Przedwojenne Polesie miało swe ikony, wybitnych, zasłużonych Polaków. Ale wciąż – jako region peryferyjny – nie narzekało na ich nadmiar. Warto tu wspomnieć o traktowanej z honorami Marii Rodziewiczównie z Hruszowej, wybitnej pisarce (także działaczce Obozu Zjednoczenia Narodowego). Przedwojenni Polacy na Polesiu odwoływali się także do Kościuszki, Traugutta czy Orzeszkowej. Jak pisała w 1934 roku „Gazeta Poleska” „Polesie miało kiedyś swoich męczenników-unitów, miało ks. Brzóskę i Kryjaków… Były to czasy caratu… czasy najeźdźcy… Polesie wydało najpiękniejsze wzory obywateli-żołnierzy i ofiarników… To biedne Polesie ma swoją piękną kartę w historii Polski niewolnej i Polski zmartwychwstałej… I dziś znowu z tego Polesia wschodzi gwiazda, która swym blaskiem złoci glorie Nowej Polski. Jest nią dziecko ze wsi Zapole, gminy Różana, powiat kosowski – Paweł Prokopieni[1]”. Kim był ów reklamowany przez „Gazetę Poleską” rodak z północnej części województwa, który sercem ukochał swe rodzinne Polesie? Materiały wydane w PRL praktycznie o nim milczą. „Almanach Scen Polskich” z końca lat siedemdziesiątych wspomina jedynie lakonicznie: „Paweł Prokopieni, właśc. Prokop, ur. 1910 Zapole na Polesiu – zm. październik 1976 Nowy Jork, śpiewak. Był chórzystą Opery Warszawskiej (…) W 1936 roku wystąpił (obok Kiepury) na Koncercie Wawelskim w Krakowie. W czasie II wojny światowej występował w Rumunii, następnie z Czołówką Karpacką na Bliskim Wschodzie (…) W ostatnich latach występował z recitalami partii basowych i barytonowych[2]”. Jednemu z najbardziej znanych śpiewaków okresu międzywojnia to zasłużone skądinąd wydawnictwo poświęciło… kilka linijek w „Kronice” osób zmarłych.
Prokopieni (nazywany czasem pieszczotliwie przez przyjaciół „Prokopieszką”) dziś uległ zupełnemu zapomnieniu – pytałem kilku zorientowanych w poleskich sprawach znajomych, mieli trudności z odpowiedzeniem, kim był. Może to ze względu na powojenną emigracyjną przeszłość, może pochodzenie z białoruskich Kresów, z terenów, które skazano po 1945 roku na zapomnienie, może przedwojenne związki z „reżimową” – jak mówiono za PRL – policją?
A przecież przed wojną była to postać o wiele bardziej znana od niektórych polityków, pisarzy czy sportowców. Można było nie wiedzieć, jak nazywa się wojewoda jakiegoś kresowego województwa, ale Prokopieniego znał prawie każdy. By poznać go bliżej, po 37 latach od śmierci, sięgnijmy do kresowej prasy z dwudziestolecia międzywojennego. W maju 1937 roku „Kurier Nowogródzki” poświęcił Pawłowi Prokopieni dłuższy materiał (by opowiedzieć o swych planach śpiewak zaprosił wtedy kresowych dziennikarzy do wileńskiego Sztralla na „pół czarnej”). Wywiadu udzielono z tego powodu, że już za chwilę – 2 czerwca – miał Prokopieni wystąpić w wileńskim lokalu „Mars” z koncertem na rzecz sekcji muzycznej Sportowego Klubu Policyjnego (po koncercie w Wilnie śpiewak planował objazd miast kresowych: Grodna, Białegostoku i Pińska). To już przedwojenna tradycja, że Prokopieni śpiewał dla policjantów. Jak zauważała gazeta w swym specjalnym materiale „Prokopieni ma swoje porachunki z policją, jednakże w tych wyjątkowych porachunkach obie strony przedstawiają się bardzo dodatnio. Policja, jeśli się kimś zainteresuje, to raczej go zamyka niż wyzwala, a tymczasem Prokopieni może z dumą powiedzieć, że w znacznej mierze policji zawdzięcza wyzwolenie swego talentu[3]”. Tak: gdyby nie policja, być może ten urodzony w 1910 roku na „kresach kresów”, tam gdzie kończą się poleskie błota, śpiewak zrobiłby najwyżej karierę w maleńkim Kosowie czy Słonimie.
Janko Muzykant spod Słonima
„Kurier Nowogródzki” zarysował ciekawie rodzinną historię Prokopieniego. Jego los podobny był do „Janków Muzykantów” z Kresów Wschodnich, choć per saldo o wiele szczęśliwszy. Ale trzeba zacząć od początku. „W 1923 roku – w kresowym magazynie ciągnie opowieść sam Prokopieni – przybyłem z rodzicami do ojczystej wioski Zapole pod Słonimem. Jako 12-letni chłopak uciekłem ze Słonima, gdzie na dworcu kolejowym odnosiłem żydkom walizki z dworca do miasteczka, za opłatą 20 groszy. Często od powroza krwawiły mi ramiona, ale dla zarobku trzeba było znieść ból” – tak przedstawiało się nieciekawe – a było wiele takich losów na ubogich przedwojennych Kresach[4] – dzieciństwo Prokopieniego. Wcześniej, zanim w 1922 roku rodzina wróciła do Polski, tułali się po postrewolucyjnej Rosji. Już w wolnej Polsce śpiewakowi dopisało szczęście, bowiem zainteresował się nim posterunek policji w odległych parędziesiąt kilometrów od Słonima Baranowiczach – przyszły maestro roznosił policyjną korespondencję. W Baranowiczach zauważył Prokopieniego były legionista – wtedy nadkomisarz policyjny – Weigetner, kolega szkolny Jana Kiepury (młody chłopak ze Słonima zanucił mu „Pierwszą Brygadę”). Po wysłuchaniu pieśni Weigetner powiedział: „chłopcze, ty będziesz kiedyś wielkim śpiewakiem. Nie jestem, niestety, bogatym mecenasem sztuki, ale chciałbym ci dopomóc” – relacjonował pod koniec lat trzydziestych „Kurier Nowogródzki”.
Wróćmy jednak do 1924 roku. Kolejnym etapem „chłopaka z Kresów” był Nowogródek, gdzie podjął pracę bufetowego w kasynie policji. Tam śpiewu uczył go „za kieliszek wódki i serdelka” (ta „serdelkowa” anegdota przewija się we wszystkich wspomnieniach) – jak sam go Prokopieni nazwał – „wykolejeniec”, były śpiewak, „Mario Alma” (Władysław Kiersnowski). Później przyszły ponownie Baranowicze, gdzie młodzian śpiewał po restauracjach oraz… wojskowy Brześć nad Bugiem. W stolicy Polesia śpiewającym po restauracjach Prokopienim zaopiekował się pan Grzegorzewski, zaś pan Drabik dał list polecający do kierownika chóru opery warszawskiej. „Gazeta Poleska” z 1934 roku kreśli dramatyczny obraz podróży do miasta nad Muchawcem: Prokopieni „wyjeżdża więc na gapę z Nowogródka do Brześcia. Trzy razy wyrzucają go z pociągu, ale on pchał się do wagonu i dojechał tam, dokąd zamierzał”.
Wielka kariera
„Szybka droga Pawła Prokopieni po szczeblach drabiny sławy jest jak gdyby urywkiem z powieści czy wyjątkiem z modnego filmu” – pisał w 1937 roku „Kurier Nowogródzki” w specjalnym materiale. Zanim to jednak nastąpiło chłopak z Kresów musiał zagryźć zęby. Prokopieni, mając 16 lat, w maju 1926 roku przybywa do Warszawy (akurat zmieniała się – w sposób krwawy – władza w stolicy). W operze warszawskiej szybko oświadczono przybyszowi ze Wschodu, że… nie ma głosu. Przychodzi czas włóczęgowania po Warszawie, praca z walizkami czy na Cmentarzu Powązkowskim. „Zdawało się, że nic już nie wydobędzie mnie z krańcowej nędzy, brudu i wszy” – wspominał po 11 latach dla kresowej prasy Prokopieni. Los się jednak do chłopaka z Kresów uśmiechnął i zaopiekowali się nim Tadeusz Orda-Zalewski oraz Jerzy Mazaraki (dyrektor Opery Warszawskiej). Dzięki poparciu Jana Kiepury Prokopieni wyjechał później do Wiednia, Rzymu i Mediolanu. W stolicy Włoch studiował u prof. Astollo Pescha, dawał koncerty w rozgłośni włoskiego radia. Jak przypominał „Kurier Nowogródzki” Prokopieni śpiewał tam m.in. – bardzo patriotycznie – „Pierwszą Brygadę”, „Mazurka Dąbrowskiego”, „Warszawiankę” oraz piłsudczykowskie pieśni legionowe. W 1934 roku zaczyna wreszcie sam zarabiać na życie, a zarobione pieniądze posyłać mieszkającej na Polesiu matce (której zbuduje nowy dom). W wielkiej polityce zakotłowało się jednak – Włochy zajęły Abisynię – więc śpiewak przez Berlin (gdzie też promował go Kiepura) wrócił do Warszawy. Później jeszcze wielokrotnie występował w stolicach Europy. W 1939 roku przez kilka miesięcy odbywał w Bukareszcie studia pod kierownictwem wybitnego reżysera i śpiewaka Zygmunta Zalewskiego – jednego z kierowników opery królewskiej w Rumunii. W Bukareszcie Prokopieni zaśpiewał w ambasadzie polskiej, co sprawiło, że wielu rumuńskich melomanów zainteresowało się Polakiem. Poleszuk dawał później koncerty w lokalnym radio, Domu Polskim, a także wystąpił w popularnej „Sala Dalles[5]”.
Na fotografii z lat trzydziestych widzimy Prokopieniego ze staruszką matką… w kresowym, wiejskim stroju Poleszuczki. Jak pisał „Kurier Nowogródzki” matka „wezwana po raz pierwszy w życiu do radia, by posłuchać rodzonego syna, zapytała ze zdumieniem po białorusku: – To on tak głośno śpiewa w Rzymie, że aż tutaj go słychać?”. Radio dopiero wkraczało na tereny białoruskie… Matkę Prokopieni bardzo kochał, co przyznają nawet krytycy tacy jak Jan Rydel: „wzruszał mnie Paweł przywiązaniem do matki. Przed każdym utworem otwierał swój ołtarzyk, gdzie miał chałupę strzechą krytą po lewej stronie, maleńką starowinkę w środku i domek, już ładny, po prawej – to dobry syn matce go wybudował. Po trzykrotnym obcałowaniu ołtarzyka szedł na scenę[6]”.
Prokopieni był obywatelem świata. Koncerty w Wiedniu, Berlinie, Rzymie, Mediolanie, Bukareszcie. Ale śpiewał po całej Polsce, nie omijał nowobudowanej Gdyni czy starego Lwowa, gdzie występował także w Teatrze Wielkim. Z największą ochotą wracał jednak na Kresy. Ciągnęło go na Polesie. Wydawana w Brześciu nad Bugiem sanacyjna „Gazeta Poleska” często pisze o jego – planowanych, a pewnie i zrealizowanych – koncertach. W połowie 1936 roku donoszono, że będzie śpiewał w Brześciu. 40% dochodu z koncertu miało pójść na cel wskazany przez „Gazetę Poleską”[7]. 17 stycznia 1937 roku ogłaszano koncert mający się odbywać – a jakże – z inicjatywy Rodziny Policyjnej. Prokopieni śpiewał w brzeskim lokalu „Świt” „pieśni z aryj i oper”, publiczność zaś „nagrodziła jego śpiew rzęsistymi oklaskami[8]”. Po koncercie Prokopieni zabawił parę dni w Brześciu, potem udał się do Warszawy. Czy na Polesiu spotkał się także ze swą białoruską matką?
Paweł Okropieni, czyli krytyka śpiewaka
Prokopieni zbierał nie tylko pozytywne recenzje, już na emigracji wiele osób poddawało go krytyce, twierdząc, że zrównywanie tego samorodnego kresowego talentu z Kiepurą jest niepoważne. Jak pisze Jan Rydel: „rej wodził nasz rodak, bas Paweł Prokopieni, złośliwie nazywany przeze mnie „Okropieni”, miałem ku temu powód, i to niejeden. Podczas wojny urządzałem Pawełkowi koncerty w Anglii, reklamując go jako znakomitego artystę. Miał piękny dramatyczny bas, świetnie nadający się do oper, ale był okropnym prostakiem, i w śpiewie, i postępowaniu. Z niesłychanym tupetem potrafił inteligencji polskiej na emigracji wmówić, ż zachwycał się nim sam Szalapin. Prokopieni muzycznie stał na tak niskim poziomie, że mistrz, który nie lubił owijać w bawełnę swoich ostrych uwag na temat muzyki, wylałby go z pierwszej lekcji[9]”. Był Prokopieni bohaterem różnych skandalików obyczajowych. Oddajmy jeszcze głos Rydelowi: „kiedyś w czasie wojny w Ameryce miał jakąś awanturę. Prawdopodobnie po pijanemu chciał zdjąć pewnej zamożnej damie perły z szyi. Kiedy go zobaczyłem znów w Anglii, powiedziałem mu: – Panie Pawełku, pan zbezcześcił mundur polski, który pan nosi! – Panie Poruczniku, jak ja mógł zbezcześcić mundur, kiedy ja byłem wtedy w kalesonach… To był typowy Pawełek Okropieni. Z wszystkimi był na ty, gen. Andersa prawie że klepał po ramieniu. W ogóle typek nieprzeciętny, w swoim prostactwie sympatyczny, tylko gdzie mu do artyzmu”.
Jan Wojewódka, polski impresario w Chicago, zastanawia się, dlaczego Prokopieni nie wypłynął nigdy na szersze wody. „Moim zdaniem dlatego, że miał problemy z pamięcią. Nie był w stanie zapamiętać dłuższej frazy (a przy tym wykazywał świetną pamięć do kawałów, znał chyba wszystkie najdowcipniejsze i pysznie je opowiadał z tym swoim akcentem kresowym). Z trudem przychodziło mu uczenie się piosenek, o ariach nie mówiąc. Partii operowych nauczył się jeszcze we Włoszech, ale tak naprawdę dobrze przyswoił sobie pamięciowo partię Borysa Godunowa, „Simone Boccanegra” Verdiego i coś tam jeszcze z Verdiego. Właściwie z każdej popularniejszej arii coś tam zapamiętał, lecz żadnej od początku do końca[10]”. Jan Wojewódka wylicza oskarżenia emigracji wobec Prokopieniego: mitomania (miał chwalić się zdjęciem z papieżem Piusem XII, które było… fotomontażem), pożyczanie pieniędzy „na święty nigdy”, skłonność do wystawnego życia na czyjś koszt, obwieszanie się medalami. A jednak, jak zauważa Wojewódka: „Prokopieni blagierem nie był, nie miał w sobie nic z hochsztaplera. Był prostolinijnym dobrodusznym człowiekiem, Poleszukiem z sercem na dłoni”. Był religijny, w klapie nosił miniaturki z podobizną Matki Boskiej Częstochowskiej i Ostrobramskiej. Niestety nie udało mi się ustalić, kiedy wybitny śpiewak przeszedł z prawosławia na katolicyzm.
Lewonicha w Nowogródku
Paweł Prokopieni upodobał sobie nie tylko stolice państw Europy Zachodniej i Środkowej – bardzo często bywał gościem
„białoruskich” miast kresowych, by wymienić choćby Słonim. Jak pisała w 1937 roku gazeta „Kurier Nowogródzki” 3 kwietnia słynny śpiewak wystąpił w sali Domu Ludowego. Z okazji występu jeszcze raz napisano, co łączyło Prokopieniego ze Słonimem: „specjalne więzi przyjaźni”. Tu bowiem „otrzymał pierwsze bodźce do nauki śpiewu, tu był wychowankiem sfer inteligenckich, szczególnie rodzin policyjnych i tu też znalazła opiekę jego matka – staruszka, mieszkająca obecnie pod Różaną – powiat Kosów Poleski”. Jak informowała gazeta dochód z imprezy przeznaczono na Rodzinę Policyjną[11]. Prokopieni bywał także gościem w bardziej wielkomiejskim Wilnie – w maju 1937 r. śpiewał w Sali Miejskiej przy ul. Ostrobramskiej (dochód z koncertu przeznaczono na Ligę Morską i Kolonialną), a na jesieni 1937 roku w Sali „Mars” razem z chórem Siemionowa[12]. Bywał także nasz wybitny śpiewak kresowy w Nowogródku. Wspomina o tym bohater książki Jarosława Abramowa-Newerlego: „już jako gwiazdor Prokopieni przyjechał na występy do rodzinnego Nowogródka. Koncertował w sali naszego kina. Wybrałem się na ten występ ze starszymi koleżankami z gimnazjum – Ireną Gockowną i Daszą Tupikówną, tymi samymi, które na „Dziewczętach z Nowolipek” zasłaniały mnie pod krzesłem przed okiem profesora Łozińskiego. Było to chyba w tej samej przedmaturalnej klasie. Ale na ten koncert dyrektor Poźniak udzielił naszej klasie zezwolenia. Obie moje sympatie były Białorusinkami (studiowały potem na Uniwersytecie Wileńskim) i ze szczególną dumą przyjmowały występ swego sławnego rodaka. Gdy Prokopieni zaśpiewał po białorusku ludową pieśń „Lewonicha” owacjom i brawom nie było końca. Do dziś pamiętam jej słowa: „Lewonichu paliubił, czerwonyje buciczki kupił![13]”. Choć słynny Poleszuk śpiewał po białorusku (nigdy się tego nie wstydził), dziś na Białorusi nikt nie kojarzy jego nazwiska.
W czasie wojny i po wojnie
Agresja niemiecko-sowiecka na Polskę we wrześniu 1939 roku przerwała burzliwą karierę Prokopieniego w kraju. W chwili wybuchu działań wojennych przebywał w Rumunii, jednak szybko dotarł do kraju i zgłosił się na ochotnika do Wojska Polskiego. Po upadku II Rzeczypospolitej znalazł się we Lwowie. W 1941 roku, gdy wybucha konflikt między dwoma zaborcami Polski, Prokopieni przedostaje się na Wschód, gdzie w Kujbyszewie wstępuje do II Korpusu Armii Generała Andersa. Zostaje żołnierzem Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich, bierze udział w walkach o Tobruk i Monte Cassino. Bez wahania – by pobudzać ducha patriotycznego – dawał koncerty dla polskich żołnierzy, śpiewał w tak egzotycznych krajach (o których nawet przed wojną mu się nie śniło) jak Liban, Persja czy Palestyna. Wykonywał pieśni, które szybko zdobyły popularność na emigracji i w kraju (po 1945 roku zakazane przez komunistów): „Czerwone maki na Monte Cassino”, „Boże, coś Polskę” oraz „Karpacka Brygada”.
1945 rok przynosi zakończenie działań wojennych, ale także nowy układ geopolityczny: Polska zostaje zwasalizowana przez
Związek Sowiecki, Polesie zaś – z okręgiem Kosów Poleski, gdzie mieszkała matka – włączone w skład Białoruskiej Republiki Rad. Prokopieni decyduje się nie wracać do kraju: ze względu na działalność emigracyjną dla Polski wolnej, a nie sowieckiej, nie czekałyby go tam zaszczyty. Co się dzieje z „Pawełkiem z Polesia” na emigracji? Zamieszkuje w Stanach Zjednoczonych Ameryki, występuje tam oraz w innych krajach: Francji czy Ameryce Południowej. Jego nowi sceniczni partnerzy to: Beniamin Gigli, Tito Schipa, Fiodor Szalapin, Jerzy Czaplicki. Prokopieni, który łączył w sobie polski patriotyzm z duszą człowieka ze Wschodu, śpiewał i dla polskiej, i dla rosyjskiej „białej” emigracji. Dla tej ostatniej miał w repertuarze „Wołga, Wołga”, „Moskiewskie noce”, „Ciemna noc” oraz „Oczy cziornyje”. Prokopieni już zresztą w latach trzydziestych, także w Rzymie, śpiewał pieśni rosyjskie – to naturalne dla człowieka z Kresów. W II Rzeczypospolitej nagrał nawet specjalną płytę po rosyjsku. Już na emigracji, po występie w tytułowej partii opery „Borys Godunow” w połowie lat pięćdziesiątych „New York Times” napisał o Prokopienim, że „artysta ten zasługuje na porównanie z Szalapinem[14]”.
Paweł Prokopieni zmarł w nocy z 9 na 10 października 1976 roku w Nowym Jorku. Jest pochowany na cmentarzu w Doylestown w stanie Pensylwania. Wolna Polska nie przypomniała sobie po 1989 roku o śpiewaku – inaczej niż o Kiepurze, którego zrehabilitowano jeszcze w okresie PRL. Jest jednak zadaniem Polaków z Polesia pamiętać o swym wybitnym rodaku z Zapola.
Tomasz Otocki,
Warszawa
11 sierpnia 2014 r.
Artykuł powstał przy pomocy Narodowego Archiwum Cyfrowego w Warszawie, które udostępniło nam przedwojenne zdjęcia śpiewaka. Składamy podziękowania dyrekcji NAC”. www.nac.gov.pl.
[1] „Dziecko Polesia tryumfuje w Wiecznem Mieście”, „Gazeta Poleska”, nr 13 z 25 marca 1934, s. 3.
[2] (red. Edward Csató), „Almanach Sceny Polskiej”, 1977/1978, wyd. 1979, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa, s. 238.
[3] „Paweł Prokopieni po raz drugi. Barwne koleje życia artysty”, „Kurier Nowogródzki”, nr 137 z 20 maja 1937, s. 6.
[4] Jak pisał dr Józef Szelchaur w „Gazecie Poleskiej”: „może to Zapole i jemu podobne wioski więcej takich talentów u siebie posiadają wśród chłopskich chat… Może pod siermięgą kryją się podobnie wielkie talenty i wspaniałe serca, które później podobnie jak Paweł Prokopieni będą śpiewać „My, Pierwsza Brygada” z Kapitolów stolic, aby głosić chwałę i glorię Tej, która nigdy nie zginęła”, „Pierwsza Brygada” w Rzymie. Paweł Prokopieni, dziecko Polesia, śpiewa przed mikrofonem świata”, „Gazeta Poleska”, nr 25 z 17 czerwca 1934, s. 3.
[5] Paweł Prokopieni w Bukareszcie”, „Gazeta Polska”, nr 135 z 16 maja 1939, s. 5.
[6] Jan Rydel, „Wspomnienia”, Universitas, Warszawa 1991, s. 184.
[7] „Paweł Prokopieni pisze do Gazety Poleskiej”, nr 32 z 30 sierpnia 1936, s. 4.
[8] „Prokopieni w drodze do Włoch odwiedzi jeszcze Brześć”, „Gazeta Poleska”, nr 3 z 17 stycznia 1937, s. 5. „Koncert Prokopieniego”, „Gazeta Poleska”, nr 4 z 24 stycznia 1937, s. 7.
[9] Jan Rydel, „Wspomnienia”, s. 184.
[10] Jan Wojewódka, „Ja, Janko Ryzykant, czyli wspomnienia chicagowskiego impresaria”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1988, s. 63.
[11] „Paweł Prokopieni w Słonimie”, „Kurier Nowogródzki”, nr 88 z 1 kwietnia 1937, s. 8
[12] „Chór Siemionowa z udziałem Pawła Prokopieni w Wilnie”, „Kurier Wileński (Wileńsko-Nowogródzki, Grodzieński, Poleski i Wołyński), nr 294 z 25 października 1937, s. 4.
[13] Jarosław Abramow-Newerly, „Kładka przez Atlantyk. Z albumu Tadeusza Gonsika”, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1995, s. 72.
[14] Jan Wojewódka, „Ja, Janko Ryzykant…” , s. 63.