7 września 2007 roku Sejm RP uchwalił Ustawę o Karcie Polaka. Po półrocznym okresie vacatio legis zaczęła obowiązywać w marcu 2008 roku.
Na tę ustawę czekano od dawna. Oczekiwali jej Polacy pozostali po II wojnie światowej na Wschodzie. To oni przede wszystkim liczyli na ten akt symbolicznego uznania za tak uparte, wieloletnie trwanie przy polskości. Trwali wbrew wszystkiemu, mimo sytuacji z pozoru beznadziejnej, pozostawieni sami sobie, żyjąc na rodzinnych ziemiach, które nagle stały się obce i odległe… To przecież nie oni opuścili Polskę, wyemigrowali, odeszli gdzieś daleko. Często za nią walczyli, cierpieli, nie szczędzili krwi i potu. A ostatecznie to właśnie Polska od nich odeszła, miażdżona walcem „wyroków historii” ferowanych – bez możliwości apelacji do ziemskich instancji – przez możnych tego świata.
Karta Polaka to formalnie jeden z wielu obowiązujących dokumentów. Wystawiany na mocy wspomnianej Ustawy, po wypełnieniu określonych w niej wymagań. Niewielka plastikowa karta, ze zdjęciem i danymi osobowymi. Jednak dla wielu to potwierdzenie przez uprawnione organy państwa polskiego faktu „bycia Polakiem”… Tylko tyle – i aż tyle!
Bo w Karcie Polaka zawarte jest właśnie wypełnienie „moralnego obowiązku wobec Polaków na Wschodzie, którzy na skutek zmiennych losów naszej Ojczyzny utracili obywatelstwo polskie…”. Jak rozumieć te wzniosłe słowa z preambuły Ustawy o Karcie Polaka? Jak mają się one do realnych efektów, które po roku jej obowiązywania są nam w pewnej mierze znane? Rok realizacji Ustawy stworzył pewną perspektywę i można już wyciągnąć pierwsze wnioski. Także na przyszłość.
Karta Polaka to naprawdę cenne i pod wieloma względami unikatowe doświadczenie. Nie tylko dla tych, którzy na nią oczekiwali na Wschodzie, ale i dla tych, którzy z mocy Ustawy podjęli trud jej wydawania. Okazało się bowiem, że Ustawa o Karcie Polaka nie jest po prostu kolejnym i jednym z wielu biurokratycznych dokumentów, lecz że posiada „duszę”, że przynosi bardzo ciekawe, niemożliwe wcześniej do przewidzenia efekty. Tak przynajmniej działo się w Brześciu, gdzie biurokratyczne z pozoru czynności zaowocowały efektami całkiem „nieurzędowej” natury. Przy rozmowach, sprawdzaniu znajomości języka polskiego, składaniu aplikacji o wydanie Karty, pojawiały się wspomnienia, opowieści z lat dawno minionych i towarzysząca im fascynująca dokumentacja. Niby nic niezwykłego – lepiej lub gorzej zachowane fotografie (często bez żadnych podpisów), pocztówki, zaświadczenia, druki urzędowe… Ale z tych ułamków powoli zaczął wyłaniać się obraz życia zwykłych ludzi w zwykłych czasach. Można by spytać – a co w tym ciekawego? Tak, „ciekawego” w tym może byłoby niewiele, gdyby nie fakt, że do dziś na Białorusi obraz ten jest zamazywany, często wypaczany, że dominuje nad nim widmo okresu radzieckiego – jako pewnego wzorca. W takim ujęciu „prawdziwa historia” tych ziem zaczęła się dopiero po 1945 roku. A przechowywanie takich pamiątek z czasów wcześniejszych było też aktem odwagi – za stare fotografie żołnierzy w rogatywkach, dokumenty poświadczające „kontakty z burżuazyjną władzą” czy inne tego rodzaju rzeczy można było spodziewać się konsekwencji. Niekiedy daleko posuniętych…
Trzeba tu podkreślić specyficzny kontekst związany z dziejami Brześcia i Polesia w XX stuleciu. To obszary wielokulturowe, tereny styku i przenikania się Zachodu i Wschodu. Tutejsi Polacy przeszli bardzo ciężkie doświadczenia. Miast było niewiele, wsie i przysiółki rozrzucone wśród lasów, pól i poleskich bagien. Do wielu rejonów łatwiej było dopłynąć łodzią niż dojechać lądem. Dzikość krainy i jej przyrody przekładała się niekiedy i na twardość praw życia. II Rzeczpospolita z tymi obszarami nie bardzo mogła sobie poradzić. Długo po zawarciu traktatu ryskiego przez wschodnią granicę przenikały oddziały bolszewickie, destabilizujące sytuację i radykalizujące nastroje wycieńczonego wojnami społeczeństwa. Rzucane hasła „świetlanej przyszłości w Kraju Rad” padały w takich warunkach na podatny grunt. W miasteczkach dzisiejszej Białorusi często widać tablice i pomniki sławiące różnego rodzaju „wystąpienia rewolucyjne” i demonstracje skierowane przeciw „białej Polsce” (np. w Kobryniu czy Kosowie Poleskim). W centrum Berezy Kartuskiej stoi obelisk upamiętniający fakt, że „Tu od 1934 r. do września 1939 r. znajdował się obóz koncentracyjny «Bereza Kartuska». W tych latach gnębiono tu i torturowano tysiące rewolucjonistów zachodniej Białorusi, zachodniej Ukrainy i Polski – bojowników o społeczne i narodowe wyzwolenie mas pracujących”.
I taki, radziecki w swej istocie, obraz Polski międzywojennej (i Polaków) nadal niestety jest utrwalany. W każdym mieście i miasteczku jest ulica lub plac „17 września 1939 r.”. Na głównych ulicach króluje Lenin. W centrach miast – ulice „Sowiecka”, „Komsomolska”, „Komunistyczna”…
Te właśnie okoliczności skłaniają do szczególnie troskliwego pochylenia się nad pozyskanymi przy okazji Karty Polaka dokumentami życia normalnego. I „normalnej”, składanej z zebranych mozolnie okruchów, historii tych ziem od zarania niepodległości, po zakończenie II wojny. Taką właśnie historię chcieliśmy ukazać w prezentowanej publikacji.
Dla Polaków „matematyka historyczna” okazała się bezlitosna. Dla przykładu: przedwojenny Brześć liczył ok. 52 tysięcy mieszkańców. Połowę stanowili Żydzi, eksterminowani przez niemieckich okupantów bez litości, dalsze kilka tysięcy to inne mniejszości narodowe. Tak więc Polacy stanowili ok. 20 tysięcy mieszkańców stołecznego grodu województwa poleskiego. Trzeba wziąć pod uwagę straty, jakie przyniosły lata II wojny – zabici w działaniach wojennych, deportowani, a wreszcie opuszczający rodzinne ziemie na skutek zmian granicznych. Hu Polaków mogło pozostać? Niewielu, bardzo niewielu… Obecnie Brześć bezy ok. 320 tys. mieszkańców. Brzescy Polacy rozpłynęli się w masie napływowej, rosyjskojęzycznej ludności. Podobnie sytuacja wyglądała w innych miastach Polesia – Baranowiczach, Pińsku… Ślady polskości ginęły szybko.
Nieco inaczej było na wsi. Kolektywizacja na „zachodniej Białorusi” nie przyszła od razu. Pozostało więcej Polaków, trwających przy ziemi i rodzinie. Do dziś przetrwały opowieści o ludziach z pokolenia Niepodległej, którzy konsekwentnie nie mówili po rosyjsku, nie uznawali wydawanych im sowieckich dokumentów i demonstracyjnie trzymali się „polskiego czasu” – różniącego się o cale dwie godziny od tego, który obowiązywał w ZSSR… Brakowało jednak polskiej inteligencji, nie było polskich szkół, wydawnictw, gazet. Tak zwana „granica przyjaźni” między PRL a ZSSR oddzielała skutecznie. Odbierano czasem wprawdzie polską telewizję i radio – ale o jakichkolwiek żywszych kontaktach nie było mowy. Nieliczne „pociągi przyjaźni” albo przemykały przez Brześć, albo urządzano jedynie oficjalne, nadzorowane pobyty. W znanej Twierdzy Brzeskiej nie było śladu po jej polskich obrońcach z 1939 roku. Ginęła pamięć 0 obrońcach Kobrynia przed czołgami Guderiana, w niepamięć miały odejść liczne przypadki napadów na ewakuujące się wojsko i cywilów – o poleskim „małym Katyniu”. „Polesia czar” ustępował „nowym czasom”…
Karta Polaka sprawiła, że do naszego Konsulatu Generalnego zaczęło napływać coraz więcej różnych pamiątek. Odtwarzane były biografie ludzi niezwykle zasłużonych, którzy przez długie lata żyli nader skromnie, w cieniu – by nie powiedzieć – w zapomnieniu. Ci ludzie całym swym życiem poświadczali wierność ideałom wyniesionym z rodzinnego domu. Mała kto wie, że w Brześciu jeszcze w drugiej połowie lat czterdziestych próbowano dalej kon- spirować przeciw sowieckiej potędze, podtrzymywać polski „sen o wolności”. Działał Związek Obrońców Wolności – rozbity aresztowaniami przez władzę radziecką. Wieloletnie wyroki łagrów były normą. Znowu najlepsi musieli – nieraz na długie lata – przymusowo opuścić rodzinne strony…
Dzięki inicjatywie pracowników Konsulatu Generalnego RP w Brześciu (wspomnieć tu należy przede wszystkim o bardzo energicznym i doświadczonym konsulu Robercie Dudzie, dzięki któremu zbieranie materiałów przybrało postać zorganizowaną) napływające dokumenty były nie tylko gromadzone, ale i porządkowane. Ich ilość zadziwiała. Stąd też pomysł ich prezentacji szerokiej publiczności. To dla nas bardzo ważne, by pozyskane przy okazji realizacji Ustawy o Karcie Polaka materiały stały się częścią historii – która dziś jest wspólną własnością Polski i Białorusi. Nie powinna w żadnym wypadku dzielić – ale tworzyć nowe pomosty zrozumienia i współpracy. Największe nawet idee europejskiej współpracy, współżycia we wspólnym europejskim domu, powinny opierać się na świadomości wspólnoty dziejów. A przecież wspólnota dzisiejszej Polski i Białorusi ma bardzo solidne podstawy, wynikające nie tylko z dwudziestolecia międzywojennego, ale i z historii Rzeczypospolitej przedrozbiorowej i walki o wolność w XIX stuleciu. Coraz częściej wielkie postacie historyczne, wodzowie, politycy, twórcy, artyści urodzeni na ziemiach poleskich odzyskują prawo do bycia obywatelami swej „malej ojczyzny”.
O to samo prawo proszą dziś obywatele II RP – zwykli ludzie, których pracowite życie zostało gwałtownie przerwane przez wybuch II wojny. Historia obeszła się z nimi wyjątkowo nielitościwie. Ale przecież nie wykreśliła ich ze swego biegu! Pozostali w niej – i być może przyszedł czas, by stali się nie barwnym dodatkiem, ale jednym z podmiotów tego, co działo się na Ziemiach Kresowych.
Karta Polaka ma wielkie znaczenie symboliczne. Dla wielu osób starszych stanowi, otrzymywany u schyłku życia, dokument zaświadczający o ich polskości – zachowanej na przekór wszystkiemu. Dla młodszych – dokument ten ma może mniejsze znaczenie „nostalgiczne”, a bardziej praktyczne. Uprawnienia przyznawane na mocy Ustawy nie są wcale tak wielkie – ale dla osób aktywnych jest to podstawa do odnowienia kontaktu z Krajem Ojców, Dziadów i Pradziadów. Patrząc we wspólną – jak trzeba wierzyć – przyszłość, należy szukać tego, co naprawdę łączy ponad dzisiejszymi podziałami i granicami. Karta Polaka na pewno to umożliwia i ułatwia – dlatego pierwsza rocznica jej wprowadzenia powinna skłaniać do szerszej refleksji. Najważniejsze, że nie spełniły się żadne „czarne scenariusze” związane z Kartą. Nie wywołała ona jakichś zjawisk negatywnych (czego niekiedy tak bardzo się na Białorusi obawiano), nie wprowadziła podziałów, nie stała się żadnym czynnikiem antagonizującym Polaków żyjących na Polesiu z ich białoruskimi współobywatelami. Wierzyć trzeba, że w dłuższej perspektywie będzie czynnikiem zbliżającym do Polski, umożliwiającym lepsze kontakty z krajem przodków. […]
Miejmy nadzieję, że najbliższa przyszłość udzieli pozytywnej odpowiedzi na wiele pytań – w duchu pierwszych słów unii polsko-litewskiej zawartej w Lublinie w 1569 roku (odnotujmy tu jej okrągłą 440 rocznicę!), które zachowały swą wartość do dziś i powinny przyświecać każdej unii: „wolni z wolnymi i równi z równymi”.
dr Jarosław Książek
Konsul generalny RP w Brześciu