Zwiedzając dawne polsko-sowieckie pogranicze w okolicach Zasławia-Rakowa, można czasem spotkać grupkę turystów prowadzoną przez niezwykłego przewodnika. Jest ubrany w mundur oficera KOPu lub sowieckiego pogranicznika. Jest to znany białoruski historyk i rekonstruktor wojskowy Ihar Mielnikau. Mieszka w pobliskim Zasławiu i zna wszystko o pobliskim odcinku dawnej granicy.
Granica to jednak nie tylko pasja Ihara, bowiem od pięciu lat prowadzi tu wycieczki dla podróżników z Polski, Białorusi oraz innych krajów. Jest to dość nowy kierunek turystyczny cieszący się coraz większą popularnością.
Program wycieczki obejmuje nie tylko zwiedzanie powszechnie znanych zabytków, lecz także ruin polskich i sowieckich strażnic pogranicznych, fortyfikacji z tzw. Minskogo ukreplonnogo rajona (Mińskiego rejonu umocnionego), dawnego pasu bunkrów, który ZSRR budował w latach 1930-ch na granicę z II RP oraz wielu innych ciekawostek.
Swoje wycieczki Ihar Mielnikau zaczyna zwykle w rodzinnym Zasławiu. W międzywojniu tu znajdowała się ostatnia stacja kolejowa po sowieckiej stronie. Jak mówi historyk, właśnie z powodu swego ważnego statusu stacja otrzymała nazwę „Białoruś”. Ciekawie, że ta nazwa przetrwała do dnia dzisiejszego. Do dziś też zachowały się w centrum Zasławia koszary 15 „pogranicznogo otriada” (oddziału pogranicznego). Jest to obiekt mało znany nawet wśród mieszkańców miasta.
Dalej Ihar prowadzi wycieczkę w stronę dawnej granicy, zwracając uwagę podróżników na osadę Chmielówka, gdzie w latach międzywojennych osiedlano uchodźców z II RP.
„Czasem, – mówi przewodnik – KOPiści nawet pomagali przekraczającym granicę, by ci „skosztowali” sowieckiego chleba. Najczęściej jednak podobna wędrówka do kraju Rad kończyła się Sybirem”.
W miejscowości Nowe Pole, gdy niegdyś mieściła się „pogranicznaja zastawa” zachował się piękny pałac książąt Druckich-Lubeckich. Według Ihara Mielnikawa, jest warty, by zostać miejscem kręcenia filmu o życiu szlachty. Obecnie w tym pałacu znalazło się liceum rolnicze, które teraz jest jego właścicielem. Pewnie dlatego budynek jest nieźle zachowany.
W 1921 roku ostatni właściciele musieli opuścić pałac i zamieszkać w pobliskim Rakowie, już na terenie II RP. W tym samym roku wydarzyła się rodzinna tragedia. Jak opowiada miejscowa legenda, młoda księżniczka Krystyna Drucka-Lubecka bardzo tęskniła za swoim miejscem urodzenia. Z granicy było widać dwór w Nowym Polu, który po pokoju ryskim znalazł się po sowieckiej stronie. Często jeździła konno wzdłuż granicy. W czasie jednej z takich wypraw koń został postrzelony, a księżniczkę uprowadzono na sowiecką stronę. Jest wersja, że na posterunku postrzeliła pogranicznika, ale pewne jest, że została zgwałcona i brutalnie zamordowana. Jej ciało zostało podrzucone na polską stronę. Wpływowa rodzina wywołała skandal dyplomatyczny. Żeby go ugasić, Sowieci rozstrzelali cały oddział straży granicznej. Dziewczyna została pochowana na cmentarzu w Rakowie.
Od razu za Nowym Polem była granica, której linię po upływie wielu lat można jeszcze dostrzec. Jest bowiem wyłożona kamieniem, tuż obok zachowały się niewielkie pagórki, na których stawiano wówczas znaki graniczne.
Po polskiej stronie w międzywojniu znajdowało się kilka strażnic strzeżonych przez żołnierzy z baonu KOP „Iwieniec”. Najbliższą do Nowego Pola była strażnica „Mińska”, która liczyła około 18 żołnierzy. Jak opowiedział Ihar Mielnikau, w latach 1930ch strażnica była słynna ze swych osiągnięć sportowych. Obsada strażnicy zakwaterowana była w drewnianym budynku popolicyjnym, który niestety się nie zachował.
Dalej przewodnik prowadzi wycieczkę do sąsiedniej strażnicy w Kuczkunach. Początkowo, mówi pan Ihar, żołnierze mieszkali tutaj w drewnianych koszarach popolicyjnych. Lecz w 1930ch w Kuczkunach zbudowano ceglaną strażnicę. Był to parterowy budynek z piwnicami, które miały strzelnice, i w razie ataku na strażnicę mogły służyć jako schrony bojowe.
Dowódca strażnicy KOP „Kuczkuny”, sierżant Rudolf Trzos wspominał, że 17 września 1939 roku o godzinie 4 lub 5 z pobliskiej strażnicy na rowerze przyjechał do niego żołnierz i poinformował, że napadli ich Sowieci. Po chwili pocisk trafił polską strażnicę w Kuczkunach. Funkcjonariusze KOP zaczęli strzelać w odpowiedzi. W tym momencie sierżant zaczął niszczyć dokumenty, by nie trafiły do rąk wroga. Gdy skończyła się amunicja, sierżant Trzos kazał opuścić zniszczony budynek. Żołnierze KOP starali się w małych grupach przedostać się do Wołożyna. Jednak następnego dnia, 18 września 1939 roku, żołnierze KOP trafili do bolszewickiej niewoli. Aresztowanego Rudolfa Trzosa przywieziono do Mołodeczna, gdzie został przesłuchany przez funkcjonariuszy NKWD. Następnie sierżanta razem z innymi kolegami wsadzono do wagonu i wysłano do obozu w Ostaszkowie. W kwietniu 1940 roku polski kontyngent zgodnie z decyzją z 5 marca 1940 roku zaczęto likwidować, jednak żołnierzowi KOP udało się przekupić strażnika (uratował go złoty zegarek) i uciec. Później wrócił do domu.
Strażnicę w Kuczkunach zniszczono we wrześniu 1939 roku. Obecnie zostały po niej tylko ruiny piwnicy. W korzeniach leżących obok drzew zobaczyć można bitą cegłę pozostałą po zabudowaniach KOPu. W przedwojennych periodykach często pisano, iż KOPiści dużo czasu poświęcali zagospodarowaniu terenu wokół strażnic. W Kuczkunach pan Ihar pokazał ozdobną opaskę z kamieni wokół starego drzewa oraz resztę alei prowadzącej przed wojną do budynku strażnicy
Budynek strażnicy w Szapowałach zachował się do naszych dni. W okresie powojennym była w nim wiejska szkoła, później warsztat mechaniczny państwowego gospodarstwa rolnego. Od połowy lat osiemdziesiątych budynek popada w ruinę. Dla swoich domów letniskowych ludzie zdjęli dach, zabrali drzwi. Dopiero od niedawna budynek ma właściciela, który przebudował strażnicę i obecnie tam mieszka z rodziną. Budynek jest niezwykle ciekawy. Przypomina przedwojenne polskie bloki wojskowe w twierdzy Modlin, Brześć i Mołodeczno. Ta sama cegła, ten sam kształt. Podłoga strażnicy była pokryta płytką produkcji słynnej polskiej fabryki „Dziewulski i Lange”.
Ihar Mielnikau jako zawodowy historyk dużo opowiada o wydarzeniach 17 września 1939 r. na granicy. Dlatego zwiedzając wraz z nim ruiny polskich strażnic w Kuczkunach i Szapowałach można sobie dobrze wyobrazić, co się tu odbywało w pierwsze chwile agresji radzieckiej. Według relacji p. Ihara, w dniu 17 września w Szapowałach granicę ochraniało zaledwie 14 funkcjonariuszy KOP. Kilka dni przed atakiem wojsk sowieckich polska straż graniczna zwróciła uwagę na aktywny ruch sowieckiej techniki i kawalerii wzdłuż granicy. Cały teren przygraniczny oświetlały kolorowe rakiety. Wcześniej kopiści ze zdziwieniem zauważyli, że po sowieckiej stronie usunięto zapory z drutu kolczastego. Wieczorem 16 września 1939 r. dowódca strażnicy Szapowały kapral Niedzielski, obserwując przez lornetę wieś Wiendzelewo, położoną po sowieckiej stronie, zobaczył dużą liczbę kawalerzystów і piechoty Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej. Kilka godzin później cała ta armada ruszyła na Zachód. Na odcinku batalionu KOP „Krasne” atakowały pododdziały sowieckiej 100. Dywizji Strzelców, 36. Dywizji Kawalerii oraz funkcjonariusze 15. Zasławskiego Oddziału Straży Granicznej NKWD BSRR.
W dniu 17 września w rejonie Szapowałów sowiecka straż graniczna spróbowała niezauważona zbliżyć się do strażnicy i obrzucić ją granatami. Polacy jednak zobaczyli wroga w pobliżu budynku i zaczęli strzelać z ręcznego karabinu maszynowego Browning і karabinów. Sowiecka straż graniczna wycofała się. Wkrótce przyszły im z pomocą jednostki 144. Pułku Kawalerii. Czerwonoarmiści szybko otoczyli budynek i zaproponowali żołnierzom KOP poddać się. W odpowiedzi usłyszeli strzały. W walce zginęło 4 polskich żołnierzy, jeszcze 10 wzięto do niewoli. Wśród rannych był również kapral Niedzielski. Przewieziono go do Zasławia, do budynku kwatery głównej 15. sowieckiego oddziału straży granicznej, gdzie zmarł. Podczas szturmu na strażnicę Szapowały zginęło dwóch czerwonoarmistów, jeden został ciężko ranny.
Po zwiedzaniu strażnic Ihar Mielnikau prowadzi zwykle wycieczkę do „stolicy przemytników” – Rakowa. Tam podróżnicy mogą się dowiedzieć o pogranicznej przeszłości miasteczka, zobaczyć jego główne atrakcje i nawet porozmawiać z ludźmi, którzy pamiętają jeszcze pograniczne czasy.
Dymitr Zagacki