega na starannem wyszukiwaniu pasorzytów we włosach i doraźnem uśmiercaniu za pomocą dwóch paznogci1); dziecko kładzie głowę na kolanie matki, a ona palcami operuje wśród jego włosów.
W świąteczne dnie pogodne często można widzieć: w chacie na ławie, na przyźbie lub na trawniku pod drzewem w ogrodzie, wzajemne wyszukiwanie we włosach pasorzytów przez kobiety. Jedna siedzi, a druga wyciągnąwszy się jak długa opiera głowę na jej kolana i poddaje się operacji; następnie role się zmieniają.
Oczyszczanie bielizny od wszów odbywa się drogą wyłapywania i mordowania pojedynczo, lub masowo, na miejscu siedzące we wszystkich rąbkach i zmarszczkach. W zimie jest to prawie codzienne zajęcie, krótko trwające, ale po kilkodniowem zaniedbaniu się wskutek braku czasu lub nieobecności w domu, takie posiedzenia trwają dłużej. To też mówią: «Wybirajuczysia u daróchu — szyjuć, a wiernuuszycia wószy bjuć». (Wybierając się w drogę — szyją, a wróciwszy wszy biją). O wiele radykalniej niszczy robactwo parzenie bielizny wrzącą wodą, a jeszcze lepiej ługiem.
Trudniej jest z rzeczami, które się nie piorą n. p. kożuch, siermięga, poduszka i t. p. Gdzie istnieje łaźnia, tam sobie radzą skutecznie, ale gdzie jej niema, muszą się posługiwać piecem. Po napaleniu zakrywają «wjuszkę» i nad otworem pieca rozwieszają rzecz zanieczyszczoną, z której pod wpływem gorąca wysypują się wszy i choć powolnie ale wędrują na dawne miejsca. Siermięgi i inne mniejsze rzeczy, w celu odwszenia wkładają do pieca, po wyjęciu zeń chleba, podkładając pod nie polana; ten sposób jest lepszy, bo pasorzyty giną w piecu.
SYPIANIE.
Nary «poł» są głównem łożem podczas zimnej pory roku. Sypia na nich cała rodzina, wpoprzek desek, głowami do ściany, a stary ojciec gospodarza, matka, lub ktoś z młodszych, chwilowo niedomagających – na piecu. Syn dorosły i córka często sypiają na niezbyt szerokich ławach, gdzie i gość bywa układany do snu na miejscu honorowem «na kucie» za stołem. Skoro syn się ożeni i pozostaje w tej samej chacie z rodzicami, to ci ostatni idą na piec, a młodzi zajmują nary. Rzadko bywa, żeby ojciec gospodarza jeszcze żył, kiedy się żeni najmłodszy syn.
Łóżko, «łóżek», albo «karawać» (sic) posiada tylko zamożny, który prócz zwykłej jednej izby, ma niewielką izdebkę, równolegle z komorą, lub prostopadle do niej «świetlica» albo «świetliczka». Na łóżku sypia sam gospodarz, albo gość, a w razie cięższej choroby, ktokolwiek z rodziny; łóżko drewniane, bardzo pierwotne.
Pościel («paściel»; na ogół dość uboga. Mężczyzna najczęściej sypia na gołych narach lub na gołej ławie, mając pod głową, w kilkoro złożony, kożuch wełną do góry – zamiast poduszki, a za kołdrę służy mu siermięga; jeżeli jest za zimno, co rzadko bywa w chacie Poleszuka, wtedy poduszką jest siermięga, a kołdrą kożuch. Niekiedy pod bok podkłada płachtę płócienną «dzieruha», złożoną we dwoje, lub w czworo, albo matkę słomianą, która bywa tak długa, że część jej zwinięta w rulon służy za wezgłowie czyli podkładkę pod kożuch lub siermięgę. Siennik «sielnik» jest rzadko używanym, przeważnie do łóżka natomiast często go zamieniają workiem, słabo wypchanym sianem i wtedy grubsza część ciała spoczywa na miękkiem, a nogi na gołych lub zasłanych «dzieruhą» deskach Nie jest to powszechnem, ale jeżeli nie większość, to w każdym razie znaczna część ludności sypia w ten sposób, co wynika nie z nędzy, ani ze skąpstwa, lecz nabyte wskutek sypiania przy ognisku podczas pasienia koni, w «kureniu» podczas sianokosu i robót w lesie, oraz zimową porą podczas suszenia zboża w snopach i wielu innych okolicznościach które chętnie sam wytwarza. Zresztą fałszywy wstyd i pewna rycerskość nie pozwalają mu sypiać wygodniej. Pomimo to, poduszka jest dość rozpowszechniona; każda gospodyni, zawsze więcej dbająca o czystość, jak i o wygody, niż gospodarz, posiada ich kilka. Sypia na niej sama, dzieci, starzy rodzice, chorzy i goście.
Poduszka, «paduszka». Pierza do poduszki używają ze wszystkich ptaków domowych i dzikich, z wyjątkiem jastrzębia, gdyż nawet od jednego piórka tego drapieżnika, podobno wszystkie inne wyleciałyby z poduszki, chociażby poszewka była z najgęstszej tkaniny. Do poszewki «nasypka», uszytej z czerwonej tkaniny «kumacz nasypują dartych lub niedartych pierzy i zaszywają gęstym ściegiem, a wierzchnią poszewkę sporządzają z cieńszego domowego płótna.
Zamożna gospodyni miewa po dwie i trzy poduszki, we dnie leżące w «świetlicy na łóżku z siennikiem, nakrytym kapą «haścinnaja dzieruha», własnego wyrobu, w desenie, choć ubogie: w kraty, gładkie, to naprzemian węzełkowate.
Niekiedy na poduszkach bywa jasiek «dumka z puchu gęsiego lub kaczego. Niekiedy robią poduszki z kłosów «kijach» sitowia «sitniak», albo «rahaza, ale muszą one zawsze leżeć na ciepłym piecu, lub na słońcu bo inaczej stwardnieją.
Sypianie na piecu jest przywilejem ludzi starych i chorych, a pościel piecowa różni się tylko te, że ze względu na gorąco nie używają kożucha, w obawie, żeby się nie skurczył. Kładą tedy pod głowę siermięgę lub poduszkę, pod bok podścielają «dzieruhę», albo śpią na gołym piecu tak mocno, że często boleśnie parzą sobie boki.
Latem, szczególniej podczas upałów, nikt w chacie nie sypia, z wyjątkiem chyba matki z niemowlęciem. Wszyscy się wynoszą z pościelą zwykłą do sieni, do kleci lub pod szopę i kładą się na czemkolwiek. nawet na gołej ziemi. Najchętniej idą do stodoły spać na słomie, a do najprzyjemniejszych należy sen na świeżem sianie. Wogóle podczas lata Poleszuk nietylko z musu, ale i korzystając z błahych powodów, najczęściej sypia poza izbą.
Sypianie w szałasie. W szałasach, zamieszkiwanych w zimnych porach roku, a więc przy parniach do gięcia obodów i płozów, oraz ciosania różnych brusów i niekiedy piłowania desek, łoża, okalające ognisko z trzech stron, wyścielają w jesieni dość grubą warstwą liści, spadłych z drzew (pożądane są brzozowe), a za wezgłowie służy kawałek drzewa pod siermięgą lub pod kożuchem. Liści tych nie wystarcza na cały sezon, bo częściowo się zetrą, a częściowo zużyją na rozpalanie ogniska, więc w dalszym ciągu mieszkańcy leżą na gołej ziemi. Latem, myśliwi i inni przygodni lokatorowie, wyścielają łoża paprocią lub gałązkami młodych brzozek, a przeważnie leżą na gołej ziemi, podłożywszy pod głowę czapkę lub rękę.
Podczas sianokosu łoża w szałasach niekiedy wyścielają sianem, mając go wielki zapas, ale wygoda ta ma tę złą stronę, że czasami ułatwia pożar.
Ze wszystkich noclegów w porze ciepłej, Poleszuk dziwnie lubi nocleg w szałasie. To też nigdy go nie omija: idąc dokądkolwiek, lub wracając do domu, nakłada drogi, żeby się spóźnić i z tej racji przenocować w szałasie, a przynajmniej zajść na drzemkę. Sypianie pod gołem niebem. Po odwiezieniu jakiegoś ładunku do miasta albo do rzecznej przystani, Poleszuk bardzo często wraca do domu mocno śpiący na wozie; zaczepia lejce za kłonicę, a koń wiezie go kilkanaście kilometrów wprzód biegnąc, a następnie idąc krokiem, zarówno w dzień jak w nocy, gdyż lepiej zna drogę od swego gospodarza, który budzi się dopiero wtedy, kiedy jego niewolnik stanie u wrót domostwa. Transportując na dalszą odległość rozmaite surowce, gromadnie lub w pojedynkę, kiedy wypada nocować, zjeżdża na bok, wyprzęga konia, przywiązuje do wozu lub pęta i puszcza na paszę, a sam kładzie się koło wozu na ziemi, najczęściej nie mając czego podłożyć pod głowę. Dobrze jeżeli nocleg wypadnie w lesie, gdzie jest z czego rozniecić ogień, ale w polu, co zresztą rzadko się zdarza, i tej niema pociechy.
Oprócz koniecznych noclegów przy koniach (Ob. Polesie rzecz. I., str. 42 – 44), ma jeszcze urojoną potrzebę pilnowania snopów na polu i siana na łące, w obawie, żeby mu w nocy nie zrobiła szkody jakaś krowa, pozostała na pastwisku przez nieuwagę pastucha, lub koń, którego niema we wsi w tym czasie, bo jest na pastwisku, ale może stamtąd uciec. Kładzie się tedy na ziemi koło kopy, podłożywszy snop pod głowę, lub zasypia koło kopy, albo na kopie siana.
Sypianie na drzewach. Jest to właściwie czuwanie, podczas którego zasypiają. Gospodarz, posiadający na swem polu dziką gruszkę w lepszym gatunku, w obawie, żeby mu w nocy kto nie otrząsł owoców, posyła wyrostka do pilnowania. Stróż ten, nie chcąc zwracać na siebie uwagi, na przygotowanem zawczasu siedzeniu z paru deseczek lub drągów, ulokuje się tak mocno, żeby podczas drzemki nie spaść — i śpi do białego dnia, nie będąc budzonym, co jest najlepszym dowodem, że nikt nie przychodził otrząsać owoców.
Myśliwi w ten sam sposób robią zasadzkę na niedźwiedzia lub na dzika, przychodzących robić szkodę w zbożu, na polankach wśród lasów i też sypiają tak na zmianę.
Czesław Pietkiewicz