Trzebnica, dn.11.01.2014r.
Wielka niespodzianka mnie spotkała jak otrzymałem pocztą Wasz kwartalnik „Echa Polesia” Nr.2/2013r. od mojej kuzynki, która mieszka w Nowej Myszy w rejonie Baranowickim. Jakie piękne opracowanie naszej rodzinnej miejscowości i naszego kościoła.
My mieszkaliśmy 5 km od Nowej Myszy na kolonii Pławiszcze. W tym kościele rodzice brali ślub, ja i mój brat byliśmy ochrzczeni. Jak niewiele wiedzieliśmy o naszych rodzinnych stronach. To właśnie dzięki Wam i waszemu wydawnictwu „Echa Polesia” możemy poznać wspaniałych ludzi i historię tej ziemi. Najważniejsze w tym to że tę wiedzę mogę przekazać swoim wnukom i prawnukom: skąd pochodzą ich dziadkowie i pradziadkowie.
Ja miałem sześć lat jak nastała wojna. Nie próbuję opisywać czasu okupacji rosyjskiej ani niemieckiej. Na pewno mieliśmy szczęście od Boga że cudem przeżyliśmy, bo czas był bardzo ciężki i niebezpieczny. W 1945 r. po wyzwoleniu z okupacji niemieckiej przez armię radziecką ojca aresztowano. Mama pisała do Mińska starając się o ułaskawienie, że jest chory i w ciężkim stanie. Zapisała się na wyjazd do Polski w Baranowiczach, bo tam był urząd repatriacyjny.
Nie wiemy na jakiej podstawie, ale ojca po 10-ciu miesiącach zwolnili. Po powrocie do domu natychmiast zdecydował o naszym wyjeździe do Polski. Oświadczył, że tu dla nas życia nie będzie. 18 lipca 1945 roku w Baranowiczach podstawiono pociąg dla Polaków, wyjeżdżających do Polski. W ciągu jednego dnia musieliśmy wyprowadzić się i załadować na wagony. Przy wyprowadzce pomagali sąsiedzi swoimi wozami konnymi przewieść rzeczy do Baranowicz. Zabraliśmy tylko niezbędne rzeczy osobiste i paszę dla zwierząt, bo mieliśmy trzy krowy, dwa źrebaki, kilka owiec i indyków. Innych bogactw nie mieliśmy, bo wszystko zostało stracone w czasie wojny. Ojciec zabrał podstawowe narzędzia rolnicze, jak brony, pługi i td., bo liczył że będzie gospodarzyć. Wszystko co zostało ojciec z mamą rozdali sąsiadom, bo wszystkiego zabrać było nie sposób.
Ten wyjazd był bardzo smutny i przygnebiający dla naszej rodziny. Odjazd pociągu był wieczorem tego samego dnia.
Na pożegnanie przyszli nasi najbliżsi sąsiedzi z wioski, z Nowej Myszy i Baranowicz. Wszyscy czekali do chwili naszego odjazdu. Pożegnanie było bardzo bolesne dla moich rodziców, że muszą opuszczać swój rodzinny kraj i swoją ziemię; wszyscy płakali – i my odjeżdżający, i odprowadzający nas.
Zapisani byliśmy do Białegostoku, ale niestety skierowano nasz transport na zachód, na poniemieckie ziemię odzyskane. Nie pytano nas dokąd chcemy – w bydlęcych wagonach wieźli na zachód w nieznane. 4 sierpnia 1945 roku po 16-tu dniach dojechaliśmy do końca naszej podróży.
Miejscem naszego dalszego życia okazało się że będzie miasteczko Trzebnica – wyludnione i spalone, położone o 25 km na północ od Wrocławia. Osiedliliśmy się na skraju miasteczka na gospodarstwie. Była obora dla krów i koni, stodoła spalona, dom przeciekał, okna powybijane.
Początki naszego życia były bardzo przygnębiające i smutne, nic nas nie cieszyło, bo tu wszystko było obce.
Prawie całe życie przeżyłem z rodzicami na gospodarstwie, na którym osiedliliśmy się w 1945 roku.
Rodzice do końca swojego życia, a szczególnie w uroczystości i święta, wspominali z wielką tęsknotą o rodzinnym kraju i o tamtym życiu.
Po 26 latach ja z mamą pojechaliśmy do brata mamy, który mieszkał w Baranowiczach odwiedzić swoje rodzinne strony. Na drugi dzień o poranku poszliśmy 8 km na nasze Pławiszcze. Po tym co zobaczyliśmy, ogarnęło nas przerażenie. Nie było ni budynków, ni sadu, ni studni z żurawiem, a ziemia zaorana do żółtego piasku. Wyglądało to tak, jak by tutaj nic nigdy nie było i nikt tu nigdy nie mieszkał. Chodziłem po tym polu gdzie stał nasz dom i odnalazłem kawałeczek cegły z naszego pieca, na którym spaliśmy zimą. Jedynie pozostał las – chodziłem po nim i szukałem ścieżek, po których biegałem jako dziecko.
Przeżyłem tam tylko 12 lat, a jak głęboko w pamięci pozostaje ta tęsknota za krajem rodzinnym! Mimo że mam już 80 lat, staram się jak najczęściej jeździć w swoje strony rodzinne – tam wszystko jest mnie drogie i bliskie, tam jest i chleb smaczniejszy, i klimat zdrowszy.
Proszę mnie wybaczyć za moją śmiałość, że pozwoliłem sobie zwierzyć się z naszego życia i przeżyć naszej rodziny na tej obcej ziemi.
Bardzo bym chciał otrzymywać „Echa Polesia” ‘Na tym kończę, serdecznie pozdrawiam całą redakcję.
Jeszcze raz bardzo przepraszam.
Antoni Godycki Ćwirko
Red. Serdecznie dziękujemy Panu za list i przesłaną sagę rodzinną, która pokazuje historię rodu z panoramą historyczną burzliwego XX wieku w tle. Na pewno wykorzystamy Pana wspomnienia i fotografie , przekażemy je również mieszkańcom Nowej Myszy, do bibioteki i parafii. Wyrażamy wielkie uznanie dla Pana wierności swojej ziemi , swoim korzeniom .