Telechany_Maj_1935

W całym kraju dzwoniły dzwony pogrzebowe, wyły syreny, gwizdały też lokomotywy i statki na Kanale Ogińskiego. Ojczyzna pogrążyła się w smutku i żałobie. Szła przez moje rodzinne Telechany procesja, a w niej ze spuszczonymi głowami legioniści. Łzy płynęły po siwych wąsach. Płakałyśmy i my, dzieci, zmarł nasz ukochany dziadek Piłsudski.

Marszałek był szanowany przez ludzi różnych wyznań, w tej procesji szli Polacy, Białorusini, Żydzi, Poleszucy. Przez 40 dni wiosenny wiatr w Telechanach rozwijał biało-czerwone sztandary, przewiązane czarnym kirem. Przez 3 dni uczniowie naszej szkoły nosili na lewym przedramieniu czarną wstążkę. Nad naszym domem powiewał sztandar obwiązany jedwabnym czarnym szalem z frędzlami. To był szal mojej babci, to była jej wola – wola córki powstańca styczniowego.

Wkrótce potem, w 1936 roku zmarła moja ukochana babcia i jej głowa była pokryta tym samym szalem… Babcia bardzo szanowała Marszałka. Za zasługi przed Ojczyzną jej mamę, a moją prababcię Marszałek wynagrodził ziemią i niewielką rentą.

Na Polesiu w każdej prawie wsi pobudowano czteroklasowe szkoły Piłsudskiego. W naszym domu na komodzie stała statuetka Marszałka, przywieziona przez siostrę stryjeczną z Wilna w 1926 roku. Ona ukrywała ją przed pierwszymi sowietami, Niemcami i znowu sowietami. W 1946 roku statuetka „pojechała” do Międzyrzecza i zajęła swoje poczesne miejsce na rodzinnym kredensie. Tak z wielką miłością i czcią chroniła ją Nona Filipowicz-Brzostowska, wielka patriotka Polski. W Wilnie miała szczęście widzieć Marszałka na cmentarzu, gdy odwiedzała grób matki.

Wszystko zaciera się w pamięci, ale wierzę, że pamięć o naszym Marszałku będzie wiecznie żywa. Jest on dla nas symbolem Polski silnej, niezależnej i sprawiedliwej.

Ludmiła Jakobson, Brześć

Udostępnij na: